Córka wodza/całość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tygodnik Przygód i Opowiadań Awanturniczych Buffalo BillNr 79. Bohater Dalekiego Zachodu.
Niezwykłe przygody pułkownika amerykańskiego W. F. Cody’ego |
Podtytuł | Córka wodza |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 10.8.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
TYGODNIK PRZYGÓD I OPOWIADAŃ AWANTURNICZYCH.
NR. 79. 10 sierpnia 1939 roku. CENA 10 GR
NIEZWYKŁE PRZYGODY PUŁKOWNIKA AMERYKAŃSKIEGO W. F. CODY’EGO
CÓRKA WODZA
REDAKTOR: Antoni Weiss. — Odpow. za ogłoszenia I reklamy Konstanty Łosiew. Zamieszkali w Łodzi.
WYDAWCA: Wydawnictwo „Republika“ Sp. z ogr. odp. — Odbito w drukarni własnej. Łódź, ul. Piotrkowska 49 i 64.
Konto P. K. O. 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14. Redakcji — tel. 136-56.
SPIS TREŚCI
7. 8.
|
Nad brzegiem niewielkiej rzeczułki, obramowanej drzewami, w rozległej kotlinie, otoczonej stromymi skałami, chroniącymi przed nagłym atakiem nieprzyjaciela, wznosiło się przeszło sto wigwamów, stanowiących wioskę plemienia Creek, na którego czele stał znakomity wódz Żółty Niedźwiedź.
Po środku wsi stał wielki wigwam wodza. Przed namiotem wbita była w ziemie lanca, na której powiewał mały proporczyk z prymitywnie wymalowanym wizerunkiem żółtego niedźwiedzia.
We wsi panował zwykły ruch. Wojownicy przechadzali się między namiotami, czyścili broń lub palili fajki, podczas gdy squaw krzątały się około przygotowania posiłku, a dzieci przemykały się między namiotami, napełniając powietrze wesołymi okrzykami.
W pobliżu w wąwozie pasło się wielkie stado koni, którego pilnowało kilku wojowników i niezliczona chmara dzieciarni.
Z namiotu wodza wyszła wysokiego wzrostu kobieta, której wspaniała postać i dumnie podniesiona głowa znamionowały, że jest to żona wodza. Rysy jej były regularne, a jaśniejsza niż u innych kobiet indiańskich skóra świadczyła o tym, że pochodzi ona z północy.
W ślad za żoną wodza wyszły z namiotu jeszcze dwie kobiety. Jedną z nich była stara Indianka pochylona wiekiem, a drugą — o dziwo — była białą dziewczyną, ubraną w strój Indianki.
Biała dziewczyna odznaczała się niezwykłą urodą. Miała wspaniałe złote włosy, okalające jej głowę jakby aureolą, a oczy jej były błękitne, jak pogodne niebo. Strój jej wskazywał, że należała do bogatej i wpływowej rodziny w plemieniu, a orle pióro wpięte w jasne włosy wskazywało na to, że jest ona niezamężną jeszcze córką wodza.
Żona Żółtego Niedźwiedzia zasiadła na trawie, a stara Indianka i złotowłosa dziewczyna usiadły obok niej. Dziewczyna była zamyślona i smutna. Zwróciło to uwagę jej przybranej matki, która zagadnęła ją:
— Dlaczego smutek maluje się na obliczu Białego Kwiatu? Niech moja córka powie, co jej dolega... Smukła Trzcina zrozumie ją i pocieszy... Czy Biały Kwiat martwi się o Żółtego Niedźwiedzia, swego ojca, który nie powraca z wyprawy?...
Dziewczyna podniosła na Indiankę jasne oczy i odparła poważnie:
— Nie wiem, czy Żółty Niedźwiedź jest ojcem Białego Kwiatu... Nie znam mojej matki i nigdy jej nie widziałam, ale wydaje mi się, że wódz nie jest moim ojcem, gdyż wszyscy mówią, że wyglądam, jak dziecko bladych twarzy, a nie jak córka plemienia Creek... —
— Ludzie mówią głupstwa — rzekła Wiotka Trzcina. — Biały Kwiat nie powinna słuchać ich słów. Żółty Niedźwiedź jest twym ojcem, a matka twoja umarła, gdy byłaś jeszcze maleńka. Teraz ja jestem twoją matką... Czy czujesz się nieszczęśliwa? Czy nie jesteś zadowolona ze swego losu? Jesteś przecież córką wodza. Całe plemię gotowe jest iść w ogień za ciebie! —
Dziewczyna chciała odpowiedzieć, ale w tej samej chwili jeden z wartowników wskazał ręką na południowy zachód i wydał przenikliwy okrzyk. W kilka chwil potem wojownicy rzucili się do swych wigwamów i porwali za broń. W obozie powstał nieopisany ruch, ale nie było paniki. Wszyscy przygotowywali się do walki.
Wiotka Trzcina zerwała się z ziemi i stanęła obok wigwamu wodza. Dokoła niej zgrupowali się wojownicy z bronią w ręku, czekając na rozkazy swej władczyni. Żona wodza patrzyła z wytężeniem w stronę południowo-wschodnią. Jej bystry wzrok dostrzegł po chwili na jasnym tle nieba cienki słup białego dymu, który ukazał się i zniknął kilka razy. Wojownicy również śledzili bacznie ten tajemniczy sygnał.
Wiotka Trzcina dała znak ręką i wojownicy rzucili się do koni. Po chwili wszyscy byli gotowi do wymarszu.
— Wojownicy! — zawołała władczyni plemienia. — Wasz wódz, Żółty Niedźwiedź jest w niebezpieczeństwie!... Sami widzieliście znaki, jakie nam dawał.... Ja, Wiotka Trzcina, stanę na czele mężnych wojowników i poprowadzę ich do boju na pomoc wodzowi! —
Wojownicy wydali okrzyk radości, gotowi wypełnić wszystkie rozkazy Wiotkiej Trzciny. Żona wodza lekko skoczyła na siodło i spięła konia. Przed odjazdem zwróciła się jeszcze do starej squaw:
— Pilnuj Białego Kwiatu, Złe Oko... Nie wolno ci o tym zapominać... —
Stara Indianka kiwnęła głowa i mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem.
Wiotka Trzcina ruszyła naprzód galopem, a za nią popędzili wojownicy, wyciągnięci indiańskim zwyczajem w długi rząd. Przed namiotem wodza została tylko biała dziewczyna, która długo patrzała za oddalającymi się wojownikami.
Po chwili obok niej stanęła stara Indianka, która powiedziała coś do niej zcicha. Obie kobiety wróciły do wigwamu.
Po pewnym czasie przed wigwam zakradł się młody wojownik. Rozglądał się bacznie na wszystkie strony, a spostrzegłszy, że nikt go nie obserwuje, zbliżył się do słupa wigwamu i nakreślił na nim węglem drzewnym szereg znaków. Następnie przyłożył ręce do ust i wydał przenikliwy okrzyk, podobny do tego, jaki wydaje sokół, gdy szybuje w przestworzach, wypatrując zdobyczy.
Na to hasto Biały Kwiat wypadła z namiotu. Rozejrzała się dokoła i wzrok jej padł na znaki, nakreślone przez wojownika.
Przedstawiały one ostrze lancy, prostokąt i niezdarnie wyrysowane drzewo.
— Znów list od nieznajomego... — szepnęła dziewczyna. — Leży w dziupli starego drzewa. —
Dziewczyna szybko starła znaki ze słupa, rozglądając się podejrzliwie na wszystkie strony. Była już najwyższa pora, gdyż zasłona wigwamu odchyliła się i ukazała się stara Indianka, która zapytała skrzypiącym głosem:
— Dlaczego Biały Kwiat opuściła wigwam? —
— Biały Kwiat jest córką wodza i może czynić wszystko, co jej się podoba! — odparła wyniośle biała dziewczyna. — Biały Kwiat jest wolna jak wiatr, który pędzi po prerii.
— Gdy Wiotka Trzcina jest nieobecna, nie wolno ci oddalać się ode mnie... —
Dziewczyna wydała okrzyk i po chwili pojawił się przed nią ten sam młody wojownik, który przedtem kreślił tajemnicze znaki.
— Witaj, Orle Pióro! — rzekła dziewczyna. — Osiodłaj konie dla mnie i dla ciebie. Chce udać się na przejażdżkę! —
— Osiodłaj i dla mnie konia, młody wojowniku! — zawołała stara Indianka.
Orle Pióro uśmiechnął się, ale nie odpowiedział ani słowa. Odwrócił się szybko i pobiegł co tchu po wierzchowce.
Biały Kwiat rozgniewała się, gdy młodzieniec przyprowadził wierzchowce nietylko dla niej i dla siebie, ale również dla starej Indianki. Była też nie mało zdumiona, gdy ujrzała, że koń wiedźmy jest młodym i ognistym mustangiem.
— Orle Pióro jest dobry i szanuje starość... — rzekła Złe Oko. — Przyprowadził mi pięknego konia.. —
Biały Kwiat milczała pogardliwie, ale w duchu była bardzo zła na młodzieńca. Orle Pióro uśmiechnął się nieznacznie i rzekł do wiedźmy z udanym szacunkiem:
— Na prerii hula chłodny wiatr. Złe Oko powinna wziąć ciepłą opończę. —
— Orle Pióro jest dobry.. — mruknęła starucha i udała się do namiotu.
— Dlaczego Orle Pióro czyni mi na złość? — zapytała Biały Kwiat po odejściu starej Indianki
— Nie obawiaj się, Biały Kwiecie... — rzekł łagodnie młodzieniec. — Poczekaj, a przekonasz się, że Złe Oko nie będzie mogła z nami pojechać.
Po chwili wiedźma wróciła, owinięta w opończe, którą znalazła w namiocie Wiotkiej Trzciny. Orle Pióro pomógł jej dosiąść konia, a potem sam skoczył na siodło. Biały Kwiat pierwsza dosiadła konia i była już gotowa do drogi.
Biała dziewczyna ruszyła naprzód, a za nią pogalopował młodzieniec. Stara Indianka uderzyła swego wierzchowca piętami w boki, pragnąc go przynaglić do biegu, gdy nagle stało się coś nieoczekiwanego.
Szlachetny rumak stanął dęba i począł straszliwie wierzgać. Był to zupełnie jeszcze młody i nieujeżdżony mustang, który chciał się jaknajszybciej pozbyć niewygodnego ciężaru. Ponieważ nie udawało mu się to początkowo, puścił się naprzód straszliwym galopem i niebawem znalazł się daleko na prerii. Stara Złe Oko trzymała się kurczowo grzywy końskiej i wrzeszczała wniebogłosy. Jeszcze kilka gwałtownych skoków i koń zatrzymał się nagle. Złe Oko machnęła potężnego kozła i wylądowała na trawie.
Nie wyrządziła sobie żadnej krzywdy, ale potłukła się nieco, a co gorsze, nie mogła schwytać rozbrykanego konia, który swobodnie już teraz galopował po stepie. Tymczasem Biały Kwiat i Orle Pióro byli już daleko.
