Bracia Karamazow/Rozdział piąty/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Fiodor Dostojewski
Tytuł Bracia Karamazow
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1913
Druk L. Bogusławski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Barbara Beaupré
Tytuł orygin. Братья Карамазовы
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ŚMIERĆ STARCA.

Gdy Alosza wchodził do celi starca, z sercem pełnem bólu i trwogi, oczom jego przedstawił się widok, który go wprawił w zdumienie. Zamiast zastać ukochanego mistrza blizkim już zgonu i nieprzytomnym, jak się tego obawiał, obaczył go siedzącego w fotelu, z twarzą znużoną, wprawdzie, ale pogodną, otoczonego przyjaciółmi, z którymi wiódł ciche rozmowy. Znajdowali się tam ojciec bibliotekarz i ojciec Paisy, jako też paru innych jeszcze zakonników, bardziej oddanych starcowi. Ojciec Paisy nie był wcale zdziwiony pomyślną zmianą, jaka zaszła w stanie zdrowia chorego, wierzył on bowiem święcie w każde słowo Zosimy, a ten zapowiedział był jeszcze zrana, że nie odejdzie z tego świata, zanim się raz jeszcze nie pożegna z najbliższymi sobie. Między tymi znajdował się jeden jeszcze zakonnik, człowiek prosty, pochodzenia chłopskiego, najpokorniejszy z pokornych i najcichszy z cichych. Nie miał on żadnego wykształcenia, umiał zaledwie czytać i pisać, a miał wygląd człowieka na wieki zastraszonego czemś niesłychanie wielkiem i strasznem, a wiele przewyższającem jego biedny rozum. Dawnemi już bardzo czasy, przed jakimi czterdziestu laty, on i starzec Zosima odbywali razem długie wędrówki po kraju, zbierając kwestę na ubogi klasztor Kostromski, w którym sami rozpoczynali duchowną swą karyerę.
Wszyscy ci goście okrążali starca, cisnąc się w jego szczupłej celi. Poczynało już zmierzchać, a cela oświetlona była tylko światłem lampek i świec płonących przed obrazami. Ujrzawszy Aloszę, który zdziwiony stał w progu, starzec uśmiechnął się i wyciągnął do niego rękę.
— Witaj mi, ty mój cichy, drogi chłopcze. Wiedziałem, że przyjdziesz.
Alosza postąpił bliżej, skłonił się do ziemi starcowi i zapłakał. Coś mu się rwało w sercu, a dusza trzepotała się w nim, jak ptak strwożony. Chciało mu się łkać na głos.
— Co tobie? Wstrzymaj się jeszcze z opłakiwaniem mnie — uśmiechnął się starzec, kładąc rękę na głowie Aloszy. — Ot, widzisz, siedzę jeszcze i rozmawiam. Kto wie, pożyję może jeszcze długo, jak mi tego wczoraj życzyła ta dobra, wesoła pątniczka z Wyszhory, z małą córeczką na ręku, Elżbietka jej na imię. Zmiłuj się, Boże, nad nią i nad jej córeczką, Elżbietą — mówiąc to, przeżegnał się. — Ojcze Porfiry — dodał, zwracając się do jednego z obecnych zakonników, — czy zanieśliście jej dar podług mego polecenia?
Ojciec Porfiry objaśnił, że zaniósł parę szóstaków, ofiarowanych przez poczciwą kobietę, rodzinie pogorzelców, która straciwszy cały dobytek w ogniu, żyła z ludzkiego miłosierdzia.
— Wstań miły! — mówił starzec do Aloszy — niech spojrzę na ciebie. Byłeś że u swoich? widziałeś brata?
Aloszy wydało się to dziwne, że starzec pyta tak stanowczo o jednego tylko brata. Którego jednak miał na myśli?
— Widziałem jednego z braci — odpowiedział.
— Pytam o starszego, tego, któremu onegdaj oddałem pokłon do ziemi.
— Tego nie widziałem. Nie mogłem go w żaden sposób znaleźć — rzekł Alosza.
— Znajdźże go koniecznie i to śpiesznie, idź zaraz jutro i szukaj go, a może uda ci się jeszcze uprzedzić coś strasznego, co nad nim wisi. Ja onegdaj jego przyszłemu cierpieniu pokłon oddałem.
Urwał nagle i jakby się zamyślił. Słowa jego brzmiały dziwnie. Słysząc je, ojciec bibliotekarz i ojciec Paisy zamienili między sobą znaczące spojrzenia. Alosza nie mógł znieść niepewności.
