<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Człowiek z blizną
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 24.8.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Niespodziewana pomoc

Gdy Daniel Thorn ujrzał, że bandyci rzucili się na jego córkę, z ust jego wydarł się okrzyk rozpaczy. Począł się straszliwie szamotać ale więzy były mocne i wpiły się tylko mocniej w ciało.
Sadie wydzierała się ze wszystkich sił, ale bandyci obezwładnili ją szybko i po chwili dziewczyna była związana. Nie traciła jednak odwagi.
— Cierpliwości, ojcze! — zawołała. — Jeszcze wydostaniemy się z ich rąk!...
Ike Bowder popchnął nieszczęśliwa dziewczynę naprzód i zawołał groźnie:
— Nie gadać teraz! Naprzód!
— Jak śmiesz!...
— Nie złość się tak, dzierlatko! — zasapał się grubo bandyta. — Nie wyrządzimy ci żadnej krzywdy. Chcemy tylko dostać za ciebie kilka tysiączków...
Daniel Thorn leżał bezwładnie na ziemi i oddychał ciężko. Ike zbliżył się i pochylił się nad nim.
— Co powiesz, stary? — zapytał.
— Kto jest waszym <szefem? — zapytał ranchero.
— Dowiesz się wkrótce.
W pokoju zebrali się wszyscy bandyci. Ludzie, którzy obezwładnili Thorna, trzymali się nieco na uboczu, jakby nie chcieli zmieszać się z bandą Browdera. Ten zwrócił się do jednego z nich:
— Co teraz mamy zrobić?
— Zawieziecie dziewczynę do Red Gulch.
— A wy?
— Zostaniemy tu do przybycia kapitana.
— Czy macie na myśli „Człowieka z blizną“?
— Tak.
— Co możecie na tym zarobić?
— Wszystko, co do niego należy... — odburknął łotr, wskazując na Thorna.
— To jest trochę ryzykowne.
— Możesz polegać na naszym kapitanie. A teraz jedźcie!
— Z dziewczyną?
— Ile razy mam powtarzać! Znacie przecież drogę.
— Oczywiście.
— Do jutra musicie być w Red Gulch.
— Niech i tak będzie. Powodzenia!
W kilka minut później Dan Thorn usłyszał przed domem tętent kopyt i zrozumiał, że jego córka została uprowadzona przez bandytów. Dzielny człowiek zagryzł wargi do krwi, aby powstrzymać okrzyk rozpaczy. Trzej bandyci, którzy pozostali przy nim, nie zwracali na niego najmniejszej uwagi.
Po chwili jeden z nich zwrócił się do Thorna:
— Hej, stary! Mamy rozkaz, aby nie czynić ci nic złego. Czekamy na naszego kapitana. Teraz jesteśmy głodni jak wilki...
— Zdejmijcie mi więzy.
— Nie. To zupełnie niemożliwe. Mógłbyś przecież uciec. Znamy cię dobrze...
— Znacie mnie więc?
— Doskonale!
— Skąd?
— Kapitan nie przestaje o tobie gadać.
— Kto jest waszym kapitanem?
— Nazywają go „Człowiekiem z blizną“.
Dan Thorn zadrżał. Zrozumiał wszystko. Wiedział, że Frank Frayne jest jego zaciętym wrogiem i zaprzysiągł mu zemstę. A teraz Sadie dostała się w ręce tego potwora!...
Bandyci przeszukali tymczasem cały dom, wywlekli z różnych zakamarków przerażoną służbę i kazali sobie dać jeść. Thorn zrozumiał, że nie ma na razie żadnych szans i spokojnym głosem polecił służącym udzielenia bandytom nieco pożywienia.
Ludzie Fraynea jedli na zmianę. Jeden z nich czuwał zawsze przy jeńcu. Gdy wszyscy się najedli, jeden z nich wyszedł przed dom, aby nakarmić i napoić konie, a potem spokojnie wrócił do domu.
Minęły dwie godziny w zupełnym spokoju. Thorn cierpiał bardzo, gdyż więzy wpijały mu się w skórę, ale stary ranchero nie wydał ani jednego westchnienia. Nie myślał zresztą o swym cierpieniu, gdyż umysł jego zaprzątała obawa o los córki.