— Dziękuję ci, Orle Pióro... — rzekła Biały Kwiat. — Przepraszam cię za to, że... —
— Nie przepraszaj mnie, córko wodza! — rzekł uroczyście młody Indianin. — Orle Pióro gotów jest za ciebie umrzeć. —
Dziewczyna zarumieniła się i rzekła cicho:
— Orle Pióro nie powinien okazywać Białemu Kwiatowi tyle... przywiązania. Mój ojciec Żółty Niedźwiedź zabije go, gdy dowie się, że mówi w ten sposób do mnie... Żółty Niedźwiedź zabił białego jeńca tylko za to, że nauczył mnie czytać i pisać w języku białych ludzi... Czy przypominasz sobie, Orle Pióro? —
— Orle Pióro pamięta. Biały człowiek został zabity przez wodza w przystępie strasznego gniewu, ale Orle Pióro nie lęka się gniewu wodza, gdy patrzą na niego jasne oczy Białego Kwiatu. —
Dziewczyna zamyśliła się. Na ustach jej zaigrał uśmiech, gdy rzekła:
— Kim może być ten tajemniczy człowiek, który pisze do mnie listy?... Czy widziałeś go kiedyś, Orle Pióro? On pisze tak pięknie. —
— Może go widziałem... — szepnął Indianin. — Czy rzeczywiście pisze pięknie? Przeczytaj mi jego list, gdyż ja sam nie umiem czytać, choć znam mowę bladych twarzy. —
— Przeczytam ci... — rzekła w zamyśleniu dziewczyna.
Nie zauważyła ona, że na ustach młodego Indianina zaigrał ledwo dostrzegalny uśmiech. Młodzieniec spoważniał jednak natychmiast. Skierował konia ku wielkiemu drzewu, w którego dziupli miał znajdować się list od tajemniczego nieznajomego. Dziewczyna zeskoczyła z konia i podbiegła ku drzewu, podczas gdy młodzieniec stał na straży i rozglądał się pilnie na wszystkie strony, aby w razie niebezpieczeństwa ostrzec swa towarzyszkę okrzykiem.
Biały Kwiat podbiegła do drzewa, rozdartego przez piorun i pochyliła się nad głęboka szczeliną. Zanurzyła rękę w szczelinę i po chwili wydobyła z niej rulonik papieru. Papier pokryty był równym i drobnym pismem, podobnym do pisma białego jeńca, który zginął z ręki Żółtego Niedźwiedzia.
Dziewczyna zagłębiła się w czytaniu, a młodzieniec przypatrywał się jej z wyrazem niezwykłego szczęścia na twarzy. Biały Kwiat czytała z napięciem. Wreszcie skończyła, ukryła kartkę papieru i odwróciła się w stronę swego czerwonoskórego towarzysza.
Nagle jakaś gałązka trzasnęła w pobliżu. Dziewczyna i młodzieniec spojrzeli w tamtym kierunku i ujrzeli oddział wojowników, zbliżających się do nich galopem.
— Uciekaj! Uciekaj! — Zawołał Orle Pióro. — To Sjuksowie!... —
Ale było już za późno. Orle Pióro nie miał żadnej broni prócz lancy i po krótkim szamotaniu się został obezwładniony i związany. Jednocześnie kilkunastu wojowników otoczyło ze wszystkich stron konia dziewczyny.
Po chwili oboje byli jeńcami Sjuksów. którzy otoczyli ich ze wszystkich stron i czekali na zarządzenia dowódcy, wojownika potężnego wzrostu, którego wspaniały pióropusz świadczył o wysokiej godności, jaką pełnił jego właściciel.
— Kim jesteś? — zapytał wódz dziewczynę. — Masz białą skórę, jak blade twarze, ale nosisz strój córki wodza plemienia Creek. W twoich włosach tkwi orle pióro, ale włosy twoje są jasne, jak włosy squaw bladych twarzy... —
— Jestem waszą branką... Czy to nie wystarczy?... — rzekła dziewczyna ze smutkiem.
Biały Kwiat wskazała palcem Orle Pióro, który wyniośle patrzył na swych przeciwników i rzekła:
— Darujcie mu wolność... —
— Żądasz wolności dla niego? — rzekł ze zdumieniem dowódca Sjuksów. — Dlaczego nie żądasz abym uwolnił przede wszystkim ciebie? Czy to twój brat? Chyba nie. —
— Jestem tylko squaw i mogę umrzeć, ale nie mogę skazywać na śmierć mojego przyjaciela, który przybył tu tylko z mojego powodu. —
Sjuks uśmiechnął się i rzekł:
— Nie umrzesz. Zawieziemy cię do naszego obozu. —
Wojownicy otoczyli ze wszystkich stron jeńców i oddział ruszył naprzód przez las. Gdy znaleźli się w pewnej odległości od obozu plemienia Creek, dowódca Sjuksów zbliżył się do dziewczyny i rzekł:
— Jestem jednym z wodzów Sjuksów i nazywają mnie Szarym Wilkiem. Niech biała dziewczyna nie obawia się niczego. Nie stanie się jej nic złego. Gdy spotykamy wodza Czarnego Mustanga, on zadecyduje o twoim losie.
Dziewczyna nie odpowiedziała, lecz smutnie opuściła głowę. Nie lękała się o siebie, ale niepokoił ją los Orlego Pióra. Obawiała się, że Sjuksowie stracą go przy palu męczarni, gdyż pomiędzy Sjuksami i Creekami wykopano już przed miesiącem topór wojenny.
Oddział Sjuksów galopował przez las, potem wydostał się na prerię, przebył kilka mil i znów zagłębił się w las. Biały Kwiat obserwowała drogę i słońce. Rozumiała, że Sjuksowie kierują się na południowo-zachód, a więc w kierunku, w którym udała się Wiotka Trzcina i jej wojownicy.
Zbliżał się wieczór i wojownicy poczęli rozglądać się za miejscem odpowiednim na rozbicie obozu. Oddział zatrzymał się przed wejściem do wąwozu, w którym łatwo można było rozbić obóz. Szary Wilk wydał kilka krótkich rozkazów i po chwili wojownicy poczęli zagłębiać się w wąwóz.
Gdy znaleźli się w kotlinie, nad brzegiem małego strumienia, wódz zatrzymał się, a wojownicy naśladowali go. Szary Wilk zeskoczył z konia l wyciągnął rękę, aby pomóc dziewczynie zejść z konia.
W tej samej chwili w powietrzu rozległ się straszliwy okrzyk wojenny Creeków. Siuksowie odpowiedzieli natychmiast okrzykiem bojowym swego plemienia, a w chwilę potem rozpoczęła się straszliwa walka.
Creekowie, na których czele stała Wiotka Trzcina, byli znacznie liczniejsi, tak że pięciu ich przypadało na jednego Sjuksa. Mimo to Sjuksowie walczyli dzielnie i niezwykle zażarcie. Męstwo Sjuksów znane jest zresztą na całym Zachodzie, tak że ich zacięta obrona nie dziwiła bynajmniej wojowników Wiotkiej Trzciny.
Ale wojownicy Wiotkiej Trzciny nacierali gwałtownie i nieustępliwie. W powietrzu świstały kule, błyskały tomahawki i noże bojowe. Wojownicy ścierali się pierś w pierś, wydając ogłuszające okrzyki.
Wreszcie szala zwycięstwa poczęła przechylać się na stronę Creeków. Opór Sjuksów słabł co raz bardziej, aż wreszcie walka zakończyła się zupełnym zwycięstwem wojowników Wiotkiej Trzciny.
Szary Wilk został wzięty do niewoli, a większość jego wojowników powędrowała do szczęśliwej Krainy Wiecznych Łowów.
Orle Pióro wydarł się z rąk wojowników zaraz na początku walki i wyrwawszy jednemu ze Sjuksów tomahawk, rzucił się w najgorętszy wir boju. Biały Kwiat patrzyła z przerażeniem na straszliwą walkę i choć wychowana wśród Indian i przywykła do ciągłych bitew i barbarzyńskich uroczystości, była blada jak chusta.
Gdy walka została zakończona, zwycięscy wojownicy rozpalili na dnie wąwozu ognisko i rozłożyli się obozem. Szary Wilk i kilkunastu wojowników z plemienia Sjuksów, którzy dostali się do niewoli, zostali związani i rzuceni na ziemię.
Wiedzieli on dobrze, że zostaną poddani torturom u pala męczarni.
W odległości mniej więcej dziesięciu mil od miejsca, w którym odbyła się walka między Sjuksami, a Creekami, czterech białych rozbiło obóz. Trzej z nich — to nasi starzy i dobrzy znajomi: Buffalo Bill, Dziki Bill, Hickock i Nick Wharton. Czwartym białym był młodzieniec, którego wygląd i zachowanie zdradzały typowego „żółtodzioba“, pierwszy raz przybyłego na Daleki Zachód.
Buffalo Bill natknął się przed kilku dniami na owego młodzieńca, który stał naprzeciw straszliwego szarego niedźwiedzia „grizzly“ i z zimną krwią mierzył do niego z karabinu. Kule młodzieńca nie uczyniły jednak poważnej szkody potworowi i kapitan Boyd — tak bowiem kazał nazywać się ów „żółtodziób“ — zginąłby w pazurach bestii, gdyby nie celny strzał Buffalo Billa, który powalił niedźwiedzia na ziemię.
Kapitan Boyd był bardzo powściągliwy w słowach i nie mówił wiele o swej przeszłości. Utrzymywał, że na Zachód przybył w poszukiwaniu niezwykłych przygód, gdyż życie w wielkim mieście nudziło go.
Młodzieniec spodobał się Buffalo Billowi, który był pełen podziwu dla jego odwagi i zimnej krwi w obliczu groźnego niebezpieczeństwa. Ponieważ wywiadowca zdawał sobie sprawę, że dalsza samotna wędrówka Boyda przez dzikie prerie jest nie do pomyślenia, zaprosił go do swego oddziału, ręcząc, że młodzieńcowi nie zabraknie niezwykłych i emocjonujących przygód.
Boyd był młodzieńcem o niezwykle ujmującej powierzchowności. Niewielkiego wzrostu, ale zbudowany bardzo proporcjonalnie, odznaczał się chłopięcą twarzą, z której biły jednak zdecydowanie i odwaga.
Tego dnia, gdy w pobliskim lesie wydarzyły się dwa napady i dwie walki, czterech naszych przyjaciół siedziało spokojnie przy ognisku. Buffalo Bill przyrządzał skromny posiłek, składający się z suszonego mięsa, sucharów i kawy a reszta czekała z niecierpliwością na koniec tych przygotowań.
— Jeśli pan szuka przygód, powinien pan być szczęśliwy, że dostał się pan w nasze towarzystwo... — rzekł Buffalo Bill, gdy wszyscy zaspokoili głód. — Nie rozumiem tylko, w jaki sposób zdecydował się pan na przybycie na Dziki Zachód bez eskorty, ani przyjaciół. Prerie nie są ulicami Nowego Yorku, a Indianie i dzikie bestie niczym nie przypominają wytwornego towarzystwa, jakie zbiera się wieczorami w nowojorskich klubach. —
— Przeżyłem już kilka przygód, ale wyszedłem z nich obronną ręką — rzekł spokojnie młodzieniec. — Czy okolica, w której się obecnie znajdujemy jest szczególnie niebezpieczna dla białych? —
Buffalo Bill stwierdził jeszcze raz, że młodzieniec ma bardzo melodyjny, ale nieco za wysoki jak na mężczyznę głos.
