Ciemna miłość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ciemna miłość |
Pochodzenie | 1942-1943-1944 z rękopisu autora |
Data wyd. | 1942-1944 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Leżymy w łożu mrocznym jak na dnie strumienia
wyschłego. Włosy długie, poplątane wioną,
rozdzielają się, łączą jak smugi cierpienia
i niosą się jak ścieżki ku dalekim stronom.
Tu u nas zła tarnina rośnie tak po brzegu
biała czasem, a czasem jest jak rozpacz dłoni
i armje ciężko dzwonią, jak wykute w śniegu
w księżycach jasnych sunąc. Krzyk, parskanie koni
i czołgów ryk podziemny — jakby wydzierały
dusz trzepot nieostrożnie pobratany z ciałem.
Więc nasze ciała długie, splecione jak palce
w nocnym konaniu cierpną i wiatr nam na twarze
niesie płatki tarniny odstrzelone w walce,
i leżą tak jak piętna pośmiertne na miłość
strącone, aby wspomnieć, że się nic nie śniło,
bo oczy były otwarte w w śnie.
I źródła są w powietrzu i czujemy je
to są pociski krwi, co jeszcze trysną
i łkania są w powietrzu — metalowy jęk,
który się w ogniu spełnia ulewą ziarnistą.
I boleść, którą kiedyś nazwiemy ojczyzną,
co teraz jest jak dziecko, które nam we śnie
umiera. Jeszcze oddech tego z ziemi drży,
bo to był mej miłości pierworodny syn.
A potem długa noc. I zrywam się z ciemności
bez zbroi, nagi taki jakim z ziemi wstał,
rozpleść łodygi naszych niespełnionych ciał
i być żołnierzem nocnym wiary bez litości.
I nim odejdę jeszcze nim się broń rozpali
widzę jak się ten obłok twego ciała żali.
Bo ciemne miłowanie jest na dnie człowieczym,
które pragnących traci i czystość rozdziera,
a które się do dłoni bierze razem z mieczem,
lecz się w nim cierpi długo chociaż nie umiera.
I znów widzimy miasta płonące i dymy
co się powoli wznoszą pnąc na stopnie niebios
i szubieniczne drzewa skrzypią i zdaleka
bicz strzela i rozcina z ziemią wraz — człowieka.
A nad tym krzewy kwitną. Z pąków zielonkawe
chmury płyną. Dojrzałość lepko się przelewa.
Widnokręgiem o świtach ciągną kluczem drzewa.
I ludzie ci żałobni w nieobeschłych gruzach
pod namiotami cyrków, w świergocie karuzel
unoszą się jak łachman wśród dymu śpiew niosą
weseli. Jak wyzwanie zczerniałym niebiosom.
Długie, suche koryto — jest to dno strumienia
gdzie leżymy jak kamień pod kurzawą gwiazd.
Tyle jeszcze milczenia strasznego jest w ziemi,
że chyba go wystarczy na niejedną śmierć!
Módlmy się, módlmy słowami ciemnymi!
Siejmy, o siejmy, chociaż ziarnem serc!
3 / V / 1943r.