Czaszka Wielkiego Narbony/6
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czaszka Wielkiego Narbony |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 30.3.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Buffalo Bill przeczuwał co się stało. Zrozumiał od razu, że Lasca uciekła spod opieki barona, który wydał właśnie ów przenikliwy okrzyk. Ale nie było czasu na rozmyślania, gdyż Cody i Mały Lampart znajdowali się sami w pobliżu kilkudziesięciu rozwścieczonych Apaczów, którzy na rozkaz swego nowego wodza gotowi byli na wszystko.
Obaj wywiadowcy zsunęli się szybko po zboczu i poczęli biec w kierunku miejsca, gdzie zostawili barona. Lascę i konie. Indianie biegli tymczasem na wszystkie strony, wrzeszcząc w niebogłosy.
Buffalo Bill i Mały Lampart przybyli wreszcie na miejsce. Nie było tu ani Lasci, ani barona, ani ich koni. Stały tu tylko konie Codyego i Indianina.
— Przewidywałem to, — rzekł spokojnie Buffalo Bill. — Dziewczyna uciekła, a baron ruszył za nią w pościg. Jeśli wpadną w ręce Apaczów... Na koń, Lamparcie!...
Obaj wywiadowcy skoczyli na konie, a tymczasem wrzaski Indian stały się głośniejsze i brzmiała w nich teraz nuta triumfu. Apacze musieli schwytać kogoś. Nagle Gody gwałtownie zatrzymał konia. W oddali dał się słyszeć jakiś tętent.
— Czy to baron, czy Lasca? — rzekł z niepokojem Buffalo Bill.
— To baron. — rzekł Mały Lampart. — To nie tętent konia, lecz jego muła Toofera.
Z za zakrętu wąwozu wypadł jak bomba jakiś jeździec, który strzelał naoślep na wszystkie strony, wołając:
— Z drogi, psy!... Powystrzelam was wszystkich!...
— Hej, baronie! — zawołał Buffalo Bill. — Nie strzelaj do przyjaciół!...
— Do stu tysięcy bomb! — zagrzmiał baron. — Dzięki Bogu, że was spotkałem, chłopcy!... Tam, w górze kanionu, jest więcej dzikich, niż pcheł na starym psie... Musiałem uciekać jaknajpredzej...
— Co się stało, baronie? — zapytał Buffalo Bill.
— Miałem nieprzyjemności... — mruknął Wilhelm niechętnie. — Szczęście nie dopisało mi tym razem...
— Czy Lasca uciekła?
— Niestety, tak! — zawołał Wilhelm. — Ta dziewczyna jest sprytna, jak diablica. Gdyby to był mężczyzna...
— Opowiedz nam. co się stało, — rzekł Buffalo Bill.
— Udała omdlenie i poczęła wzywać pomocy. Pobiegłem szybko do źródła po wodę, a gdy wróciłem, dziewczyny już nie było. Wsiadła na konia i odjechała szybko. Dosiadłem mojego dzielnego Toofera i ruszyłem za nią w pościg. Niestety, Indianie przeszkodzili mi w tym i musiałem sam uciekać przed nimi.
Mały Lampart mruknął coś pod nosem z niechęcią. Indianin czuł urazę do barona, że ten pozwolił się wyprowadzić w pole przez „squaw“. Buffalo Bill podzielił się z baronem swymi spostrzeżeniami i począł się z nim naradzać nad sytuacją.
— W takim razie znajdujemy się wśród Apaczów. — rzekł baron. — Co mogło się stać z tą dziewczyną? Przecież ona pogalopowała wprost na Indian.
— Jeśli ja schwytali Apacze, sprawa będzie bardzo ciężka, — rzekł Buffalo Bill. — Teraz, gdy Sangamon Charlie jest w posiadaniu „totemu“, Indianie uczynią wszystko na jego rozkaz. Życie dziewczyny jest w niebezpieczeństwie.
— To prawda... — mruknął baron. — Wpadła, jak z deszczu pod rynnę, albo jak mówią, z patelni w ogień.
— Musimy jej pomóc, — oświadczył Buffalo Bill. — Może szczęście uśmiechnie się do nas. Musimy i tak wystąpić przeciw Sangamonowi. gdyż zamierza on poprowadzić Apaczów na ścieżkę wojenną przeciw bladym twarzom. Słyszeliśmy wraz z Lampartem jego przemówienie do Indian. Dałbym wiele w tej chwili, żeby Nick Wharton i Dziki Bill byli tu razem z nami... Jest nas tylko trzech przeciwko czterdziestce dobrze uzbrojonych i gotowych na wszystko dzikusów. Ale teraz do dzieła! Musimy przede wszystkim dowiedzieć się, co się dzieje w obozie Indian. Mały Lampart zostanie tu i będzie pilnował koni, a my, baronie, udamy się pieszo na wywiad. Gdy zobaczysz, że Indianie zbliżają się, Lamparcie, ukryjesz się wraz z końmi w zagrodzie, w której dawniej były skradzione konie.
Buffalo Bill i baron poczęli posuwać się ostrożnie naprzód. Dotarli wreszcie do tego samego miejsca, z którego Cody przedtem obserwował Apaczów, ale w kotlinie było pusto i cicho.
— Oddalili się. — rzekł baron. — Widocznie schwytali dziewczynę i uciekli z nią.
Buffalo Bill nie podzielał jednak opinii swego przyjaciela. Indianie napewno domyślali się, że inni biali również znajdują się w pobliżu ich kryjówki i napewno myszkowali wśród skał, poszukując nowych ofiar. Mimo to dokoła panowała zupełna cisza. Buffalo Bill skierował się w stronę jaskini, którą przedtem odkrył wraz z Małym Lampartem.
— Pst... — szepnął nagle baron.
W jednym z otworów w murze skalnym ukazało się nagle światełko.