Człowiek z blizną (Buffalo Bill)/całość
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Tygodnik Przygód i Opowiadań Awanturniczych Buffalo BillNr 81. Bohater Dalekiego Zachodu.
Niezwykłe przygody pułkownika amerykańskiego W. F. Cody’ego |
Podtytuł | Człowiek z blizną |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 24.8.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
TYGODNIK PRZYGÓD I OPOWIADAŃ AWANTURNICZYCH.
NR. 81. 24 sierpnia 1939 roku. CENA 10 GR
NIEZWYKŁE PRZYGODY PUŁKOWNIKA AMERYKAŃSKIEGO W. F. CODY’EGO
CZŁOWIEK Z BLIZNĄ
REDAKTOR: Antoni Weiss. — Odpow. za ogłoszenia I reklamy Konstanty Łosiew. Zamieszkali w Łodzi.
WYDAWCA: Wydawnictwo „Republika“ Sp. z ogr. odp. — Odbito w drukarni własnej. Łódź, ul. Piotrkowska 49 i 64.
Konto P. K. O. 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14. Redakcji — tel. 136-56.
SPIS TREŚCI
1. 8.
|
Dokoła małego ogniska siedziało siedmiu brodatych i niechlujnych drabów, uzbrojonych od stóp do głów. Obóz ich znajdował się w niewielkiej dolinie w zachodniej części Czarnych Gór. Widać było, że ludzie ci czekali na kogoś z niecierpliwością, gdyż co pewien czas jeden z nich powstawał od ogniska i rozglądał się na wszystkie strony.
— Szef się spóźnia, Ike — rzekł w pewnej chwili jeden z ludzi. — Powinien już tu być od pół godziny. Nie wiemy nawet, o co tym razem chodzi.
Ike był potężnego wzrostu drabem o czarnej brodzie i ponurych, błyszczących oczach.
— Tym razem chodzi o porwanie — odparł na zapytanie swego towarzysza.
— Oho! To coś zupełnie nowego!... — zawołał pierwszy drab. — A kogo mamy porwać? Czy dziecko?
— Nie, kobietę.
— Po co?
— Aby otrzymać okup.
Bandyci otoczyli swego przywódcę z zaciekawionymi minami. Gdy Ike wymówił słowo „okup“, wszyscy spojrzeli po sobie z niedowierzaniem. Wreszcie jeden z nich, wielki chłop o rudawej brodzie, którego małe oczy kryły się pod krzaczastymi brwiami, zabrał głos.
— Posłuchaj, Ike — rzekł. — Ten typ, który nas wynajął, postępował z nami dotychczas zupełnie uczciwie. Nie skarżymy się na niego. Ale z tym porwaniem... Nie mam do niego zaufania.
— Ja też nie — rzekł inny członek bandy. — Napad na dyliżans, rabunek, to rozumiem. Ale porwanie kobiety! To mi się wcale nie podoba. W tej okolicy jest wielu osadników, którzy wierzą w takie rzeczy jak sądy, egzekucje i tak dalej... Gdy dowiedzą się, że porwano kobietę, wszyscy chwycą za broń.
— A ty boisz się kul?... — zaśmiał się ochryple Ike.
— To nie ma znaczenia — wtrącił się znów rudobrody. — Ile zarobimy na tym interesie?
— Nie bój się, Red Jim — odparł Ike. — Dostaniemy do podziału dwadzieścia tysięcy dolarów.
— A co będzie miał z tego nasz szef?
— Pewnie zatrzyma sobie tę dziewczynę, ale to nas nie obchodzi.
Red Jim zaśmiał się, a reszta zawtórowała mu.
— To wspaniała historia! — zawołał wesoło Jim. — Więc to będzie tak: porwiemy kobietę, zainkasujemy okup, a nasz szef nie wyda jej potem. W jaki sposób dostaniemy pieniądze? Przecież nikt nie da nam ich z góry!
— Rzeczywiście, to bardzo ciekawe! — odezwało się kilka głosów.
— A co będzie miał z tego nasz szef? — interesowało łotrów.
— Czy znacie Dana Thorna, bogatcgo ranczera i właściciela kilku kopalń?
— Ach, więc to jego córka, Sadie?
— Tak
Red Jim podrapał się w głowę.
— Wcale mi się to wszystko nie podoba... — mruknął ponuro. — Co do mnie, to wolę napadać na dyliżanse. To znacznie pewniejsza sprawa.
— Thorn ma w swej służbie kilkudziesięciu ludzi — rzekł inny bandyta. — Wiem, że wielu z nich umie strzelać nie gorzej od nas.
— Głupiś! — ofuknął go Ike. — Ludzie Thorna są rozsypani na przestrzeni dziesięciu mil. Gdy dowiedzą się o czymkolwiek, my uciekniemy z dziewczyną i ukryjemy się w jaskini w Red Gulch.
— A ja powiadam, że nie należy się zgodzić na to wszystko... — mruknął Red Jim.
— Powiedz to szefowi — rzekł groźnie Ike.
— Właśnie, że mu powiem!
Wtej samej chwili na prerii rozległ się sygnał. Ktoś zagrał trzykrotnie na małym różku myśliwskim. Ike Bowder wydobył z kieszeni taki sam rożek i odpowiedział na sygnał, podczas gdy jego towarzysze siedzieli nieruchomo przy ognisku, jak zaczarowani.
Oczekiwanie ich nie trwało teraz długo. W minutę później ktoś odchylił krzewy, zasłonę wejścia do jaskini się postać.
Człowiek, który wszedł do jaskini nie odznaczał się niczym nadzwyczajnym. Był ??? i niezbyt barczysty. Miał on na sobie strój „Ludzi Granicy“, a za pasem tkwiły mu dwa rewolwery i nóż. Przez plecy miał przewieszony karabin automatyczny.
Twarz przybysza była raczej pospolita. Uderzało tylko to, że był starannie wygolony w odróżnieniu od swych podwładnych. Przez policzek przybysza przebiegała długa, różowa blizna, pochodząca najwidoczniej od ciosu nożem. Blizna ta nadawała mu wygląd odpychający i niesympatyczny.
— Wszyscy gotowi, Bowder? — zapytał krótko przybysz.
— Wszyscy na miejscu, kapitanie! — rzekł służbiście Ike. — Czy wiecie o co chodzi?
— Tak... ale jeśli dojdzie do walki?... Thorn ma wielu ludzi.
— Przedrzecie się przez nich, do pioruna! Zresztą, będziecie mieli pomoc na miejscu.
— Kto nam pomoże?
— Będzie tam trzech moich ludzi, którzy przybędą do Thorna i poproszą go o gościnę. Przyjmie ich z pewnością. Dacie im sygnał, gdy będziecie znajdowali się w pobliżu rancha.
— Co uczynimy ze starym?
— Zwiążecie go i zostawicie w spokoju.
Ike Bowder stał przed swym zwierzchnikiem, kołysząc się na nogach. Widać było, że chce jeszcze coś powiedzieć. Spojrzał w stronę swych ludzi, jakby chcąc się upewnić, czy gotowi są wypełnić wszystkie polecenia „szefa“.
— Będziecie na rancho o zachodzie słońca — rzekł spokojnie „szef“. — Nie macie ani chwili do stracenia.
— A... tego... a jak będzie z okupem?... — wykrztusił wreszcie Ike.
— Nie macie do mnie zaufania? — rzekł groźnie szef.
