Czerwony testament/Część druga/XL

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XL.

— Oh! — odrzekł Rajmund ponuro — ta prefektura właśnie najwięcej mnie przeraża! — Zmuszony udawać się tam prawie codziennie, pokazywać się z odkrytą twarzą, drżę bez ustanku, aby się nie spotkać tam z kim takim co mnie pozna, potem wskaże palcem w obecności mojego syna i powie:
— Widzisz tego człowieka, to agent policyjny...
— Czyż nie masz pan obietnicy pani de Chatelux?... — zapytała Magdalena.
— Mam tę obietnicę i ufam jej niezachwianie... — Hrabina ma dziś właśnie złożyć wizytę sekretarzowi ministra, aby z nim o mnie pomówić. Jutro dowiem się, co też za odpowiedź otrzymała.
— No, więc, po co pan desperuje?... i to właśnie w chwili, kiedy zapewne zwolnią pana od wszystkiego?... — Miej pan w Bogu nadzieję i zajmij się odszukaniem tej osoby, którą jedynak twój pokochał...
— Gdzie on poznał, tę młodą osobę?
— Muszę go wypytać o to, bo nic nie wiem...
— O! on wcale kłamać nie umie, ten nasz gagatek kochany... — Powie pana szczerą prawdę, opowie wszystko jak było...
— Mam przynajmniej taką nadzieją.
— Czy pan tu pozostanie z nami czas jakiś?...
— Posiadam urlop na dni kilka.
— Skorzystaj że pan z niego, aby coś zrobić dla Pawła.
W tej chwili młody powrócił.
— Aj! co to jest — zawołał — nie poznaję cię doprawdy moja Magdaleno! — Jakto, jeszcześ nie nakryła do stołu?...
— Nie gniewaj się paniczyku na mnie, to starszy pan temu winien... — Pytał mnie, więc mu musiałam odpowiadać... Ale zaraz wszystko będzie, co trzeba...
— Pomogę ci kochana Magdaleno. — Zejdź do piwnicy, a ja tymczasem nakryję, znam się na tem tak dobrze jak i ty...
— Dobrze... dobrze... — powiedział śmiejąc się Rajmund — podzielmy się pracą to odbijemy zwłokę.
I podczas kiedy Magdalena poszła po wino, ojciec i syn rozłożyli na stole serwetę i postawili talerze.
Stara służąca powróciła z butelką i kawałkiem zimnej wołowej pieczeni, podała chleb, owoce i ser, co stanowiło nie wykwintny, ale wcale dostatni posiłek.
— Ale ba — odezwał się nagle Paweł, wyjmując z kieszeni małe pudełko, nie mogę zapomnieć przecie o przepisie doktora Thompsona!...
Wziął dwie srebrzyste pigułki, połknął je i popił winem.
— Magdaleno — odezwał się Rajmund — trzeba ci będzie pamiętać, że Paweł ma przepisaną bardzo skrupulatną kuracyę. Pokażę ci instrukcyę jaką mu doktór napisał...
— Oto jest dodał Paweł podając starej papier złożony we czworo. — Bezustanku potrzebować będę ziółek... O! moja biedna Magdaleno, będziesz miała straszną ze mną robotę...
— A czy ja zważam co na to! — odrzekła Magdalena — jak pracuję dla pana, albo dla jego ojca, to cała moja przyjemność!...
Po skończonym posiłku, który nie trwał długo — Paweł wstał pierwszy od stołu.
Rajmund poszedł za jego przykładem.
— Wiesz już poczciwa Magdaleno, że Fabian de Chatelox przyjedzie do nas na obiad. — Wiesz także o tem, że ma dobry apetyt. — Zrób więc nam coś dobrego — powiedział Paweł.
— Bądź Pan spokojny o to... będziecie zadowoleni....
— Uprzedzam cię, to będzie nocował...
— No to i cóż z tego. – Z pewnością będzie miał tak samo doskonałe spanie jak u swojej matki hrabiny.
— O której godzinie będziecie jedli śniadanie?...
— O dwunastej, a obiad o szóstej.
— Wiesz co byś zrobił, gdybyś był grzeczny?...
— Co takiego?...
— Poszedłbyś złowić ładną rybę do usmarzenia na wieczór!…..
— Doskonała myśl. — Czy ojciec zechce pójść ze mną.
— Ależ naturalnie... Chodźmy...
Paweł wziął swoje narzędzia rybackie i w towarzystwie Rajmunda udał się do swego czółna.
Wsiedli i popłynęli aż do mostu, gdzie Paweł wysiadł, ażeby się zaopatrzyć w przynętę, następnie popłynęli Marną, aż do ulubionego miejsca Pawła, a to dla bardzo prostej przyczyny.
Tutaj to po raz pierwszy zobaczył Martę pod wierzbami.
Zbliżając się do tego wybrzeża, cała ta scena stanęła ma przed oczami i uczuł ból w sercu.
