Córka wodza/1
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Córka wodza |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 10.8.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Nad brzegiem niewielkiej rzeczułki, obramowanej drzewami, w rozległej kotlinie, otoczonej stromymi skałami, chroniącymi przed nagłym atakiem nieprzyjaciela, wznosiło się przeszło sto wigwamów, stanowiących wioskę plemienia Creek, na którego czele stał znakomity wódz Żółty Niedźwiedź.
Po środku wsi stał wielki wigwam wodza. Przed namiotem wbita była w ziemie lanca, na której powiewał mały proporczyk z prymitywnie wymalowanym wizerunkiem żółtego niedźwiedzia.
We wsi panował zwykły ruch. Wojownicy przechadzali się między namiotami, czyścili broń lub palili fajki, podczas gdy squaw krzątały się około przygotowania posiłku, a dzieci przemykały się między namiotami, napełniając powietrze wesołymi okrzykami.
W pobliżu w wąwozie pasło się wielkie stado koni, którego pilnowało kilku wojowników i niezliczona chmara dzieciarni.
Z namiotu wodza wyszła wysokiego wzrostu kobieta, której wspaniała postać i dumnie podniesiona głowa znamionowały, że jest to żona wodza. Rysy jej były regularne, a jaśniejsza niż u innych kobiet indiańskich skóra świadczyła o tym, że pochodzi ona z północy.
W ślad za żoną wodza wyszły z namiotu jeszcze dwie kobiety. Jedną z nich była stara Indianka pochylona wiekiem, a drugą — o dziwo — była białą dziewczyną, ubraną w strój Indianki.
Biała dziewczyna odznaczała się niezwykłą urodą. Miała wspaniałe złote włosy, okalające jej głowę jakby aureolą, a oczy jej były błękitne, jak pogodne niebo. Strój jej wskazywał, że należała do bogatej i wpływowej rodziny w plemieniu, a orle pióro wpięte w jasne włosy wskazywało na to, że jest ona niezamężną jeszcze córką wodza.
Żona Żółtego Niedźwiedzia zasiadła na trawie, a stara Indianka i złotowłosa dziewczyna usiadły obok niej. Dziewczyna była zamyślona i smutna. Zwróciło to uwagę jej przybranej matki, która zagadnęła ją:
— Dlaczego smutek maluje się na obliczu Białego Kwiatu? Niech moja córka powie, co jej dolega... Smukła Trzcina zrozumie ją i pocieszy... Czy Biały Kwiat martwi się o Żółtego Niedźwiedzia, swego ojca, który nie powraca z wyprawy?...
Dziewczyna podniosła na Indiankę jasne oczy i odparła poważnie:
— Nie wiem, czy Żółty Niedźwiedź jest ojcem Białego Kwiatu... Nie znam mojej matki i nigdy jej nie widziałam, ale wydaje mi się, że wódz nie jest moim ojcem, gdyż wszyscy mówią, że wyglądam, jak dziecko bladych twarzy, a nie jak córka plemienia Creek... —
— Ludzie mówią głupstwa — rzekła Wiotka Trzcina. — Biały Kwiat nie powinna słuchać ich słów. Żółty Niedźwiedź jest twym ojcem, a matka twoja umarła, gdy byłaś jeszcze maleńka. Teraz ja jestem twoją matką... Czy czujesz się nieszczęśliwa? Czy nie jesteś zadowolona ze swego losu? Jesteś przecież córką wodza. Całe plemię gotowe jest iść w ogień za ciebie! —
Dziewczyna chciała odpowiedzieć, ale w tej samej chwili jeden z wartowników wskazał ręką na południowy zachód i wydał przenikliwy okrzyk. W kilka chwil potem wojownicy rzucili się do swych wigwamów i porwali za broń. W obozie powstał nieopisany ruch, ale nie było paniki. Wszyscy przygotowywali się do walki.
Wiotka Trzcina zerwała się z ziemi i stanęła obok wigwamu wodza. Dokoła niej zgrupowali się wojownicy z bronią w ręku, czekając na rozkazy swej władczyni. Żona wodza patrzyła z wytężeniem w stronę południowo-wschodnią. Jej bystry wzrok dostrzegł po chwili na jasnym tle nieba cienki słup białego dymu, który ukazał się i zniknął kilka razy. Wojownicy również śledzili bacznie ten tajemniczy sygnał.
Wiotka Trzcina dała znak ręką i wojownicy rzucili się do koni. Po chwili wszyscy byli gotowi do wymarszu.
— Wojownicy! — zawołała władczyni plemienia. — Wasz wódz, Żółty Niedźwiedź jest w niebezpieczeństwie!... Sami widzieliście znaki, jakie nam dawał.... Ja, Wiotka Trzcina, stanę na czele mężnych wojowników i poprowadzę ich do boju na pomoc wodzowi! —
Wojownicy wydali okrzyk radości, gotowi wypełnić wszystkie rozkazy Wiotkiej Trzciny. Żona wodza lekko skoczyła na siodło i spięła konia. Przed odjazdem zwróciła się jeszcze do starej squaw:
— Pilnuj Białego Kwiatu, Złe Oko... Nie wolno ci o tym zapominać... —
Stara Indianka kiwnęła głowa i mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem.
Wiotka Trzcina ruszyła naprzód galopem, a za nią popędzili wojownicy, wyciągnięci indiańskim zwyczajem w długi rząd. Przed namiotem wodza została tylko biała dziewczyna, która długo patrzała za oddalającymi się wojownikami.
Po chwili obok niej stanęła stara Indianka, która powiedziała coś do niej zcicha. Obie kobiety wróciły do wigwamu.
Po pewnym czasie przed wigwam zakradł się młody wojownik. Rozglądał się bacznie na wszystkie strony, a spostrzegłszy, że nikt go nie obserwuje, zbliżył się do słupa wigwamu i nakreślił na nim węglem drzewnym szereg znaków. Następnie przyłożył ręce do ust i wydał przenikliwy okrzyk, podobny do tego, jaki wydaje sokół, gdy szybuje w przestworzach, wypatrując zdobyczy.
Na to hasto Biały Kwiat wypadła z namiotu. Rozejrzała się dokoła i wzrok jej padł na znaki, nakreślone przez wojownika.
Przedstawiały one ostrze lancy, prostokąt i niezdarnie wyrysowane drzewo.
— Znów list od nieznajomego... — szepnęła dziewczyna. — Leży w dziupli starego drzewa. —
Dziewczyna szybko starła znaki ze słupa, rozglądając się podejrzliwie na wszystkie strony. Była już najwyższa pora, gdyż zasłona wigwamu odchyliła się i ukazała się stara Indianka, która zapytała skrzypiącym głosem:
— Dlaczego Biały Kwiat opuściła wigwam? —
— Biały Kwiat jest córką wodza i może czynić wszystko, co jej się podoba! — odparła wyniośle biała dziewczyna. — Biały Kwiat jest wolna jak wiatr, który pędzi po prerii.
— Gdy Wiotka Trzcina jest nieobecna, nie wolno ci oddalać się ode mnie... —
Dziewczyna wydała okrzyk i po chwili pojawił się przed nią ten sam młody wojownik, który przedtem kreślił tajemnicze znaki.
— Witaj, Orle Pióro! — rzekła dziewczyna. — Osiodłaj konie dla mnie i dla ciebie. Chce udać się na przejażdżkę! —
— Osiodłaj i dla mnie konia, młody wojowniku! — zawołała stara Indianka.
Orle Pióro uśmiechnął się, ale nie odpowiedział ani słowa. Odwrócił się szybko i pobiegł co tchu po wierzchowce.