<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

Podczaszyc był jednym z tych łudzi wyżytych, na których już nic nie czyni wrażenia, oprócz nadzwyczajności: prócz wyjątków i niemożliwych dziwactw.
Mówiono o ks. Józefie, że równie znużony i ostygły znajdował przyjemność w towarzystwie najprostszego gminu kobiet, wcale niepodobnych do tych istot wyperfumowanych, które go śmiertelniej nudziły, im piękniejszemi i zalotniejszemi być chciały.
Podczaszyc wyszedł od księżny wojewodziny z obrazem tej piękności nadzwyczajnej, strasznej razem, która mu się przesunęła przed oczyma, jak widmo z krwawą blizną.
Dla człowieka, co nie wierzył w nic na świecie, widmo było właśnie najpożądańszem zjawiskiem. Łatwo zapalna głowa podczaszyca zapłonęła, stary młodzik oszalał. Podbudzona też była niezmiernie ciekawość tem podobieństwem Heli do wojewodziny, o której przeszłości wprawdzie szeptano niedorzeczne baśnie, ale podczaszyc wcale im nie wierzył.
Teraz przychodziła wątpliwość...
Piękność kobiety, arystokratyczne rysy, blizkie podobieństwo z wojewodziną, u której przebywała, zajęły niezmiernie podczaszyca. Chmurny wzrok, którym rzuciła nań przechodząc Hela, poruszył starego wietrznika do głębi, podniecił w nim namiętność, której się już doznać nie spodziewał.
Kobieta, która potrafi w starcu zgasłe obudzić uczucie i żądze, może zrobić z niedobitkami człowieka wszystko, co sama zapragnie.
Podczaszyc wyszedł rozmarzony...
Pierwszą myślą jego było, od kogo się tu dowiedzieć, jak wyśledzić, kto ona była?
Drugą nastręczającą się mimowoli, że z paszportami nie potrzeba było śpieszyć, gdyż to widmo zapewne z księżną wyjechać miało... W sumieniu spokojny był, zwłokę w podróży uważając za dobry uczynek: kto wie, co te kobiety same w Petersburgu spotkać mogło? Naostatek pomyślał jeszcze: jeśliby ta nieznajoma jechała z księżną, dlaczegoby on przez pamięć na kuzyna nie miał wdowie towarzyszyć?
Ognistą bywa młodość, to prawda, ale starość umie być stokroć gorętszą, bo nie ma czasu do stracenia.
Namyśliwszy się z sobą, podczaszyc postanowił wreszcie wnijść do ambasady... ale o paszportach nie mówiąc, tylko języka zasięgnąć co do podróży.
Był on tu dawnym znajomym i na najlepszej stopie żył z wszystkimi, co ją składali... Siewersa wprawdzie nie zastał, ale bardzo grzecznego i pięknie wychowanego Kurlandczyka, który jego kancelaryą dyrygował.
Tu miano go tak dalece za wiernego poddanego najjaśniejszej monarchini, iż często bardzo zasięgano od niego nawet poufnych informacyi. Podczaszyc nie kochał pewnie cudzoziemców, ale się ich lękał i lubił ze wszystkimi żyć w zgodzie, osobliwie z silnymi. W ambasadzie był jak w domu.
Kurlandczyk przywitał go tak, jakby mu w tej chwili rad był niezmiernie, i pochwycił go pod rękę.
— Szanowny panie — rzekł mu — nigdy milszym dla mnie nie mogliście być gościem. Ja tu prawie nowym jestem człowiekiem, co chwila uderzam o jakieś imię, wypadek, o których nie mam wyobrażenia.
— Kochany radco! — odparł, śmiejąc się, podczaszyc — stań się moim Telemakiem, z przyjemnością będę twym Mentorem... ale strzeż się naszych Kalipson...
— A! a! — zawołał Kurlandczyk — niechcący potrąciłeś właśnie o przedmiot, który ja wywołać chciałem. Znałeś jenerała Puzonowa?
— Tego, który był przy Igelströmie?
— Niema ich dwóch, o tym mówię właśnie.
— Trochę — rzekł podczaszyc.
— Wiecie jego historyę?
