Czarna msza/Rozdział V
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Czarna msza |
Redaktor | Jadwiga Ruczyńska |
Wydawca | Towarzystwo wydawnicze "Rój" |
Data wyd. | 1925 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pomiędzy tymi, którzy zgromadzili największą ilość dokumentów, dotyczących mszy czarnej w wieku XIX, winniśmy wymienić głośnego mistyka, Piotra—Michała—Eugenjusza Vintras. Archiwa jego niezmiernie są bogate. Pośród nich znajdujemy np. nader interesujący opis stowarzyszenia satanistów, które istniało w Ages w r. 1835. Składało się ono z mężczyzn i kobiet. Całe to bezecne towarzystwo — w obecności wizerunku biesa hańbiło Hostję św.
Pewna młoda dziewczyna, urodzona podczas rewolucji, została w wieku lat dwunastu wciągnięta do tego stowarzyszenia; kazano jej krwią własną podpisać pakt z djabłem, na zasadzie którego ślubowała uwielbienie szatana i odprzysięgała się prawdziwego Boga, obiecując go nienawidzieć.
Odtąd młoda ta dziewczyna pchana była przez satanistów do najstraszniejszego świętokradztwa. Komunikowała często, zachowywała hostje i zanosiła je swoim wspólnikom. Ci zaś profanowali je w sposób bezwstydny.
Była ona w ciągu dwudziestu pięciu lat członkiem tego związku.
Inne dokumenty mówią o podobnem stowarzyszeniu, istniejącem w r. 1846 w Paryżu, które miało na celu kradzenie hostyj, by dawać je psom na pożarcie.
Te same archiwa podają następujący opis ceremonji satanicznej w Paryżu.
„...Jest dziesiąta wieczór. Czekają. O kwadrans na jedenastą otwierają się drzwi, zjawia się służący i zapytuje, czy wolno wpuścić przybyłego. Odpowiadają potakując. W chwilę potem wchodzi mężczyzna, a za nim kobieta. „Czyście przynieśli co?“ zapytuje przybywających jeden z „kapłanów“ stowarzyszenia. „Tak, lecz nic nie powiedzieliśmy służącemu; ciało zostawiliśmy w powozie“. Uderza wpół do jedenastej.
— „A zatem wejdźmy do laboratorjum. Proszę zadzwonić na służącego, niechaj przygotuje gabinet“, odzywa się jeden z milczących dotychczas dostojników. Podczas tego przyniesie się na górę ciało. Potem, zwracając się do kobiety: „Ile czasu nie jadła pani?“ — Od czterech godzin.
Otwierają przygotowaną salę. Jest to duży pokój ze stołem po środku. Kobieta siada na nim. Zawiązują jej oczy, początkowo czarną opaską ze specjalnie silnie do oczu przylegającemi miejscami; potem inną opaską, białą; potem trzecią, zawiązując całą głowę z wyjątkiem nosa i ust. Podczas tego wniesiono trupa kobiety i ułożono go na stole.
Kapłani przybrali się w rodzaj stuł i komż. Jeden z nich ujął hostję. Kobieta, uśpiona magnetycznie, zaczęła przemawiać.
Rozkazała, by ją komunikowano, oraz wszystkich obecnych, wymawiając wyrzeczenie się Jezusa i życzenie, by imię Jego znikło z powierzchni ziemi. Poczem somnambuliczka krzyknęła trzy razy:
„Komunikujcie trupa! Komunikujcie trupa!“
Trzy razy udzielono mu komunji. Zebranym zdało się, że się porusza. Lecz ta sugestja nie trwała długo: zastygał na nowo.
Somnambuliczka przestała przemawiać. Siła magnetyczna zużyła się...
Jednym z ludzi najlepiej obeznanych z praktykami satanicznemi i czarną mszą w szczególności był głośny pisarz J. K. Huysmans (w następstwie nawrócony). Ciemne te ceremonje przedstawia w powieści swej „La-Bas“ (Tam).
Zebrał on ogromną ilość dokumentów, listów, wyznań, które wszystkie udowadniały, że msza czarna istnieje po dziś dzień.
Jednym z głównych dowodów było, stwierdzone przez pisma religijne, świętokradztwo hostyj. Ludzie, którzy to uczynili, mogli być wyłącznie satanistami, t. zn. tymi, którzy pragnęli pokalać je, wierząc w ich boskość. Do czegóż innego służyćby mogły hostje — twierdził ten pisarz — jeśli nie do obrzędów djabolicznych?
