Czerwony testament/Część druga/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony testament |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Testament rouge |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Julek Boulenois pochylił się, aby mógł lepiej zobaczyć wnętrze altanki, wskazanej przez Amadeusza.
— Szczególne — rzekł — ja znam tego pana... spotkałem się już raz z nim kiedyś... i gadaliśmy nawet ze sobą... Ale co za śliczna przy nim kobieta, co za śliczna!... Nie często można spotkać coś podobnego!... Proszę mi darować szczerość — dodał — zwracając się z ukłonem do Wirginii.
— To musi być jego córka... — zauważyła ta ostatnia, przypatrując się Marcie Grand-Champ. — Przyznaję, że wyjątkowo piękna!...
— Potwierdzam zdanie wasze!... — dorzucił Amadeusz z zapałem.
— Nikt cię nie prosi oto!... —zawołała panna Wirginia z gestem znaczącym. Jedz i pij, a nie nadkręcaj karku dla zaglądania w ładne oczki tej pani...
— O! la! la!... możeby rolety zapuścić... — powiedział, śmiejąc się tapicer.
A to zazdrośnica z ciebie piekielna!... Ni-nie, nie zaprzątaj no sobie główki głupstwami. Ty wiesz przecie, żem jest tobą zachwycony!...
Powyższa pogawędka przerwaną została ukazaniem się jakiegoś młodzieńca, który zbliżył się do rozmawiających i zapytał:
— Czy nie bylibyście państwo łaskawi, objaśnić mnie, gdzie mógłbym znaleźć tu czółno dla przeprawienia się przez Marne?...
Jakób Lagarde wlepił oczy w przybyłego.
Gdy spostrzegł, że podchodzi ku Foinowi i Amadeuszowi Duvernay, nadstawił uszów ciekawie...
— Ależ... jeżeli się nie mylę... — zawołał pomocnik tapicerski-to z panem Fabianem de Chatelux, mamy przyjemność mówić!...
— Do usług... — odpowiedział młody człowiek — i ja w tej chwili poznałem panów także — to panowie: Amadeusz Duvernay i Juljusz Bouleneis, urodzeni w tym samym dniu, co ja, i tak samo jak ja protegowani przez hrabiego de Thonnerieux...
— Fabian de Chatelux!... — mruknął Jakób Lagarde, którego twarz zdradzała najwyższe ździwienie. — Cóż to za jakiś szczególny zbieg okoliczności. Trzech naraz obok mnie spadkobierców zmarłego oryginała.
Mniemany Thompson ani się żartem nie domyślał, że ma pod bokiem i czwartego jeszcze sukcesora — że była nim jak wiadomo panna Marta Grand-Champ.
Sierota drgnęła, posłyszawszy nazwisko hrabiego de Thonnerieux.
Nazwisko to przypomniało jej medal złoty, — zastawiony w lombardzie w Joigny i nadzieje, o jakich matka jej tak bardzo mówić lubiła.
Spoglądała na trzech młodych ludzi ukradkiem i z wielką obawą.
Jakób Lagarde, którego uwaga była czem innem w zupełności zajętą, nie zauważył ani tych spojrzeń, ani tego zakłopotania.
— Więc i pan bywa tu na przechadzkach... panie Fabianie?... odezwał się Fouine do wice-hrabiego de Chatelux.
— Wybrałem się odwiedzić jednego z dobrych moich przyjaciół, którego znacie zapewne, bo to również jeden z naszych.
— Któż to?... zapytał Amadeusz.
— Paweł Fromental...
— Pan Paweł Fromental... wykrzyknął Julek Boulenois!... Ależ znam i tego!... Widziałem nawet przed chwilą...
w czółnie... pod wierzbami Petit-Castel. Dałem mu naprędce pewne wskazówki rybackie...
Marta nie straciła ani słówka z całej tej rozmowy.
Posłyszana z ust Boulnois wiadomość o czółnie, uwiązanem pod wierzbami Petit Castel, wywarła na nią głębokie wrażenie.
