Choroby wieku/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Choroby wieku |
Podtytuł | Studjum pathologiczne |
Wydawca | Piller i Gubrynowicz & Schmidt |
Data wyd. | 1874 |
Druk | Kornel Piller |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I |
Indeks stron |
Prawie w chwili gdy się to działo, weszła drugiemi drzwiami od swoich pokojów pani Demborowa, wedle zwyczaju niosąc z sobą mnóstwo książek, papierów, gazet, rękopismów, listów, które rozpatrywała w czasie śniadania, czasem udzielając treści ich przytomnym, zawsze skarząc się na ciężar zajęć i brak godzin nie mogących jej na wszystko wystarczyć.
Jużeśmy odmalowali ją kilku rysami, tu dodam tylko, że strój czynił ją młodą i świeżą do zadziwienia, a ogólny wyraz twarzy oznaczał zamyślenie się poważne i oderwanie się od życia powszedniego. Czasem tylko ukradkowym wzrokiem, którego się wstydzić zdawała, schodziła chwilowo na ziemię.
Wszedłszy spojrzała na męża, który jej chłodnem skinieniem przesłał urzędowe dzień dobry i zasiadła nie bez myśli jaką ma przybrać postawę, zanurzając się w swoich papierach.
Śniadanie stało przygotowane, ale nikt nie brał się do rozdawania go. Dembor przechadzał się zamyślony, pani czytała zmarszczywszy białe czoło; minęła chwila, nikt nie przychodził więcej, gospodyni domu zadzwoniła niecierpliwie.
— Proścież panny Emilji i pani Lully, zawołała do wchodzącego służącego.
— Proszono, zaraz idą...
W ślad też prawie za służącym wsunęła się panna Emilja, którą nie za córkę ale za młodszą siostrę pani Demborowej wziąć było można, tak do siebie były podobne, i tak jednako piękne obie. Ale na licu matki było trochę choć sztucznego życia, na twarzy córki duma i znudzenie panowały tylko. Wszedłszy do pokoju przywitała matkę, która jej roztargniona pocałunek oddała, i ojca, który się niby uśmiechnął do niej, obejrzała się i usiadła na swojem miejscu, wygodnie rozpierając w krześle na dumanie.
Pani Lully, nieodstępna towarzyszka Emilji, dosyć nie ładna, ale mocno wystrojona i zaperfumowana francuzka, której się zdawało że ma uroczą kibić i przynęcające kształty, w krygach i ruchach pełnych przesady, wzięła się do robienia herbaty — wszyscy zresztą milczeli. Brakło jeszcze Tymoleona, który zazwyczaj się spóźniał.
Porozstawiano herbatę, każdy ją pić zaczął powoli i przysunął sobie co mu do niej było potrzeba, gdy nareszcie Tymlo ukazał się we drzwiach szklannych od ogrodu, z chartem, wyżelkiem i daksem, towarzyszącemi mu, w rannym stroju a l’anglaise, dżokiejskiej czapeczce, ze szpicrutem w ręku.
Był to ładny mężczyzna, gdyby nie panująca na twarzy jego martwość, właściwa ojcu i córce, u matki wyrobionem zastąpiona ożywieniem. Wąsik mu wysypywał się na wardze górnej i mszysta młodzieńcza bródka okrywała policzki, ale w oku nie było ognia młodości, zamyślenie tylko jakieś i chłodne szyderstwo patrzały z niego.
Ledwie przywitawszy rodziców, padł na krzesło swoje, podając rękę siostrze uśmiechającej się doń melancholicznie, i zajął zaraz psami, które na widok jadła z właściwą niecywilizowanym istotom zazdrością, warkiem i swarem jak najbliżej stołu poczęli się umieszczać, grożąc sobie i prześcigając wzajemnie.
Pani Demborowa zatopiona w jakiejś książce nie podnosiła z niej oczów, małym ołówkiem w bronz oprawnym znacząc niekiedy niecierpliwie na marginesach miejsca, które chciała zapamiętać — gospodarz przewracał także swoje gazety, Tymlo psy swoje uczył obyczajności, panna Emilja ziewała skrycie, a pani Lully prostowała się w oczekiwaniu spojrzenia młodego dziedzica, którego obojętność niecierpliwiła ją po troszę. Martwe milczenie przerywane tylko brzękiem łyżeczki, rozpostarło się na dość długą chwilę.