Wreszcie sam on był świadkiem czarnej mszy, której szczegółowy opis pozostawił w wyżej wymienionej powieści. Na ulicy de Vaugirard w Paryżu, w pewnej opuszczonej kaplicy, obchodzono szatańską ceremonję. Wonie z palonych pachnideł unosiły się w powietrzu, podniecając nerwy zebranych, złożonych przeważnie z ludzi histerycznych lub niezrównoważonych. Zdawali się oni niespełna rozumu. Na ołtarzu widniała bezwstydna karykatura krucyfiksu. Przed nim dzieci z chóru potrząsały kadzielnicami, w których płonęły ruta, rozchodnik i bieluń: zioła miłe szatanowi.
Poprzedzany przez dwoje dzieci z chóru, przybrany w szkarłatny kołpak, nagi pod uroczystym strojem wkracza „kapłan“ i rozpoczyna nabożeństwo, początkowo dość podobne do zwykłego. Podczas tego dzieci rozdają zebranym miseczki miedziane i kadzielnice, by każdy z nich otoczyć się mógł wonnym dymem. Niektóre kobiety rzucają się na nie, wdychają woń pełnemi haustami, poczem, omdlewając, obnażają się częściowo, dysząc ciężko i chrapliwie. Kiedy odbywa się to upajanie, kapłan djaboliczny schodzi tyłem ze stopni ołtarza i, zatrzymując się na ostatnim, przyklęka, wypowiadając następującą typową inwokację do szatana:
„Panie zgorszenia, szafarzu dobrodziejstw występku, skarbniku wspaniałych grzechów i wielkich zbrodni, szatanie, ciebie to wielbimy, boże sprawiedliwy, boże prawdziwy!
Ty przyjmujesz nędzę naszych łez, ty ratujesz cześć rodzin przez spędzenie płodu wdów, ty dopomagasz matkom cudzołożnym i twoja to sztuka położnicza chroni od męki dojrzałości dzieci, umierające zanim się zrodzą.
Opoko zrozpaczonego biedaka, otucho zwyciężonych, ty to obdarzasz ich obłudą, niewdzięcznością, pychą, aby mogli się bronić przed napaściami dzieci Boga, bogaczy.
Władco pogardy, rachujący poniżenia, podtrzymujący zastarzałe nienawiści, ty jeden ożywiasz mózg człowieka, którego łamie niesprawiedliwość...
Nadziejo pożądliwych, szatanie, nie wymagasz zbytecznych prób czystości; to ty przyjmujesz rozkosze i uciechy ciała — jedyną pociechę rodzin ubogich!
Sprawco straszliwych chorób i pomieszania zmysłów, skrwawiona wazo gwałtu!
Mistrzu, wyznawcy twoi, wiernie ci służący, błagają cię na kolanach. Proszą cię, byś ich obdarzył radością tych rozkosznych występków, które niewiadome są sprawiedliwości; błagają cię, byś pomagał im w zbrodniach, których niepojęte ślady mieszają umysł ludzki; wreszcie proszą cię o sławę, bogactwa, potęgę, ciebie, króla wydziedziczonych, syna, którego wygnał nieubłagany ojciec“.
Potem następuje potok wyzwisk, rzuconych w twarz Chrystusowi.
Wreszcie kapłan, ciągle bluźniąc potwornie, wstępuje po stopniach ołtarza i tam kala hostję. Sprofanowaną rzuca na stopnie.
Kobiety wówczas rzucają się na nią i tarzając się, kalają ją na nowo, wyrywając sobie jej cząstki.
Straszliwe te ceremonje odbywały się w miejscach szczelnie zamkniętych, znanych tylko „wiernym“, związanym przysięgą, iż nie zdradzą bezbożnego sekretu. Jednakże, jak widać z powyższego opisu, pewne szczegóły przedostały się do wiadomości publicznej i te wystarczają, by ostrzec naiwnych i niewcześnie ciekawych przed kusicielami.
Huysmans nie był jedynym pisarzem, któremu danem było asystować w potwornym obrządku czarnej mszy. Poza słynnym fizjonomistą, Eugenjuszem Ledes, który również w parafji św. Sulpicjusza w Paryżu i w innych miejscach miał sposobność przekonania się o wiarogodności pogłosek, krążących o czarnej mszy, znany także w swoim czasie dziennikarz, Sergjusz Basset, był w r. 1899 świadkiem jednej z tych ohydnych ceremonij, ukazujących do jakiego poniżenia dojść może natura ludzka.