Przypomniała sobie w tej chwili młodego rybaka, którego obraz prześladował ją we śnie podczas całej nocy minionej, i który pierwszy zmusił jej serce do daleko silniejszych uderzeń.
— A zatem — odezwał się znowu Fabian — będę mógł bodaj znaleźć go jeszcze pod wierzbami...
— Na pewno... odpowiedział Boulenois...
— A ktoby mógł mnie tam doprowadzić?...
— Ja, jeżeli pan pozwolisz, panie Fabianie i to z prawdziwą przyjemnością... Ale nie potrzebuję się pan tak spieszyć... Bylibyśmy bardzo szczęśliwi gdybyś pan raczył napić się z nami...
— Nie chciałbym się opóźnić — odpowiedział młody hrabia.
— Zrób pan to dla nas panie Fabianie, dorzucił pomocnik tapicerski: Wszyscy trzej jednego dnia urodziliśmy się przecie, to powinno zacierać istniejące pomiędzy nami różnice!... Jeżeli nie chcesz pan pić wina, to choćby piwa szklaneczkę...
— Pan de Chatelux nie miał serca odmówić prośbom.
— Niechajże i tak będzie, rzekł z rezygnacyą, zasiadając obok panny Wirginii, gdy tymczasem Julek Boulenois pobiegł do restauracyi po nakrycie i szklankę.
— No, a ty co porabiasz Amadeuszu?... zapytał wice-hrabia.
— Pracuję ciągle przy tapicerze, panie Fabianie.
— Przy ojcu?...
— Nie... Ojciec mój ma charakter troszkę fantastyczny i trochę za ciężką rękę... Urządziłem się na własną rękę z Wirginia, moją narzeczoną, którą mam honor przedstawić oto panu...
Młoda kobieta zarumieniła się po same uszy i skłoniła się nieśmiało.
— Uczciwa to w całem znaczeniu dziewucha!... ciągnął Amadeusz. Mamy oboje wielkie do siebie przekonanie i chcieliśmy się pobrać zaraz. Ojciec odmówił mi pozwolenia, pod pozorem żem jest za bardzo młody jeszcze.
Najlepszy to w świecie człowiek ten mój ojciec, ale jest jak powiedziałem fantastyk trochę... Ponieważ otóż, ani mnie ani jej, czekać się jakoś nie chciało, połączyliśmy się na rachunek przyszłości.. Ni-ni szyje na maszynie, ja także nie próżnuję... Zgadzamy się jaknajlepiej na świecie i jak tylko będę trochę starszy, zaraz każemy się wywiesić na tablicy w merostwie... Nie prawda Ni-ni?...
— Tak jest Amadeuszu...
Fouine powrócił uzbrojony w butelkę i szklankę.
— Oto... piwonia — zawołał, ja sam, moją własną ręką panu naleję...
Napełnił szklankę i postawił przed Fabianem.
— Jesteście zatem szczęśliwi?... odezwał się Fabian, zwracając się do Wirginii i Amadeusza.
Ten ostatni nie dał czekać na odpowiedź.
— Czy jesteśmy szczęśliwi?... rzekł, zapewniam pana, że jesteśmy. Mamy zawsze sto lub dwieście sous przy duszy... roboty nam nie brakuje nigdy... niewinniśmy nikomu ani grosza, i oczekujemy cierpliwie na małą rentę, jaka kiedyś nam się dostanie...
— Oj renta! renta!... westchnął Fouine kochana mała renta... Sprawić sobie nowe czółno, nabyć jaki maleńki domek ponad rzeką... zarzucać sieci i zastawiać więcierze... oto marzenie moje!...
Jeszcze ze dwa lata cierpliwości i będziemy mogli mieć kawałek moru przy ulicy i pyszny fioletowy Chablis codziennie przy śniadaniu!..
— Jak Amadeusz odbiorze swoje, wtrąciła Wirginia, zaraz ślub ze sobą weźmiemy, bo spadek wcale mu nie przeszkodzi ożenić się ze mną, i nakupimy sobie kaczek, gęsi, kur, indyków i królików...
