Czerwony testament/Część druga/XLII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLII.

Paweł rzucił się ojcu w objęcia.
— Teraz — odezwał się doń Rajmund, zjedz śniadanie z apetytem i idź złowić jaką piękną rybę... — Fabian będzie na obiedzie wieczorem, a trzeba go porządnie przyjąć... — A przedewszystkiem nie miej takiej posępnej twarzy. Należy rozweselić gościa, a nie smucić... — Do prędkiego zobaczenia się moje dziecię!...
Fromental pocałował syna w czoło, uścisnął rękę Magdaleny, wyszedł z duszą przepełnioną jakiemiś złemi przeczuciami, zawołał na przewoźnika, aby go przewiózł na drugą stronę Marny podążył do Verniera, który czekał niecierpliwie.
— Co się stało w prefekturze, że naczelnik tak nagle zmienił zdanie i wzywał Fromentala, pomimo, że mu wczoraj dopiero urlop udzielił?...
Rajmund stawiał sobie to pytanie, ale nie mógł znaleźć na nie odpowiedzi.
Napróżno się silił o rozwiązanie zagadki.
Wytłomaczymy to zaraz czytelnikom naszym.
Wyszedłszy z gabinetu prefekta policyi, z decyzyą zatrzymania chwilowo w tajemnicy wiadomości, o znalezieniu dwóch ciał w lasku Bulońskim, naczelnik bezpieczeństwa udał się do Morgi i miał tam poufną z dozorcą instytutu rozmowę.
Zaraz po oddaleniu się jego, ciała Amadeusza Duvernay i Wirginii przeniesiono z amfiteatru do sali wystawowej.
Były tam zaledwie z dziesięć minut, gdy jakiś młodzieniec dwudziesto albo dwudziesto dwu letni, ściągnięty ciekawością wszedł do sali przeznaczonej dla publiczności, wykrzyknął ze ździwienia i przerażenia.
Kilka osób obecnych otoczyło go zaraz ciekawie.
— Czy znasz pan które z tych nieszczęśliwych? pytano do okoła.
— Znam! odpowiedział głosem wzraszonym, znam oboje... Nie dalej jak onegdaj byłem w restauracyi z tym oto młodym człowiekiem kolegą moim. Ta młoda obok dziewczyna, była jego kochanką, z którą miał się ożenić...
— Potrzeba abyś pan złożył zaraz deklaracyę odezwał się jeden ze słuchaczy.
— Tak pan sądzi?
— Ależ koniecznie!.. Ci nieszczęśliwi są tu dla tego przecie wystawieni, że nie znaleziono żadnego przy nich dowodu, coby wskazał kto byli... Oddasz pan wielką przysługę i policyi i rodzinie...
— To prawda — odrzekł młody człowiek, nie zupełnie znany czytelnikom naszym, widzieliśmy go bowiem rzeczywiście, za stolikiem w handlu win, razem z Amadeuszem Duvernay.
Poszedł zaraz i zastukał do drzwi dozorcy Morgi.
Jeden z urzędników wyjrzał i zapytał:
— Czego pan sobie życzy?
— Przychodzę złożyć deklaracyę.
— Poznałeś pan kogo?
— Poznałem dwa trupy, które są wystawione...
— Proszę rzekł urzędnik, otwierając drzwi, a zwracając się do nadzorcy dodał: ten pan poznał dwoje ludzi wystawionych w sali przed chwilą.
— Poznałeś pan? — zapytał z kolei nadzorca.
— Poznałem panie!
— Które?
— Młodego człowieka i młodą dziewczynę leżących przy sobie.
— Czy tylko pewnym pan jesteś, że się nie mylisz?
— Pewny jestem.
— To proszę ze mną. — Spiszę pańskie zeznanie.
Pisarz wprowadził do pokoju młodego towarzysza znającego Davernaya i zadzwonił.
Wszedł woźny.
Napisał prędko kilka słów na ćwiartce papieru, włożył w kopertę i powiedział do woźnego:
— Lać do prefektury i oddaj ten list naczelnikowi bezpieczeństwa publicznego... To bardzo pilne, nie ma minuty do stracenia.
List zawierał następujące słowa:
„Panie naczelniku bezpieczeństwa publicznego! W tej chwili poznano dwa ciała znalezione dziś rano w lasku Boulońskim.
„Według Pańskiego rozkazu zatrzymałem osobę, która może Panu dostarczyć potrzebnych objaśnień.

