Człek szpetny, lecz jak Narcyz w sobie zakochany,
Winił zwierciadła, że wskazują krzywo; I żyjąc w ciągłym obłędzie,
Twierdził, że nawet ulubieniec Dyany
Miał postać mniej urodziwą.
By go wyleczyć, los usłużny, wszędzie
Stawiał przed jego oczy, próżnością zamglone,
Niemych doradców kobiecego wdzięku. W którąkolwiek spojrzał stronę, W każdem miejscu, w każdem ręku, Na ścianach, stołach, stolikach, W szczotkach, wachlarzach, grzebykach, Nawet na dnie tabakierek, Pełno luster i lusterek. Więc srodze dotknięty w pysze
I niemiłego pragnąc ujść widoku, Ukrył się w leśne zacisze;
Lecz raz, stanąwszy nad brzegiem potoku,
Znów twarz swą zoczył w przezroczystej fali,
Jeszcze bardziej, niż w lustrach, szpetną i obrzydłą. Dąsa się zatem i żali, Że go czcze zwodzi mamidło,
Ucieka... lecz powraca; bo potok uroczy Więzi mu serce i oczy.
Co to znaczy? spytacie. W dwóch słowach wymienię:
Zwierciadłami są ludzie; nie chcemy dać wiary, Widząc w nich własne przywary,
Dopóki nie przekona nas potok: sumienie.