— W tej chwili okolica ta jest najniebezpieczniejszym terytorium plemienia Creek, które właśnie obserwuje nasz wywiadowca.
— Dlaczego? —
— Ponieważ znajdujemy się obecnie na granicy terytorium plemienia Creek, które właśnie wykopało topór wojenny przeciwko bladym twarzom. Na czele plemienia stoi niezwykle wojowniczy wódz, zwany Żółtym Niedźwiedziem. Nienawidzi on serdecznie białych i zdobył wiele skalpów... Mam z nim pewien rachunek do uregulowania i dlatego przybyłem w te okolice... Wiem, że ten łotr zabił bez żadnej przyczyny pewnego białego, który był jego jeńcem przez dłuższy czas. Ten biały, którego nazwisko brzmiało Cecil White, przebywał w obozie Creeków prawie dwa lata. Pertraktowano o jego wydanie, ale Żółty Niedźwiedź stawiał warunki, niemożliwe do przyjęcia, aż wreszcie zabił własnoręcznie jeńca. —
— W jaki sposób zamierza się pan zemścić? — zapytał młodzieniec.
— Nie wiem jeszcze, ale mam nadzieję, że uda mi się spotkać z Żółtym Niedźwiedziem. Chcę z nim uczciwie walczyć. Obecnie zadanie nasze polega na tym, aby śledzić Creeków i baczyć na każde ich poruszenie. Władze wojskowe niepokoją się bardzo ruchami Indian w tej okolicy i generał Custer powierzył mi zadanie obserwowania ich. —
— Czy plemię Creek jest jedynym szczepem indiańskim w tej okolicy? —
— Nie. W pobliżu znajduje się wiele wiosek Sjuksów, którzy są zaciętymi przeciwnikami Creeków. Sjuksowie i Creekowie polują na tych samych obszarach, nic więc dziwnego, że dochodzi między nimi do nieustannych zwad i zatargów. Czarny Mustang wódz Sjuksów i Żółty Niedźwiedź wódz Creeków są nieprzebłaganymi nieprzyjaciółmi.
— Chciałbym przyjrzeć się Indianom w ich wioskach — rzekł Boyd.
Buffalo Bili roześmiał się.
— Niech pan tego tak bardzo nie pragnie!... — rzekł. Widok wojowników, tańczących dokoła pala męczarni, nierzadko bywał ostatnim widokiem białego, który zapuścił się niebacznie w te okolice! —
Wywiadowcy nie przypuszczali ani na chwilę, że z poza kępy krzewów śledzi ich para nienawistnych oczu. Oczy te należały do Żółtego Niedźwiedzia, który zdaleka dostrzegł obóz białych i podpełznął na odległość kilkudziesięciu metrów, aby poczynić bliższe obserwacje.
Wódz Creeków był wściekły. Udał się on na wyprawę w okolice obozu Sjuksów, ale został spostrzeżony przez straże i musiał i ciekać. Wartownicy zasypali go kulami, z których jedna przebiła mu ramię. Tylko rączości swego rumaka zawdzięczał Żółty Niedźwiedź ocalenie.
Uciekał kilka godzin, a potem ukrył się wśród krzewów. Gdy ujrzał w oddali obóz czterech białych, postanowił przywołać sygnałem swoich wojowników i zaatakować białych. Obserwował obóz przez pewien czas, a upewniwszy się, że biali są zupełnie sami i nie czekają na żadne posiłki, wycofał się szybko i odnalazł swego konia, którego ukrył w pobliskim lesie.
Po pewnym czasie pogalopował pod osłona drzew do wyniosłego wzgórza i zapalił na jego szczycie małe ognisko. Cienka kolumna dymu ukazała się i zniknęła kilka razy na niebie. Jak nam wiadomo, wojownicy w obozie Creeków spostrzegli ten znak i ruszyli szybko na pomoc swemu wodzowi.
Buffalo Bill i jego towarzysze zamierzali przenocować w obozie, gdyż konie ich były bardzo zmęczone i należał im się solidny wypoczynek. Siedzieli więc spokojnie przy ognisku i gawędzili przyjaźnie.
Pod wieczór w pobliżu ukazał się oddział Indian, który zbliżał się powoli do obozu wywiadowców. Nasza czwórka zerwała się na równe nogi i chwyciła za broń, ale wojownik, który posuwał się na czele oddziału podniósł rękę do góry na znak, że przybywa w pokojowych zamiarach, a potem wysunął się naprzód, zbliżając się w pojedynkę do ogniska.
— To Sjuksowie... — rzekł Buffalo Bill. — Topór wojenny między nimi a białymi jest narazie zakopany. Nie należy im jednak ufać. Jest ich dużo, a nas mało. To zupełnie wystarczający powód zaatakowania nas. Ale nie! Człowiek, który się do nas zbliża, to Czarny Mustang we własnej osobie. Wódz nie zdobędzie się na żaden czyn niegodny wojownika... Znam go dobrze. Opuścić karabiny, chłopcy, i zachować zupełny spokój!... —
Buffalo Bili uniósł rękę nad głową i dał wodzowi znak, że nie ma złych zamiarów, a następnie wyszedł Czerwonoskóremu na spotkanie.
— Witaj, biały bracie! — rzekł wódz na przywitanie. — Nie wiedziałem, że spotkam tu wielkiego białego wodza Buffalo Billa. —
— Witaj. Czarny Mustangu! — rzekł z szacunkiem Buffalo Bill. — Co czynią wojownicy Sjuksów tak blisko terytoriów Creeków? Dlaczego wódz sam zapuścił się na czele małego oddziału tak blisko nieprzyjaciela? —
— Czarny Mustang mógłby zapytać Buffalo Billa o to samo... — uśmiechnął się wódz. — Czy mój biały brat przypuszcza, że jego skalp byłby bezpieczny, gdyby Creekowie nagle go zaatakowali? —
— Wcale tak nie przypuszczam — odparł z humorem Buffalo Bill.. — Mam jednak pewną sprawę do uregulowania z wodzem Creeków i dlatego tu przybyłem. Chcę z nim walczyć. —
— A więc mamy ten sam cel. I ja pragnę stoczyć walkę z tym psem, który dowodzi Creekami. Zakradł się on podstępnie w okolice naszego obozu, ale moi wojownicy wypłoszyli go. Udało mu się umknąć, ale nie ujdzie mi teraz. Schwytamy go i nędzny pies zginie z mojej ręki. Czy mój brat widział tego psa?
— Nie. Gdybym go zobaczył, wybiłaby jego godzina. —
— Kule Buffalo Billa są zawsze celne — rzekł z uznaniem wódz. — Żółty Niedźwiedź ma szczęście, że nie dostał się w zasięg karabinu mojego białego brata. Nie ominie go jednak tomahawk wodza Sjuksów. —
— Co zamierzasz teraz uczynić, wodzu? — zapytał Buffalo Bill. — Zapada już mrok i nie sposób w ciemności poszukiwać śladów. Trzeba zaczekać do rana, a do tego czasu Żółty Niedźwiedź będzie znajdował się w swej wsi. — To prawda — rzekł ponuro wódz. — Musimy zatrzymać się tu na noc. Rankiem wrócę do swej wsi, zbiorę wojowników i ruszymy na Creeków. —
— Czy pozwolicie, abyśmy wam towarzyszyli? — zapytał Cody.
— Tak. Czarny Mustang schwyta Żółtego Niedźwiedzia... Zginie on przy palu męczarni. —
Wódź Sjuksów zbliżał się do ogniska i powitał przyjaznym ruchem dłoni Dzikiego Billa i Nicka Whartona, których znał i cenił od dawna. Gdy wzrok jego padł na Boyda, na twarzy wodza odmalowało się zdumienie.
— Ugh! — zawołał. — Po co zabraliście na wyprawę tego chłopca? To nie miejsce dla niego! Powinien pozostać w wygodnym domostwie, w osadzie bladych twarzy... —
— To nie jest dziecko — rzekł poważnie Buffalo Bill. — Wśród bladych twarzy jest on mimo młodego wieku wielkim wodzem. Jest kapitanem. Nie zna on jeszcze dobrze życia na prerii, ale odznacza się wielką dzielnością. —
Buffalo Bill opowiedział Indianinowi, w jak dzielny sposób młodzieniec stawił czoła niedźwiedziowi i Czarny Mustang nabrał szacunku dla niepozornego kapitana Boyda. Wódz zapytał, czy wojownicy mogą rozbić obóz w pobliżu białych, gdzie teren doskonale nadawał się do tego.
Buffalo Bili przystał na to z ochota i niebawem w odległości kilkudziesięciu metrów od obozu białych zapłonęło ognisko Indian. Ponieważ Sjuksowie nie zabrali zapasów żywności, a na polowanie było już zapóźno, Buffalo Bill ofiarował im spory zapas suszonego mięsa, co jeszcze bardziej zacieśniło przyjaźń.
Czarny Mustang długo jeszcze siedział przy ognisku białych, rozmawiając z nimi przyjaźnie i paląc fajkę. Tematów do rozmowy nie brakło. Wywiadowcy spotykali się niejednokrotnie z Czarnym Mustangiem, bądź jako przyjaciele, bądź też jako wrogowie podczas powstania Indian. Zawsze jednak obie strony szanowały się wzajemnie za odwagę i szlachetność.
Wreszcie wódz wrócił do swoich wojowników i wszyscy zasnęli spokojnie, prócz wartowników, pilnie wpatrujących się w ciemność. Biali czuwali na zmianę. Ostatni miał wartować Boyd, co miało się smutnie skończyć.
Boyd nie znał życia na Granicy i nie zauważył ciemnych postaci, które zbliżały się do obozu, przemykając się jak węże wśród trawy. Byli to wojownicy Żółtego Niedźwiedzia, którzy zdradziecko skradali się do obozu białych.
Tuż przed świtem nastąpił gwałtowny atak.
Creekowie rzucili się przede wszystkim na obóz Sjuksów. Wprawdzie wartownik zauważył napastników i dał ognia, ale było już zapóźno. Mimo, że wojownicy Czarnego Mustanga zerwali się natychmiast na równe nogi i chwycili za broń, na prawdziwą walkę nie mogli się już zdobyć.
Creekowie, których liczba w czwórnasób przekraczała liczbę Sjuksów, otoczyli obóz ze wszystkich stron i po kilkunastu minutach odnieśli kompletne zwycięstwo. Czarny Mustang bronił się jak zraniony lew, ale został w końcu powalony na ziemię uderzeniem kolby karabinowej w głowę. Nieprzytomnego związano natychmiast i rzucono na ziemię jak worek.
Buffalo Bill i jego towarzysze zerwali się na równe nogi gdy padł pierwszy strzał. Porwali natychmiast za broń, ale wojownicy rzucili się na nich ze wszystkich stron, tak, że o obronie nie było mowy. Pozostawała jedna tylko droga ocalenia: przedarcie się przez szeregi napastników i natychmiastowa ucieczka.
Wywiadowcy poczęli biec ku swym wierzchowcom, ostrzeliwując się gęsto. Dopadli wreszcie do koni i znaleźli się na siodłach. Wtedy dopiero Buffalo Bill spostrzegł, że Boyd zniknął w tajemniczy sposób. Rozejrzał się na wszystkie strony i zamarł z przerażenia. Młodzieniec potknął się, biegnąc do konia, i przewrócił się na ziemię. Nie zdążył już powstać, gdyż w tej samej chwili kilku Creeków rzuciło się na niego, odebrało mu broń i skrępowało go.
