Czerwony Krąg/43
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony Krąg |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | A. Dittmann, T. z o. p. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | The Crimson Circle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Nazajutrz poszedł Jack na lunch do premjera, a także Talja, jako wybitna działaczka w tej sprawie, głośna bohaterka dnia.
Po śniadaniu skończył inspektor opowieść.
— Łaskawi panowie! Zwracam uwagę na fakt, że nazwisko Derricka Yale nie istniało aż do pierwszego morderstwa Czerwonego Kręgu. Założył on, coprawda, biuro w śródmieściu i rozsyłał cyrkularze, sławiące jego zdolności psychometryczne, ale nie miał zgoła powodzenia. Nie potrzebował tego zresztą, bowiem przysposabiał cios główny. Zaraz po pierwszym mordzie został Derrick Yale przyjęty do pewnego dziennika celem psychometrycznego badania faktu.
Nikt lepiej odeń nie znał mordercy ani sposobu dokonania zbrodni. Wiemy wszyscy, jak umiał odbudować rzecz całą, dotknąwszy tylko broni. Skutkiem tego został aresztowany murzyn i to dokładnie w miejscu, które podał. Sława Derricka Yale wzrosła. A tego właśnie chciał. Wiedział dokładnie, komu zagraża Czerwony Krąg i wiedział dokładnie, że będzie wezwany na pomoc. Przybywszy do ofiary swojej i zdobywszy jej zaufanie, działał w ten sposób, że wymuszał kwoty pieniężne, których żądał, oczywiście, gdyby nie zapłacono, mordował swoje ofiary.
Froyant byłby nigdy nie umarł, gdyby nie był skąpcem, który żałował pieniędzy i gdyby nie był pojechał do Tuluzy celem odzyskania pieniędzy.
Derrick Yale czyli Lightman został stwierdzony jako jedyna osobistość dowodem tego, że bał się. Froyant, wziął dwa nabite rewolwery do kieszeni, chociaż zwykle bał się broni.
Oficjalny protokoł komisarza brzmi w ten sposób: Froyant czekał zawołania telefonicznego, którego nie było, i Yale skorzystał z tego. Chodziło o to, żeby mnie wywołać z gabinetu. Wyszedłem, a on schował rękę w kieszeń, na ręce jego była rękawica szoferska i nóż, którym Froyanta zabił.
— Dlaczego miał tę rękawicę na ręku? — pyta premjer.
— Dlatego, ponieważ musiał mieć rękę czystą. Z chwilą, kiedy zabił Froyanta, ugodziwszy go w serce, położył rękawicę na biurku, aby mieć rękę czystą. Obróciłem się, a on mówił tak, jakby był żywym człowiekiem mimo że nie żył.
Wiedziałem dokładnie, że wywabi moją córkę, aby ją oskarżyć o zbrodnię morderstwa, jednakowoż udała się do ogrodu, a przewidziawszy jego plan, poszła do domu.
Uprzedziłem wypadki. James Beardmore, spekulant parcelami gruntowemi, który znał ludzi dobrych i złych, czekał na przybycie Marla. Nie znał właściwego nazwiska Derricka Yale, nie wiedział, że jest to jego wspólnik z Tuluzy.
Derrick Yale stał w pobliżu krzewów i Marl go zobaczył w chwili, gdy miał wrócić do Londynu.
Pod wpływem strachu chciał zastrzelić Lightmana, ale odwaga mu nie dopisała mimo, że człowiek ten zdradzał go aż do samej śmierci. Napisał list, który rzucił przez okno.
List ten spalił częściowo Lightman. Co zawierał ten list, nie wiem, możliwe, że było to wspomnienie z więzienia w Tuluzie, możliwe, że było to wezwanie, ażeby go zostawił w spokoju, co on wobec tego też uczynił. Block B. znaczyło wspomnienie z więzienia.
Od tej chwili był Marl człowiekiem straconym. Wymusił jeszcze pewną sumę na Brabazonie Czerwonego Kręgu, a Yale otworzył jako detektyw biuro w śródmieściu, do którego to biura były adresowane wszystkie listy. Każdy list był mu wiadomy, albowiem jego przyjaciel pokazał mu je.