— Oto jak się to rozegra — zawołał Julek Boulenois. W dniu w którym skończę lat dwadzieścia jeden, popędzę na ulicę Vaugirard, udam się wprost do pałacu pana hrabiego de Thonnerieux, przedstawię się temu najszlachetniejszemu człowiekowi i okażę mu mój medal! Nie rozstaję się z nim nigdy ani na chwile... ani dniem... ani nocą... Mam go tu oto zawsze — rzekł Boulenois, uderzając ręką w piersi. — Panie hrabio! powiem, oto mój dowód i moje świadectwo toż samości... wszystko w największym porządku!... Jeżeli to istotna prawda, że pan hrabia chce mnie wyposażyć trochą monety, będzie mi bardzo przyjemnie...
— Amadeusz zrobi zapewne tak samo! — zauważyła panna Wirginia. Skoro dojdzie do lat dwudziestu jeden, zwrócę mu medal, który noszę zawsze przy sobie, w obawie aby on go nie zgubił — i pójdzie do swego starego dobroczyńcy po nasz udział. Po „nasz“ powiadam, bo za te pieniądze zaraz wyprawimy sobie wesele...
— No, no! więc to panieneczka ma w zachowaniu ten amulet — zawołał Fouine, widząc, że młoda kobieta odpina stanik, po za którym pomiędzy dwu mocno apetycznemi wyniosłościami, zachowany miała w woreczku na cieniutkim srebrnym łańcuszku, obiecujący medal złoty...
— A tak... mój stary — odezwał się Amadeusz — ja mam głowę czem innem zaprzątniętą….. mam nieraz dużo roboty i muszę się nieraz kręcić pomiędzy chmarą robotników rozmaitych. Wirginia utrzymuje, że w tłoku łatwo mógłby mi kto wyciągnąć tę metrykę i schowała ją po za gorset! Ktoby jej chciał stamtąd to wyciągnąć, byłby odpowiednio przyjęty...
— Nie pleć tylko mój Amadeusza!... ofuknęła Wirginia. Nikt tam ręką sięgnąć nie może.
Wszystkie te zdania były tak szybko jedno po drugiem wypowiedziane, że Fabian de Chatelux niemiał możności wtrącić się choćby słówkiem.
Chwilowa cisza, jaka zapanowała po odezwania się Wirginii, pozwoliła mu przemówić:
— Czem się więcej przysłuchuje, rzekł, tem większe zdziwienie mnie ogarnia. A toż wy nie widzę nie wiecie co się stało miesiąc już blizko temu...
Jakób i Marta, w altance sąsiedniej nadstawiali uszu ze zdwojoną ciekawością, o czem wspominać nawet niema potrzeby.
— Co takiego? — odezwali się naraz dwaj mężczyźni i Wirginia, nie bez pewnej obawy w głosie — co się takiego stało?...
— Przede wszystkiem hrabia de Thonnerieux nie żyje...
— Umarł?... powtórzyli trzej słuchacze osłupieni.
— Tak jest — a powtóre jego kamerdyner stary Jerome Villard, został aresztowany...
— Aresztowany? — krzyknął Julek Boulenois. A to za co?... Czyby padało jakie podejrzenie, że zamordował swego pana?...
— Nie, ale oskarżono go o zrabowanie części fortuny hrabiego i zatracenie, testamentu...
— Jakto? — bąknął pobladły Amadeusz — więc przechowywalibyśmy nasze medale dla króla pruskiego jak to mówią!.. Zatracono testament hrabiego de Thonnerienx!...
— Jesteśmy okradzeni! — krzyknęła Wirginia.
— Ależ możemy protestować — zauważył La Fouine.
— Niestety! — powiedział Fabian, jeżeli Villard nie przyzna się do zbrodni i nie zwróci testamentu, jeżeli go notabene nie zniszczył, to wszystkie bodaj nadzieje stracone...
Amadeusz, Julek Boulenois i panna Wirginia spoglądali po sobie w milczeniu.
Mieli miny sukcesorów, których powiadomiono, że zmarły ich bogaty krewny nie zapisał im ani sous złamanego.
