Ciernistym szlakiem/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ciernistym szlakiem |
Wydawca | Wydawnictwo Księży Pallotynów |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia Archidiecezjalna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W ponurej celi więziennej przez małe u góry okienko Krasnodębski spoglądał w niebo, goniąc oczyma smutnemi przesuwające się obłoki. Miesiąc już tu siedział i nie miał nadziei rychłego uwolnienia. Owszem do postawionych mu zarzutów w ostatnich dniach przybył nowy... wynaleziono metrykę matki i jako od unity zażądano, by od Kościoła katolickiego odstąpił i w ten sposób nagrodził popełnione winy. Na taką propozycję krew w nim zawrzała, nie rachował się ze słowami i może coś nieopatrznie powiedział, nie mając dość siły, by ukryć swe oburzenie. Spotkał się za to ze straszną pogróżką wywiezienia z kraju!... i oto teraz w bezsilnej rozpaczy miota się nieszczęśliwy, tęsknotą do swoich i okropną obawą dręczony.
— Kraju mój drogi, ziemio moja rodzinna i wy wszyscy umiłowani moi, czyż mam was utracić, pożegnać! O! matko moja, biedna, nieszczęśliwa, kto ranę serca twego zagoi, kto cię w starości strzec będzie?
Rozpacznie ręce założył na głowę i podszedł do okienka, by choć nieba skrawek zobaczyć.
Wtem zgrzytnął klucz w zamku, we drzwiach otwartych stanął stróż więzienny, wzywając go, by szedł za nim. Znał on te wezwania i drogę do kancelarji więziennej codzień prawie odbywał, ale dziś serce gwałtowniej mu uderzyło.
— No, Stefan Iwanowicz, czyście się namyślili? zagadnął go na wstępie jeden z zebranej tam starszyzny. Wybierajcie, albo pójść za radą naczalstwa i wrócić szczęśliwie, albo... jutro już was w kraju nie będzie, już nigdy swoich nie zobaczycie. Ot, tam za ścianą czeka na was narzeczona, od kilku tygodni podobno już się stara, aby was zobaczyć, czy chcecie ją nadal zasmucać? A krasawica jakich mało.
— Nie mam narzeczonej, a gdybym ją miał, to katoliczkę, jak i ja jestem katolikiem, a katolikiem, który za nic w świecie nie splami się taką podłością, by miał się zaprzeć wiary.
Dalsza mowa do niczego nie doprowadziła, oświadczono mu tedy:
— No, możecie się widzieć z narzeczoną i tym waszym przyjacielem, co z nią razem przychodzi, ale wiedzcie, że to już ostatnie wasze widzenie, że ją na zawsze pożegnać musicie. Wasza matka i wasze sieroty zginą tu, jak wy tam zginiecie, kiedyście się uparli przy swojem.
Krasnodębski zbladł, ale siłą woli opanował wzruszenie, by go swym katom nie pokazać. Chwiejnym krokiem wyszedł za żołnierzem, który go do jego celi wprowadził. Ledwie stanął u progu, okrzyk zdumienia wydobył się z jego piersi. Ujrzał Bileckiego, to nic, ale Krystyna tu? u niego? i to pod mianem narzeczonej? Zawahał się, jakby przestraszył, a ból dotkliwszy, niż ten przed chwilą szarpał mu piersi. Bilecki podszedł i chwycił go w ramiona.
— Nareszcie po tylu, tylu staraniach doczekaliśmy chwili widzenia się z tobą! Ach, cośmy wycierpieli oboje! Ale ty nic nie wiesz. Krystyna niech sama ci powie.
Krystyna ręce do niego wyciągnęła.
— Przyjacielu, bracie, czy chcesz bym kiedyś żoną twą została? czy nie cofasz tego, coś mi przed miesiącem powiedział?
— Pani, co to ma znaczyć?
— To, że chylę przed tobą głowę jak przed męczennikiem, że kocham cię za twe szlachetne czyny i za stałość w wierze, od której odwieść cię chciano, że chcę ci osłodzić bóle cierpienia zapewnieniem, iż pragnę zostać twą żoną i dozgonną życia twego towarzyszką.
— Aniołem jesteś, ale nadaremna twa ofiara, ja jej ani przyjąć, ani z niej skorzystać nie mogę. Zakrył twarz rękami i głośnem łkaniem wybuchnął. Bilecki poprowadził go na tapczan, usadził, uściskał, czekając aż przejdzie ten wybuch rozpaczy. Krystyna przyklękła przy nim i głowę wsparła na jego ramieniu.
— Biedny, biedny męczenniku, nie obawiaj się, choćby najdłużej przyszło mi czekać na ciebie, pozostanę ci wierną. I nie nazywaj tego ofiarą, co dla mnie szczęściem i chlubą życia się stanie. Matka twoja przyjęła mię za córkę, dzieci przylgnęły, chcę im nieść pomoc i pociechę, zanim powrócisz.
— Nie wrócę do was, nie wrócę, oto przed chwilą wyrok mi przeczytano... mam się z wami pożegnać na... zawsze!
Krystyna krzyknęła na tę wieść straszną, ale w tej chwili się opamiętała.
— Nigdy, nigdy nie może między nami paść to straszne słowo — na zawsze. Twoją jestem, twoją pozostanę, choćby cię wywieźli, czekać będę i... wierzę, że się doczekam.
Ostatnie słowa wypowiedziała z taką siłą, taką wiarą, że i Krasnodębski w nie uwierzył. Osunął się przed nią na kolana i pocałunkami zaczął okrywać jej ręce, dziękując, wyznając swe uczucia.
— Wezmę twą matkę i dzieci twe w opiekę, nie rozłączę się już z niemi, otoczę miłością i staraniem, bądź spokojny o nich, gdy wrócisz, zastaniesz nas razem.
— Ach, moje dzieci, moja matka, ratujcie je, wywieźcie z tej okolicy, bo ich mogą zmuszać do prawosławia... nie dajcie!
— Zabezpieczymy, usuniemy im z oczu, zapewnił Bilecki.
Strażnik dał znać, że czas widzenia minął. Trzeba się było żegnać. Krystyna zdjęła z szyi medalik poświęcony, włożyła mu go na szyję. Potem oboje uklękli przed stryjem, by ich pobłogosławił.
— Błogosławię was, dzieci drogie, oby Bóg dobry pozwolił wam jak najprędzej się połączyć, a połączyć na życie całe.
Zdjął z palca pierścień rodzinny i podał go Krystynie.
— Daj mu ten pierścień jako znak zaręczynowy, niech go krzepi, niech wzmacnia w nadziei, że skończą się dni niedoli i na ślubny go pierścień zamieni.
Krasnodębski przytulił rękę, co mu klejnot podawała, zdjął z palca ślubną obrączkę i podał ją ze słowami:
— Niech ta najdroższa dla mnie pamiątka będzie zadatkiem mej miłości i strzeże cię dla mnie, ukochana moja.
Żołnierz naglił do wyjścia, raz jeszcze spotkały się ich wejrzenia, splotły w uścisku dłonie i Bilecki wyprowadził z celi łzami zalaną Krystynę. Widział tylko za sobą wyciągnięte ręce Stefana — i drzwi więzienia z trzaskiem się zamknęły.