Wymawiając te słowa przybysz spojrzał tak przenikliwie na swych ludzi, że ci opuścili wzrok.
— Nie... — mruknął wreszcie Ike. — Wierzymy ci, kapitanie, ale ta sprawa... to jakoś... nigdy jeszcze...
— Uczynicie wszystko, czego od was zażądam! Na koń i jazda! Jeśli ośmielicie się nie wypełnić rozkazu, bedę do was strzelał jak do psów! Zrozumiano?
Siedmiu ludzi stało, jakby wrośli w ziemię. Żaden nie ośmielił się odpowiedzieć. Po chwili wszyscy odwrócili się i poszli do koni.
Daniel Thorn był w czasach swej młodości wywiadowcą wojskowym i oddał rządowi Stanów Zjednoczonych nieocenione usługi, zwłaszcza w czasach wojen indiańskich.
Pochodził ze „Wschodu i był człowiekiem nader wykształconym, ale szybko przywykł do twardego życia na Zachodzie i stał się jednym z tych ludzi, którzy odbywali wyprawy pod wodzą samego pułkownika Cody’go, zwanego Buffalo Billem. Thorn cieszył się wielkim zaufaniem i przyjaźnią Buffalo Billa, który cenił w nim dzielnego i uczciwego człowieka, s
Gdy wojny indiańskie przycichły nieco, Daniel Thorn opuścił szeregi armii i udał się w Czarne Góry, aby popróbować szczęścia jako poszukiwacz złota. Po pewnym czasie zdobył znaczny majątek i osiedlił się w okolicy Czarnych Gór jako zamożny ranchero i właściciel bogatych złóż złotego piasku.
Wtedy przybyła do niego ze Wschodu Sadie, jego jedyna i najukochańsza córka, która wychowywała się w jednej ze szkół na Wschodzie. Sadie, choć nigdy jeszcze nie była na Zachodzie, polubiła surowe i twarde życie na prerii. Szybko nauczyła się jeździć konno i władać bronią, tak że po krótkim czasie towarzyszyła ojcu we wszystkich wyprawach, gdy Thorn dokonywał objazdów swych posiadłości.
Rancho Thorna leżało przy wielkiej drodze, którą często przejeżdżały dyliżanse, tak że ranchero i jego córka nie czuli się osamotnieni. Często zatrzymywali się tu przygodni wędrowcy i podróżnicy, którym Thorn nigdy nie odmawiał gościny.
Jako były wywiadowca, postarał się, aby utworzono miejscowy oddział straży, który dbał o spokój i bezpieczeństwo w okolicy.
Tego dnia na pół godziny przed zachodem słońca trzech jeźdźców zatrzymało się przed ranchem Thorna. Przybyli z zachodu, a ich konie, okryte kurzem i pianą świadczyły, że mieli za sobą długą i męczącą podróż.
Thorn wyszedł przed dom na ich spotkanie, obrzucił ich badawczym wzrokiem, zadał im kilka konwencjonalnych pytań, a następnie zaprosił do wnętrza. Przybysze budzili w nim widocznie zaufanie.
Gdy ostatnie promienie słońca znikły za horyzontem, nagle z oddali dobiegły mieszkańców rancha dźwięki rożka myśliwskiego. Sygnał powtórzył się trzykrotnie. Thorn zaniepokoił się nieco, ale sygnał zamilkł i ranchero uspokoił się.
Rzucił okiem na trzech gości, ale ci mieli miny tak obojętne, jakby nie słyszeli wcale odgłosu rożka. W kilka minut później przed ranchem zatrzymało się siedmiu jeźdźców. Na widok tych przybyszów dwaj spośród gości Thorna rzucili się na niego i chwycili go za ręce, a trzeci, dając ognia z rewolweru, wypadł przed dom.
Thorn walczył zaciekle, ale napastnicv trzymali go mocno. W chwilę później Ike Bowder i jego ludzie znaleźli się na widowni. Zanim zdołał wydać okrzyk był już związany i leżał na ziemi nie mogąc sie poruszyć.
W tej samej chwili Sadie Thorn wypadła na podwórze, wydając okrzyki przerażenia.
— To ta dziewczyna! — zawołał Ike Bowder. — Trzymać ją!
Trzech drabów dopadło do dziewczyny i związało jej szybko ręce z tyłu.
Na trzy lata przed opisywanymi przez nas wypadkami Daniel Thorn spędzał wieczór w osadzie poszukiwaczy złota, zwanej Hill City. Przybył on tu, aby obejrzeć tereny złotodajne, które zamierzał nabyć.
Hill City było osadą nie lepsza, ani gorszą od innych osad górniczych. Zbierały się tu najróżnorodniejsze elementy, począwszy od ludzi opanowanych gorączką złota, a skończywszy na wszelkiego rodzaju bandytach i awanturnikach, węszących tu łatwy, choć nie zawsze uczciwy zarobek
Szczególnie wielu było tu szulerów. którzy zakładali w zwykłych barakach „domy gry“, w których żerowali na naiwności ludzkiej.
Thorn nie grał w karty, ale chciał wejść gdzieś na szklaneczkę whisky i wybór jego padł na „zakład“ niejakiego Franka Frayne, znanego w całym kraju łotra i zawodowego szulera.
Mówiono o nim, że nigdy w życiu nie grał jeszcze uczciwie. Oszukiwał nawet własnych wspólników i przyjaciół. Nikt nie śmiał mu jednak zarzucić w oczy szulerki, gdyż wszyscy wiedzieli, że Frank ma brzydki zwyczaj rzucania w przeciwnika nożem i że jego rewolwer nader łatwo wyskakuje z pochwy.
Było powszechną tajemnicą, że Frayne ma na sumieniu nietylko szulerkę, ale również długi szereg kradzieży, a nawet morderstw rabunkowych.
Thorn znał Fraynea i jego przeszłość. Gdy wszedł do jego zakładu, ujrzał od razu, że Frank siedzi przy stole karcianym i gra z jakimiś ludźmi. Byli to dwaj poszukiwacze złota, którzy dali się wciągnąć w grę i stawiali wszystko, co zdobyli w ciągu długich miesięcy ciężkiej pracy w niedostępnych górach.
Gdy Thorn zbliżył się do stołu, przy którym toczyła się gra, poznał w dwóch poszukiwaczach złota swoich byłych kompanów z armii. Byli oni tak zajęci grą, że nie zauważyli nawet jego nadejścia.
Mieli jeszcze wiele pieniędzy, ale przegrywali w tak szybkim tempie, że nie ulegało wątpliwości, iż Frayne ich oszukuje. Thorn obserwował grę kilka minut z wielką uwagą, a wreszcie zbliżył się do grających i stanął naprzeciw Fraynea.
— Bayne! Rogan! Przestańcie grać — rzekł spokojnie. — Ten człowiek oszukuje was.
Grający odwrócili się w jego stronę i poznali go od razu.
— Dan Thorn! — zawołali jednocześnie.
— Tak to ja. Ostrzegam was, że ten człowiek jest szulerem i oszukuje was bezczelnie.
Frank Frayne zerwał się na równe nogi. Na jego twarzy pojawił się wyraz wściekłości. W ręku jego błysnęło ostrze długiego noża, gdy rzucił się w stronę Dana Thorna z dzikim okrzykiem.
— To dla ciebie, psie!