— Historyę? — szeptał podczaszyc, bijąc się w czoło — na Boga, wiem, że tam była jakaś historya... kobieta, ślub, ale nie pamiętam nic.
— No, to mi się na niewiele przydać możesz.
— Cóżeście wiedzieć chcieli?
Kurlandczyk się uśmiechnął.
— Pokazuje się — rzekł — iż pan jenerał, le beau Puzonov, zgubił gdzieś swoją panią jenerałowi, która mu nie wiem dokąd uciekła.
— Miała słuszność — zaśmiał się podczaszyc — on a beau être beau, i kuropatwy się przejadają. Ale gdzież się podziała jenerałowa?
Kurlandczyk ruszył ramionami.
— Właśnie w tem sęk. Powiedz mi pan, gdzie być może ukryta jenerałowa... a pozyszczesz łaski najj. monarchini.
— Jakkolwiek łaska mi ta droga — rzekł podczaszyc — nie mam wyobrażenia, gdzie stare księżyce i dymisyonowane jenerałowe kryć się mogą.
Poczęli się obaj śmiać.
Kurlandczyk w dobrym humorze odprowadził go do okna.
— Doprawdy — rzekł — czasem polityka składa się z różnych ingredyencyi. Każą ambasadorom naprzykład szukać zgubionych żon! Sama imperatorowa tem się interesuje... i wyznacza nagrodę i jak najusilniej przykazuje użyć wszelkich środków, aby ją pochwycić i do Petersburga odstawić...
— Mamy i tak dosyć do czynienia w Polsce... i daleko ważniejsze rzeczy, a tu nam Puzonów... w łaskach u Zubowa! każe żony szukać... choć pod ziemią... Miła zabawka...
— Wiesz co, baronie — odparł podczaszyc — zawsze to lepsze, niż... — ukąsił się w język — niż wiele innych rzeczy...
Kurlandczyk szybko spojrzał.
— Nauczcież mnie, gdzie ja mam szukać pani jenerałowej...
— Wiecie przynajmniej, gdzie się zgubiła?
— A! no, kędyś na granicy, ku Kijowu... ale tam rozesłano już rozkazy, a poszlaki są, że się miała udać do Warszawy.
— Do Warszawy! cha! cha! toby wam o wiele ułatwiło misyę dyplomatyczną — zawołał podczaszyc — ale zawsze będzie to... jak u nas mówią... szukaniem szpilki w stogu siana.
Wtem nagle, jakby błyskawica mignęła mu przed oczyma, podczaszyc w ręce uderzył.
Sapristi! już wiem!
— Co?
— Którędy dostaniecie języka!
— A zmiłujcie się, pierwsze kroki najtrudniejsze zawsze... dajcie mi się uchwycić tylko cienia, poszlaki... a resztę zrobią nasi ludzie.
— Ten cień i poszlaka, choćbym ją wam dał — odezwał się podczaszyc — wy z niej nie potraficie korzystać, ale posłuchajcie en bon camarade, może wam coś potrafię ułatwić...
Przyszło mi na myśl, że — uderzył się w piersi ze skruchą udaną i westchnął — pewna kobiecina, niegdyś bardzo ładna i miła, miała w swych więzach Puzonowa, nim się zakochał. Teraz już sobie wszystko, wszystko przypominam. U niej podobno poznał tę żonę! tak jest! tak! Ta kobieta mieszka w Warszawie i ona najprędzej wiedzieć będzie o jenerałowej.
— Ja ją wybadam.
Baron zarzucił obie ręce na ramiona przyjaciela, który przez czyste amatorstwo, przez grzeczność i usłużność podejmował się szpiegostwa.
Vous êtes bien bon!
— Zrobię, co potrafię, a nawzajem jeśli dla kuzynki mej starej księżny wojewodziny i jej dworu poproszę was o paszport, wszak...
Kurlandczyk zaczął się śmiać.
— Dam wam dla niej nie jeden, ale dziesięć paszportów...
Ścisnęli się za ręce.
— Byleby — rzekł podczaszyc — ta niegdyś piękna Betina nie wyjechała gdzie z kim, bo teraz w Polsce dla tych kobiet coraz mniej szansy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.