Buffalo Bill skierował konia w stronę młodzieńca, który szamotał się ze swymi prześladowcami, ale Boyd zawołał:
— Niech pan ucieka!... Potem mnie pan ocali. —
Cody zrozumiał, że rada młodzieńca jest dobra. Przede wszystkim należało ratować własna skórę, a potem myśleć nad ratunkiem dla uwięzionych, Buffalo Bill spiął więc konia i pogalopował w ślad za swymi przyjaciółmi, pozostawiając w rękach Creeków Boyda i Czarnego Mustanga.
Creekowie zostawili konie w pobliskiej kotlinie i nie mogli ścigać wywiadowców, którzy galopowali przez prerię z szybkością wichru stepowego. Grad kul posypał się w ich stronę, ale żadna z nich nie wyrządziła im krzywdy. Indianie nie mogli ich ścigać, zadowolili się więc dzikimi wrzaskami nienawiści.
Gdy kilkunastu wojowników Żółtego Niedźwiedzia dotarto wreszcie do koni i rzuciło się w pościg, było już zapóźno. Wywiadowcy zniknęli w ciemnościach bez śladu.
Żółty Niedźwiedź był wściekły. Miał nadzieję, że uda mu się schwytać wielkiego białego wodza, ale nie udało mu się to. Marzył o tym, aby skalp Buffalo Billa zawisł u jego pasa, ale wywiadowca wymknął mu się i uciekł. Wódz pocieszał się jednak, że udało mu się ująć wodza Siuksów, Czarnego Mustanga, którego serdecznie nienawidził, oraz młodego białego.
Obejrzał przede wszystkim Boyda i był głęboko zadowolony, gdy Czarny Mustang oznajmił mu, że młodzieniec jest kapitanem. To miało już jakieś znaczenie i uroczystości przy palu męczarni zapowiadały się imponująco.
O świcie silny oddział wojowników ruszył na poszukiwanie zbiegłych wywiadowców. Buffalo Bill i jego towarzysze uciekali przez pewien czas co koń wyskoczy, a znalazłszy się w znacznej odległości od pola walki, zatrzymali się, aby odbyć naradę.
— Pojedziesz do fortu Larned, Hickock — rzekł Buffalo Bill. — Zabierzesz z sobą silny odział wojska i przybędziesz na terytorium Creeków. Muszą odpokutować za wszystko. Walka jest nieunikniona. Ty, Nick, udasz się w tym samym celu do fortu Hazen. —
— A tym, Bill? — zapytał Nick.
— Ja wrócę i będę obserwował Creeków. Przypuszczam, że do waszego powrotu nie stanie się nic złego młodemu Boydowi. Będą chcieli stracić go przy palu męczarni, ale przygotowania do tej uroczystości muszą potrwać przynajmniej dwa dni. Będę się starał uwolnić go — może mi się to uda. —
Po krótkiej dyskusji wywiadowcy zgodzili się na projekt Buffalo Billa i niebawem. Dziki Bill, Hickock i Nick Wharton pogalopowali co koń wyskoczy w kierunku dwóch fortów.
Tymczasem Buffalo Bill zawrócił konia i począł posuwać się ostrożnie, choć szybko w kierunku wioski Creeków. Chciał znajdować się w pobliżu Boyda i Czarnego Mustanga, aby w razie potrzeby móc przyjść im z natychmiastową pomocą...
Gdy znajdował się w pobliżu wioski, do której wojownicy Żółtego Niedźwiedzia zawiedli swych jeńców, ukrył się wraz z koniem w gęstych zaroślach i oczekiwał zapadnięcia nocy. Z wierzchołka drzewa widział wyraźnie cały obóz. Przyłożył do oczu swa lunetę i spostrzegł, że wszyscy jeńcy leżą na ziemi obok namiotu wodza, oczekując swego losu.
Czarny Mustang znajdował się między innymi jeńcami. Buffalo Bill widział go wyraźnie. Wywiadowca czekał. Wiedział, że przed zapadnięciem zmroku żadne przedsięwzięcie nie może się udać. Postanowił zabrać się do dzieła w ostatnich godzinach nocy, gdy straże są mniej czujne i czasem nawet zasypiają na swych stanowiskach.
Buffalo Bill chciał nabrać sił do walki, posilił się więc suszonym mięsem, a następnie wyciągnął się wygodnie na ziemi i spokojnie zasnął. Spał jednak bardzo czujnie, gotów zerwać się za każdym podejrzanym szelestem.
Gdy Creekowie rozłożyli się obozem Wiotka Trzcina zwróciła się surowo do Białego Kwiatu i zapytała dziewczynę, w jaki sposób.znalazła się tak daleko od wioski tylko w towarzystwie Orlego Pióra. Biała dziewczyna wyjaśniła, że udała się na przechadzkę i Sjuksowie zaatakowali ją znienacka.
— Orle Pióro stawiał opór, ale Sjuksowie przeważali liczebnie... — dodała nieśmiało.
— Gdzie znajduje się Złe Oko? — zapytała Wiotka Trzcina. — Nakazałam jej, aby nie opuszczała cię ani na chwilę.
— Złe Oko była z nami, ale zachciało się jej na starość dosiąść młodego mustanga, który ją natychmiast wysadził z siodła...
Dziewczyna z ledwością mogła powstrzymać uśmiech, przypomniawszy sobie starą Indiankę, spadającą z konia.
— Złe Oko jest szalona! — zawołała z gniewem małżonka Żółtego Niedźwiedzia. — Mogła skręcić kark... Kim są nasi jeńcy?
— To Sjuksowie, należący do plemienia Czarnego Mustanga — odparła dziewczyna.
— Dobrze. Żółty Niedźwiedź będzie wiedział, co z nim uczynić. Został on zraniony w pobliżu obozu Sjuksów... Teraz udał się na zwiady, gdyż wykrył w pobliżu obóz białych ludzi, którzy są jego wrogami. Pragnie ich schwytać i nasycić zemstę.
Niebawem obóz Creeków pogrążył się w ciszy. Wszyscy spali, prócz straty rozstawionych przez Wiotką Trzcinę. Biały Kwiat siedziała przy ognisku, a Orle Pióro stał opodal, nieruchomy jak posąg z brązu.
Gdy Wiotka Trzcina zasnęła, Biały Kwiat wydobyła z ukrycia list, który znalazła w dziupli drzewa i zamierzała go powtórnie odczytać. Nagle drgnęła. Do jej stóp potoczył się jeszcze jeden rulonik papieru, podobny do tego, który trzymała w ręku.
Obejrzała się dokoła, ale nie zauważyła nikogo. Skąd pochodził ten tajemniczy list? Gdzie był człowiek, który go podrzucił?...
Nerwowym ruchem rozwinęła papier i przeczytała następujące słowa:
„Ten, który kocha Biały Kwiat, znajduje się w pobliżu i czuwa nad nią. Biały Kwiat może spać spokojnie, gdyż jej przyjaciel nie pozwoli wyrządzić żadnej krzywdy“.
Dziewczyna była zdumiona. W pobliżu? To było niezrozumiałe! W jaki sposób tajemniczy nieznajomy mógł znajdować się w pobliżu obozu Creeków i pozostać niezauważony. Nie był przecież duchem, gdyż duchy nie pisują listów.
Jeszcze raz rozejrzała się dokoła, ale nigdzie nie widać było żadnych śladów obcego człowieka. Dokoła spoczywali wojownicy, pogrążeni w głębokim śnie, w odległości kilku kroków stał Orle Pióro, nieruchomy jak statua...
A może to on?... Nie, to niemożliwe! Orle Pióro nie umiał pisać i nie potrafiłby mówić tak pięknie. Kim był więc ów tajemniczy nieznajomy? Gdzie się znajdował? Czy był Indianinem, czy też białym?
Biały Kwiat nie mogła znaleźć odpowiedzi na te pytania.
— Będę spała... — pomyślała wreszcie dziewczyna. — On czuwa nade mną...
Niebawem i Biały Kwiat zasnęła głęboko.
O świcie Wiotka Trzcina zarządziła wymarsz. Zanim jednak wojownicy ruszyli w drogę w pobliżu rozległ się odgłos strzałów. Oznaczało to, że oddział Żółtego Niedźwiedzia natkną! się na nieprzyjaciela i że w pobliżu rozgrywa się walka.
Wiotka Trzcina natychmiast nakazała swym wojownikom galopować w kierunku skąd dochodził odgłos strzałów. Kilkunastu wojowników otaczało ciasnym pierścieniem jeńców. Orle Pióro jechał obok Białego Kwiatu, nie spuszczając oczu z dziewczyny.
Oddział Wiotkiej Trzciny przybył już po walce. Żółty Niedźwiedź był zwycięzcą, a Czarny Mustang, kilkunastu Sjuksów i biały jeniec wpadli w jego ręce. Małżonka wodza zatrzymała konia przed Żółtym Niedźwiedziem i zapytała:
— Czy to wszyscy jeńcy, jakich udało ci się schwytać?
— Tak — odparł wódz. — Mam jednak nadzieję, że uda mi się ująć jeszcze trzy blade twarze, którym tymczasem udało się umknąć. Ale i ci jeńcy są bardzo ważną zdobyczą. Oto Czarny Mustang wódz Sjuksów, a to młoda blada twarz. Jest on wielkim wodzem wśród swoich.
Biały Kwiat przypatrywała się jeńcom z niezwykłym napięciem. Młody biały przykuwał jej uwagę. Teraz, gdy zdawała sobie sprawę z tego, że sama należy do białej rasy, nie mogła spokojnie przyglądać się męczeństwu białych ludzi.
Tymczasem Czarny Mustang zwrócił się do Szarego Wilka, którego położono na ziemi obok niego:
— Dlaczego Szary Wilk pozwolił się schwytać przez kobietę?
— Szary Wilk był ślepy i dał się zaskoczyć... — odparł ze wstydem młody wódz. — Widocznie Wielki Manitu pragnie, abym umarł obok mojego wodza.
— Wola Wielkiego Ducha zostanie spełniona — rzekł spokojnie Czarny Mustang. — Pokażemy tym psom Creekom, jak umierają wojownicy!...
Buffalo Bill spał bardzo niespokojnie. Jego wierzchowiec ułożył się na ziemi, a wywiadowca oparł głowę o jego bok i drzemał. Co chwilę budził się jednak i nasłuchiwał pilnie czy nie dojdzie go jakiś podejrzany szelest.
Wreszcie jednak Buffalo Bili zasnął. W pewnej chwili obudziły go niespokojne poruszenia konia. Wywiadowca nie wiedział która godzina, gdyż chmury przykryły księżyc i panowała kompletna ciemność.
Król Granicy pewną dłonią chwycił karabin i czekał w napięciu na pojawienie się nieprzyjaciela. Przez kilka minut dokoła panował zupełny spokój. Nie słychać było żadnych podejrzanych odgłosów.
Po chwili jednak czujne ucho wywiadowcy pochwyciło nieznaczny szelest, który zbliżał się coraz bardziej. Był to odgłos kroków ludzkich na trawie. Buffalo Bill nie poruszał się z miejsca, a jego dzielny rumak również leżał zupełnie nieruchomo. Wywiadowca przyczaił się i zapytał nagle cichym głosem:
— Kto idzie?