Nędznik postanowił zgładzić natychmiast człowieka, który ośmielił się oskarżyć go o szulerkę. Thorn spodziewał się takiej reakcji ze strony łotra i stanął na wysokości zadania. Błyskawicznym ruchem ręki chwycił bandytę za przegub i ścisnął, jak w stalowych kleszczach.
Rozpoczęła się straszliwa walka. Wszyscy porzucili grę i z zapartym tchem przyglądali się zapasom. Wszyscy podziwiali śmiałka, który odważył się wystąpić otwarcie przeciwko postrachowi wszystkich mieszkańców Hill City.
Frayne wciąż jeszcze miał w ręka nóż i Thorn zrozumiał, że musi wytrącić mu nóż z ręki, aby nie być prędzej czy później narażonym na cios. Przeciwnicy stali na środku sali prawie nieruchomo i tylko wykrzywione wysiłkiem i purpurowe twarze świadczyły o strasznej walce.
Wreszcie Frayne szarpnął się silnie i udało mu się wyrwać Thornowi. Nóż pozostał w ręku bandyty, ale Thorn zorientował się w mgnieniu oka w niebezpieczeństwie, jakie mu groziło i wymierzył przeciwnikowi potężny cios, zanim ten zdołał uczynić użytek z broni.
Skutki uderzenia pyty fatalne. Frayne runął na ziemię, trzymając wciąż w ręku nóż, W chwili, gdy padał, ostrze własnego noża oparło się o jego twarz i przecięło policzek do samego ucha. Bandyta w jednej chwili zalał się krwią.
Mimo to jednak Frank Frayne nie poddawał się. Zerwał się ponownie, ale Thorn skoczył na niego jak żbik i powtórnie powalił na ziemię, wytrącając mu tym razem nóż z ręki. Po chwili bandyta był zupełnie obezwładniony. Dan Thorn zabrał mu rewolwery.
Dokoła zebrał się tłum, omawiajcie z ożywieniem zajście. Wszyscy wystąpili teraz przeciwko Frayneowi, który ogrywał naiwnych i tych, którzy bali się przeciwko niemu wystąpić. Ponieważ z rękawa łotra wysypały się podczas walki zapasowe karty, zebrani chcieli dokonać samosądu nad Fraynem.
Przeszkodził temu Thorn, który osłonił łotra własnym ciałem i zagroził, że będzie strzelał, jeśli tłum natychmiast się nie rozejdzie. Jeden z ludzi na rozkaz Thorna przyniósł wodę i bandaż i dzielny człowiek własnoręcznie zabandażował ranę bandyty.
— A teraz — rzekł po skończeniu opatrunku — wynoś się stąd na zawsze. Tym razem uratowałem ci życie, ale jeśli wrócisz kiedykolwiek do tej osady, nikt nie może ręczyć za twoje życie. Masz tu zbyt wielu wrogów.
Gdy Frayne opuszczał salę, znów podniosły się okrzyki i kilka rąk wydobyło rewolwery, ale zdecydowana postawa Thorna znów ocaliła łotrowi życie. Frank Frayne nigdy już nie powrócił do Hill City.
W kilka miesięcy później na drodze w Czarnych Górach został obrabowany dyliżans. Woźnica zeznał, że dyliżans został zaatakowany przez pięciu ludzi, na których czele stał człowiek ze straszliwą blizną na twarzy. Był to pierwszy występ „człowieka z blizną“, ale nie ostatni.
„Człowiek z blizną“ stał się postrachem całej okolicy i niebawem znaleźli się tacy. którzy poznawali w nim dawnego szulera Franka Fraynea. Bandyta stał się niepodzielnym panem wszystkich szlaków dyliżansowych i woźnice bali się go jak ognia.
Frank Frayne, zwany odtąd przez wszystkich „Człowiekiem z blizną“, skompletował sobie bandę, złożoną z najgorszych łotrów pod słońcem. Podzielił on bandę na dwa oddziały. Jeden z nich, dowodzony przez samego herszta, składał się z trzech zaledwie ludzi, drugi zaś na którego czele stał Ike Bowder, był znacznie liczniejszy.
Oba oddziały „pracowały“ zgodnie pod żelaznym kierownictwem „Człowieka z blizną“. Rzadko jednak obie bandy występowały jednocześnie. „Człowiek z blizną“ chciał, aby nikt nie wiedział, że stoi on na czele obydwóch oddziałów i dlatego zarządził, aby Ike ze swymi ludźmi znalazł sobie osobną kryjówkę w górach.
Frayne nie zapomniał o człowieku, który był przyczyną jego ucieczki z Hill City. Czuł on do Dana Thorna straszliwą nienawiść i przysiągł, że zemści się na nim okrutnie. Wszak Dan Thorn był winien temu, ze Frayne nie mógł żyć spokojnie w mieście, oszukując naiwnych. Thorn był winien temu, że na policzku bandyty czerwieniła się potworna blizna, przekreślająca jego ponurą twarz od ust do ucha.
Prócz stałych członków bandy, Frayne miał na swych usługach wywiadowców we wszystkich miastach i osadach górniczych. Informowali oni „Człowieka z blizną“ gdzie można można „zarobić“, gdzie znajdują się w banku znaczne zapasy pieniędzy lub zło-
ta, złożonego w depozyt przez górników.
Pewnego dnia w dolinie zwanej Red Gulch, jeden z wysłanników Fraynea doniósł mu, że najbliższy dyliżans będzie przewoził znaczna ilość złota z kopalni do rancha Dana Thorna.
— Przyślij mi Browdera — rzekł „Człowiek z blizną“. — Będziemy mieli to złoto.
— Thorn sprzedał niedawno jedną ze swych kopalń — rzekł znów agent. — W jego rancho znajduje się teraz dużo pieniędzy.
— Czy jesteś tego pewny?
— Niezupełnie...
— A więc nie mam zamiaru składać mu wizyty.
— Ale... Thorn ma córkę. Wiem, że nie lubisz go, kapitanie. Możeby tak porwać dziewczynę?...
Na twarzy „Człowieka z blizną“ pojawił się wyraz niezwykłej zaciętości. Oczy błysnęły mu jak wilkowi, a blizna na twarzy zaczerwieniła się.
— Więc on ma córkę?... — rzekł w zamyśleniu.
— Tak. Jestem zupełnie pewny. Sprowadził ją niedawno ze Wschodu.
— Sprowadź tu natychmiast Bowdera! Niech będzie w jaskini, tam gdzie zwykle! Szybko!
Szpieg dosiadł konia i oddalił się galopem, a na twarzy Fraynea pojawił się złowrogi uśmiech.
— Godzina zemsty wybiła... — syknął przez zaciśnięte zęby. — Dan Thorn będzie się miał z pyszna!...
Gdy Daniel Thorn ujrzał, że bandyci rzucili się na jego córkę, z ust jego wydarł się okrzyk rozpaczy. Począł się straszliwie szamotać ale więzy były mocne i wpiły się tylko mocniej w ciało.
Sadie wydzierała się ze wszystkich sił, ale bandyci obezwładnili ją szybko i po chwili dziewczyna była związana. Nie traciła jednak odwagi.
— Cierpliwości, ojcze! — zawołała. — Jeszcze wydostaniemy się z ich rąk!...
Ike Bowder popchnął nieszczęśliwa dziewczynę naprzód i zawołał groźnie:
— Nie gadać teraz! Naprzód!
— Jak śmiesz!...
