<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Choroby wieku
Podtytuł Studjum pathologiczne
Wydawca Piller i Gubrynowicz & Schmidt
Data wyd. 1874
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLV.

W kilkanaście dni znikł Dembor jednego poranku z Porzecza, kazawszy powiedzieć dzieciom że do Zagaja wrócić musi, żeby się o niego nie frasowały, przepraszając zarazem że książkę z kaplicy zabiera i później im sam odniesie.
Pobyt u Solskich był dlań zbawczem lekarstwem, i powoli podziałał na ranionego, uśmierzając jego cierpienie jedynym środkiem który leczy i koi wszystkie boleści ziemi. Tu dopiero rozeznać potrafił jak fałszywą drogą szedł całe życie, i jak kruchemu naczyniu serce swoje powierzył, przywiązując się do darów ziemi, wierząc w rozum swój tylko, nie pragnąc niczego oprócz dostatku i bogactwa. Cała przeszłość stanęła mu teraz z innem obliczem i żalem okrył stracone napróżno życie. Ale Bóg mu dał jeszcze odżyć, orzeźwić się i podźwignąć, pracą. Przywykły do zajęcia, uczuwszy jego potrzebę i nie mierząc go teraz starą a fałszywą miarą dawną, pojął że i na małem pracować potrafi pożytecznie i zbawiennie. Z obojętności i zaniedbania powoli przeszedł znowu do maluczkiego gospodarstwa, i pilniej krzątać się zaczął. Ożywiony modlitwą i serdecznem na świat wejrzeniem, trud nowy poszczęścił się i wypłacił spokojem duszy i świętą rezygnacją.
Gdy tak wielkie na wsi zachodzą zmiany, w Warszawie państwo Plamowie otwierają dom i zadziwiają a draźnią wspaniałością swych balów i wieczorów. Tymlo wróciwszy z za granicy, pociągniony przez siostrę, począł bywać u nich, i choć nie szacował szwagra, pokrył milczeniem ten brak szacunku, znosząc go stoicznie. Panią Demborowę córka zrazu dosyć nadskakującym sposobem starała się zjednać sobie i przyciągnąć, tego wymagała widać początkowa mise en scéne, ale wkrótce rzeczy się zmieniły. Plamowie żyli coraz wyłączniej w arystokratycznym świecie, w którym literatka czuła się ubóstwem swem nie na miejscu i nie swoja. Mania jej coraz wzrastająca poczęła Emilji wydawać się śmieszną i zawadzać po trosze, usunęła się więc nieco od matki, i w końcu widywały się tylko zrzadka, na chłodno, zrywając poufalszy stosunek rodziny. Odwidzano się wzajemnie, wyrzucając sobie bilety, czasem zaproszono panią Demborowę, gdy nikogo nie było, aby nie trafiła na świetny bal lub wieczór arystokratyczny, przy którym nie dobrze jakoś ze swemi pończochami odbijała. Piękna pani starzejąc powoli, a nie chcąc się wyrzec pretensji do młodości, stawała się też coraz, prawdę rzekłszy, śmieszniejszą. Następnego lata Emilja z mężem wyjechała na parę miesięcy do Demborowa, a wybór towarzystwa zaproszony ze stolicy na dni kilka pojechał za nią, pod pozorem polowania i balu. Tymlo był także z niemi, ale ojca przypomniał sobie dopiero, gdy trzeba było odjeżdżać, i już na ten raz nie miał czasu jakoś go odwiedzić, zostawiwszy tylko list u Emilji do niego. Córka gdy zostali sami z mężem uczuła nareszcie potrzebę a raczej wymagania przyzwoitości by się z ojcem widzieć — nie śmiała jednak pojechać z mężem, obawiała się sama i wysłała naprzód dowiedzieć się czy ojciec jest w domu?
Na to pytanie Dembor stary uśmiechnął się boleśnie.
— Powiedz pani, rzekł do wygalonowanego sługi, że jutro pójdę za sochą w pole i gości nie mam czasu przyjmować, a nawet tak wielkich państwa w tak lichym domku pewnie bym nie potrafił... niech się lepiej nie fatygują.
Powtórzono te wyrazy nie Emilji, ale samemu Plamie, który się zamyślił, ruszył ramionami i nic nie odpowiedział, a żonie oznajmił że ojca nie było w domu. Przeciągnęło się więc widzenie z panem Demborem, potem nagle jakoś nastąpił wyjazd, i Emilja jak Tymlo listem tylko pozdrowiła kochanego ojca, Plama nie odważył mu się nawijać na oczy, choć zaprawdę w usposobieniu umysłu z jakiem teraz na świat nawrócony poglądał, nicby mu się już nie stało.
Do Porzecza nie pojechali państwo Plamowie, choć się także zbierali, i była o tem mowa kilkakroć, ale Emilja ze zwykłym swoim rozsądkiem zawyrokowała, że nie ma żadnej potrzeby utrzymywać stosunków familijnych, żyjąc w sferach tak odmiennych, i nigdy się prawie nie spotykając.
— My dla nich, oni dla nas byliby ciężarem, dodała, przyjemności im nie zrobilibyśmy wcale, a dla nas byłoby to zbytecznie kłopotliwem.... zresztą potrzeba jechać do Warszawy.
I tak wrócili ze wsi, posunęli się za granicę do wód, których stan zdrowia pono Plamy wymagał... a dalej?... nie wiem, musieliście gdzieś spotkać się z niemi w Hamburgu, Baden-Baden, Salzbrun, Ems.... lub w Ostendzie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.