Chata wuja Tomasza/Rozdział XLV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Harriet Beecher Stowe
Tytuł Chata wuja Tomasza
Podtytuł Powieść z życia Murzynów w Stanach Północnej Ameryki
Wydawca Spółka Wydawnicza K. Miarka
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Mikołów
Tłumacz anonimowy
Ilustrator J. H. Gallard
Tytuł orygin. Uncle Tom’s Cabin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Zakończenie.

Z wielu stron zapytywano autorkę tego dzieła, czy wydarzenia w niem opowiedziane są zmyślone, czy też prawdziwe? Oto jej odpowiedź:
Szczegółowe wydarzenia tu opowiedziane są po większej części prawdziwe; przy niektórych nawet autorka sama, lub przyjaciele jej byli naocznymi świadkami. Charaktery są wzięte z natury i często całe zdania są dosłownem powtórzeniem słyszanych przez samą autorkę, albo przez osoby wiarogodne, które je autorce powtórzyły.
Postać i cały charakter Elżbiety są obrazem całkowicie wziętym z natury. Moglibyśmy zacytować bardzo dużo przykładów niewzruszonej wierności, tkliwej i gorącej pobożności, niezłomnej prawości, które charakteryzują w tem dziele wuja Tomasza. Z wydarzeń opowiedzianych, tragiczniejsze, więcej interesujące są wiernym obrazem tego, co tak często napotykamy w życiu rzeczywistem. Między innemi historja matki, przebywającej rzekę Ohio po krach jest powszechnie znaną. Tragiczna śmierć starej Pru jest rzeczywistem wydarzeniem, którego naocznym świadkiem był brat autorki, wówczas główny komisant znakomitego domu handlowego w Nowym Orleanie. Znał on plantatora, przedstawionego w tem dziele pod imieniem Legris. Mówiąc w swym liście o tym nikczemniku, u którego z obowiązku musiał być, tak się wyrażał: „Dawał mi on dotykać swej pięści, podobnej do młota kowalskiego, chlubiąc się, że ją zahartował grzmoceniem po karkach negrów. Gdym wyjechał z jego plantacji, odetchnąłem swobodniej; zdawało mi się, żem się wyrwał z jaskini ludożercy!“
Nie brak nam świadków w naszym kraju, którzy mogliby stwierdzić prawdziwość tragicznego losu Tomasza. Na nieszczęście, podobne przykłady bardzo są liczne. Dość jest wziąć na uwagę, że jedną z najgłówniejszych zasad prawodawstwa Południowych Stanów nie przyznaje żadnej wartości świadectwa czarnego lub mieszańca w sprawie białego a łatwo zrozumiemy, że sceny okropne muszą się wydarzać, ile razy namiętność właściciela weźmie górę nad interesem pieniężnym, a niewolnik znajdzie w sobie dość energji, niezłomnej stałości w swych zasadach dla oparcia się do ostatniej chwili życia swego występnej woli swego pana. W rzeczywistości życie niewolnika zabezpieczone jest tylko osobistym charakterem jego właściciela. Wydarzenia, zanadto bolesne, abyśmy mogli je omawiać, dochodzą przypadkowo tylko do wiadomości publicznej i wywołują sądy i zdania stokroć więcej oburzające, jak one same.
Bezwstydne, publiczne przedaże pięknych mulatek i kwarteronek stały się głośnemi z przyczyny pojmania statku Perla. Podajemy tu wyciąg mowy szanownego Horacego Manna, jednego z obrońców w tej sprawie.