— Nie złość się tak, dzierlatko! — zasapał się grubo bandyta. — Nie wyrządzimy ci żadnej krzywdy. Chcemy tylko dostać za ciebie kilka tysiączków...
Daniel Thorn leżał bezwładnie na ziemi i oddychał ciężko. Ike zbliżył się i pochylił się nad nim.
— Co powiesz, stary? — zapytał.
— Kto jest waszym <szefem? — zapytał ranchero.
— Dowiesz się wkrótce.
W pokoju zebrali się wszyscy bandyci. Ludzie, którzy obezwładnili Thorna, trzymali się nieco na uboczu, jakby nie chcieli zmieszać się z bandą Browdera. Ten zwrócił się do jednego z nich:
— Co teraz mamy zrobić?
— Zawieziecie dziewczynę do Red Gulch.
— A wy?
— Zostaniemy tu do przybycia kapitana.
— Czy macie na myśli „Człowieka z blizną“?
— Tak.
— Co możecie na tym zarobić?
— Wszystko, co do niego należy... — odburknął łotr, wskazując na Thorna.
— To jest trochę ryzykowne.
— Możesz polegać na naszym kapitanie. A teraz jedźcie!
— Z dziewczyną?
— Ile razy mam powtarzać! Znacie przecież drogę.
— Oczywiście.
— Do jutra musicie być w Red Gulch.
— Niech i tak będzie. Powodzenia!
W kilka minut później Dan Thorn usłyszał przed domem tętent kopyt i zrozumiał, że jego córka została uprowadzona przez bandytów. Dzielny człowiek zagryzł wargi do krwi, aby powstrzymać okrzyk rozpaczy. Trzej bandyci, którzy pozostali przy nim, nie zwracali na niego najmniejszej uwagi.
Po chwili jeden z nich zwrócił się do Thorna:
— Hej, stary! Mamy rozkaz, aby nie czynić ci nic złego. Czekamy na naszego kapitana. Teraz jesteśmy głodni jak wilki...
— Zdejmijcie mi więzy.
— Nie. To zupełnie niemożliwe. Mógłbyś przecież uciec. Znamy cię dobrze...
— Znacie mnie więc?
— Doskonale!
— Skąd?
— Kapitan nie przestaje o tobie gadać.
— Kto jest waszym kapitanem?
— Nazywają go „Człowiekiem z blizną“.
Dan Thorn zadrżał. Zrozumiał wszystko. Wiedział, że Frank Frayne jest jego zaciętym wrogiem i zaprzysiągł mu zemstę. A teraz Sadie dostała się w ręce tego potwora!...
Bandyci przeszukali tymczasem cały dom, wywlekli z różnych zakamarków przerażoną służbę i kazali sobie dać jeść. Thorn zrozumiał, że nie ma na razie żadnych szans i spokojnym głosem polecił służącym udzielenia bandytom nieco pożywienia.
Ludzie Fraynea jedli na zmianę. Jeden z nich czuwał zawsze przy jeńcu. Gdy wszyscy się najedli, jeden z nich wyszedł przed dom, aby nakarmić i napoić konie, a potem spokojnie wrócił do domu.
Minęły dwie godziny w zupełnym spokoju. Thorn cierpiał bardzo, gdyż więzy wpijały mu się w skórę, ale stary ranchero nie wydał ani jednego westchnienia. Nie myślał zresztą o swym cierpieniu, gdyż umysł jego zaprzątała obawa o los córki.
Nagle przed domem rozległ się dźwięk rożka. Bandyci zerwali się natychmiast na równe nogi, a jeden z nich odpowiedział na sygnał. Na dziedzińcu zagrzmiały kopyta końskie i po chwili jakiś człowiek wszedł do izby.
Thorn podniósł nieco głowę i ujrzał stojącego w drzwiach „Człowieka z blizną“ — przywódcę bandytów. Poznał w nim od razu swego wroga.
Frayne przeszedł wolnym krokiem cały pokój i zatrzymał się przed leżącym Thornem.
— A więc, spotkaliśmy się znów! — rzekł drwiąco. — Musisz przyznać, że tym razem przewaga jest po mojej stronie.
Thorn nie odpowiedział ani słowem. Rozwścieczony bandyta kopnął go brutalnie i zawołał:
— Co ty na to? Gadaj, psie!
— Co zamierzasz uczynić z moją córką? — zapytał spokojnie ranchero.
— Ho, ho! Chcę zawrzeć z tobą wieczystą przyjaźń i dlatego mam zamiar poślubić miss Sadie — rzekł cynicznie bandyta, na którego potwornie okaleczonej twarzy pojawił się straszliwy uśmiech.
Thorn zaciął usta. Wiedział, że jest bezsilny i opanował rozpacz i wściekłość. Bandyta przypatrywał mu się z uśmiechem, z zadowoleniem obserwując zmienioną twarz swego wroga. Thorn przymknął oczy i pogrążył się w modlitwie. Wiedział, że nie może spodziewać się litości ze strony okrutnego zbira i przygotowywał się ze spokojem na śmierć.
Nagle przed domem rozległ się znów tętent. Bandyci zerwali się na równe nogi i porwali za broń. „Człowiek z blizną“ przyłożył Thornowi lufę rewolweru do piersi i zapytał szeptem:
— Kto nadjeżdża? Gadaj!
— Nie wiem. Nie spodziewam się żadnej pomocy.
Ale serce ranchera zabiło mocniej. Był pewny, że przed domem zatrzymał się przyjaciel. Ktoś zapukał energicznie do drzwi.
— Proszę! — zawołał Thorn, który na szczęście nie miał zakneblowanych ust.
Bandyci skierowali lufy swych rewolwerów w stronę drzwi i czekali na pojawienie się przybysza. Ten ukazał się po chwili w uchylonych drzwiach. Był to młodzieniec wysokiego wzrostu, szczupły i zgrabny, którego jasne włosy opadały na czoło. Na widok czterech drabów, mierzących do niego z rewolwerów, młodzieniec zatrzymał się i zapytał:
— Co to znaczy?...
— Uciekaj, Ned! — zawołał Thorn.
Młodzieniec natychmiast zorientował się w sytuacji i jednym skokiem znalazł się za drzwiami, a w chwilę potem drzwi zostały podziurawione kulami bandytów. Zanim jednak ludzie Fraynea zdołali cośkolwiek przedsięwziąć, przed domem rozległ się grzmiący okrzyk:
— Otoczyć dom, chłopcy! Nie pozwólcie nikomu uciec!... Trzymać tych łotrów!...
Zaledwie przebrzmiały te słowa, gdy dokoła domu rozpoczęła się strzelanina.
— Zmykać! — zakomenderował „Człowiek z blizną“. — Do Red Gulch...
Bandyci rzucili się do drzwi, ale zanim zdołali wypaść przed dom, rozległy się strzały. Dwóch łotrów wydało przeraźliwe wrzaski bólu — widocznie zostali trafieni kulami. Frayne rzucił się w stronę okna, a za nim pobiegli jego towarzysze, jęcząc i wrzeszcząc z bólu.
— Ale twoja córka jest w mojej mocy... — rzucił Frayne na pożegnanie.
Po chwili bandyci wyskoczyli przez okno i pochłonęły ich ciemności nocne. Przed domem dał się znów słyszeć okrzyk młodzieńca, tętent kopyt i kilka strzałów, a potem wszystko ucichło.