— Przyjaciele tych, którzy walczą z Creekami! — brzmiała odpowiedź.
— Kapitan Boyd! — zawołał Buffalo Bill z radością. — Zdołał pan więc umknąć. Kto jest z panem?
— Biała dziewczyna... Uwolniła mnie. Żółty Niedźwiedź uważa, że jest ona jego córką, ale to niemożliwe.
— Słyszałem o białej córce wodza Creeków, którą nazywają Białym Kwiatem — rzekł Buffalo Bill. — Wydaje się, że porwano ją z jakiejś osady, gdy była jeszcze małym dzieckiem.
— Jestem Biały Kwiat... — rzekła dziewczyna, zbliżając się do wywiadowcy.
Buffalo Bill przyjrzał się jej z uśmiechem, a potem rzekł:
— Miał pan szczęście, Boyd... Musimy jednak uciekać, gdyż Indianie spostrzegą pańską ucieczkę i natychmiast wyruszą w pościg. Mogą nas tu znaleźć...
Zaledwie Cody wypowiedział te słowa, gdy od strony obozu Indian rozległy się nieludzkie wrzaski.
— Czy zatarliście za sobą ślady? — zapytał rzeczowo Buffalo Bill.
— Nie — odparł Boyd. — Chcieliśmy uciec jaknajprędzej.
— To źle. Gdy rozjaśni się nieco, wpadną łatwo na wasz trop... Musimy zatrzeć ślady.
Buffalo Bill, Biały Kwiat i Boyd weszli do pobliskiego strumienia i poczęli kroczyć wzdłuż koryta, nie wychodząc z wody. Od czasu do czasu zatrzymywali się, aby wypocząć, gdyż prąd był bardzo porywisty. Wreszcie dotarli do miejsca, gdzie brzegi strumienia wznosiły się prawie prostopadle w górę.
Dalsze posuwanie się było niemożliwe, gdyż prąd nie pozwalał naszym przyjaciołom utrzymać się na nogach. Koń Buffalo Billa parskał niespokojnie. Niebo już jaśniało na wschodzie, a na prerii rozległy się już wrzaski Indian, poszukujących zbiegów.
Gdy uczyniło się jasno, Buffalo Bill rozejrzał się dokoła i zauważył na brzegu rzeki wielka kotlinę, w której można się było doskonale schronić. Nasza trójka wyszła na brzeg i wywiadowca znalazł po chwili jaskinię, w której wszyscy się ukryli.
— Zostańcie tu i czekajcie na mój powrót... — rzekł Buffalo Bill. — Udam się na wywiad i zobaczę, jak zachowują się Indianie. Zostawię wam mój karabin na wszelki wypadek. Wystarczą mi rewolwery i nóż myśliwski.
Cody poklepał swego wierzchowca po grzbiecie i opuścił jaskinię.
Gdy Creekowie zauważyli znikniecie białego jeńca, w obozie powstało niebywałe zamieszanie. Pierwszy dokonał odkrycia wartownik, który co pewien czas obserwował jeńca, spoczywającego obok Czarnego Mustanga na ziemi.
W pewnej chwili wartownik zauważył, że biały jeniec ukrył głowę pod opończę, którą był okryty. Wartownik zbliżył się i odchylił opończę. Jeńca nie było jednak pod nią!
Na alarm zbudzili się wszyscy wojownicy. Czarny Mustang nie mówił nic, choć widział przecież ucieczkę bladej twarzy. Stary wódz cieszył się z wściekłości swych wrogów. Nagle jeden z wojowników zawołał:
— Biały Kwiat spała w namiocie Wiotkiej Trzciny... Gdzie jest córka wodza?...
— Gdzie Biały Kwiat?... — zawołał Żółty Niedźwiedź.
Wszyscy rzucili się na poszukiwania, ale dziewczyna zniknęła bez śladu. Wódz Creeków rzucił się w stronę Czarnego Mustanga, który leżał spokojnie na ziemi ze związanymi rękami i nogami.
— Czy widziałeś moją córkę? — zapytał.
Czarny Mustang skinął twierdząco głową.
— Gdzie ją widziałeś?...
Sjuks nie raczył odpowiedzieć.
— Czy odeszła?...
— Zapytaj twoich straży, psie, który mienisz się Żółtym Niedźwiedziem! — rzekł pogardliwie jeniec. — Czarny Mustang nie jest gadatliwy, jak stara squaw.
Żółty Niedźwiedź wzniósł tomahawk do ciosu, ale opanował się. Nie chciał zabijać swego wroga od razu. Pragnął poddać go torturom u pala męczarni.
Nikt nie zauważył, że podczas ogólnego zamieszania z obozu wymknął się jeszcze jeden człowiek. Był nim Orle Pióro. Żaden z wojowników nie zauważył jego smukłej postaci, przemykającej się bezszelestnie wśród prerii. Orle Pióro zrozumiał wszystko i chciał znaleźć się znów u boku Białego Kwiatu, aby nieść jej w razie potrzeby pomoc.
Gdy Buffalo Bill wrócił z wywiadu, Biały Kwiat i Boyd pogrążeni byli w rozmowie. Młodzieniec opowiadał dziewczynie o życiu i obyczajach białych ludzi w wielkich miastach na Wschodzie, a Biały Kwiat słuchała z zapartym tchem.
— Wszystko w porządku — zameldował Boyd Buffalo Billowi. — Czy ma pan jakieś wieści od naszych przyjaciół z wioski Creeków?
— Na razie nie weszło jeszcze nic interesującego — rzekł Buffalo Bill. — — Wojownicy szukają was wszędzie, gdzie was nie ma. A teraz pora się posilić. Mam nadzieję, że macie taki sam apetyt, jak ja.
Buffalo Bill i Biały Kwiat zajęci byli przyrządzaniem posiłku, gdy nagle u wejścia do jaskini zamajaczyła jakaś postać. Buffalo Bill dojrzał rosłego wojownika, który miał zamiar wejść do groty.
Ręka wywiadowcy błyskawicznym ruchem powędrowała do rewolweru, ale Biały Kwiat chwyciła Buffalo Billa za dłoń i zawołała:
— Niech biały wódz nie strzela! To Orle Pióro, mój przyjaciel!
— Niech wódz mnie zastrzeli... — rzekł ponuro Indianin. — Biały Kwiat została porwana przez bladą twarz...
— Nie została porwana, lecz uwolniła kapitana Boyda i przybyła tu razem z nim — rzekł Buffalo Bill.
— Bądźmy przyjaciółmi — rzekł z uśmiechem Boyd. — Czy czerwonoskóry wojownik chce zostać z nami?...
Młody Indianin zbliżył się do Boyda, przyjrzał mu się uważnie i nagle roześmiał się głośno, co jest u Indian rzeczą bardzo rzadką.
— Będziemy przyjaciółmi! — rzekł. — Zostanę z wami.
Buffalo Bill był niemało zdumiony tym zachowaniem się Orlego Pióra, ale nie pytał o nic. Sprowadził rozmowę na inne tory, zwracając się do Indianina:
— Wojownicy rzucili się w pościg. Czy są na naszym tropie?
— Orle Pióro przybył sam — odparł młody Indianin. — Nikt nie wie, gdzie kryje się Biały Kwiat i jej przyjaciele. Żółty Niedźwiedź nie posiada się z wściekłości. Powiedział, że zamorduje wszystkie blade twarze, jakie wpadną w jego ręce.
— Czy Czarny Mustang wciąż jeszcze jest jeńcem? — zapytał Cody.
— Tak. Jest mocno związany i czeka na chwilę, w której wojownicy plemienia Creek zanucą pieśń śmierci...
— Nie zaśpiewają jej dla niego — rzekł twardo Buffalo Bill. — Gdy noc zapadnie, udam się do obozu i oswobodzę mojego czerwonoskórego brata.
— Orle Pióro uda się z wielkim białym wodzem... — rzekł Indianin.
— Nie. Udam się sam na wyprawę — rzekł Cody. — Orle Pióro zostanie w grocie. Ale mamy jeszcze wiele czasu. Zasiądźmy do posiłku.
Wszyscy zasiedli przy ognisku i poczęli z apetytem spożywać pieczeń. Następnie Buffalo Bill jeszcze raz udał się na wywiad w okolicę. Tym razem zabrał z sobą karabin, gdyż obawiał się, że może wpaść na oddział Creeków.
Po pewnym czasie znalazł się na szczycie wzgórza, skąd mógł dokładnie widzieć całą okolicę. Przyłożył lunetę do oczu i nagle na jego twarzy odmalował się wyraz zdumienia.
— Sjuksowie są na prerii... — mruknął. — Wykopali topór wojenny... Atakują obóz Creeków! Żółty Niedźwiedź będzie się miał z pyszna!... Sjuksowie napewno odniosą zwycięstwo i pobiją przeciwników na głowę... Czarny Mustang i Szary Wilk zostaną uwolnieni...
Buffalo Bill śledził pilnie poruszenia jeźdźców, pędzących galopem po rozległej płaszczyźnie prerii. Był pewny, że są to wojownicy z plemienia Sjuksów, gdyż odróżniał z daleka ich charakterystyczne pióropusze.
Nagle wzrok jego padł na jakiegoś jeźdźca, który pędził co koń wyskoczy, uciekając prawdopodobnie przed pościgiem. Jeźdźcowi udało się umknąć Sjuksom, którzy przerwali za nim pościg, uważając, widocznie, że mają wiele ważniejszych spraw do załatwienia.
Tajemniczy jeździec, który miał na sobie strój wojownika z plemienia Creek, pędził w kierunku innych wsi szczepu Creek, aby wezwać pomoc. Buffalo Bill postanowił uniemożliwić mu to.
— Niech tylko znajdzie się w zasięgu mojego karabinu... — pomyślał Buffalo Bill, obserwując przez lunetę poruszenia jeźdźca.
Wywiadowca zeskoczył szybko ze skały, zbiegł pędem ze wzgórza i zatrzymał się w rozpadlinie na drodze galopującego jeźdźca. Ten pojawiał się co chwila i znikał — w wysokiej trawie i za nierównościami terenu.
Wreszcie Indianin ukazał się w nieznacznej odległości. Buffalo Bill przyłożył broń do oka. Strzał był niezmiernie trudny, gdyż koń Indianina gnał przed siebie ze wszystkich sił, ale wywiadowca nie chybił. Padł strzał i jeździec zwalił się na ziemię.
Buffalo Bill podbiegł szybko do leżącego, którego koń pogalopował samotnie w prerię. Na widok wywiadowcy Indianin podniósł nieco głowę i z ust jego wydarł się okrzyk:
— Biały wódz!...
Cody spostrzegł dopiero teraz, że Indianinem tym był sam Żółty Niedźwiedź, zapamiętały wróg wszystkich bladych twarzy, a w szczególności Buffalo Billa.
Cody zbliżył się do niego i nachylił się nad nim.
— Tak — rzekł. — To ja, biały wódz Buffalo Bill. Nie wiedziałem, że strzelam do ciebie, Żółty Niedźwiedziu... Nie wiedząc o tym, pomściłem śmierć przyjaciela...
— Czy mówisz o tej bladej twarzy, o tym, który uczył czytać moją córkę...?
— Tak.
