Człowiek o dwu twarzach/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Robert Louis Stevenson
Tytuł Człowiek o dwu twarzach
Podtytuł Powieść
Wydawca Księgarnia Bibljoteki Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia „Rola“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bernard Scharlitt
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ZDARZENIE PRZY OKNIE.

Pewnej niedzieli, gdy Utterson odbywał zwykłą swoją z Enfieldem przechadzką, dostali się przypadkiem na znaną nam uliczką, a gdy stanęli przed bramą dziwnego domu, Enfield odezwał się:
— No, ta historja przynajmniej się skończyła. Chyba już o Hydem nigdy nic nie usłyszymy!
— Mam nadzieję, że nie — odrzekł Utterson. Czy opowiedziałem ci już, żem go razu jednego widział i zupełnie taksamo jak ty uczuł do niego nieprzezwyciężony wstręt?
— To było nieuniknione. Widzieć go i czuć do niego odrazę, to było jedno i tosamo — odparł Enfield. — Ale nawiasem mówiąc, za jakiego musiałeś uważać mnie osła, myśląc, że nie wiem, iż ta niesamowita buda tutaj jest oficyną domu doktora Jekylla?
— Tak, więc naprawdę stwierdziłeś to? — rzekł Utterson. — W takim razie moglibyśmy teraz wejść na podwórze i oglądnąć sobie okna. Prawdę mówiąc, jestem o biednego Jekylla trochę niespokojny. I mam wrażenie, że obecność przyjaciela mogłaby mu sprawić ulgę, nawet, jeżeli zostaniemy na dziedzińcu.
Podwórze było bardzo chłodne i nieco wilgotne. A pomimo, że był piękny, słoneczny poranek, tutaj dziwny jakiś panował zmrok. Środkowe z trzech okien było nawpół otwarte, a tuż przy niem Utterson ujrzał doktora Jekylla z twarzą nieskończenie smutną.
— Halo! Jekyll! — zawołał. — Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej.
— Średnio, średnio, Uttersonie — odrzekł smutnie doktór — nawet mniej niż średnio. Ale mam w Bogu nadzieję, że to wogóle już długo nie potrwa.
— Zadużo siedzisz w pokoju — zawołał Utterson. — Powinieneś wyjść na świeże powietrze i pobudzić trochę cyrkulację krwi, jak Enfield i ja to czynimy. Czy wolno mi ci go przedstawić? Pan Enfield, mój kuzyn, pan doktór Jekyll. A teraz bierz swój kapelusz, zejdź do nas na dół i przejdź się z nami trochę!
— To bardzo pięknie z twej strony — odparł Jekyll z westchnieniem, — chętniebym z wami się przeszedł, ale nie, nie, nie, to zupełnie niemożliwe, nie wolno mi. Lecz wierzaj mi, Uttersonie, że naprawdę jestem ucieszony, że mogę cię widzieć. Najchętniej bym ciebie i twego kuzyna zaprosił do siebie tutaj na górę, ale niestety pokój nie jest jeszcze w porządku.


— Halo! Jekyll! — zawołał. — Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej.

— W takim razie będzie najlepiej — odparł adwokat serdecznie — jeżeli my tu zostaniemy na dole i stąd dalej z tobą będziemy gawędzili.
— Otóż to właśnie i ja chciałem zaproponować — odparł doktór z uśmiechem. — Lecz zaledwie te słowa wypowiedział, uśmiech jego nagle jakgdyby się urwał, a w jego miejsce na twarzy doktora tak bezdenny malował się przestrach i taka czarna rozpacz, że obu panom na dole krew w żyłach zakrzepła. Widzieli tę twarz tylko przez krótką chwilę, bo okno natychmiast zostało zamknięte, ale ta chwila zupełnie wystarczyła.
Opuścili więc podwórze nie mówiąc do siebie ani słowa. Również i uliczkę przeszli w milczeniu i dopiero gdy dostali się na jedną z głównych ulic, gdzie nawet w niedzielę panował pewien ruch, Utterson rzucił wzrok na swego towarzysza. Obaj byli bladzi, a w ich oczach malowało się przerażenie.
— Boże, zlituj się nad nami! — wyszeptał Utterson.
Enfield natomiast potakiwał tylko bardzo poważnie i szedł w milczeniu dalej.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Robert Louis Stevenson i tłumacza: Bernard Scharlitt.