Ike Browder i jego ludzie znali doskonale wszystkie drogi i ścieżki w Czarnych Górach i nie obawiali się podróży w nocy. Po opuszczeniu rancha Thorna bandyci posuwali się wraz ze swą branką wśród zupełnego milczenia.
Ike, który posuwał się przodem, trzymał w ręku uzdę konia, do którego przywiązana była dziewczyna. Sadie miała ręce związane z tyłu i choć jeździła doskonale konno, podróż w tych warunkach męczyła ją bardzo. Ale dzielna dziewczyna nie skarżyła się. Nie chciała błagać bandytów o litość.
Bandyci przebyli tylko mały odcinek drogi i niebawem skręcili w boczne ścieżki i przejścia wśród gór. Oddział posuwał się bardzo powoli, gdyż droga była nad wyraz ciężka i długa, tak że należało oszczędzać konie. Droga wiodła wzdłuż łańcuchów górskich, dolin i wąwozów, obramowanych stromymi ścianami skalnymi.
Noc była jasna i gwiezdna, a niebawem ukazał się na niebie również księżyc. Gdy tylko bandyci spostrzegli wyłaniający się zza horyzontu księżyc, poczęli szeptać między sobą i dawać sobie jakieś znaki.
— Patrz! — rzekł nieswoim głosem Red Jim, zwracając się do Ike Browdera.
— Patrzę, no i co? — zapytał Ike.
— Spójrz na księżyc, Ike! Wydaje mi się, że nie będziemy mieli tej nocy szczęścia...
Księżyc otoczony był t. zw. „lisim ogonem“ i fakt ten napawał bandytów zabobonnym przerażeniem. Byli oni straszliwie przesądni i choć życie ich składało się z samych niemal przestępstw, choć wszyscy byli odważni i nie obawiali się grożącej im wciąż szubienicy, to jednak odczuwali paniczny strach przed rozmaitymi „złymi znakami“, które rzekomo przynosiły nieszczęście.
Browder był mniej zabobonny od swych towarzyszy. Z niepokojem zauważył, że w miarę jak księżyc coraz wyżej wstępuje na niebo, bandyci stają się coraz bardziej niespokojni. Gdy oddział znajdował się nad brzegiem wartkiego potoku, który spływał do Red Gulch, Browder kazał wszystkim zatrzymać się. Tu należało rozbić obóz.
Bandyci zeskoczyli z koni i niebawem na ziemi zapłonęło małe ognisko. Jeden z bandytów pilnował nieustannie dziewczyny, a reszta zajęła się przyrządzaniem wieczerzy. Bowder podsunął Sadie kęs mięsa, ale dziewczyna nie chciała jeść.
Członkowie bandy wciąż rozmawiali szeptem między sobą, kryjąc się z tym najwidoczniej przed Bowderem, który patrzył na nich spodełba i bardzo groźnie. Wreszcie Ike zniecierpliwił się. Podszedł do Red Jima i trzech innych bandytów, którzy trzymali się nieco na uboczu, gadając bez przerwy, i rzekł cicho, ale groźnie:
— Co tam znów planujecie, dranie? Gadać natychmiast!...
— Chcemy dać spokój temu wszystkiemu — rzekł twardo Jim. — Nie podoba się nam ta cała sprawa.
— Nie udawajcie wariatów, chłopcy... — rzekł Ike, tym razem nieco łagodniej. — Wszystko jest już przecież skończone i cała nasza praca będzie teraz polegała na tym, że każdy z nas zainkasuje swoją część pieniędzy. Będzie tego dwadzieścia tysięcy...
— A czy pytałeś szefa o pieniądze? — zapytał Jim. — Czy rozmawiałeś z nim w ogóle na ten temat...
— Oczywiście, że nie...
— A trzeba było z nim pogadać!
— Dlaczego? O co ci chodzi Jim?
— Widziałeś księżyc? To wróży nieszczęście!... Powiadam ci jeszcze raz, że uczynimy najlepiej, jeśli zostawimy to wszystko w spokoju, dopóki jeszcze żyjemy...
— Co ty wygadujesz, Jim! — rzekł Ike. — Gadasz, jak stara baba.
— Nie lubię takiej roboty i to wszystko. Nie podoba mi się ta sprawa z porwaniem od samego początku. Jestem pewny, że nie zobaczymy ani złamanego centa.
(W tym miejscu brakuje tekstu ze stron 7-10 tego czasopisma).
okazało się, że się mylę. Gdybym cię nie potrzebował, wpakowałbym ci kulę w łeb, psie!
Frayne położył rękę na rewolwerze, ale Ike roześmiał się tylko na tę groźbę. Obawiał się Buffalo Billa, ale znał dobrze swego szefa i wiedział, że Frayne w gruncie rzeczy jest nikczemnym tchórzem.
— Jaka szkoda, że mnie potrzebujesz... — rzekł z ironią.
Frayne zagryzł wargi, ale pohamował gniew. Przysiągł sobie w tej chwili, że zemści się na Bowderze za zniewagę.
— Mamy jedną pociechę — rzekł po chwili spokojnym już tonem. — Buffalo Bill nie ma pojęcia ilu nas jest i nie odważy się na bezpośredni atak. Zresztą nie zna on drogi do naszej kryjówki.
Frayne pomylił się tym razem. Gdyby znał lepiej Buffalo Billa, wiedziałby zapewne, że Cody jest największym i najprzenikliwszym wywiadowcą na całej Granicy i że odkrycie jaskini nie sprawiło mu większych trudności.
W chwili, gdy Frayne wygłaszał swe zdanie o Codym, ten znał już doskonale drogę do jaskini i położenie kryjówki bandytów, a ponadto zdawał sobie sprawę z sił złoczyńców.
Ponieważ przeliczył konie, znajdujące się w „corralu“, mógł ocenić, ilu bandytów znajduje się w kryjówce. Naliczył piętnaście koni, z których tylko kilka nosiło na sobie ślady długiej i męczącej podróży.
Wywiadowca ocenił, że liczba bandytów waha się od siedmiu do dziewięciu i nie mylił się.
W chwili gdy Ike Browder i jego szef prowadził rozmowę na temat Buffalo Billa, wywiadowca i Ned zakradali się do mostu, wiszącego nad przepaścią. Gdy obaj znajdowali się obok mostu, ujrzeli Fraynea i Bowdera, którzy znajdowali się po przeciwległej stronie przepaści.
Bandyci znajdowali się w zasięgu strzałów wywiadowcy i jego towarzysza, ale gdy Ned zamierzał dać ognia, Buffalo Bill powstrzymał go. Wywiadowca obawiał się, że nieopatrzny strzał może zniweczyć cały plan. Należało czekać cierpliwie na rozwój wypadków. Strzał zaalarmowałby innych bandytów i przedostanie się do jaskini byłoby niemożliwością.
Buffalo Bill postanowił przeprowadzić pewien zuchwały plan, który pozwoliłby mu zaskoczyć przeciwnika. Plan Buffalo Billa wymagał niezwykłej odwagi, zimnej krwi i przytomności umysłu.
Nie było czasu na wyjaśnienia, więc Cody rzekł tylko szeptem do Neda Harwooda:
— Przeprawię się przez most, aby sprawdzić, gdzie bandyci ukryli swą brankę. Będziesz tu na mnie czekał, Ned... Trzymaj się w ukryciu. Bandyci nie powinni cię w żaden sposób spostrzec. Nie strzelaj również w żadnym wypadku, chyba, że życie Sadie Thorn będzie w niebezpieczeństwie...