Oto w jakich zdarzyło się to okolicznościach:
Na skutek pewnego artykułu, ogłoszonego w gazecie „L‘Eclair“, w którym Basset wypowiadał wątpliwości co do istnienia w czasie obecnym czarnych mszy, otrzymał on list następujący:
Panie,
Ponieważ zdaje się Pan wątpić o istnieniu mszy czarnych zechce się Pan pofatygować jutro wieczorem, w czwartek, punktualnie o dziewiątej, na plac św. Sulpicjusza z rozwiniętym numerem „Matin‘a“ w ręku. Może się Pan nauczyć niejednego.
Zaintrygowany przez chwilę, Basset przypuszczał, iż ma do czynienia z żartem i, zaabsorbowany zajęciami zawodowemi, przestał myśleć o dziwacznym swym korespondencie. Lecz ten przypomniał mu się. Otrzymał on następny list, w tydzień potem. Podrwiwano sobie z dziennikarza, zarzucając mu niemęskie tchórzostwo i donoszono, że jeśli istotnie chce być świadkiem czarnej mszy, tegoż wieczoru przyjdzie ktoś po niego i zaprowadzi, gdzie trzeba.
Wieczorem, kiedy przemęczony dniem pełnym zajęć Basset udawał się na spoczynek, zaanonsowano mu bardzo pilną wizytę.
Kazał oświadczyć niewczesnemu swemu gościowi, iż jest chory i prosi, by tenże przybył nazajutrz. Lecz gość nalegał, oświadczając:
— Proszę powiedzieć, iż jest to ta osoba, która pisała dwukrotnie na temat pewnych ceremonij...
Ciekawość przegnała sen. Dziennikarz kazał wprowadzić odwiedzającego i znalazł się w obecności pewnej kobiety, jeszcze młodej, ni ładnej ni brzydkiej, lecz o oczach niezwykle błyszczących.
Nie siadając, głosem zdecydowanym i krótko wyrzekła:
— To ja pisałam do pana... Tak... Pan powątpiewa o naszych praktykach. A zatem, niech Pan się uda ze mną, aby się przekonać. Mam powóz na dole. Zaprowadzę Pana.
Wielce tym razem zaintrygowany, Sergjusz Basset godzi się wreszcie. Jednakże pragnąc bardzo dowiedzieć się dokąd jedzie, usiłował z początku zadać kilka pytań.
— Musi się Pan zdecydować natychmiast: tak albo nie. Nie powiem nic... Czy Pan idzie?... Czy się Pan boi?... W każdym razie, tak czy owak, niech się Pan spieszy!
Ciekawość zwyciężyła. W pół godziny potem, po nieskończonych środkach ostrożności, został wprowadzony do kaplicy satanicznej. Oto opis dziwacznej ceremonji, jakiej stał się świadkiem, zamieszczony w „Matin‘ie“ dnia 27 maja 1899 r.
„Jest to niewielka sala pełna mroku, ledwo słabo rozświetlonego drobnym płomyczkiem światełka, umieszczonego w głębi. To niejasne oświetlenie dało rozpoznać zarysy jakich piętnastu zebranych osób, pośród których siedem lub osiem kobiet.
Sala rozwidnia się, i nie mogę powstrzymać dreszczu niesmaku i obrzydzenia. W głębi wznosi się ołtarz, przyozdobiony trójkątami, z wierzchołkami, zwróconemi w dół; na ołtarzu, otoczonym sześcioma czarnemi świecami, zasiadł olbrzymi kozioł z wielką brodą i złym pyskiem....
Rozpoczyna się hymn, gwałtowny, błagalny, śpiewany unisono przez kobiety i mężczyzn.
„Gloria in profundis Satani. In profundis Satani gloria“.
(Chwała szatanowi w głębokościach).
Wtedy człowiek pewien wysokiego wzrostu, z obliczem pełnem zachwycenia, o oczach obłąkanych, zbliża się do ołtarza, podnosi pokrowiec, odwraca się i skrapia zebranych jakimś płynem.
Rozpoczyna się obrządek. Straszliwa, chrapliwa kobza zastępuje chór. Ten, kto ją obsługuje, mamroce:
Introibo ad altare dei nostri Satanis!
Ad deum qui nunc opressus resurget et triumphabit!
(Wejdę na ołtarz boga naszego Szatana, który, choć teraz poniżony, powstanie i tryumfować będzie).
Czując się bardzo nieswojo, wstrząsany sprzecznemi uczuciami, staram się pozostać spokojnym i starannie zapamiętać wrażenia. Wokół mnie obecni w coraz większem są podnieceniu. Stopniowo sala się rozwidnia. Na ścianach, obok rysunków nieprzyzwoitych, spostrzegam sceny opowiedziane w księdze Zehar i Sepher Bereszyt — starożytnych księgach Kabały. Szaty arcy-kapłana są szkarłatne... Tak jest, ci obłąkani i bluźniercy są istotnie wyznawcami księcia ciemności i obrzędy ich głoszą jego chwałę...