„W liczbie siedmdziesięciu sześciu osób, — mówi tenże — uciekających w 1848 roku z niewoli ze stanu Kolumbii na statku Perla, którego oficerowie wezwali mię na swego obrońcę, znajdowało się dużo prześlicznych, młodych dziewcząt, obdarzonych wdziękami i rysami, wysoko cenionemi przez znawców piękności kobiecej. Jedna z nich, Elżbieta Russel, wpadła w szpony kupca niewolników i była przeznaczoną na rynek w Nowym Orleanie. Ci, którzy widzieli nieszczęśliwą, byli do tego stopnia rozczuleni jej losem, że dawali aż do tysiąca ośmiu set dolarów za jej wykup. Niektórzy nawet ryzykowali prawie wszystko, co posiadali; jednak niewzruszony handlarz posłał śliczną Elżbietę do Nowego Orleanu. Lecz miłosierny Bóg zachował ją od haniebnego losu, w pół drogi zabrał ją do swej chwały. Były jeszcze dwie inne kwarteronki, młodziutkie, prześliczne Edmundson. Starsza ich siostra rzuciła się do nóg handlarzowi, który je także wyprawiał na rynek do Nowego Orleanu, błagając go na miłość Boską, aby zachował te niewinne ofiary. Nikczemnik zaczął drwić, żartować, wyliczając ładne suknie, bogatą toaletę, które jej siostry będą miały. „Tak — odpowiedziała — to może ujść w tem życiu, lecz co będzie z nami w przyszłem?“ I dwie śliczne kwarteronki wywieziono na wielki rynek. Zostały one jednak wykupione za ogromne pieniądze i przywiezione na Północ.
Sądzisz może, że historja Eweliny i Kassy nie jest prawdopodobną?
Uczucie sprawiedliwości zmusza autorkę wyznać, że i szlachetny, wzniosły, wspaniałomyślny charakter Saint-Clare’a nie jest obcy mieszkańcom Południa. Oto anekdota dla poparcia tego zdania. Lat kilka temu pewny mieszkaniec ze Stanów Południowych był w Cyncynacie ze swym ulubionym niewolnikiem, który mu od dzieciństwa służył. Niewolnik, korzystając ze sprzyjających okoliczności, uciekł do pewnego misjonarza. Właściciel był oburzony; obchodził się z niewolnikiem z taką łaskawością, okazywał mu tak wielką ufność; był więc pewny, że ktoś musiał go nakłonić do ucieczki, że murzyn sam z swego popędu tegoby nigdy nie uczynił. Udał się więc do misjonarza w pierwszej chwili oburzenia, które jednak nie trwało długo, bo był charakteru żywego, otwartego, szczerego, i oznajmił, że jeżeli sam niewolnik powie mu, iż chce być wolnym, on przyrzeka natychmiast go uwolnić. Sprowadzono więc niewolnika i Natan na zapytanie swego pana, czy może się na co poskarżyć, odpowiedział:
— Na nic, pan był zawsze dla mnie dobrym.
— Dlaczegóż więc chcesz mnie porzucić?
— Pan może umrzeć, a wówczas komu się dostanę? Nie, wolę być wolnym!
Po chwilowym namyśle odrzekł pan:
— Na twojem miejscu, Natanie, bardzo być może, że tak samobym postąpił; jesteś więc odtąd wolnym.
I bez zwłoki przygotował akt uwolnienia, powierzył go misjonarzowi z pewną sumą pieniężną, dla wspomożenia młodego murzyna na jego nowej drodze i napisał list pełen czułych, mądrych rad dla swego starego sługi. Autorka miała ten list w swoich rękach.
Pochlebia ona sobie, że oddała należną sprawiedliwość wspaniałomyślności, szlachetności, które czasami odznaczają mieszkańców Południa.
Jeżeli dla ludzi, honorem, z sercem miłującem, opinja publiczna jest wędzidłem, powstrzymującem od złego, to czyż wręcz przeciwna opinja nie panuje między ludźmi podłymi, gwałtownymi, nieznającymi hamulca na swe namiętności? a czyż ci nie mają prawa posiadać tyluż niewolników, ile i pierwsi? a ludzie sprawiedliwi i dobrzy czyż stanowią większość na tym świecie? amerykańskie prawa uważały dowóz czarnych na równi z rozbojem morskim; a jednak handel niewolnikami, systematycznie zorganizowany na brzegach Afryki, czyż nie jest koniecznem następstwem niewoli amerykańskiej i kto może wyliczyć wszystkie nieszczęścia i okropności z niego płynące?