Marta myślała:
— Biedne matczysko moje, gdyby żyła jeszcze, jakżeby cierpiała strasznie!...
Tyle pokładała nadziei w tym majątku zagrabionym.
— Nikczemny Jerome Villard! — huknął Julek Boulenois, uderzając w stół pięścią — a ja tak o nowem pięknem czółnie marzyłem...
— Jeżeli medal nie wart już teraz nic więcej, to niema go interesu przechowywać — oświadczyła Wirginia. Sprzedasz go Amadeuszu i kupisz mi szafkę na szkło...
— Nigdy w życiu moja dziewuszko!.. Kto wie jeszcze, co się stać może... kto wie czy nie odnajdzie się testament! Gdyby się to stało i gdybyśmy nie posiadali medalu, ładnie byśmy wtedy wyglądali!.. Wcale ci przecie nie przeszkadza na szyi. Pilnuj go tylko dobrze, bo ja wolałbym umrzeć z głodu niż go stracić... Czy nie mam racyi panie Fabianie?...
– Najzupełniejszą — odrzekł młody człowiek. Bardzo często żałuje się swojej nieostrożności i nigdy nie ma się jej zanadto.
— Bądź co bądź moi panowie! — mruknął La Fouine, zwijając papierosa, nie mamy wcale szczęścia!
— Jeżeli jesteśmy zrujnowani zanim zostaliśmy bogaczami, to nie racya ażeby oddać się rozpaczy i zapomnieć o obowiązkach — odezwała się Wirginia do Amadeusza. — Idź gdzie masz iść, zrób co masz zrobić... ja tu zostanę, zapłacę, i będę oczekiwać na ciebie haftując kołnierzyki... Przyniosłam z sobą wszystko co mi potrzeba...
— Przepraszam wtrącił La Fouine, — ja płacę do połowy...
— Przypominam, powiedział Fabian, żeś obiecał zaprowadzić mnie do mojego przyjaciela Pawła Fromentala!...
— Na to dość będzie kilku sekund!... A oto pan gospodarz... zregulujemy należność i pójdziemy.
Rachunek został zapłacony, Amadeusz podążył do Petit-Castel, La Fouine zabrał do czółna vice-hrabiego de Chatelux i powiózł go do Pawła — zwracającego bezustannie wzrok ku brzegowi, czy nie ujrzy gdzie czarodziejki wczorajszej.
Przybycie Fabiana sprawiło naszemu rybakowi niezmierną radość, ale po przez tę radość przebijała dość wyraźnie wielka niecierpliwość. Nie był już sam.
Potrzeba było zająć się gościem i wyrzec na dziś wszelkiej nadziei...
Paweł kochał serdecznie Fabiana, ale rodząca się miłość zawsze bardzo źle na przyjaźń oddziaływa.
Pomimo też, że syn Rajmunda gorąco ściskał rękę kolegi, wolałby był, żeby wizyta nie na dziś była przypadła.
Siedząca obok w altance restauracyjnej Marta, zadumała się tak bardzo, iż potrzeba było aby Jakób Lagarde był tak jak był pochłonięty, żeby tego nie zauważyć.
Marcie także wydało się niezmiernie dziwnem, to znalezienie się naraz w obecności trzech jakichś mężczyzn urodzonych tego samego dnia co i ona i tak jak ona wymienionych w testamencie, który zniknął i pozbawił obdarowanych wszelkiej nadziei dziedzictwa.
Ale nie z tej wcale przyczyny pochodziła jej zaduma.
Zamyśliła się o młodym człowieku, którego jak słyszała nazywano Pawłem Fromentalem.
O, jakże radaby się dowiedzieć, czy to przypadkiem nie wczorajszy jej znajomy.
Ażeby się o tem przekonać, potrzeba by opuścić wyspę, powrócić do parku Petit-Caste, zajść pod kasztany gdzie czytała wczoraj, i zobaczyć do kogo to udał się Fabian de Chatelux w towarzystwie La Fouin‘a.
Na nieszczęście było to niepodobieństwem.
Nie podobna jej powiedzieć doktorowi Thompson, aby powracał do willi.