Na twarzy umierającego wodza odmalowało się wzruszenie.
— Gdzie znajduje się teraz Biały Kwiat? — zapytał słabym głosem.
Żółty Niedźwiedź, mimo że znany był ze swego nieludzkiego okrucieństwa, bardzo kochał swą przybraną córkę i dbał o nią.
— Czy biały wódz wie, gdzie znajduje się moja córka?... — zapytał jeszcze raz Indianin.
— Jest zdrowa i cała pod opieką przyjaciół — rzekł Cody. — Odnajdę jej rodziców, jeśli jeszcze żyją.
— Mogę umrzeć spokojnie... — wyszeptał Indianin. — Nie wiedziałem, co się z nią dzieje, gdy Sjuksowie znienacka zaatakowali nasz obóz... Teraz jestem spokojny... Biały Kwiat będzie o mnie pamiętała... Zawsze byłem dla niej dobry...
Zapadło milczenie. Buffalo Bill uniósł nieco głowę wodza. Był jego wrogiem, ale umiał szanować uczucia wszystkich ludzi, nawet wrogów. Wódz uśmiechnął się lekko, dźwignął się z wysiłkiem na łokciu i wydobywszy z za pasa mały woreczek skórzany, wręczył go wywiadowcy.
— To... jest dla Białego Kwiatu... Może w tym kryje się jej tajemnica... Powiedz jej, biały wodzu, że Żółty Niedźwiedź pamiętał o swej białej córce do ostatka... Żółty Niedźwiedź odchodzi do przodków... chce, żeby Biały Kwiat była szczęśliwa...
Były to ostatnie słowa wodza Creeków. Buffalo Bill powstał z ziemi, oddalił się nieco i otworzył woreczek, wręczony mu przez umierającego wodza. Woreczek ten zawierał trzy portrety, malowane na kości słoniowej. Jeden z nich przedstawiał mężczyznę o pięknej, ogorzałej twarzy, drugi kobietę o złotych włosach i pięknych niebieskich oczach, a trzeci małą, złotowłosą dziewczynkę.
Napisy pod portretami były następujące: „Edward Parker“, „Betty Parker“ i „Cecylia Parker“.
Kobieta miała twarz bardzo podobną do twarzy Białego Kwiatu i Buffalo Bill natychmiast pomyślał, że ma przed sobą portrety rodziców dziewczyny i jej samej, jako dziecka.
— A więc przybrana córka wodza Creeków nazywa się Cecylia Parker... — pomyślał Buffalo Bill. — Muszę odnaleźć jej rodziców, jeśli jeszcze żyją...
Cody szybko pośpieszył w kierunku jaskini, aby podzielić się wiadomością o śmierci Żółtego Niedźwiedzia ze swymi towarzyszami.
Dziki Bill Hickock i Nick Wharton wypełnili swe zadanie co do joty. Nie pozwalali sobie, ani swym koniom, ani na chwilę wytchnienia i galopowali bez przerwy w kierunku dwóch fortów.
Dziki Bill zastał w forcie Larned słynnego generała Custera, który na wieść o krytycznej sytuacji Buffalo Billa natychmiast kazał siodłać konie. Nie minęło pół godziny, a już silny oddział wojska podążał żywym kłusem w kierunku obozu Creeków. Oddział generała Custera spotkał po drodze drugi oddział wojska, sprowadzony z fortu Hazen przez starego Nicka Whartona.
Oba oddziały połączyły się i pod dowództwem generała Custera pogalopowały dalej. Po upływie dnia żołnierze znajdowali się już na miejscu, ale nie mieli już nic do roboty. Sjuksowie napadli bowiem na obóz Creeków i rozbili ich w puch.
Czarny Mustang, Szary Wilk i ich wojownicy zostali uwolnieni, a nieliczna garstka Creeków, którzy zdołali ujść mściwym Sjuksom, uciekła daleko w prerię. Między innymi udało się uciec Wiotkiej Trzcinie, małżonce Żółtego Niedźwiedzia.
Jak już wspominaliśmy, w owym czasie Sjuksowie żyli w przyjaźni z bladymi twarzami, to też przybycie żołnierzy zostało przez nich powitane z radością. Wojownicy z zaciekawieniem oglądali świetną broń i ekwipunek żołnierzy. Obozy białych i Czerwonoskórych leżały blisko siebie, w odległości najwyżej pół mili na prerii.
Generał Custer złożył wizytę Czarnemu Mustangowi, wódz rewizytował generała, wymieniono podarunki, wypalono fajkę pokoju i przeprowadzono szereg długich i przyjaznych rozmów.
Nigdzie nie było jednak widać Buffalo Billa. Generał Custer zamierzał wysłać już ekspedycję na poszukiwanie wywiadowcy, gdy nagle Nick Wharton wydał okrzyk radości. Na prerii widać było mały oddział, na którego czele posuwał się Buffalo Bill.
Buffalo Bill kroczył pieszo, prowadząc za uzdę konia, na którym siedziała biała dziewczyna niezwykłej piękności, przybrana w malowniczy strój indiański. Obok konia maszerowali dwaj ludzie — młody wojownik z plemienia Creek i jakiś biały.
Generał Custer powitał serdecznie Buffalo Billa, a żołnierze przywitali wielkiego wywiadowcę trzykrotnym „hurra“.
— Czy może mi pan powiedzieć kim jest ta młoda „lady“ w tym malowniczym stroju? — zapytał Custer.
— Obawiam się, generale, że ta młoda „lady“ sama nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie — odparł Cody. — Została ona wychowana wśród Indian, a Żółty Niedźwiedź, wódz Creeków uważał ją za swoją córkę. Panna Biały Kwiat, tak bowiem nazywali ją Indianie, dopiero niedawno dowiedziała się, że należy do białej rasy... Żółty Niedźwiedź zginął niedawno z mojej ręki, ale przed śmiercią wręczył mi coś, co może pozwoli mi na odszukanie rodziców lub krewnych naszej nowej znajomej. Prawdopodobnie nazwisko jej brzmi Parker. Mam tu portrety jej rodziców...
Generał przyjrzał się portretom i rzekł po chwili:
— Parker... Parker!... Znałem wielu Parkerów, gdyż nazwisko to jest bardzo pospolite w naszych stronach. Znałem jednego Parkera, który był dzielnym człowiekiem. Sam byłem świadkiem jak bronił się w górach przeciwko dwudziestu Apaczom i wyszedł zwycięsko z tej walki... No, ale okaże się, czy odnajdziemy rodziców tej panienki. Tymczasem musi pani odpocząć. Dostanie pani piękny namiot, wyśpi się pani, a potem zobaczymy..
Wzrok generała padł na kapitana Boyda, który trzymał się skromnie na uboczu.
— A kim jest ten dżentelmen? — zapytał stary wojak Buffalo Billa.
— Pan powinien mnie dobrze znać, generale... — uśmiechnął się młodzieniec.
Buffalo Bill zauważył ze zdumieniem, że młodzieniec mówił zupełnie zmienionym i jakby cieńszym głosem. Generał Custer był zaintrygowany.
— Widziałem pana już gdzieś, ale w żaden sposób nie mogę sobie przypomnieć gdzie i w jakich okolicznościach... — rzekł w zamyśleniu.
— Zaraz panu przypomnę, generale. Czy przypomina pan sobie przyjęcie u jednego z milionerów na Piątej Alei w Nowym Jorku? Było to równo dwa lata temu...
— Tak... — rzekł zdumiony generał. — Pamiętam. Byłem wtedy w Nowym Jorku i zostałem zaproszony.
— Tego wieczoru tańczył pan ze mną pięć razy walca i opowiadał mi pan o walkach na Dzikim Zachodzie — rzekł rzekomy kapitan Boyd.
Na marsowym obliczu generała odmalował się wyraz najwyższego zdumienia. Przez chwilę nie mógł z siebie wydobyć ani słowa, aż wreszcie zawołał kordialnie:
— Niech mnie kule biją! Przecież to panna Bela Boyd!
— We własnej osobie! — roześmiała się beztrosko panna Boyd, która miała na sobie strój cowboya.
Jeszcze jedna osoba przysłuchiwała się rozmowie z najwyższym zainteresowaniem. Była to Cecylia Parker, zwana Białym Kwiatem. Na jej pięknej twarzyczce odmalował się wyraz niezwykłego zdumienia, ale po chwili roześmiała się i rzekła, wyciągając dłoń do Belli Boyd:
— Myślałam, że zdobyłam przyjaciela, ale okazało się, że mam przyjaciółkę! Będziemy mieszkały w jednym namiocie...
Wieczorem w namiocie obu dziewcząt zebrało się liczne towarzystwo. Generał Custer był niezmiernie ciekawy, co skłoniło pannę Boyd, córkę jednego z najbogatszych ludzi w Stanach Zjednoczonych, do wyjazdu incognito na Daleki Zachód i prowadzenia tam życia pełnego trudów i niebezpieczeństw.
Stary wojak nie chciał jednak zadawać dziewczynie niedyskretnych pytań i milczał dyplomatycznie. Ale panna Boyd nie bawiła się w dyplomację.
— Wiem, że pan umiera z ciekawości, generale! — zawołała. — Zaraz panu wszystko wyjaśnię i przekona się pan, że w całej tej historii nie ma nic nadzwyczajnego. Podzielę się z panem moją tajemnicą, choćby dlatego, że jest pan jednym z nielicznych ludzi, których spotkałam w życiu, a którzy odznaczają się odwagą, prawdomównością i uczciwością. Drugim z tych ludzi jest Buffalo Bill, a trzecim młody wojownik z plemienia Creek Orle Pióro.
Wie pan, generale, jakie życie wiodłam w Nowym Jorku. Nie robiłam nic. Całe dnie schodziły mi na rozmowach z głupimi i obłudnymi ludźmi, którzy zazdrościli mi bogactwa. Młodzieńcy, którzy wiedzieli, że jestem spadkobierczynią wielkiego majątku, nadskakiwali mi i udawali zakochanych, a w rzeczywistości myśleli tylko o moich pieniądzach.
Wszystko to gniewało mnie i nudziło jednocześnie. Od pana dowiedziałam się, że na Zachodzie ludzie są inni, że życie tu jest ciężkie, ale nigdy nie nudne. Tego wieczoru, gdy z panem rozmawiałam, generale, postanowiłam opuścić potajemnie Nowy Jork i wyjechać na Dziki Zachód. Jak pan widzi, zamiar swój wprowadziłam w czyn. Rodzice moi nie żyją już, więc nikt nie zatrzymywał mnie. Krewni nie wiedzą nawet gdzie jestem. Majątek zabezpieczyłam oczywiście... Przypuszczam, że tajemnicze zniknięcie Miss Belli Boyd wywołało wiele hałasu w kołach towarzyskich Nowego Jorku.
Przebrałam się w męski strój, gdyż przypuszczałam — słusznie zresztą — że będzie mi łatwiej się w nim poruszać.
— Jakie pani ma obecnie zamiary? — zapyta! generał. — Czy chce pani wrócić do Nowego Jorku?
— Nie mam jeszcze określonych planów na przyszłość, ale jestem pewna, że do Nowego Jorku na stałe nie wrócę. W każdym razie skończę z tym przebraniem. Co mi pan radzi, generale?