Autorka zaledwie słabo naszkicowała te rozpaczliwe cierpienia, które rozdzierały tysiące serc, rozdzielały tysiące rodzin i obudzały wściekłą rozpacz w plemieniu czułem, bez żadnej obrony zostającem. Żyją ci, którzy widzieli, jak matki zabijały swe dzieci, dla wyrwania ich z podłych rąk handlarzy. Nieszczęśliwe, w śmierci szukały obrony dla swego dziecięcia od okropności gorszych nad śmierć samą. Nic nie możemy wymyślić, wymarzyć, coby mogło przejść swą okropnością rzeczywiste fakty, wydarzające się każdego dnia, każdej godziny na brzegach Ameryki pod opieką praw...
Matki Amerykanki, które, pochylone nad kołyską swego dziecięcia, uczycie się miłości w najwznioślejszych jej polotach! w imię tej świętej miłości, którą karmicie w łonie swem dla niewiniątka swego; w imię tej anielskiej radości, jaką w was wzbudza niewinnie igrające dziecię; w imię tej matczynej pobożności, w imię tych tkliwych, serdecznych uczuć, które będą kierowały pierwszemi jego krokami; w imię tych gorących, serdecznych modlitw, zasyłanych przed tron Przedwiecznego o jego doczesne szczęście i wieczne zbawienie: wzywam was, matki, zaklinam, błagam, pomyślcie o matce, która dręczona tąż samą, co i wy trwogą, miłując jak wy całem sercem, nie ma jednak najmniejszego prawa, zachować przy sobie, bronić, wychowywać, pieścić również drogie jej dziecię.
Wy, mieszkańcy Stanów Północnych, czyż zdołacie obmyć ręce wasze, czyż odważycie się powiedzieć, że nie wasza w tem wina, że nie macie nic z tem wspólnego? O, gdyby tak być mogło! ale nie! o nie! Wy, obywatele Stanów wolnych, broniąc systematu niewoli, więcej zawiniliście przed sprawiedliwym, lecz groźnym trybunałem Najwyższego od waszych braci południowych, bo nie możecie dla swego uniewinnienia, jak oni, odwołać się do wychowania, do zwyczajów.
Gdyby matki Stanów wolnych umiały współczuć niedolę bliźnich, gdyby, jak powinny, bolały nad nią, o! wówczas i ich synowie nie byliby nigdy właścicielami niewolników, — właścicielami, których srogość weszła w przysłowie; nie kupczyliby ciałem i duszą biednych istot, jak lichym towarem.
Cóż więc ma począć, spytacie, pojedyńcza jednostka w całem zepsutem społeczeństwie? Spytaj sumienia swego; ono ci odpowie, ono ci wskaże odpowiednią drogę. Magnetyczna atmosfera otacza każdego człowieka, i ten, kto myśli sprawiedliwie o wielkich celach społeczeństwa, już jest przez to samo dobroczyńcą swego plemienia, krzewicielem prawdy. Badajcie więc swe uczucia i sympatje, zajrzyjcie czy one są w zgodzie z nauką Chrystusa, czy może pod wpływem widoków doczesnych nie ulegają sofizmom polityki światowej?
Idźmy dalej. Wy, chrześcijanie Północy, możecie jeszcze jedno — modlić się! Czy wierzycie w skuteczność modlitwy? A więc, modlicie się za pogan, przedzielonych od was morzami; módlcie się i za tych, którzy wpośród was mieszkają! módlcie się za nieszczęśliwych chrześcijan, których wiara jest wystawioną na ciężką próbę, wskutek kapryśnych, nieustannych zmian, których wytrwałość w religijnych i moralnych zasadach staje się często niepodobną, jeżeli z góry nie oświeci ich łaska Boża i nie doda odwagi do zniesienia utrapień.
Powiecie: „Nie mamy z nimi nic do czynienia, niech jadą do Afryki!“
Tak! Opatrzność zgotowała tam przytułek dla tego przygniecionego, prześladowanego plemienia, fakt to wielkiej doniosłości, godzien głębszego zastanowienia!
Zaludnianie Liberji mieszkańcami ciemnymi, niedoświadczonymi, na pół dzikimi, zaledwo oswobodzonymi z więzów niewoli, przedłuży nieskończenie perjod ciężkich walk, bolesnych doświadczeń, perjod, który zwykle towarzyszy wcieleniu się wszystkich idei.
