Bolesław Śmiały, Krzywousty i jego synowie/Bolesław ceni męstwo
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bolesław Śmiały, Krzywousty i jego synowie |
Podtytuł | Bolesław ceni męstwo |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1921 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Największem nieszczęściem za panowania Bolesława Krzywoustego była niezgoda między braćmi i wynikające stąd wojny domowe. Winowajcą był zawsze Zbigniew, który się uważał za pokrzywdzonego, zazdrościł bratu władzy, a wiedząc, że wbrew woli całego narodu nic uzyskać nie może, starał się szkodzić królowi podstępem, podżegając przeciw niemu nieprzyjaciół, a nawet usiłując pozbawić go życia przez zdradzieckie zasadzki.
Bolesław był cierpliwy i nieustraszony. Bratu przebaczał chętnie, ilekroć pokonany, udawał żal i skruchę, aby móc broić na nowo, — zasadzek ani wojny się nie lękał. Całe też prawie jego panowanie to szereg ciągłych i szczęśliwych wojen: stoczył podobno w życiu 47 bitew, a jego długi miecz, Źórawiem zwany, nie zaznał odpoczynku.
Sam mężny i śmiały, cenił męstwo nadewszystko. Ileż to razy odwadze jedynie zawdzięczał ocalenie życia. Polował np. w kilkadziesiąt koni, aż tu rozlega się okrzyk wojenny Pomorców, gradem padają strzały, sypie się ćma nieprzyjaciół z gąszcza nieprzebytych lasów, otaczają go, tryumfują. Nie minie ich nagroda, przez Zbigniewa przyobiecana: cóż pocznie taka garstka przeciwko tysiącom?
Ale na czele tej garstki Bolesław!
— Hej, bracia, lepiej zginąć, niż się poddać. Za mną, kto ma serce!
I rzuca się na zdumionych nieprzyjaciół, łamie ich szyki, roztrąca zastępy, spada na nich jak burza, jak huragan, i jak huragan znika na czele odważnej drużyny, znacząc ślad swojej drogi trupami poległych.
Nic też dziwnego, że w takim rycerzu tchórz budził wstręt i wzgardę, a zarazem gniew zapalczywy, którego potem żałował.
Podczas wyprawy na Ruś otoczony został przez daleko liczniejsze siły nieprzyjaciół. Zdawało się, że niema już ratunku; jednakże król, nie tracąc wiary i odwagi, przemówił do rycerzy, zachęcając ich do wytrwania, przekładając, że lepsza śmierć chwalebna od hańbiącej ucieczki.
I rycerstwo skupiło się dokoła wodza, aby go ocalić, lub zginąć z nim razem. Tylko wojewoda krakowski, którego imienia nie znamy, gdyż go nie zapisano, aby wstydu nie robić potomkom, uszedł ze swoim hufcem, opuszczając króla.
Po powrocie do domu, Bolesław w pierwszym gniewie posłał mu zajęczą skórkę, kądziel i garść konopi, jako znak, że mu z babami kądziel prząść przystoi, nie zaś nazywać się mężem, skoro z placu boju umyka jak zając. Zawstydzony wojewoda ukręcił sznur z konopi i powiesił się. Bolesław żałował potem swojej surowości, ale już było za późno.
Jakże chętnie zato nagradzał walecznych. Były to najprzyjemniejsze chwile jego życia, tak jak najmilszą mu była rozmowa o bohaterskich czynach i męstwie rycerzy.
W jednej z wypraw na Morawców, którzy z namowy Zbigniewa pustoszyli granice Polski, wódz Żelisław Belina stracił prawą rękę, lecz nie zważając na to, lewą pochwycił topór, pokonał przeciwnika i mimo ran nie ustępując z placu boju, bitwę wygrał i nieprzyjaciół pogromił.
Bolesław tak był wzruszony tym czynem, że przycisnął do piersi mężnego rycerza, dziękował mu gorąco, na pamiątkę tej chwili ofiarował mu złotą rękę i rozkazał wymalować ją na jego tarczy.