W chwilę później Buffalo Bill znajdował się na wiszącym moście. Posuwał się na czworakach pełzając ostrożnie, aby nie być zauważonym przez bandytów. Starał się posuwać bez najlżejszego szelestu, który mógłby zwrócić uwagę ludzi, znajdujących się w jaskini.
Przeprawa była bardzo trudna, ale Buffalo Bill nie na darmo był największym wywiadowcą Dzikiego Zachodu. Po kilku minutach znajdował się po przeciwległej stronie mostu. Odwrócił się i spojrzał w stronę Neda, ale młodzieniec był doskonale ukryty wśród skał i krzewów. Zresztą, była ciemna noc i z jaskini nic nie można było zobaczyć.
Niebo na wschodzie stawało się jakby nieco jaśniejsze, co świadczyło, że niebawem nastanie dzień. Był więc najwyższy czas, aby rozpocząć działanie.
Buffalo Bill wydobył z pochew dwa rewolwery i zbadał je starannie. Potem powstał z ziemi i bezszelestnie zbliżył się do wejścia do jaskini.
— Mówiłem od samego początku — rozwodził się Ike Bowder, — że ta sprawa z porwaniem nie ma najmniejszego sensu. I ty wiesz o tym tak samo dobrze, jak ja. Czy nie znasz starego Thorna? Przecież był on niegdyś wywiadowcą i to wcale niezłym. Gdyby nawet udało się nam i jego porwać, to czy przypuszczasz, że położyłby nam grzecznie na stół dwadzieścia tysięcy dolarów?... On zna cię doskonale, Frayne i wiedziałby, że nie zobaczy nigdy w życiu ani córki ani pieniędzy. Zresztą, jestem pewny, że zabiłbyś go potem...
— Milcz! — wrzasnął „Człowiek z blizną“.
— Będę gadał tyle, ile mi się spodoba. Ta historia z okupem, to było zwykłe oszustwo. Pokłóciłem się z moimi ludźmi o to i wiem, że oni mieli słuszność. Jesteś naszym kapitanem, Frayne, ale nie mogę mieć do ciebie zaufania. Przecież to nie ulega najmniejszej wątpliwości, że gdybyś dostał pieniądze, zabrałbyś całe dwadzieścia tysięcy i dziewczynę i zwiałbyś, gdzie pieprz rośnie.
W tej okolicy nie masz już co do roboty. Obrabowałeś już wszystkie banki, wszyscy woźnice dyliżansów znają cię jak zły grosz, nic więc dziwnego, że chciałeś się wycofać z interesów, oczywiście w towarzystwie pięknej córki twego wroga.
— Kłamiesz! — zawył Frayne.
— To łatwo powiedzieć. Nie obraziłeś mnie wcale...
— Tak, kłamiesz, Ike Browder! Odwołaj to co powiedziałeś, bo zastrzelę cię jak psa! Boisz się tego wywiadowcy, tego głupca i błazna Buffalo Billa i dlatego...
— Nie boję się nikogo! — odparł Ike z wściekłością.
— Ha, ha, ha!... — zaśmiał się „Człowiek z blizną“.
— Nie masz się czego śmiać! Nie boję się nikogo i gdybyś traktował nas wszystkich jak wspólników, potrafilibyśmy odeprzeć tu atak dwudziesta Buffalo Billów, ale...
— Jeden zupełnie wystarczy! — rozległ się od wejścia do jaskini dźwięczny głos.
Ike Browder, który był zwrócony twarzą do wejścia, zerwał się na równe nogi z okrzykiem przerażenia, a Frayne, odwrócony tyłem do wejścia, odwrócił się gwałtownie, chwytając za rewolwer.
— Odrzuć broń, Frayne! — rozległ się ten sam głos. — Jesteś w zasięgu strzałów nietylko moich dwóch rewolwerów, ale i dwunastu karabinów ludzi, którzy znajdują się z tamtej strony przepaści. Jeśli wydasz okrzyk, albo uczynisz jakiś podejrzany ruch, zostaniesz podziurawiony kulami.
W głosie Buffalo Billa brzmiała taka moc przekonania, że „Człowiek z blizną“ struchlał. Z jego bezwładnej ręki wypadła broń. W tej samej chwili w wejściu do jaskini pojawiła się potężna sylwetka Buffalo Billa. Wywiadowca zbliżył się do dwóch bandytów, teroryzując ich rewolwerami.
— Buffalo Bill... — wyjąkali obaj bandyci.
— We własnej osobie, gentlemen! — rzekł Cody prawie wesoło. — Z kim mam przyjemność?... Aha! Oto Frank Frayne, znany ostatnio lepiej jako „Człowiek z blizną“, a obok niego mój stary znajomy Ike Browder! Jak to, stary łotrze? Więc jeszcze cię nie zlinczowano?
— Masz dobrą pamięć, Buffalo — rzekł Ike z mimowolnym podziwem.
— Pamiętam, że oddałem ci małą przysługę w jednym z miast górniczych — rzekł Buffalo Bill. — To było wiele lat temu. Wiesz, Ike, że miałem wyrzuty sumienia, że uratowałem twoje nędzne życie. Nie wart byłeś tego. Co o tym sądzisz?
Bandyta wzruszył ramionami i przybrał ponury wyraz twarzy.
— Nie szkodzi — mówił dalej Buffalo Bill — Spotkaliśmy się teraz na nowo w nieco innych okolicznościach.
Cody zbliżył się do bandytów i stanął przed nimi, nie spuszczając z nich badawczego spojrzenia.
— Wydaje mi się, że ten sznur, który masz owinięty dokoła pasa, to lasso? — rzekł do Ike Browdera. — Tak, to bezwątpienia lasso. Wobec tego bądź taki dobry i zwiąż nim naszego przyjaciela Franka Frayne.
Browder nie ośmielił się sprzeciwić. W ciągu kilku chwil Frayne został dokumentnie skrępowany przez własnego podwładnego. Łotr pienił się z wściekłości.
— Doskonale, Ike! — rzekł Buffalo Bill tonem pochwały. — Nie muszę chyba powtarzać wam, panowie, że wszelka próba stawiania oporu i wszelka myśl o zdradzie są niedopuszczalne. Jeśli któryś z was będzie chciał wszcząć alarm, przypłaci to życiem. Mimo to nie zaszkodzi, gdyż moi ludzie czekają na mnie i w razie niebezpieczeństwa, rzucą się natychmiast w moje ślady. Bardzo się dziwię — mówił dalej Cody, zwracając się do Fraynea — że człowiek tak zdolny, jak ty, dał się tak łatwo podejść. Postępujesz, jak małe dziecko, Frayne i musisz ponieść teraz konsekwencje. Jak mogłeś wybrać taką kryjówkę? Przecież to zwykła pułapka, z której nie ma wyjścia.
W oczach nędznika zabłysło jakieś światło. A więc Buffalo Bill myślał, że jaskinia ma jedno tylko wyjście! Frayne uspokoił się nieco. Patrzył teraz na Buffalo Billa z mieszaniną obawy i pogardy. Nie odpowiadał na jego przycinki i mrużył złośliwie oczy.
Buffalo Bill znów zwrócił się do Ike Browdera.
— A teraz, Ike — rzekł — muszę cię poprosić o jeszcze jedną przysługę. Mam nadzieję, że mi nie odmówisz.
— O co chodzi?... — warknął Ike.