Są na Północy Amerykanie, wprawdzie w liczbie stosunkowo bardzo niewielkiej, i wśród tych mieliśmy już nieraz przyjemność widzieć skutek szlachetnych usiłowań. Widzieliśmy wyzwolonych niewolników bardzo szybko zdobywających sobie pozycję, dobre imię; oświatę. Widzieliśmy nawet talenty znakomite; a prawość, ludzkość, czułość, bohaterskie poświęcenie się dla wyrwania z niewoli braci, krewnych, przyjaciół, rozwinęły się w tem plemieniu do najwyższego stopnia. A nie zapomnijmy w jak zaraźliwej atmosferze, z jak nieprzyjaznemi okolicznościami musieli biedni walczyć.
Autorka tego dzieła, żyjąc długie lata na granicach Stanów niewolniczych, miała często sposobność badania tych, którym się udało zerwać więzy niewoli; wielu z nich nawet służyło u niej i dla braku zakładów naukowych, pozwalała im uczyć się z jej własnemi dziećmi. Jej doświadczenie i świadectwa misjonarzy, przebywających między zbiegłymi do Kanady niewolnikami, przekonały autorkę o niepospolitych często zdolnościach tego plemienia.
Pierwsza myśl niewolnika wyswobodzonego zwraca się ku wychowaniu. Gotów on wszystko uczynić, wszystko poświęcić dla wychowania swych dzieci. Autorka sama miała sposobność przekonać się, z jaką łatwością to plemię wzgardzone nabywa często wysokiego wykształcenia; a świadectwo nauczycieli, zajmujących się wychowaniem murzynów i powodzenia szkół, założonych w Cyncynacie przez dobroczynne osoby, wymownym są do tego dowodem.
Autorka doskonale pamięta starą murzynkę, która w domu jej ojca była praczką i córkę swą wydała za niewolnika. Zdolna, czynna, przemyślna, oszczędna, odmawiająca sobie wszystkiego, zebrała dziewięćset dolarów dla wykupienia swego męża; co zarobiła, natychmiast niosła właścicielowi jego; brakowało jeszcze stu dolarów do umówionej sumy, gdy mąż jej umarł; pieniędzy tych jednak wdowie nigdy nie oddano.
Oto tylko nieliczne przykłady owej wielkiej energji, poświęcenia się, cierpliwości, zaprzania się, prawości, które niewolnik wyswobodzony rozwija w sobie.
Pamiętajmy przytem z jak ogromnemi trudnościami, z jakiemi przeszkodami musiał każdy z nich walczyć dla zdobycia sobie pewnej pozycji w świecie, dla dojścia do niejakiegoś dostatku.
Jeżeli pomimo prześladowań, cierpień, plemię zostające w niewoli, daje nam tyle zadziwiających przykładów, do czegóżby mogło ono dojść pod opieką prawa tchnącego sprawiedliwością! Żyjemy w czasach, kiedy narody, parte wewnętrznym niepokojem, zaczynają działać; potężny duch przenika atmosferę, wzrusza światem, jak siły wewnętrzne wstrząsają powierzchnią ziemi. Prawo, według którego kamień młyński dąży na dno morza, nie jest więcej nieomylne od potężnego prawa zapowiadającego, iż gniew Przedwiecznego spadnie na narody, które zawiniły niesprawiedliwością i okrucieństwem.


Złota naramiennica,
w kształcie łańcucha, jakiem skuwano niewolników, ofiarowana w 1853, autorce niniejszego dzieła przez księżniczkę Suderlandu wraz z adresem dziękczynnym, podpisanym przez kobiety angielskie. Adres ten wraz z podpisami, których było 562 848, obejmuje 24 grube tomy i przechowany jest na wieczną pamiątkę. Na ogniwkach wyryte są ważniejsze daty z ruchu przeciw niewolnictwu i napis: „562 848 19 marca 1853“ t. j. liczba podpisów i data wręczenia adresu.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Harriet Beecher Stowe i tłumacza: anonimowy.