Czerwony testament/Część druga/XLI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony testament |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Testament rouge |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Fromental skierował się ku temu człowiekowi i zapytał uprzejmie:
— Proszę mi powiedzieć, czy ta oto posiadłość Petit-Castel się nazywa?...
— Tak jest, szanowny panie... — odrzekł oficyalista pocztowy.
— Czy należy do pańskiego oddziału?...
— Tak jest, proszę pana.
— Więc będziesz mi pan zapewne mógł powiedzieć, kto jest jej właścicielem...
— Niestety... nie... proszę pana... — Willa ta była niegdyś własnością niejakiego Lambineta, który ją wystawił na sprzedaż, wyjeżdżając z kraju. Nowi nabywcy bawili tutaj zaledwie dni piętnaście i wyjechali w daleką podróż, tak mi przynajmniej powiedział jeden przedsiębiorców z Joinvill, który wykonywał w Petit-Castel różne roboty...
— Nie znasz pan więc nazwiska tych nowo nabywców?...
— Nie znam panie.
— Nie miałeś pan dla nich ani listów, ani dzienników, przez te piętnaście dni, jakie tutaj przebywali?...
— Nie miałem ani listów ani dzienników. — Jeżeli pan jednak życzy sobie wiedzić jak się nazywają, to nie będzie wcale trudno...
— Jakim sposobem, dowiedzieć się tego?...
— Udaj się pan do notaryusza, który akt kupna sporządzał, albo do przedsiębiorcy, który roboty prowadził...
— Gdzie mieszkają ten przedsiębiorca i notaryusz?...
— Obaj w Joinville, o dwadzieścia minut drogi. Myślę jednak, że niebędzie pan potrzebował chodzić nawet tak daleko... Znajdzie pan w Saint-Maur ogrodnika Duperta, do którego nieraz się już udawano po objaśnienia w tej rzeczy... Dom jego stoi na rogu pierwszej ulicy na prawo...
— Dziękuję panu... pójdę zaraz do Duperta... Ale!... jeszcze jedno pytanie...
— Służę panu...
— Mówiłeś mi pan... wszak prawda... że nowy właściciel mieszkał w willi...
— Najwyżej dni piętnaście...
— Kiedy wyjechał?
— Ośm, albo dziewięć dni temu.
— Dziękuję.
Listonosz poszedł w swoję drogę.
— Wyjechali ośm, lub dziewięć dni tema — mruknął Rajmund — to niepodobna... albo też byli tutaj później jeszcze bo ślady kół najzupełniej świeżo... Jest w tem coś do wyjaśnienia, ja to wyjaśnię...
Myśląc tak ojciec Pawła, pociągnął drogą do Saint-Maur.
Bez trudności znalazł dom Duperta.
Zastał go w ogrodzie podlewającego kwiaty.
— Przychodzę — rzekł — proszę pana, zapytać o pewne objaśnienie, które pan z łatwością może mi podobno udzielić. Miałeś pan wszak stosunki z nowo-nabywcami Petit-Castel?...
— Miałem panie...
— Bądź pan łaskaw powiedzieć ich nazwisko...
— Nie znam go wcale.
Rajmund cofnął się ździwiony.
— To pana widzę dziwi? — — — rzekł ogrodnik a jednakże nie nad to naturalniejszego na świecie... Kupujący zgłosili się do mnie, ażebym im pokazał posiadłość, którą oni pragnęli wynająć, bo najprzód mieli zamiar być tylko lokatorami. Zaprowadziłem ich więc, pokazałem całą willę i wskazałem adres notaryusza... Przyzna pan, że nie potrzebowałem troszczyć się o to, jak się nazywają.
— Święta prawda... a notaryusz mieszka w Joinville, jak mi powiedziano...
— Tak jest... nazywa się Finèt.
— Pójdę do niego.
— Dziś niepotrzebnieby się pan fatygował...
— Dla czego?
— Bo zastanie pan kancelaryę zamkniętą.
— Zamknięta... w dzień powszedni!..
— Tak panie!.. Pan Finèt ma szczęście... chciałem powiedzieć ma zmartwienie... chowa bo oto dzisiaj właśnie teściowę swoje...
— Dziękuję panu, żeś mi oszczędził niepotrzebnej drogi...
— Zawszem gotów do usług pańskich...
Rajmond wyszedł z ogrodu ze spuszczoną głową i niezadowolony okrutnie. Jakimby u licha sposobem zdobyć mógł potrzebne mu objaśnienia?...
Szedł wolno tą samą drogą, którą przyszedł, gdy w tem oczy jego padły na człowieka, który szedł naprzeciwko niego.
Poznał go i zbladł śmiertelnie.
— A ty co robisz tutaj? — wykrzyknął. Czy nie mnie szukasz przypadkiem?...
— Właśnie... Przed chwilą wysiadłem z wagonu i szedłem dowiadywać się o pana w Pont-Créteil.
— Przysłał cię pan naczelnik?