Chociaż wiedział, że Petit-Castel stoi pustka, nie mógł jednakże oderwać od niego oczu, spodziewając się zawsze, że pod cieniem wielkich drzew, na białym piasku alei, pomiędzy zielonemi gazonami, zobaczy przesuwający się cień ukochanej...
Próżna nadzieja.
Nie ukazało się piękne widmo.
Wszystko było milczące.
Przywiązawszy czółno, Paweł rzucił do wody parę garści czerwonych robaczków i przygotował wędki.
Jedną dał ojcu i czekali obaj aż się co złapie.
Nagle młody człowiek sposępniał i zadumał się głęboko.
Ojciec, który wpatrywał się woń nieustannie, spostrzegł od razu tę zmianę w postawie i fizyognomii.
— Albo się grubo mylę — rzekł do siebie — albo to tutaj ujrzał ukochaną kobietę... Ta jego miłość może mnie zgubi... ale co mnie to obchodzi? — Uczynię wszystko, aby ocalić syna!...
Paweł nie odzywał się wcale.
Trzymał wędkę z widoczną niedbałością, a niebawem wyciągnął ją nawet i położył w czółnie.
Zdawało się, że zapomniał zupełnie, iż nie jest sam, tak się pogrążył w zadumie.
— Sądzę — pomyślał Rajmund — że nadeszła chwila stosowna, do dowiedzenia się czegoś...
A głośno dodał:
— Jeżeli ty w ten sposób będziesz łowił, to nie przyniesiemy nic Magdalenie, bo na mnie nowicyusza, wcale liczyć nie można.
Wyrwany ze swej zadumy Paweł zadrżał, jak ten, co go niespodzianie przebudzono.
— O czem-że się tak zamyśliłeś mój chłopcze? — zapytał Fromental.
— O niczem ojcze- — drzemałem.
— Z otwartemi oczami?... — No, moje dziecko, nie masz już potrzeby kryć się przedemna, skoro wiem, jakie myśli zapełniają twoje duszę... — Mów zemną otwarcie... jak się powinno z ojcem rozmawiać... — Przed chwilą całą duszą byłeś przy niej, nieprawda?...
Paweł westchnął głęboko, a rzęsiste by trysnęły mu z oczu.
— Tak ojcze — szepnął głosem przy ciszonym — tak... całą duszą byłem przy niej... — To silniejsze odemnie... Chciał bym zapomnieć... ale nie mogę... Na‍ próżno się wysilam, ażeby zatrzeć w pamięci ten obraz, który mnie zachwyca i zarazem zabija! Napróżno chcę pokonać moje serce!.. — Usiłowania to bezskuteczne... Nie mam mocy nad sobą...
—— Słuchaj Pawle, dziecię moje — rzekł Rajmund, biorąc syna za ręce — bądź mężczyzną... odważnym... silnym... — Kochasz... Rozumiem cię aż nadto dobrze... Ja także przecie kochałem... i to bardzo kochałem.. Za ubóstwianą kobietę, oddałbym był chętnie życie, a kobietą tą była właśnie twoja matka... Kiedy ją atoli poznałem, była zupełnie wolną i miała zupełne prawo odwzajemnić mi moje uczucie. Nie istniała żadna pomiędzy nami przeszkoda, nasza miłość mogła się uwieńczyć małżeństwem, szliśmy też do tego celu z sercami przepełnionemi wiarą i nadzieją... — A ty, czy wiesz tymczasem, moje biedne dziecko, czy osoba którą kochasz, ma prawo pokochać ciebie?...
— Przypuszczam... mam nadzieję... — wybąkał Paweł.
— Ale nie masz żadnej pewności ― zauważył Rajmund Fromental.
— Pewności nie mam istotnie...
— Wieleż razy mówiłeś z tą osobą...
— Raz jeden tylko...
— I na tem jednem widzeniu, na tej jedynej rozmowie opierasz całe szczęście twoje?...
— Tak ojcze...
— Czyż to nie jest niedorzecznością?
— Przyznaję, że tak, ale cóż na to poradzę.
— Nie zapytywałeś tej młodej panny czy pani, kto ona, czy zależy od siebie, czy mogłaby przyjąć twoję miłość, czy byłaby w stanie odpłacić ci się wzajemnością?...
— Nie...
— Dla czego?...
— Byłem za bardzo przez nią oczarowany... Patrzyłem w nią jak w obraz, wsłuchiwałem się w to co mówiła... ale pytać o nic nie śmiałem...
— W jakim wieku być może?...
— Zdaje mi się, że w moim...
— Czy sądzisz, że należy do wyższej sfery społeczeństwa?...
— Nie mam co do tego wątpliwości. Jej dystynkcya wyrównywa jej urodzie.
— Gdzie spotkanie wasze miało miejsce?...
— Tu właśnie... drogi ojcze...
— Tutaj?... powtórzył Fromental.
— Tak ojcze.
