Bezimienna/Tom II/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bezimienna |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukiem Piotra Laskauera |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Na cesarskich pokojach rzędami stali wedle starszeństwa poustawiani dygnitarze, urzędnicy, wojskowi, dyplomaci zagraniczni, wszystek ten świat uprzywilejowany, który dopuszczony był do oglądania promieniejącego oblicza Semiramidy Północy.
Na twarzach zgromadzonych, pomimo ich powłoki urzędowej, martwości i zapieczętowania, czasami to wzrokiem, to ćwierćuśmiechem, to marszczką na czole zdradzało się jakieś uczucie; ale nieostrożny człowiek, co się tej zbrodni zdrady przeciwko samemu sobie dopuścił, karcił się natychmiast, ściągając lice na chłodną maskę, zmarzłą, jak skorupa ziemna Północy.
Z niepewnemi przeczuciami przyszłości stał w szeregu wojskowych blady, smutny, milczący mężczyzna w jeneralskim mundurze, mało komu bliżej znany, witany przez niewielu, mierzony ciekawemi oczyma przez wszystkich niemal przytomnych.
— Wiecie wy, kto jest ten jenerał? — szeptały dwie panie do siebie, z których jedna miała gwiazdę orderu św. Katarzyny u boku — ja go nie znam.
— To Dymitr Wasiljewicz Puzonów, który tak długo siedział w Polsce — odpowiedziała druga po cichu — trzeba przyznać, że to był przystojny i pięknie zbudowany mężczyzna... ale go tam ta Polska zniszczyła! Patrzcie-no, możnaby powiedzieć, że chorował, tak wygląda biednie.
— A! bo mówią o nim historye — przerwała dama krzyża — ja go nie znałam, ale słyszałam wiele. To prawdziwy romans w jego życiu. Cesarzowej wczoraj w Ermitażu opowiadał o tem sam Zubów, któremu o tem pisali z Polski... nie do wiary!
— A! ja nic nie słyszałam.
— Cesarzowa ciekawa była go zobaczyć... Wszyscy tam w Polsce pono jenerałowie źle z nim byli, ale Zubów go lubi i on tu lepiej wyjdzie, niż oni.
Drzwi od pokojów imperatorowej nie otwierały się dotąd. Mówiono, że kazała była do siebie przywołać członków senatu i za sprawę jakąś, nie po myśli swej urządzoną, sprawić im łaźnię.
Nawet stary Dzierżawin, którego Katarzyna dosyć lubiła za jego ody i obsypywała tabakierkami brylantowemi, nie mógł tym razem gniewu odwrócić.
W postępowaniu senatu cesarzowa widziała jakby chętkę samowolności, a to jej się podobać nie mogło.
Przypisywano tego dnia opóźnienie audyencyi napomnieniu ostremu, które miał senat otrzymać; zwolna prawidła etykiety zaczynały się zapominać, różnych rang ludzie zbliżali się do siebie, szeregi łamały, gdy nagle szelest od strony drzwi zrodził popłoch i przestrach nie do opisania. Cesarzowa była na ceremoniał niezmiernie czuła, mimo swej filozofii, każdy więc, popychając drugich, śpieszył zająć swe miejsce, poprawiano mundury, prostowano plecy... Podwoje otworzyły się z trzaskiem. Monarchini wchodziła.
Na głowie jej spoczywała malutka korona brylantowa. Suknię atłasową, niebieską okrywały koronki. Strój był wspaniały, smakowny i staranny, chód cesarski... ale tego nieszczęśliwego dnia senat otrzymał wymówkę... Zubów był w złym humorze, panie, otaczające imperatorową, kwaśne pokazywały twarze... i brwi Katarzyny marszczyły się groźnie, choć usta niby łaskawie mówiły.
Wszystkie głowy pochyliły się, jak łan makówek od wiatru; kobiety poprzysiadały do ziemi, mężczyźni połamali się w pół.
Cesarzowa szła szybko, roztargniona, zaledwie racząc spojrzeć na prezentowanych jej; niekiedy imię jakieś uderzyło ją, przemówiła słowo lub skinęła, a ten znak łaski starczył na pokarm szczęśliwemu długo.
W szeregu oczekujących stał Puzonów. Oczy Katarzyny podniosły się ku niemu i wlepiły w twarz jego ciekawie. Spytała go, czy z Polski przybywa, i kazała mu pozostać, aby się o sprawy zawojowanego kraju (za taki go już uważano) rozpytać.
Puzonów ucieszył się tym dowodem łaski i zaufania, po którym też i ci, co się z nim nie witali wprzódy, poczęli go sobie przypominać najczulej.