— Z listem do pana.
I wyjmując list z pugilaresu, człowiek ów dodał:
— Udałem się naprzód naturalnie do pana na wyspę Saint Louis... ale tam odźwierny wręczył mi adres, który mu pan dziś rano zostawił... Przyjechałem więc za panem i miałem pytać o drogę, gdy oto spotkałem pana na szczęście...
Proszę list od naczelnika...
Fromental rozdarł drżącą ręką kopertę i półgłosem przeczytał:
„Po odebraniu tego listu, przybywaj pan do mojego gabinetu bezzwłocznie.“
Naczelnik bezpieczeństwa publicznego.
— Więc mam się natychmiast udać znów do prefektury? — mruknął Rajmund.
— Polecono mi poczekać na pana i razem z z panem powrócić...
— Co się tam znowu takiego stało?...
— Nic nie wiem... Przyszedłem złożyć raport... Naczelnik wezwał mnie zaraz do siebie i zaraz do pana wyprawił... A jaki był zły piekielnie!... Sądzę zatem, że nie trzeba kazać mu czekać na siebie...
— Muszę przecie mieć choćby tyle czasu, ażeby uprzedzić syna i zjeść śniadanie...
— Powiem żem musiał szukać pana dosyć długo, a to mnie będzie na rękę, bo i ja także jestem głodny i gdyby pan pozwolił, to przegryzłbym coś razem z panem.
Rajmund zachmurzył się bardzo.
Będzie więc zmuszonym opuścić Pawła i to w chwili, gdy mu obiecał piętnaście dni przepędzić z nim razem.
Synowi wyjazd ten wyda się bezwątpienia dziwnym i niezrozumiałym.
Zażądano aby natychmiast stawił się w prefekturze...
Dla czego? na co?…..
Musiało chyba w Paryżu zajść coś takiego, co go zmusi znowu do założenia obróży.
Co robić?...
Jedna jest tylko wszak na to pytanie odpowiedź.
Spełnić rozkaz bezwzględnie.
Przechodzili w tej chwili obok kupca winnego.
Rajmund się zatrzymał.
— Wejdź tam — powiedział do agenta, który się nazywał Vernier i każ przygotować jak najlepsze śniadanie... Za dwadzieścia minut najdalej przyjdę do ciebie.
— Dobrze odrzekł Vernier. — Ale spiesz się pan proszę — bo powtarzam, że naczelnik wcale dziś nie jest uprzejmym. Rozsierdzony jakiś nawet dla pana, chociaż jesteś pan jego Beniaminkiem.
Fromental przyspieszył kroku, aby jak najprędzej połączyć się z synem, którego cierpliwość musiała na wielką już próbę być narażoną.
Przeszło już godzinę czasu wyczekiwał on ojca napróżno.
Przybywszy do brzegu, przy którym wysiadł, przyłożył obie ręce do ust i zaczął wołać na Pawła.
Ten rzucił w tej chwili wędkę, odwiązał czółno, ujął wiosła i w kilka minut przypłynął przestrzeń, która go od zaimprowizcwanej przystani dzieliła.
Zobaczywszy posępną twarz rodzica... młody człowiek uczuł przechodzącego dreszcze.
— Masz bodaj ojczulku jakąś niedobrą dla mnie nowinę?... rzekł głosem złamanym.
— Tak... rzeczywiście... odpowiedział Fromental skacząc do czółna...
— Czy nie masz mi powiedzieć przypadkiem, że ona zaginęła, że jej nie zobaczę już nigdy?...
— Nie o nią wcale idzie mój chłopcze kochany... O niej... nie mam ci nie do powiedzenia, bo nie skończyłem poszukiwań, które na pewno skończą się jednakże pomyślnie...
— A dla czegoś ojciec nie skończył?...
— Dla bardzo ważnej przyczyny... Tuż przy stacyi kolejowej spotkałem urzędnika z ministeryum wysłanego przez naczelnika, po to, ażeby mnie jak najprędzej sprowadził..
— Więc ojciec mnie opuści?…..
— Zaraz... W tej chwili... Podwieś mnie do miejsca, w którem zwykle zostawiasz czółno…..
Paweł odbił od brzegu i wiosłował gorączkową szybkością.
— Więc ojciec odjeżdża? szepnął...
— Muszę być zwierzchności mojej posłusznym.
— Czy idzie o podróż? o której mówiliśmy byli?...
— Nic nie wiem... moje dziecko po co i na co mnie wzywają... dopiero w Paryżu dowiem się o tem...
— Nikt ci ojcze nie był w stanie nic powiedzieć o Marcie?... ani o mieszkańcach Petit-Castel?...
— Powiedziano mi, że wyjechali przed ośmiu czy dziewięciu dniami...
— Gdzie pojechali?...
— Nie mogłem się poinformować w tym względzie.
— Nie wiesz choć przynajmniej jak się nazywają ci ludzie?...