— Proszę cię, abyś był łaskaw przyprowadzić mi tu miss Thorn. Może będzie ci nieprzyjemnie, ale mimo to musisz spełnić moją prośbę. Jesteś grzecznym człowiekiem, Ike... Oczywiście bez zbytecznego hałasu. Nie powinieneś alarmować twoich przyjaciół, gdy znajdziesz się w wewnętrznej grocie, w której zamknięta została miss Thorn.
Buffalo Bill nie wiedział dokładnie, gdzie więziona jest Sadie, ale ponieważ nie widział jej w jaskini, w której znajdowali się dwaj bandyci, doszedł do wniosku, że w pobliżu znajduje się druga grota, wewnętrzna, a może nawet kilka grot.
Przypuszczenie to okazało się słuszne, gdyż obaj bandyci nie okazali najmniejszego poruszenia. Widocznie byli pewni, że Buffalo Bill doskonale znał ich całą kryjówkę.
Ike Browder nie był jednak skłonny wypełnić polecenia Buffalo Billa. Stał nieruchomo ze wzrokiem utkwionym w ziemię.
— Czy słyszałeś, co ci powiedziałem? — rzekł łagodnie Cody.
Milczenie.
— Nie będę powtarzał — rzekł tym samym tonem Buffalo Bill. — Jeśli w ciągli trzech minut nie zjawisz się tu z dziewczyną, będę zmuszony zastrzelić naszego wspólnego przyjaciela „Człowieka z blizną“.
— Idź, Ike! — zawołał Frayne, mrugając porozumiewawczo na Browdera.
Buffalo Bill doskonale zdawał sobie sprawę, że bandyci dają sobie znaki, ale udawał, że niczego nie spostrzega. Ike nie wahał się teraz ani chwili i zagłębił się w ciemny korytarz. Po kilku minutach wrócił wraz z Sadie Thorn.
— Witam panią — rzekł grzecznie Buffalo Bill. — Jestem szczęśliwy że oglądam panią całą i zdrową. Zechce pani łaskawie przyjąć ten rewolwer i wymierzyć go w naszego przyjaciela Ike Browdera.
Sadie Thorn była blada, ale zupełnie spokojna. Wzięła podany jej przez Buffalo Billa rewolwer i steroryzowała bandytę. Cody wziął swoje lasso i szybko skrępował Browdera. Następnie odwrócił się w stronę dziewczyny i rzekł grzecznie:
— A teraz pójdziemy sobie stąd. Nie mamy ani chwili czasu do stracenia.
Oboje zbliżyli się do wiszącego mostu. Buffalo Bili wziął dziewczynę na ręce i podniósł ją jak piórko, a potem pewnym krokiem wszedł na chyboczący się most. Zaledwie znalazł się jednak na połowie drogi, gdy dobiegł go przeraźliwy okrzyk „Człowieka z blizną“, który wołał swych łotrów na pomoc.
— Oho! Zrozumiał, że został oszukany... — uśmiechnął się Buffalo Bill.
W kilka sekund później inny okrzyk rozległ się nad brzegiem przepaści za Buffalo Billem.
— Prędzej! — zawołała Sadie. — Ten łotr przecina sznury...
Bandyta, który przybiegł na wezwanie Fraynea, rzucił się natychmiast do mostu i począł ostrym nożem przecinać sznury, na których wisiał most. Buffalo Bili zatrzymał się. Trzymał wciąż dziewczynę na ręku. W ciągu ułamka sekundy przechylił przełożony przez plecy karabin w ten sposób, że lufa była skierowana w stronę bandyty. O strzale nie mogło być jednak mowy, gdyż most był tak wąski, że nie można się było na nim odwrócić.
Na brzegu przepaści znajdowało się zagłębienie, w którym zebrało się nieco wody deszczowej. Buffalo Bill ujrzał w tej kałuży jak w lusterku postać bandyty, który zapamiętale pracował nożem. nie patrząc nawet w stronę wywiadowcy.
Jeszcze chwila — i padł strzał. Buffalo Bill wymierzył, patrząc w wodę, jak w lustro. Bandyta wydał przeraźliwy okrzyk i zwalił się na dno przepaści, trafiony kulą wywiadowcy.
Buffalo Bill począł biec naprzód, a most chybotał się coraz bardziej, gdyż bandyta poważnie uszkodził liny. Nagle z brzegu rozległ się jeszcze jeden strzał i drugi bandyta zwalił się przepaść. W tej samej chwili Buffalo Bill i Sadie Thorn znaleźli się na brzegu przepaści. Oczekiwał ich tam Ned, którego karabin dymił jeszcze.
Ned wypełnił polecenie Buffalo Billa co do joty. Nie uczynił użytku z broni przedtem, zanim Sadie nie znalazła się w niebezpieczeństwie. Gdy krawędź przepaści za Buffalo Billem zaroiła się od bandytów, zwabionych strzałami, Ned począł strzelać raz po raz, szerząc postrach i przerażenie.
W chwili, gdy Buffalo Bill i Sadie znajdowali się obok Neda, most, który trzymał się już na resztkach lin, załamał się i z trzaskiem opadł jedną stroną w dół. Sadie w jednej chwili stanęła obok Buffalo Billa i Neda i poczęła strzelać wraz z nim w kierunku bandytów.
Bandyci też strzelali zapamiętale, ale ponieważ było jeszcze ciemno, ani jedna, ani druga strona nie mogła strzelać celnie. Złoczyńcy byli jednak pewni, że mają do czynienia z wielką ilością przeciwników i kryli się za skałami, nie odważając się wysunąć naprzód.
Strzelanina trwała w najlepsze, gdy nagle rozległ się tętent kopyt końskich. W stronę miejsca, na którym rozgrywała się walka, zmierzał dziwaczny jeździec, którym był nikt inny, jak nasz przyjaciel Nick Wharton.
Stara Diana galopowała dzielnie, wymachując swym krótkim ogonkiem i rżąc na cały głos. Nick dzierżył w jednej ręce karabin, a w drugiej nóż myśliwski, którym groźnie wymachiwał.
— Do stu tysięcy grzechotników! — krzyczał. — Nie widzę nikogo, a jednak tu się biją!... Pokażcie mi tylko, gdzie te draby się kryją, a zrobię z nich marmoladę!... Szukaj, Diana, szukaj!... Damy im łupnia!...
W swym bojowym podnieceniu Nick zapomniał, że przed wejściem do kryjówki bandytów znajduje się przepaść. W pewnej chwili wpadł wraz z Dianą pełnym galopem wprost w ziejącą rozpadlinę i oboje zwalili się w dół.
— Szybko! — zawołał Buffalo Bill. — Musimy przyjść z pomocą Dzikiemu Billowi i Thornowi... Nie możemy zająć się teraz Nickiem...
Sprawa była nader trudna. Bandyci, których, było siedmiu, mieli teraz jedno tylko wyjście z kryjówki, gdyż most został zniszczony. Gdyby rzucili się do wyjścia obok „corralu“ musieliby się natknąć na Dzikiego Billa i Dana Thorna. Walka w takim wypadku byłaby nader nierówna.
Należało więc jak najszybciej dostać się do „corralu“, aby wspólnie stawić opór bandytom. Na Nicka nie można było liczyć. Buffalo Bill nie wiedział nawet, czy stary wywiadowca wyjdzie cało z opresji.