Lecz otóż rozpoczyna się scena zadziwiająca. Pewna kobieta, która od chwil kilku z rozpuszczonemi włosami niespokojnie poruszała się pośród zebranych, rozdziera nagle swe suknie i staje, naga, ze zmienioną twarzą:
— Czegóż żądasz? — zapytuje po łacinie kapłan.
— Ciało me ofiarować, — odpowiada.
Na gest jego, posłuszna, wyciąga się na ołtarzu. Zarzucają na nią czarny całun. Po dotknięciu piersi jej i warg rozpoczyna się obrządek. Odprawiający wyciąga ze swej kieszeni czarną hostję i w uniesieniu wykrzykuje:
— Przyjmij hostję tę, o święty szatanie!
— Przyjmij krew naszą! — słychać głosy z poza ołtarza.
Zapach tak jest ciężki i duszny, że czuję się bliski omdlenia. Wydaje mi się, jakby zawrót opanowywał mój mózg. Jakby ogłupiały i tępy asystuję nadal w następujących po sobie fazach ceremonji. Czasami pod czarną płachtą kobieta podrywana jest skurczami epileptycznemi; krzyczy niekiedy rozdzierająco; i za każdym razem zebrani powtarzają: Laus Satani!... Nagle, jakby porwani obłędem, wszyscy porywają się ku ołtarzowi. Oficjant rozrzuca czarne hostje. Na czterech łapach, jak zwierzęta, niektórzy chwytają je wargami; inni ważą się na nogach, w groteskowem uniesieniu; są tacy, którzy z rozciągniętemi ramionami odprzysięgają się i wołają bluźniercze litanje. Zdaje mi się, iż oszaleję i czuję jak straszliwych scen przyjdzie mi być jeszcze świadkiem, kiedy arcykapłan i jego wierni, opuszczając ołtarz, rzucają się w taniec konwulsyjny, wrzeszcząc bez przerwy: Laus satani!
Rozpoczyna się nieokiełzana orgja.
— Proszę odejść! Natychmiast odejść! Słyszę za sobą tego z obecnych, który przez cały czas ceremonji djabelskiej nie spuszczał ze mnie oka. I tak za dużo już widziałeś!
Niczego bardziej nie pragnąłem. Znaleźć się jak najdalej od tych zbrodniczych bezeceństw, tych obrzydliwych bluźnierstw, tych wszystkich potworności, spełnianych przez zakon złego ducha“.
Kiedy „Matin“ ogłosił to sprawozdanie, ozwały się głosy, oskarżające dziennikarza o puszczanie wodzy wyobraźni. Odpowiedź redakcji nie dała na siebie czekać długo. Pojawiła się ona 21 czerwca 1899 r.: „Otrzymaliśmy z wielu stron od naszych czytelników prośby o wyjaśnienia w sprawie czarnej mszy, której przebieg opisał nasz współpracownik. Niektórzy z naszych korespondentów podają nawet w wątpliwość możliwość podobnego kultu. Inni nie dowierzają podanym przez nas faktom. Jednym i drugim odpowiada „Matin“, iż ze skrupulatną dokładnością zdał sprawę ze scen, których świadkiem stał się jego redaktor — co najwyżej zacierając nieco ich jaskrawość. Jesteśmy w możności dowieść, że tak jest. Nikomu jednak nie ułatwimy dostępu do tych „misterjów“; granica, która rozdziela występny kult szatana od rozpasania zmysłów, zbyt jest chwiejna, abyśmy mogli to pogodzić z naszem sumieniem“.
∗ ∗
∗ |
Stan ducha w danej epoce jest jednakże związany z wypadkami, jakie się w niej rozgrywają: wybryki średniowieczne, związane z kultem szatana i znajdujące wytłumaczenie w swoim czasie, nie byłyby już dzisiaj możliwe. Dzisiejsza czarna msza nie jest już, jak ongi, potwornym buntem stworzenia przeciw swemu Twórcy, jest to raczej rozpasanie zmysłowe histeryków.
Trzeba światła nauki i wiary, by wykorzenić z gruntu ten straszny zabobon z ludzkości. Wtedy zaniknie raz na zawsze czarna msza. Miejmy nadzieję, że stanie się to niezadługo.
Tow. Wyd. „Rój“.
Jadwiga Ruczyńska.