„Pozostaję z szacunkiem
„Pisars Morgi.“

Urzędnik wyszedł, a pisarz wziął duży arkusz papieru drukowanego i rozłożył go przed sobą. Następnie umaczał pióro w kałamarzu i zapytał:
— Pańskie nazwisko?
— Jakób-Oceter Bernard...
— Wiek?
—Dwadzieścia jeden lat.
— Miejsce zamieszkania?
— Ulica des Partants Nr. 28 w Belleville.
— Czem się pan trudnisz?
— Jestem tapicerem.
— Pan znasz obydwie wystawione osoby?
— Tak panie.
— Jak się nazywa młodzieniec?
— Amadeusz Duvernay.
—Jego wiek?
— Dziewiętnaście lat.
— Jego stan?
— Ten sam co i mój — robotnik tapicerski.
— Jego miejsce zamieszkania?
— Ulica Julien-Lacroix Nr. 19 w Belleville.
— Mieszkał u swoich rodziców?
— Nie panie, mieszkał razem z młodą dziewczyną, wystawioną na płycie kamiennej obok niego.
— A! — więc to była jego kochanka?
— Tak panie... i miał właśnie z nią się żenić...
— Znasz pan jej nazwisko?
— Nazywano ją piękną Wirginią.
— Nie wiesz pan jak się nazywali jej rodzice?
— Nie panie.
— A rodziny tych dwojga ludzi nie wiadomo pana gdzie się znajdują?
— O tem nie nie wiem... Może, że na ulicy Julien-Lacroix można będzie się dowiedzieć...
— Przepraszam pana — dodał Jakób Bertrand — niech mi pan raczy powiedzieć, czy ten nieszczęśliwy Duvernay i jego biedna Wirginia stali się ofiarami jakiego wypadku
— Wcale nie — odrzekł pisarz. — Młodego człowieka znaleziono dzisiaj rano wiszącego w lasku Bulońskim, a młodą dziewczynę na ziemi nie daleko od tego miejsca... Śmierć jej przypisują apopleksyi.
— Powieszony! wykrzyknął Bertrand z przerażeniem. — Duvernay się powiesił! — Ależ z jakiej przyczyny?
— Na to pytanie nie umiem panu odpowiedzieć, pan zresztą lepiej wiesz odemnie, czy miał jakie zmartwienia...
W te chwili trzy osoby weszły do kancelaryi. Pisarz powstał kłaniając się pierwszemu z przybyłych, który był naczelnik bezpieczeństwa publicznego, a towarzyszyło mu dwóch agen10W...
— To ten pan poznaje osoby wystawione — zapytał pisarza.
Tak — i w oczekiwaniu na pana zacząłem spisywać protokół... Czy pan życzy sobie abym przeczytał?...
— Zapewne.
Naczelnik bezpieczeństwa wysłuchał uważnie referatu.
— Ale rzekł naczelnik, z dalszemi badaniami zatrzymamy się do przybycia pewnej osoby, po którą posłałem. — Poproszę pana Bertranda, aby raczył się zatrzymać.
— Ja jeszcze nie jadłem śniadania odpowiedział młody człowiek — jestem strasznie głodny...
— Niech mnie Bóg broni, abym pana miał narażać na męki głodowe — odrzekł śmiejąc się naczelnik... Jeden z tych panów będzie panu towarzyszył... do najbliższej restauracyi, zje razem śniadanie i powrócicie panowie tutaj...
— Jeżeli nie pójdę do warsztatu, będę miał dzień stracony...
— Policzę go panu...
Bertrand już nie miał nic więcej do powiedzenia.
Wyszedł w towarzystwie jednego z agentów.
— Teraz odezwał się naczelnik — każ pan przenieść oba poznane ciała do amfiteatru... Poślę do mieszkania Duverneya dla poszukania adresu jego rodziny, a jeżeli ją znajdziecie, zaraz ją wezwiemy... Racz pan napisać nazwisko Amadeusza Duverneya i numer domu przy ulicy Julien-Lacroix.
Pisarz napisał żądany adres na kawałku papieru, a naczelnik oddał go znajdującemu się agentowi, który natychmiast się oddalił, otrzymawszy jeszcze kilka ustnych objaśnień.
Naczelnik pozostawszy sam z pisarzem, odezwał się:
— Pan wiesz, cóśmy postanowili... Nie będzie wzmianki o podwójnem zabójstwie Amadeusza Duvernaya i Wirginii, aż do nowego rozporządzenia... Niech pan więc rozkaże chłopcom posługującym w amfiteatrze, ażeby jak można najlepiej ukryli obecność tych trupów.
— Uczynię jak pan naczelnik każe, ale rodziny będą się domagały przeniesienia ciał do ich domów dla pochowania... Mają do tego prawo.
— Zapewne, ale łatwo będzie przełamać tę trudność. Odpowie pan rodzinom, że w skutek admistracyjnych formalności, ciała będą włożone do trumien w Mordze i przeniesione do mieszkań, z których mają się odbyć pogrzeby... Nie należy wzbudzić najmniejszego podejrzenia.
— Rozkazy pańskie skrupulatnie będą wypełnione..
— Rachuje na to i powracam do prefektury. Oczekuję na agenta, który posiada całe moje zaufanie, życzyłbym sobie, aby obecny był przy poznawaniu ciał przez rodzinę i przy badaniach ich. Do mojego powrotu pozostaw pan wszystko tak, jak jest... Kiedy Bertrand przyjdzie ze śniadania, poproś go pan, aby był cierpliwym...
Pan naczelnik może być spokojny.


