Bezimienna/Tom II/XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bezimienna |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukiem Piotra Laskauera |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Trafiwszy na domniemany ślad jenerałowej, podczaszyc, jadąc, rozmyślał wielce, jakby najlepiej tę wiadomość zużytkować. Gdyby nie wrażenie, jakie na nim uczyniła, i nie miejsce, w którem przebywała, byłby niewątpliwie poszedł o niej oznajmić baronowi.
Z drugiej strony nie powiedzieć mu nic, wiedząc, gdyby się wydało, że jenerałowa znajduje się w poufałym mu domu księżnej, było trochę niebezpiecznie.
Widocznie szło rządowi rosyjskiemu o odkrycie tej pani... może spiskowała? może była politycznie poszlakowaną... może podczaszyc mógłby być posądzonym o należenie do spisku patryotycznego?
Na samo to przypuszczenie krew w nim do reszty stygła... Na to dla żadnej w świecie miłości ani pokrewieństwa nie byłby się chciał narazić! Sybir, kibitka, głód, chłód, pozbawienie wygód! może nędza, choroba... ach! obrazy te napełniały go trwogą.
— Co tu począć?
Z drugiej strony księżnę wojewodzinę, krewną i dobrodziejkę narazić!
Wyrzucał sobie już podczaszyc swoją zbytnią ciekawość.
— Potrzeba mi to było — mówił w duchu sam do siebie — leźć w tę kaszę? po co? dowiadywać się, śledzić, ażeby się dowiedzieć, że mogę w biedę popaść. Nie, stary nigdy rozumu mieć nie będzie, to darmo...
Konie go zawiodły do księżny, kazał się zameldować skłopotany.
W chwili, gdy wchodził do salonu, taż sama postać, to samo widmo z pręgą krwawą porwało się od książki z za stołu, podniosło, spojrzało nań i znikło.
Zimny dreszcz przebiegł podczaszyca.
— Prawdziwie jak upiór piękna! ale to wykapana wojewodzina, gdy młodsza była. Osobliwa rzecz!
Nadeszła wojewodzina.
— Musiałeś uważać — odezwała się od niechcenia przy powitaniu — jak ta moja Czeszka Swobodowa do mnie jest podobna.
— Podobna! — odparł podczaszyc — to nie jest podobieństwo już, to jest jednakowość, na to niema wyrazu. Ale jakże piękna! — składając ręce, rzekł podczaszyc.
Księżna uśmiechnęła się smutnie.
— A jak nieszczęśliwa!
Umilkli.
Rozmowa zwróciła się umyślnie na rzeczy potoczne; ale podczaszyc, który sobie był osnuł na prędce plan, począł mówić o ambasadzie, o chwilowej trudności w wyrobieniu paszportów, o tem, że Sieversa nie zastał i że bardzo dziwnej rzeczy dowiedział się od barona Benigsena, iż ambasada miała polecenie poszukiwania najpilniejszego pewnej zbiegłej żony jenerała.
Mówiąc to, patrzał w twarz wojewodziny, która, mimo wielkiego panowania nad sobą, strasznie pobladła. Wprędce jednak miarkując się, rzekła głosem słabym:
— To dziwna rzecz, że teraz i kobiety już pokoju mieć nie mogą. Któż to ta jenerałowa?
— Żona jakiegoś Puzonowa.
— Cóż oni od niej chcą? — zimniej już ciągnęła księżna.
— Nie wiem, ale to pewna, że radziby ją mieć w swych rękach.
Po twarzy wojewodziny przeleciało! znowu drgnienie jakby strachu.
— To niezawodnie ona! — rzekł w duchu podczaszyc — to ona!
— Wie pani — dodał, bacznie się w nią wpatrując — jabym teraz nie radził jechać do Petersburga, zwłaszcza, że nie rozumiem, coby tam panią prowadzić mogło. A nuż jakieś podejrzenie... jakie (dodał umyślnie) przypadkowe podobieństwo.
Wojewodzina bystro na niego spojrzała. Podczaszyc się uśmiechnął. Dawał widocznie do zrozumienia, że był o wszystkiem uwiadomiony. Księżna przestraszyła się nieco, ale udała, że tego nie rozumie.
— Bardzo wam dziękuję za troskliwość, — rzekła powolnie — ale są pewne okoliczności, które mnie zmuszają. Długo się namyślałam, walczyłam z tą myślą...
ale muszę.
— Proszę wierzyć, że tylko troskliwość o spokój pani... natchnęła mi tę przestrogę.
Podczaszyc uśmiechnął się znowu.
— To są tak ciężkie, tak straszne czasy, a usposobienie dla Polski w Petersburgu tak niechętne... Ci, co byli w największych nawet łaskach, dziś odbierają dowody najwyższego niezadowolenia. Zrobić nic nie można, a wycierpieć wiele jest koniecznem prawie, gdy się tam jedzie.
— Cóż robić — odparła księżna — przecie to tak wiecznie trwać nie może.
— Właśnie dlatego, czy nie lepiejby było burzę pod dachem przeczekać? — spytał podczaszyc.
Księżna zamilkła. Widoczne było, że nie wszystko, coby pragnęła, powiedzieć mogła; chociaż podczaszyc dał jej do zrozumienia, że wie lub się domyśla położenia, obawiała się w ręce lekkomyślnego człowieka oddać tajemnicę. Chciała go zostawić w wątpliwości przynajmniej, dozwolić mu zgadywać, nie czyniąc go swym powiernikiem.
Podczaszyc był nadto dobrze wychowanym człowiekiem, aby się gwałtem wdzierał w tajemnice cudze, umilkł więc, kończąc tem, że o paszporty, o ile okoliczności dozwolą, starać się będzie.
Ale utkwiła mu tym razem mocniej jeszcze w umyśle tajemnicza postać, której oko spotkał znowu... zapalił się do tej, w której odgadywał jenerałową. Chciał przynajmniej zbliżyć się do niej.
Jak? tego sam jeszcze nie wiedział dobrze, wziął więc do namysłu.