Paweł z głębokiem wzruszeniem opowiedział szczegóły tego spotkania które my dobrze już znamy.
Kiedy skończył, Fromental zapytał: Więc przebywała w tej willi co się tu na wprost nas znajduje?
Paweł skinął potakująco głową.
— Ależ — ciągnął Rajmund — skoro wiedziałeś gdzie mieszka, mogłeś się coś o niej dowiedzieć przecie...
— Usiłowałem... ale nikt nie był mnie w stanie poinformować...
— Ta willa należy z tom wszystkiem do kogoś, a ten ktoś musi być kimś znacznym?
— Zapewne, ale mnie niepodobieństwo było dowiedzieć się nazwiska właściciela... Dzisiaj tu zupełna pustka... Nic a nic nie wiem... a ta niewiadomość zabija mnie i zabije...
— Uspokój się no tylko chłopcze.. Byłeś niezręcznym i nic więcej... Kilka godzin wystarczy mi aby otrzymać potrzebne nam wiadomości.
— Sądzisz ojczulku? — zapytał żywo Paweł.
— Zdaje mi się to niewątpliwem.
— O, dowiedz się dowiedz, jaknajprędzej.
— Nic łatwiejszego... Czy ta willa znajduje się na terytoryum do Saint-Maur należącem?...
— Tak jest drogi ojcze!...
— No, to podwieź że mnie do najbliższej drogi jaka tam prowadzi za godzinę najdalej przyniosę ci rozwiązanie zagadki, która ci zatruwa życie...
Paweł odwiązał czółno, porwał wiosła i wykrzyknął:
— Ojcze jakiś ty dobry!...
I popłynęli Marną aż do wybrzeża, gdzie była śluza kanału.
— Idź ojczulka prosto nad kanałem, odezwał się Paweł przybiwszy do brzegu...
Willa stoi przy drodze, zupełnie od od innych zabudowań odosobniona.
— Do widzenia moje dziecię!... Powróć i zajmij się rybami spokojnie... Przybędę do ciebie wkrótce i... zobaczymy.
Powiedziawszy to Rajmund wyskoczył na brzeg ze zręcznością młodego człowieka, i skierował się ku kanałowi.
— Czy mu się uda? — myślał Paweł patrząc za odchodzącym... Czy potrafi przynieść mi choć cokolwiek nadziei i spokoju?...
Powrócił na swoje miejsce i zapuścił wędkę, ale myśli czem innem zajęte nie pozwalały mu pilnować spławika...
Nic a nic nie ułowił.
Rajmund szedł krokiem spiesznym.
Przy tamie kanału wyszedł na drogę z Gravelle do Saint-Maur, drogę bardzo mało uczęszczaną, i zatrzymał się przed willą Petit-Castel i zaczął się jej przypatrywać.
Sztachety furtki szczelnie były pozamykane.
— Musi tu być przecie jakiś ogrodnik, lub odźwierny — pomyślał Fromental... Nie podobna, aby tak sobie na łaskę losów cały dom pozostawiono. Dom to nawet jak się zdaje dosyć duży i starannie utrzymany... Podobne opuszczenie pozwalałoby przypuszczać, że właściciele wyjechali bez zamiaru powrotu... ale nie... i ta nawet konkluzya nie byłaby bynajmniej logiczną. Too w takim wypadku woleliby sprzedać posiadłość.
No... zaraz zobaczymy...
Zbliżył się do sztachet, pochwycił za rękojeść dzwonka i zadzwonił.
Rozległo się dźwięczne echo wewnątrz.
Z pochyloną głową, z wytężonym słuchem ojciec Pawła czekał czas jakiś.
Odgłos dzwonka umilkł w oddali. — Zapanowała cisza głęboka.
— Nie ma nikogo!... mruknął Rajmund.
Zadzwonił ponownie i czekał znowu, znowu bez rezultatu.
— Szczególna rzecz pomyślał. A jednakże ten dom nie od tak dawna stoi pustką, jak utrzymuje Paweł, bo oto ślady, które najwyżej jakie dni parę mają.
Mówiąc to pochylił się i zaczął rozpatrywać, wyraźne ślady kół powozowych.
— Właściciele nie muszą być z pewnością daleko — mruknął znowu Fromental. — Mieszkają prawdopodobnie w Paryżu i byli tutaj wczoraj albo onegdaj.
Obudził się w nim instynkt policyanta.
— Gdyby były inne wille w pobliżu, mógłbym się kogokolwiek zapytać...
Ale nie ma ich na nieszczęście... najzupełniejsza pustka! — Mniejsza o to i tak się dowiem co mi trzeba... Skoro willa jest zamieszkała, muszą ztąd przecie posyłać po prowizye, czy to do Saint-Maur, czy do Gravelle...
Rozpytam się więc w Gravelle, także i w Saint-Maur.
Puścił się zaraz w drogę do Gravelle, i zauważył stojącego nieopodal listonosza wiejskiego, który mu się pilnie przypatrywał.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.