— Tu i tego nie wiedzą, ale mogłem był dowiedzieć się zaraz jutro...
— I ojciec pomimo to odjeżdża! — rzekł Paweł znękany.
— Odjeżdżam moje kochane dziecię, ale nic nie dowodzi, żeby moja nieobecność miała trwać długo... Może dziś jeszcze powrócę wieczorem — a w takim razie jutro w dalszym ciągu prowadzić będę rozpoczęte poszukiwania... Bądź spokojny i licz napewno na mnie.... Co obiecałem święcie dotrzymam. Jeżeli nie będę mógł jutro, to później... za kilka dni... ale dotrzymam.
Jesteś młody... masz przyszłość przed sobą...
Możesz poczekać trochę. — Nabierz odwagi!... Powiedz sobie, że twoje szczęście jest pewne, że zależy odemnie, że ci go zdobędę, chociaż bym go miał właanem życiem przypłacić...
Paweł spuścił głowę i dalej silnie wiosłował.
Po chwilowem milczeniu odezwał się znowu.
— Cóż się stało z tym urzędnikiem ministeryum, którego po ojca przysłano?...
— Odjechał natychmiast, aby zawiadomić naczelnika, że mnie odszukał i że zaraz i ja stawię się na jego rozkazy...
— Więc nie będziemy jedli razom śniadania?...
— Nie mój drogi. — Powiem tylko parę słów Magdalenie i zaraz udam się w drogę...
— Czy naprawdę spodziewa się ojciec powrócić wieczorem?...
— Mam taką nadzieję... Chybaby coś zatrzymało mnie nadzwyczajnego, ale będziesz o tem wiedział.
— Jakim sposobem?...
— Przyślę ci depeszę...
— Gdzie ojciec spodziewa się powziąć bliższe o mieszkańcach Petit-Castel szczegóły? — zapytał Paweł z wahaniem.
— U notaryusza, który sprzedawał posiadłość.
— Gdzie on mieszka?...
— W Joinvill le-Pont.
— Czy ja nie mógłbym przejść do niego?...
— Nie bądź zanadto niecierpliwym... Pozostaw mnie te rzeczy, to będzie z pewnością lepiej...
Przybyli do brzegu.
Młody człowiek przywiązał czółno i poszedł za ojcem w stronę domku.
— Dziwna rzecz! — myślał sobie idąc milcząco, ojciec sądził, że jest wolnym na dni kilka, a tu tak nagle go wzywają... Aż tutaj po niego przysłali. — Co to ma znaczyć?... Coś jest w tem wszystkiem tajemniczego, niezrozumiałego, coś co mnie przestrasza, czego się zaczynam obawiać...
Doszli do ogródka, w którym Magdalena zrywała jarzyny na obiad...
— Już z powrotem?... zawołała. — I bez ryb... Ja tak liczyłam na nie!... Uprzedzam was moi panowie, że śniadanie jeszcze nie gotowe.
— Ja nie będę jadł śniadania moja poczciwa Magdaleno — rzekł Rajmund.
— A to dla czego?...
— Wyjeżdżam.
— Wyjeżdża pan?... powtórzyła stara sługa wznosząc ręce do góry.
— Wyjeżdżam...
I Fromental rozpoczął na nowo opowiadać to o czem już mówił synowi.
Wierna służąca znała dobrze położenie swojego pana.
Zrozumiała o co chodzi i zamieniła smutne z Rajmundem spojrzenie.
Ten ostatni włożył palto, wziął kapelusz — i był już gotów zupełnie.
— Mój ojcze — odezwał się w tej chwili Paweł — nie wiem dla czego, ale ten twój nagły wyjazd mocno mnie niepokoi... Ja chcę być koniecznie przy tobie... zabierz mnie z sobą...
Fromental zadrżał.
— Drogie ukochane dziecię — odpowiedział — jesteś w takim usposobieniu umysłu, że przesadzasz rzecz każdą!... — Bądź rozsądnym i nie trap się bez przyczyny! – Powtarzam ci, że się spodziewam powrócić zaraz wieczorem... — Jeżeli byłbym zmuszonym udać się w drogę, to stanowczo nie wziąłbym cię ze sobą... — Zkąd ta obawa po raz pierwszy?... Moje wycieczki, nie są niczem nadzwyczajnem. —Powtarzają się regularnie od paru lat... a wypływają z obowiązków moich przy ministeryum. — Uspokój się i pamiętaj, że Fabian de Chatelox przyjeżdża do ciebie w gościnę. — Musisz tu być, aby go przyjąć. — Pozostań tutaj z Magdalena... albo ci przyślę dzisiaj wieczór depeszę, albo też sam powrócę... — Widzisz przecie, żem jest spokojny, żem jest nawet wesoły, pomimo, że się opuścić muszę... — Bądź i ty takim, jak ja... Często szczęście jest bliższem aniżeli się spodziewamy!... Odwagi i nadziei. No uściskaj mnie chłopaku!...