— Radziłbym pani przenieść się do Texas i kupić tam wielkie rancho. Okolice są tam spokojniejsze i nie ma już Indian, którzyby okazywali skłonności do skalpowania... Wybrała się pani na Zachód, gdyż miała pani dość bezczynnego życia. Ten Zachód jest dla pani zbyt „daleki“...
— Pomyliłam się o kilkaset kilometrów!... roześmiała się wesoło Bella Boyd. — Dziękuję panu serdecznie za radę, generale, i przyrzekam, że zastosuję się do niej. Zakładam rancho! Moje konto w banku jest jeszcze nienaruszone...
Małżonka Żółtego Niedźwiedzia Wiotka Trzcina zdołała umknąć podczas ataku Sjuksów na obóz Creeków. Zorientowawszy się w niebezpieczeństwie dosiadła natychmiast wierzchowca i pogalopowała w prerię.
Dostrzegła ona, że Żółty Niedźwiedź również zdołał uciec i miała nadzieję, że spotka się z nim na prerii. Najkrótszą drogą przedostała się do wioski Creeków i pierwsza przyniosła wieść o straszliwej klęsce. Wielki krzyk i lament powstał wśród squaw, gdy dowiedziały się o porażce wojowników
Wiotka Trzcina uciszyła jednak wszystkie kobiety, zebrała pozostałych przy życiu wojowników i nakazała, aby całe plemię przygotowało się do wymarszu. Niebawem przybyli ci wojownicy, którzy zdołali wymknąć się Sjuksom, ale Żółtego Niedźwiedzia nie było wśród nich. Wiotka Trzcina zrozumiale wtedy, że wódz zginął.
Nie traciła jednak nadziei. Aby uchronić resztę plemienia przed zagładą, postanowiła udać się do ukrytej w górach jaskini, gdzie Creekowie chronili się w razie poważnego niebezpieczeństwa.
Po kilku godzinach niedobitki plemienia znajdowały się w drodze do ukrytej w górach jaskini. Podróż trwała cały dzień, aż wreszcie plemię pod dowództwem Wiotkiej Trzciny znajdowało się w bezpiecznym ukryciu.
Wiotka Trzcina kazała natychmiast rozpalić ognisko i zwołała radę plemienia. Wojownicy zasiedli wokół ogniska i paląc fajki czekali na słowa swej władczyni.
— Posłuchajcie słów Wiotkiej Trzciny, o wojownicy! — rozpoczęła władczyni. — Wielki Manitu odwrócił swe oblicze od plemienia Creeków i na głowy nasze spadło wiele nieszczęść... Nie powinniśmy jednak poddawać się rozpaczy! Później, gdy Creekowie z innych wsi przyjdą nam z pomocą, zemścimy się na Sjuksach i bladych twarzach. Teraz jednak musimy kryć się w tej jaskini, jak myszy polne w dziurze. Niech każdy z wojowników powie, jakie jest jego zdanie. Jakie plany powinniśmy nakreślić na najbliższą przyszłość?
Wojownicy kolejno powstawali od ogniska i wyrażali swe poglądy. Jedni radzili, aby wysłać posłów do sąsiednich wiosek Creeków, inni twierdzili, że należy rozesłać wywiadowców, aby śledzili ruchy Sjuksów i białych.
Wiotka Trzcina wysłuchała wszystkich przemówień, a potem sama zabrała głos.
— Wojownicy nie pomyśleli o jednej sprawie — rzekła. — Straciliśmy wodza i nie wiemy, czy Żółty Niedźwiedź powróci. W każdym razie powinniśmy wybrać wodza, który by kierował nami do powrotu Żółtego Niedźwiedzia... Obawiam się jednak, że Sjuksowie zdobyli skalp naszego wodza...
Na te słowa powstał od ogniska stary wojownik, którego imię brzmiało Złamana Strzała, i rzekł:
— Nie znajdziemy lepszego wodza od Wiotkiej Trzciny, małżonki Żółtego Niedźwiedzia.
— Nie, Złamana Strzało! — rzekła obłudnie żona wodza. — Nie chcę stać na czele plemienia, gdy Żółty Niedźwiedź nie żyje... Jestem tylko biedną wdową. Zresztą, na czele plemienia powinien stać mężczyzna, a nie słaba squaw. Będę służyła wam zawsze dobrą radą, ale na czele plemienia musi stanąć wojownik. A któż jest bardziej godny wodzostwa, jak Złamana Strzała, który przeżył wiele bitew i brał udział w wielu naradach. Włos Złamanej Strzały zbielał w walce, a więc tylko Złamana Strzała powinien stanąć na czele plemienia.
Złamana Strzała pomyślał w tej chwili, że Wiotka Trzcina jest najrozumniejszą squaw na całym świecie. Przyjął oczywiście wybór, co było bardzo na rękę sprytnej kobiecie. Wiotka Trzcina wiedziała, że i tak będzie kierowała plemieniem, udzielając rad staremu wodzowi.
Wojownicy zgodzili się na wybór Złamanej Strzały, który natychmiast zwrócił się do Wiotkiej Trzciny, aby poradzić się, co należy czynić. Wiotka Trzcina wezwała na poufną naradę wodza i Złe Oko, która również zdołała umknąć przed Sjuksami. Chciała zająć się przede wszystkim Białym Kwiatem.
— Ta dziewczyna zdradziła plemię — rzekła gorzko Wiotka Trzcina. — Żółty Niedźwiedź postępował z nią zbyt łagodnie i uważał ją za swoją córkę... Gdyby wojownicy nie rozproszyli się na jej poszukiwania, Sjuksowie nie pokonaliby nas. Czy pozwolimy jej bezpiecznie oddalić się wraz z jej białymi przyjaciółmi?
— Nigdy! — zawołała Złe Oko, która serdecznie nienawidziła Biały Kwiat. — Złe Oko radziła Żółtemu Niedźwiedziowi aby zabił białe dziecko, gdy wrócił z wyprawy przeciwko bladym twarzom, ale wódz nie usłuchał rozumnej rady. Wychował ją, jak swe własne dziecko, a ona nas zdradziła. Blada twarz zawsze pozostanie zdradliwą bladą twarzą!
Złamana Strzała nie brał udziału w rozmowie. Był dumny ze swego nowego stanowiska i los Białego Kwiatu nie obchodził go zupełnie. Zdawał się zupełnie na rozum obu kobiet.
Wiotka Trzcina zamyśliła się i rzekła po chwili:
— Posłuchajcie moich słów. Wiem od jednego z wojowników, że Biały Kwiat znajduje się w obozie bladych twarzy, które przybyły na pole walki, gdy Sjuksowie odnieśli zwycięstwo. Wraz z Białym Kwiatem znajduje się tam nasz biały jeniec oraz wielki biały wódz Buffalo Bill. Żołnierze rozbili obóz w pobliżu obozu Sjuksów i pozostaną tam kilka dni, gdyż dowódcy białych będą chcieli przeprowadzić rozmowy z Czarnym Mustangiem. To nie pozwoli Sjuksom na natychmiastowe zaatakowanie nas w tej kryjówce, a tymczasem z innych wsi przybędzie dla nas pomoc. Ale przedtem musimy porwać Biały Kwiat z obozu bladych twarzy. Zdrajczyni musi zostać przykładnie ukarana. Zginie u pala męczarni.
Złe Oko była bardzo uradowana słowami Wiotkiej Trzciny, ale Złamana Strzała miał wątpliwości.
— W jaki sposób porwiemy dziewczynę? — zapytał.
— To sprawa Złego Oka — rzekła Trzcina. — Wiem, że pragnie ona zemścić się na Białym Kwiecie...
— Złe Oko nie spocznie, dopóki nie wypełni swego zadania... — mruknęła ponuro wiedźma.
— Wyślij na tę wyprawę Złe Oko oraz kilku wojowników, wodzu! — poradziła Wiotka Trzcina. — Jeżeli uda im się zabić Orle Pióro i porwać dziewczynę — tym lepiej. Porwanie Białego Kwiatu jest jednak sprawą najważniejszą. Rozkaż wojownikom, aby byli posłuszni Złemu Oku, wodzu.
Złamana Strzała uznał, że rada jest dobra i natychmiast wydał odpowiednie rozkazy. Złe Oko w towarzystwie kilku wojowników opuściła natychmiast jaskinię, kierując się w stronę obozu białych.
Trzeciego dnia po opuszczeniu jaskini Złe Oko zjawiła się przed Wiotką Trzciną. Na jej wstrętnej twarzy malował się wyraz radości i zadowolenia.
— Czy wypełniłaś polecenie? — zapytała Wiotka Trzcina.
— Tak. Udało mi się wszystko, choć przedsięwzięcie było bardzo trudne i niebezpieczne. Czatowałam na zdobycz, jak zgłodniały jaguar... Biały Kwiat znajdowała się w namiocie w obozie białych żołnierzy. Dokoła ustawione były straże... Orle Pióro stał dzień i noc przed jej namiotem i pilnował jej jak oka w głowie. Ale pewnego wieczoru oddalił się na chwilę do namiotu Buffalo Billa, aby się nieco przespać. Wtedy rozpoczęłam działanie. Wojownicy zakradli się do namiotu Białego Kwiatu i porwali zdrajczynię. Przynieśli ją do lasu, gdzie czekałam na nich z niecierpliwością.
— A straże białych ludzi?
Starucha roześmiała się chrapliwie i złowrogo.
— Wojownicy plemienia Creek dobrze władają nożami! — zawołała.
— Złe Oko zasłużyła na pochwałę — rzekła z uznaniem władczyni. — Zostanie sowicie nagrodzona.
— Nie chcę żadnej nagrody. Oto moja nagroda!...
I wiedźma wskazała na nieruchomą postać dziewczyny, spoczywającą na ziemi. Biały Kwiat straciła przytomność wskutek straszliwych przeżyć.
Bella Boyd została odesłana pod eskortą do fortu Larned, gdzie miała oczekiwać na powrót generała Custera. Biały Kwiat miała pojechać razem z nią, ale dziewczyna chciała pozostać przy Buffalo Billu i Orlem Piórze.
Pewnego wieczoru Buffalo Bill rozmawiał z generałem Custerem. Okazało się, że wywiadowcy, wysławi przez Codyego, wrócili z wieścią, że Creekowie wycofali się szybko, nie pozostawiane żadnych śladów.
Biały Kwiat i Orle Pióro spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Oboje wiedzieli, że całe plemię uciekło do ukrytej pieczary.
— Czarny Mustang jest wściekły — mówił Buffalo Bill, obudził go i w kilku słowach wyjaśnił mu gdzie schronili się Creekowie... Czy wiesz coś o tym, Orle Pióro?...
— Orle Pióro domyśla się, gdzie znajduje się plemię, ale nie powie tego nikomu. Wojownik nigdy nie zdradza swych braci.
— Zupełnie słusznie — rzekł Cody. — A czy Biały Kwiat nie wie, gdzie są wojownicy Creek?
— Wiem, ale również nie powiem — odparła dziewczyna. — Żyłam wiele lat wśród Creeków i nie mogę ich zdradzić pod żadnym pozorem.
Gdy Buffalo Bill i generał Custer opuścili namiot, Biały Kwiat udała się na spoczynek, a Orle Pióro stał na straży przed namiotem. Młody wojownik był jednak bardzo zmęczony i po pewnym czasie udał się do namiotu Buffalo Billa. Chciał tylko nieco odpocząć, ale był tak wyczerpany, że zasnął twardo i obudził się dopiero nad ranem.