Tymczasem wśród bandytów rozpoczęła się sprzeczka. Jeden tylko Frayne nie chciał opuścić pola walki. Inni bandyci z Browderem na czele, chcieli jak najszybciej umknąć. Frayne nie zrezygnował z zemsty i pragnął odbić Buffalo Billowi brankę, ale reszta nie chciała nawet o tym słyszeć.
Tak więc „Człowiek z blizną“, który dawniej żelazną ręką rządził swymi podwładnymi, teraz musiał im być posłuszny. Gdyby upierał się przy swych żądaniach, jego ludzie zastrzeliłby go.
Bandyci rzucili się wszyscy przez znane sobie przejścia ku „corralowi“, gdzie znajdowały się ich konie. Nie wiedzieli, że oczekują ich tam wywiadowcy, którzy obezwładnili strażnika.
Rozpoczął się straszliwy wyścig. Buffalo Bill biegł wraz z Nedem i Sadie w stronę „corralu“, wiedząc, że musi tam przybyć przed bandytami. Dziki Bill i Thor nie mogli stawić czoła siedmiu przeciwnikom.
Sadie biegła dzielnie obok Buffalo Billa, trzymając w ręku rewolwer. Była zdecydowana na wszystko. Myślała tylko o niesieniu pomocy ojcu.
Niebo szarzało już na wschodzie gdy Dziki Bili, Nick Wharton i Dan Thorn usłyszeli od strony przepaści pierwsze strzały. Strzelanina, zamiast ustać, przybierała z każdą chwilą na natężeniu.
— Co to ma znaczyć? — rzekł Nick.
— To bardzo dziwne... — mruknął Hickock.
— Przecież tam nie ma chyba wojska... — rzekł znów Nick. — To Buffalo Bill robi tyle hałasu swoim karabinem. W każdym razie nie podoba mi się to wcale...
Tymczasem do Nicka zbliżyła się Diana, która znów poczęła okazywać niezwykłe podniecenie.
— Co się stało temu bydlęciu? — zapytał Hickock.
— Czuje walkę.
Diana istotnie czuła walkę. Nick chciał ją uspokoić, ale bez skutku. Wreszcie zbliżył się do swej starej klaczy i począł ją gładzić po grzbiecie. Nagle Diana ruszyła naprzód wściekłym galopem. Nick chciał ją powstrzymać i uczepił się jej grzbietu, ale klacz nie chciała stanąć i pędziła dalej z Nickiem na grzbiecie, kierując się wprost ku miejscu, gdzie rozgrywała się walka.
Resztę już wiemy. Ale zostawmy Nicka i Dianę, spoczywających na dnie wąwozu i zajmijmy się dalszymi losami walki. Bandyci dotarli do „corralu“ i rzucili się w stronę, gdzie powinien być wartownik.
— Szybko, konie! Harris!... — wrzeszczał „Człowiek z blizną“.
Harris nie odpowiadał, oczywiście, bo był obezwładniony i miał zakneblowane usta. Zamiast niego na okrzyk bandyty odpowiedzieli Dziki Bill i Thorn. Grad kul spadł na bandytów, wysuwających się z pieczary.
Bandyci zatrzymali się, a potem otworzyli ogień karabinowy. Nie mogli jednak sprostać Hickockowi, który był jednym z najlepszych strzelców na Zachodzie i ustępował w celności jednemu tylko Buffalo Billowi. Również Thorn należał do dobrych strzelców. Teraz przypomniał sobie lata młodości, gdy był jeszcze wywiadowcą. Przyklęknął na jedno kolano za jakąś skałą i strzelał z regularnością maszyny.
Dziki Bill zranił poważnie Ike Browdera i 2-ch innych bandytów, którzy runęli na ziemię. Pozostała piątka straciła zupełnie głowę i poczęła uciekać w stronę Hill City. „Człowiek z blizną“ usiłował powstrzymać swych kompanów, co mu się po chwili udało.
Bandyci jeszcze raz zajęli pozycje za skałami i usiłowali trafić swych niewidocznych wrogów. Wreszcie, gdy jeszcze dwóch bandytów zwaliło się rannych na ziemię, resztę ogarnęła panika
Wreszcie bandyci rzucili się powtórnie do ucieczki; pozostawiając swych rannych na placu boju. Zaledwie jednak przebiegli kilkanaście metrów, gdy nagle rozległ się spoza skał groźny okrzyk:
— Stać! Ręce do góry!
Bandyci zatrzymali się zdezorientowani, a w chwilę potem zza skał wypadli Buffalo Bill, Ned i Sadie Thorn. Cody zbliżył się do „Człowieka z blizną“ i rzekł spokojnie:
— Tym razem przegrałeś partię.
Frayne obejrzał się dokoła jak osaczone zwierzę ale znikąd nie było ratunku. Dokoła niego stali z bronią gotową do strzału Buffalo Bill, Ned, Dan Thorn i Sadie. Jak powiedział Cody, partia była tym razem przegrana.
Buffalo Bill i jego towarzysze odnieśli więc kompletne zwycięstwo. Niepokoił ich tylko los starego Nicka Whartona, który runął wraz z Dianą na dno przepaści. Tak przynajmniej wydawało się naszym przyjaciołom.
Zanim jednak udali się na poszukiwanie starego wywiadowcy, Buffalo Bill kazał związać bandytów. Wreszcie oddział ruszył zwolna w stronę wąwozu, nad którym smętnie chybotały się resztki wiszącego mostu.
Zaledwie jednak zbliżyli się do przepaści, usłyszeli donośny, choć niezbyt melodyjny głos starego Nicka, który wyśpiewywał ochoczo jakąś piosenkę, w której była mowa o starej małpie, grającej na skrzypcach.
Po chwili stary wywiadowca ukazał się na drodze. Utykał nieco i odzież jego była w nieładzie, ale był w doskonałym humorze.
— Do stu tysięcy grzechotników! — zawołał Nick na widok przyjaciół. — Przybyliście tu chyba na mój pogrzeb, ale nic z tego... Nie wiem, co by się stało, gdyby nie moja stara Diana. Biedne bydlątko zawadziło o jakiś krzak i zawisło na nim. Wisi do tej chwili i dlatego nie przeniosłem się jeszcze do krainy wiecznych łowów, jak powiadają nasi czerwonoskórzy przyjaciele! Chodźcie tam prędzej... Musimy ją wybawić z opresji!
W wyglądzie i w słowach starego Nicka Whartona było coś tak komicznego, że wszyscy, nie wyłączając Sadie Thorn, poczęli się zanosić ze śmiechu. Ale Nick był śmiertelnie poważny i odwrócił się z wyrazem niesmaku na twarzy, co wywołało nowe wybuchy śmiechu. Nick nie był jednak obraźliwy.
Wiele czasu i trudu poświęcono na wydobycie Diany z niewygodnej pozycji. Biedna, stara klacz zaplątała się w gałęzie rozłożystego krzewu, który rósł na zboczu wąwozu i trzeba było dopiero zręczności i siły Buffalo Billa i Hickocka, żeby ją stamtąd wydostać.
„Człowiek z blizna“ został osadzony w więzieniu, a sąd skazał go na wieloletnią karę. Dan Thorn i jego córka powrócili do swego rancha, niebawem posiadłości Thorna i Neda Harwooda połączyły się, gdyż Ned i Sadie pobrali się po kilku tygodniach.
Wszyscy wywiadowcy brali oczywiście udział w uroczystości, a potem pożegnawszy serdecznie swych przyjaciół wrócili do Hill City.