Było zamiarem Brabazona, aby się sprzeciwić po śmierci Marla naciskowi Czerwonego Kręgu, i w tym celu zamknął konto jego na sześćdziesiąt i dwa tysiące funtów szterlingów i ukrył się w domu nad rzeką.
Komisarz zaśmiał się.
— Jeśli mówię o tem, żeśmy tam byli, to jest nieprawdą. Derrick Yale poszedł sam do domu, i wróciwszy powiedział, że wszystko jest w porządku.
Komisarz roześmiał się.
— Chciałbym, — powiedział premjer, — dowiedzieć się, co było z tem chloroformowaniem się w jego biurze?
— To było bardzo ładnie urządzone. Yale założył sobie kajdanki na ręce, skrępował się powrozem, rzucił pieniądze w kopercie do puszki, a miał na dole zaufanego człowieka, który zabrał je. Panowie pamiętacie, że śledztwo wykazało, iż w parę minut po fakcie wyszedł z biura stary listonosz. Całe nieszczęście polegało na tem, że córka moja była w szafie i widziała całą awanturę.
Ostatni wypadek Mr. Rafaela Willingsa wypada w ten sposób, że dzięki córce mojej zachował życie. Ogarnięty miłością niepotrzebną do mojej córki, niósł ją celem zgwałcenia jej. W chwili gdy go odrzuciła, padł cios sztyletu, inaczej byłby zginął. Oczywiście, Yale był zawsze pod ręką, ażeby wykryć zbrodnię.
Czcigodni panowie, zauważcie niezwykłą zręczność tego mordercy! Został pierwszorzędnym i głównym detektywem prywatnym, a nawet urzędnikiem prezydjum policji i to na moje własne żądanie.
W ręce jego wchodziły dokumenty bardzo ważne — niektóre nie były tak ważne, jak sądził. Lecz to uratowało życie młodemu Beardmore, albowiem nie widział jego fotografji.
Czcigodni panowie, każdy najgenjalniejszy morderca ginie skutkiem małego błędu.
Yale powiedział mi, że był w domu Willingsa po odejściu Talji Drummond i że służący powiedział mu, gdzie pojechali.
To wystarczyło, aby go skazać.
— Pytam się w tej chwili tylko, — powiedział premjer, — jaką nagrodę mam wyznaczyć córce pańskiej, Mr. Parr. Oczywiście, awans pański załatwiony, mam miejsce komisarza. Ale chciałbym jeszcze poza 10.000 funtów szterlingów... chciałbym jeszcze coś dla niej zrobić, jako osoby, która wykryła spisek, zagrażający życiu obywateli.
Na to odezwał się głos chrypliwy. Sam Jack nie wiedział, że to jest jego głos.
— Nie potrzeba dbać o Miss Parr, albowiem nasz ślub nastąpi niedługo.
Ucichły powinszowania, a inspektor zwrócił się do córki:
— Kochana, nie powiedziałaś mi tego.
— On mi sam nie powiedział, ale myślałam, że to jednakże nastąpi.
Lightman czyli Yale był więźniem wzorowym, jedynie zarzucał niemieckim władzom kryminalnym, że mu nie dali palić papierosów w drodze pod gilotynę.
— We Francji dużo lepiej traktują skazańców. Kiedy ostatni raz byłem stracony...
Wobec księdza wyrażał się z ogromnem uznaniem dla Talji Drummond.
— Wyjdzie za Beardmore... szczęśliwy chłopiec... Osobiście kobiety wcale mnie nie interesują, i dlatego zdaje mi się, życie tak mi się powiodło. Gdybym był mężczyzną pełnym życia, innej kobiety bym nie wziął jak ona.
Lubił tego księdza, albowiem był facecjonista i bywalec.
Pewnego marcowego poranka związali mu ręce i nogi.
— Panie kacie, czy pan znał pana Palliona? To był kolega pański.
Kat nic nie odpowiedział, albowiem nie wolno mu było mówić z straceńcami, tylko na temat zbawienia duszy.
— Szanowny panie, niech pan czerpie doświadczenie następujące: Nie pij pan nic, pijaństwo było mojem nieszczęściem. Gdyby pan Pallion nie pił, nie byłbym tutaj.
Myśl ta rzeźwiła go aż do szafotu. Położony pod gilotynę, wykrzyknął:
— To chyba pójdzie gładko!
Były to ostatnie słowa Czerwonego Kręgu.