Pobiegł natychmiast do namiotu dziewczyny i zawołał na nią. Nie otrzymał odpowiedzi. Zawołał jeszcze kilka razy, ale bez skutku. Wpadł do namiotu i stanął jak wryty. Namiot był pusty!
Orle Pióro był prawdziwym Indianinem, więc nie okazywał rozpaczy. Zbadał natychmiast ślady dokoła namiotu i poznał prawdę. Pobiegł do Buffalo Billa, obudził go i w kilku słowach wyjaśnił mu wszystko.
— Kto ją porwał? — zapytał Buffalo Bill.
— Moje plemię.
— Niemożliwe!
— A jednak tak jest.
— Skąd wiesz?
— Odkryłem ślady dokoła namiotu. Biały Kwiat została porwana...
Buffalo Bill ubrał się szybko i wybiegł wraz z Orlem Piórem przed namiot, aby zbadać ślady. Dziki Bill Hickock i Nick Wharton znaleźli się niebawem u jego boku.
— W jaki sposób Indianie przedostali się przez straże? — zapytał Dziki Bill.
W tej samej chwili zjawił się wzburzony oficer i zawołał:
— Ci Creekowie to wcielone diabły! Czy wiecie, co stało się dziś w nocy?...
— Nie!...
— Dwóch wartowników zostało zamordowanych!
Buffalo Bill bez słowa pobiegł wraz z towarzyszami do namiotu generała Custera. General nie posiadał się z gniewu.
— Musimy im dać nauczkę! — zawołał. — To nie ujdzie im na sucho!
— Przede wszystkim trzeba odnaleźć dziewczynę — rzekł Cody.
— Oczywiście. Powierzam panu to zadanie, Buffalo. Pan jeden zdoła się z niego wywiązać.
— Orle Pióro pójdzie z nami — rzekł spokojnie Buffalo Bill. — Wyruszymy natychmiast.
— Tak. Musicie wyruszyć natychmiast — rzekł generał. — To byłoby straszne, gdyby ta dziewczyna miała zginąć... Właśnie wystałem do fortu Larned kuriera, który zawiózł zarządzenie, aby natychmiast wszczęto poszukiwania za jej rodzicami. Czy przypuszcza pan, że Creekowie wyrządzą jej krzywdę?
— Przypuszczam, że została ona skazana na śmierć jako zdrajczyni.
Generał Custer zbladł.
— Niech pan zabierze tylu ludzi, ile panu potrzeba — rzekł zmienionym głosem.
— Moi przyjaciele wystarczą mi, generale!
— A więc, do zobaczenia i życzę szczęścia!
Gdy Buffalo Bill, Hickock, stary Nick i Orle Pióro znajdowali się poza obrębem obozu Indianin zwrócił się do Codyego:
— Nie mamy potrzeby odszukiwania śladów. Znam drogę do kryjówki Creeków i zaprowadzę was tam. Moje plemię kryje się zawsze w tej jaskini, gdy grozi mu poważne niebezpieczeństwo. Tam została uprowadzona Biały Kwiat...
— Nie uczynią jej nic złego — próbował pocieszyć młodzieńca Cody.
Młody Indianin potrząsnął głową:
— Wiem, że chcą ją zabić — rzekł. — Musimy ją uratować... Może zginę w tej walce, ale to nie szkodzi. Chcę tylko, abyś powiedział wtedy Białemu Kwiatowi jedną rzecz. Czy wiesz, o wielki biały wodzu, o tajemniczych listach, które otrzymywała córka wodza?...
— Tak. Biały Kwiat mówiła mi o nich...
— Ja sam je pisałem. Nauczyłem się pisać od białego jeńca, którego potem zabił Żółty Niedźwiedź. Biały Kwiat nie wiedziała o tym...
— Więc ty umiesz pisać? — zdziwił się Buffalo Bill.
— Tak, ale nikt o tym nie wie...
Cody był niemało zdumiony tym wyznaniem Indianina. Domyślał się, że młodzieniec kocha Biały Kwiat, ale nie przypuszczał, że nawpół dziki Indianin potrafi w tak subtelny sposób okazywać swe uczucia.
Galopowano przez pewien czas w milczeniu. Wreszcie Orle Pióro rzekł:
— Jeden człowiek mógłby tylko uratować Biały Kwiat od śmierci. — Żółty Niedźwiedź. To był wielki wódz i słowo jego było w plemieniu prawem. Teraz jednak, gdy zginął, Wiotka Trzcina sprawuje rządy i na pewno każe zabić Biały Kwiat.
Buffalo Bill począł żałować, że strzelał do wodza Creeków.
— Uratujemy Biały Kwiat — rzekł z mocą. — Uczynimy wszystko, aby ją uratować.
— To nie będzie łatwe — odparł Indianin. — Do jaskini prowadzi jedno tylko wejście, które jest pilnie strzeżone...
Wywiadowcy i Orle Pióro przybyli w okolicę jaskini pod wieczór. Należało czekać aż się zupełnie zciemni i wtedy dopiero rozpocząć akcję. Gdy noc zapadła, wywiadowcy poczęli skradać się bezszelestnie w stronę wejścia do jaskini.
Przed Buffalo Billem zamajaczyła w pewnej chwili postać wartownika. Cody podpełznął blisko i bezszelestnie jak pantera rzucił się Indianinowi do gardła. Creek nie wydał nawet okrzyku, gdyż stalowe palce wywiadowcy zacisnęły się na jego szyi. Jeszcze chwila i wartownik leżał bez ruchu na ziemi.
Cody związał go mocno i zakneblował mu usta, aby Indianin nie podniósł alarmu gdy odzyska przytomność. Tymczasem Nick i Hickock załatwili się z pozostałymi wartownikami.
Droga była wolna.
Nasi przyjaciele zakradli się do jaskini i poczęli szukać Białego Kwiatu. Dokoła spoczywali uśpieni wojownicy, którzy nie podejrzewali nawet, że do jaskini dostali się wrogowie.
Orle Pióro pierwszy dostrzegł dziewczynę, która leżała związana na ziemi. Biały Kwiat spała. Młody Indianin zrozumiał, ze gdy ją obudzi, postawi na nogi wszystkich wartowników. Zawahał się, ale Buffalo Bill przyłożył dłoń do ust i uśmiechnął się.
Indianin zrozumiał. Podpełznął do uśpionej dziewczyny i przykrył jej usta dłonią, a następnie przeciął jej więzy. Biały Kwiat ocknęła się i na twarzy jej odmalował się wyraz przerażenia. Nie mogła jednak krzyknąć, gdyż miała zakryte usta. Ody ujrzała obok siebie Orle Pióro, w oczach jej zabłysła radość. Indianin odjął dłoń od jej ust. Teraz wiedział, że dziewczyna nie będzie wzywała pomocy.
Wywiadowcy zamierzali się wycofać, gdy nagle Buffalo Bill ujrzał, że para złośliwych oczu wpatruje się w niego z nienawiścią. Złe Oko obudziła się i dostrzegła naszych przyjaciół.
Buffalo Bill rzucił się w stronę wiedźmy, ale było już za późno. Z ust Złego Oka wydarł się przenikliwy okrzyk, który obudził wszystkich wojowników. W ciągu kilku sekund wszyscy zerwali się na równe nogi i porwali za broń.
Wywiadowcy rzucili się w stronę wyjścia, ale Creekowie zamknęli je i odwrót był niemożliwy. Trzeba było wycofać się w głąb jaskini, choć wywiadowcy zdawali sobie sprawę że nie ma dla nich żadnego wyjścia.
W głębi jaskini znajdowała się straszliwa przepaść. Orle Pióro wiedział o tym i ruszył przodem, dźwigając Biały Kwiat, która znów straciła przytomność. Gdy wszyscy znajdowali się w pobliżu otchłani, młody wojownik zawołał:
— Uwaga, przepaść!...
Nagle z ust jego wydarł się Okrzyk radości. Nad przepaścią przerzucony był pień drzewa. Widocznie Wiotka Trzcina kazała zainstalować ten prowizoryczny most w przeczuciu, że jej wojownicy będą musieli wycofać się w głąb jaskini.
Rewolwery wywiadowców napełniły całą jaskinię straszliwym hukiem i dymem. Orle Pióro rzucił się naprzód i po chwili biegł już przez pień, z dziewczyną na ręku. Wywiadowcy poszli za jego przykładem.
Buffalo Bill zamykał pochód. Gdy znajdował się na pniu, jeden z wojowników podbiegł na brzeg przepaści i począł rąbać pień tomahawkiem. Zdawało się, że wybiła ostatnia godzina wielkiego wywiadowcy, ale Cody zdołał jednym skokiem znaleźć się po przeciwległej stronie przepaści. W tej samej chwili pień złamał się i runął z trzaskiem na dno przepaści.
Nasi przyjaciele posuwali się naprzód wśród zupełnych ciemności. Wąski korytarz skalny biegł zygzakiem, rozszerzał się i zwężał, ale nigdzie nie było widać wyjścia. Orle Pióro stracił zupełnie nadzieję. Nosił wciąż na ręku zemdloną dziewczynę, a na jego twarzy malował się smutek
— Nie traćmy nadziei! — rzekł Buffalo Bill. — Generał Custer nie pozwoli nam zginąć. Przybędzie tu z wojskiem i zwycięży Creeków, a wtedy będziemy ocaleni. Zresztą, wydostaniemy się stąd na pewno. Czy nie czujecie, że powietrze w tej jaskini jest zupełnie świeże?... Tu musi być jakieś wyjście, gdyż w przeciwnym razie powietrze byłoby stęchłe, jak w piwnicy.
Posuwano się w dalszym ciągu w zupełnej ciszy. Nagle Buffalo Bill, który kroczył przodem, wydał okrzyk radości.
— Co tam nowego? — zapytał Dziki Bill.
— Patrz! Gwiazdy!... Jesteśmy ocaleni!
Po chwili nasi przyjaciele przeciskali się przez wąski otwór, prowadzący na wolne powietrze. Przed nimi rozciągała się preria.
Po kilku dniach Biały Kwiat została przewieziona do fortu Larned. W podróży tej towarzyszył jej wiemy Orle Pióro oraz wywiadowcy. W kilka dni później generał Custer wrócił do fortu, gdzie oczekiwało go wielu interesantów.
Gdy ordynans przyniósł mu wizytówkę jednego z gości, generał wydał okrzyk radości. Nazwisko na wizytówce brzmiało: „Edward Parker“. Gdy pan Parker wszedł do gabinetu generała, ten podał mu portrety i zapytał:
— Czy pan zna te osoby?
Parker zadrżał i opadł bezsilnie na krzesło.
— Wielkie nieba! — zawołał. — Moja żona... Moje dziecko...
W kilka tygodni później odbyły się uroczyste zaślubiny Cecylii Parker z Orlem Piórem. Młody Indianin, który okazał się człowiekiem niezwykle zdolnym, został mianowany przez generała Custera komisarzem do spraw indiańskich w okręgu. Ponieważ sam był Czerwonoskórym i znał dobrze psychikę i obyczaje Indian, oddawał rządowi nieocenione usługi, tak że niebawem na całej Granicv zapanował spokój.