— Ojcze mój i nauczycielu! — pytał wzburzony — słowa twoje są ciemne. Jakież to cierpienie grozi memu bratu?
— Nie pytaj za wiele. W oczach jego widziałem rzecz straszną, jakgdyby zapowiedź przyszłego jego losu. Taki wyraz zdarzyło mi się widzieć raz tylko lub dwa razy w życiu, a za każdym razem miałem wrażenie, jakby człowiek taki gotował w tej chwili swój przyszły los — i los ten, niestety, spełnił się co do joty. Posłałem ciebie do brata, Alosza, bo zdawało mi się, że twoja braterska obecność może mu być pomocą. Ziarno pszeniczne, rzucone w ziemię, pozostaje samo, jeśli nie zamrze, gdy zaś zamrze, wydaje plon obfity. Zapamiętaj to sobie, Alosza.
Błogosławiłem ja ciebie nieraz w myśli za obecność twoją — mówił starzec z cichym uśmiechem. — Myślę o tobie, że wyjdziesz z tych murów i przebywać będziesz długi czas w świecie jako wędrowiec tylko. Dużo będziesz miał przeciwników, ale i wrogi twoje nawet kochać cię będą. Wiele nieszczęść przyniesie ci życie, mimo to jednak, błogosławić je będziesz, a co ważniejsza, nauczysz także drugich błogosławić je. Taki już jesteś. Ojcowie moi i nauczyciele — mówił dalej, zwracając się do obecnych zakonników, — nigdy nie zwierzyłem się nikomu, dlaczego widok tego młodzieńca był tak miły sercu mojemu, on sam nawet o tem nie wie. Teraz dopiero powiem. W zaraniu dni moich miałem starszego brata, który zgasł młodo w oczach moich, mając lat siedemnaście. W ciągu późniejszego żywota mego przekonałem się wielokrotnie, że ten brat mój zesłany mi był jako zapowiedź i wskazówka mego losu. Gdyby nie on, nigdybym nie wstąpił na zakonną pielgrzymią drogę, na której zeszło mi życie.
Brat ten mój był mi jakby objawieniem przyszłego losu mego jeszcze w latach dziecinnych, aż oto dziś, na schyłku dni moich, Aleksy Karamazow jest mi jakby powtórzeniem tego samego zjawiska. Jest on tak podobny do zmarłego młodzieńca, który był bratem moim, że zdaje mi się niekiedy, jakby to ten sam brat przybył odwiedzić mnie raz jeszcze przed śmiercią, a podobieństwo to jest nie tyle zewnętrzne, ile raczej duchowe. Dlatego to miłowałem tak Aleksego ponad wszystkich innych, którzy mnie otaczali.
Starzec mówił jeszcze długo i tak szczegółowo, jak jeszcze nigdy dotąd, o młodości swej i pierwszych wrażeniach, jako też o wypadkach, które wpłynęły na dalszy przebieg jego życia. Słowa te spisał później Alosza, który wsłuchiwał się w nie chciwie i ztąd zostały one przechowane w klasztornem archiwum, stanowiąc ciekawy materyał do biografii tego niezwykłego człowieka.
Śmierć starca nastąpiła tegoż dnia jeszcze, zupełnie nagle i niespodziewanie dla otaczających. Opowiadano później, że na pięć minut jeszcze przed zgonem nic nie zapowiadało tak blizkiego końca.
Starzec uczuł nagle ból w piersi i przycisnął rękę do serca, wszyscy obecni skoczyli ku niemu, ale on, nie przyjmując niczyjej pomocy, osunął się zwolna na ziemię i, upadłszy na twarz w radosnym zachwycie, modląc się cicho i uśmiechając, Bogu ducha oddał.
Wieść o tym zgonie rozeszła się natychmiast po klasztorze, przyjaciele zmarłego i starsi między bracią klasztorną pośpieszyli dla oddania mu ostatniej posługi. Nazajutrz, wczesnym rankiem, grobowa wieść dotarła do miasta, wywołując ogromne wrażenie. Tłumy ludzi popłynęły w stronę klasztoru, chcąc raz jeszcze oglądać zwłoki świątobliwego człowieka, który przez tyle lat był dla nich ucieczką i źródłem pociechy w różnorodnych ich utrapieniach. Wówczas zaszła pewna okoliczność, zupełnie nieoczekiwana, która napełniła zgrozą i smutkiem serca oddanych druhów i czcicieli zmarłego.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Fiodor Dostojewski i tłumacza: Barbara Beaupré.