∗             ∗

Teraz kiedy wytłómaczyliśmy wszystko naszym czytelnikom, powróćmy do Rajmunda i Verniera.
Zjedli śpiesznie śniadanie, następnie wsiedli na kolej, a z kolei do powozu.
W godzinę wchodzili do gabinetu naczelnika bezpieczeństwa publicznego.
Czekałem na ciebie gorączkowo!.. odezwał się tenże do Rajmunda. — Czy nie było cię w domu?
— Nie, panie naczelniku... korzystając z udzielonego mi urlopu, odprowadziłem syna do Port Créteil i tam to mnie zastał Vernier...
— Bardzo ci jestem wdzięczny, żeś się bezzwłocznie stawił na moje wezwanie.
Spełniłem tylko swój obowiązek...
— To prawda, ale nie targowałeś się z przybyciem i w tem właśnie twoja zasługa... Przedwczoraj mój kochany Rajmundzie, dałem ci urlop... A dzisiaj już jestem zmuszony ci go cofnąć...
— Spodziewałem się tego... przeczuwałem — szepnął pognębiony Fromental. Od dawna już przyzwyczaiłem się do zawodów... Teraz zawiedziona nadzieja nie stanowi dla mnie niespodzianki... przysięgam panu...
— Wiele bym dał za to, abym mógł oszczędzić ci tego zawodu.
— Czyż było to niemożebnem?
— Tak... Zaszło coś bardzo ważnego...
— Coś bardzo ważnego? — powtórzył Rajmund. — Cóż takiego?
— Przypominasz sobie, że po oględzinach ciała Fauvela, znalezionego w Sekwanie, wszyscyśmy zgodzili się na to, że zbrodnię tę popełnili jego wspólnicy, złodzieje książek i którzy obawiając się jego denuncyacyi, usunęli go...
— Bez wątpienia...
— A więc myliliśmy się...
— Tak pan sądzi?
— Nie tylko przypuszczam ale jestem przekonany... mam dowód, a tego dowodu dostarczyły mi dwa trupy, pozbawione życia w ten sam sposób co Fauvel... zamordowane tą samą ręką, która zabiła Fauvela!..
— O! co pan naczelnik mówi? krzyknął ździwiony Rajmund.
— Prawdę, o której możesz się zaraz przekonać na własne oczy... Przedewszystkiem przeczytaj ten raport komisarza policyi z Neuilly.
I naczelnik bezpieczeństwa publicznego położył raport przed oczami Rajmunda, który go przeczytał z nadzwyczajną uwagą.
— Ależ — odezwał się po przeczytaniu raportu — widzę, że tu chodzi o samobójstwo, o śmierć naturalną... Mężczyzna się powiesił... kobieta uległa apopleksyi...
— Raport komisarza tak powiada... Ale rzuć teraz okiem na raport doktora z Morgi, gdzie ciała są wystawione...
Rajmund schwycił raport.
— To okropne! — wykrzyknął.
— Zrozumiałeś teraz nieprawda?... i zrozumiałeś jednocześnie, że prefektura policyi byłaby pozbawiona honoru, godną wzgardy, gdybyśmy nie położyli końca tym zbrodniom, które zagrażają bezpieczeństwu całego Paryża!.. Jeżeli nie schwytamy tych łotrów, albo raczej tych ludzkich potworów... jeżeli nie przenikniemy ciemności, w których się ukrywają, zażądam uwolnienia z posady naczelnika bezpieczeństwa publicznego!... Spodziewam się, że to rozumiesz?
— Tak, panie naczelniku, rozumiem, odrzekł Fromental. — I pan mi ten honor czynisz, wybierając mnie do wyśledzenia tych nędzników?...
— Ciebie wybieram. — Przyjmuję... I tym razem jeszcze spełnię mój obowiązek... Jestem gotów na rozkazy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.