Nagle przed domem rozległ się dźwięk rożka. Bandyci zerwali się natychmiast na równe nogi, a jeden z nich odpowiedział na sygnał. Na dziedzińcu zagrzmiały kopyta końskie i po chwili jakiś człowiek wszedł do izby.
Thorn podniósł nieco głowę i ujrzał stojącego w drzwiach „Człowieka z blizną“ — przywódcę bandytów. Poznał w nim od razu swego wroga.
Frayne przeszedł wolnym krokiem cały pokój i zatrzymał się przed leżącym Thornem.
— A więc, spotkaliśmy się znów! — rzekł drwiąco. — Musisz przyznać, że tym razem przewaga jest po mojej stronie.
Thorn nie odpowiedział ani słowem. Rozwścieczony bandyta kopnął go brutalnie i zawołał:
— Co ty na to? Gadaj, psie!
— Co zamierzasz uczynić z moją córką? — zapytał spokojnie ranchero.
— Ho, ho! Chcę zawrzeć z tobą wieczystą przyjaźń i dlatego mam zamiar poślubić miss Sadie — rzekł cynicznie bandyta, na którego potwornie okaleczonej twarzy pojawił się straszliwy uśmiech.
Thorn zaciął usta. Wiedział, że jest bezsilny i opanował rozpacz i wściekłość. Bandyta przypatrywał mu się z uśmiechem, z zadowoleniem obserwując zmienioną twarz swego wroga. Thorn przymknął oczy i pogrążył się w modlitwie. Wiedział, że nie może spodziewać się litości ze strony okrutnego zbira i przygotowywał się ze spokojem na śmierć.
Nagle przed domem rozległ się znów tętent. Bandyci zerwali się na równe nogi i porwali za broń. „Człowiek z blizną“ przyłożył Thornowi lufę rewolweru do piersi i zapytał szeptem:
— Kto nadjeżdża? Gadaj!
— Nie wiem. Nie spodziewam się żadnej pomocy.
Ale serce ranchera zabiło mocniej. Był pewny, że przed domem zatrzymał się przyjaciel. Ktoś zapukał energicznie do drzwi.
— Proszę! — zawołał Thorn, który na szczęście nie miał zakneblowanych ust.
Bandyci skierowali lufy swych rewolwerów w stronę drzwi i czekali na pojawienie się przybysza. Ten ukazał się po chwili w uchylonych drzwiach. Był to młodzieniec wysokiego wzrostu, szczupły i zgrabny, którego jasne włosy opadały na czoło. Na widok czterech drabów, mierzących do niego z rewolwerów, młodzieniec zatrzymał się i zapytał:
— Co to znaczy?...
— Uciekaj, Ned! — zawołał Thorn.
Młodzieniec natychmiast zorientował się w sytuacji i jednym skokiem znalazł się za drzwiami, a w chwilę potem drzwi zostały podziurawione kulami bandytów. Zanim jednak ludzie Fraynea zdołali cośkolwiek przedsięwziąć, przed domem rozległ się grzmiący okrzyk:
— Otoczyć dom, chłopcy! Nie pozwólcie nikomu uciec!... Trzymać tych łotrów!...
Zaledwie przebrzmiały te słowa, gdy dokoła domu rozpoczęła się strzelanina.
— Zmykać! — zakomenderował „Człowiek z blizną“. — Do Red Gulch...
Bandyci rzucili się do drzwi, ale zanim zdołali wypaść przed dom, rozległy się strzały. Dwóch łotrów wydało przeraźliwe wrzaski bólu — widocznie zostali trafieni kulami. Frayne rzucił się w stronę okna, a za nim pobiegli jego towarzysze, jęcząc i wrzeszcząc z bólu.
— Ale twoja córka jest w mojej mocy... — rzucił Frayne na pożegnanie.
Po chwili bandyci wyskoczyli przez okno i pochłonęły ich ciemności nocne. Przed domem dał się znów słyszeć okrzyk młodzieńca, tętent kopyt i kilka strzałów, a potem wszystko ucichło.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.