<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Choroby wieku
Podtytuł Studjum pathologiczne
Wydawca Piller i Gubrynowicz & Schmidt
Data wyd. 1874
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

Panna Emilia tak piękna jak matka, równie staranne otrzymała wychowanie, ale i tu brakło tego co życie stanowi i żywot daje, co wskrzesza, uskrzydla i tchnie ducha — brakło serca... Rój guwernantek otaczał ją od kolebki, uczono ją sylabizować najnowszą metodą, rozwijano gimnastycznie, obmywano zimną wodą co rano, trzymano w pokoju w którym termometr wskazywał zawsze daną liczbę stopni ciepła, karmiono wyważoną ilością mięsa i jarzyny, historji i jeografji, nauczono czego tylko można było nauczyć, i zrobiono z niej martwą lalkę, bez iskry ducha.
Emilja piękną była w rodzaju winiety angielskiego Keepsaku, ale z jej oka nie patrzyła młodość, ani z ust powiało uczucie. Ekstyrpowano starannie wszelkie ich zarody. Grała jak pani Borer, malowała jak Rose Bonheur i śpiewała jak Jenny Lind, tańcowała jak Fanny Elssler i Taglioni, mogła w potrzebie improwizować trzema językami wielkiemi słowy o wielkich rzeczach, a myślą maluczką i pospolitą, a czuciem odgadnionem raczej niż uczutem, ale nie lubiła ani muzyki, ani malarstwa, ani tańca, ani poezji. Wzbudzała podziw, nie pociągała serca, bo sama go nie miała.
W żadnej główce niewieściej może mniej się marzeń nie snuło — nie wzlatywała nigdy poza granice sfery swojej, zbytku, bogactwa, salonowych tryumfów, znaczenia w kole arystokratycznem, i sukcessów w swojej klasie społecznej. Nie było dla niej innego świata nad ten w którym żyła, reszta wydawała się jej podścieliskiem (substratem) tłem, narzędziem stworzonem na usługi wybranych.
Oko jej spoglądało także z wyżyn dumy i bogactwa na szeroki widnokrąg świata rozciągający się u stóp jej pokornie i posłusznie. Ideałem jej był udzielny książe niemiecki, hrabia z nad Renu lub Paryża, lord angielski.... coś znakomitego choćby starego i niepokaźnego... w ostatku domorosły jaki miljoner bodaj trochę brudny, ale bardzo bogaty... dalej śniła o podróży do Paryża, o loży w operze, jak furore będzie ukazaniem się swem robić za granicą, a zasypiała znudzona wsią, nie wiele wiedząc czy mogłaby zapragnąć czegoś więcej lub inaczej.
Modliła się na przepyszniej książce minjaturowanej i oprawnej w kość słoniową, na klęczniku z palisandru i aksamitu, przed rzeźbami i obrazkami wytwornego smaku choć wartości tuzinkowej — ale do Pana Boga w wiejskim kościołku nie czuła żadnego nabożeństwa. — Wsi nie lubiła wcale, wieś jej się zdawała stworzoną na żywienie miasta.
Odbywała wprawdzie z obowiązku pielgrzymki po wioskach, do ochron i szkółek ojcowskich, ale nigdy nie dotykała biednych zasmolonych wieśniaków i pamiętała żeby zawsze mieć z sobą pod ręką ocet i perfumy na dwóch chustki węzełkach, a rolę opiekuńczego anioła znajdowała dosyć nudną i utrudzającą, stworzoną dla starych panien i matron podżyłych.
Syn i córka z nałogu upodobania w spokoju, szanowali rodziców i byli im posłusznemi, ale serce nigdy im do nich nie zabiło, a Emilji matka jej z swą literaturą, z poezją, z komedją entuzjazmu, wydawała się w sekrecie dosyć pocieszną niewiastą, tak jak Tymlowi ojciec pospolitym, nieco upartym i przesadnym. Niekiedy uśmiechem i spojrzeniem dyskretnem udzielali sobie swych postrzeżeń nad obojgiem.
Nie było obawy żeby kiedy o co poróżnić się mogli z sobą lub rodzicami, gdyż ani Emilja, ani Tymlo, nie pragnęli tak bardzo niczego żeby aż walkę o to staczać mieli, a postępowanie i znany sposób widzenia rodziców, zapewniał im zgodę w głównych życia zadaniach.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.