Czerwony testament/Część druga/XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.

Chociaż Jakób Lagarde i Pascal Saunier nie chcieli uznać się za zwyciężonych, przegrali jednak pierwszą stawkę — mając atuty w ręku i to im na chwilę odwagę zachwiało.
Nie trwało to wszakże długo...
Wiemy już, jaki sposób został jeszcze Thompsonowi do odzyskania skarbów; sposób okrutny, od którego na razie odstąpił, spodziewając się dojść do celu za pomocą śmierci Fauvela.
Przypadek zawiódł rachuby...
Fauvel zginął, zamordowany okrutnie, a zbrodnia okazała się nieużyteczną...
Trzeba było zaczynać na nowo... zgładzić, wymordować spadkobierców hrabiego de Thonnerieux, wydrzeć im medale, zestawić razem i dowiedzieć się o tajemnicy Testamentu Czerwonego.
Do Pascala należało teraz napędzać w sidła zręcznie zastawione spadkobierców, na których działać nie będzie można za pomocą urody Marty, z powodu ich położenia towarzyskiego.
Co do Fabiana do Chatelux, Pawła Fromentala i René Labarre’a tych pseudo-Thompson miał nadzieję do swoich ściągnąć salonów.
Pascal więc zajmie się: Juljuszem Boulenois, tak zwanym la Fouine, rybakiem zawziętym, którego znamy, Amedeuszem Duvernay, tapicerem i Marta-Emilia Berthier.
Ażeby to ostatnią zgładzić, trzeba będzie udać się aż do Genewy, gdzie podług testamentu hrabiego de Thonnerieux znajdować się miała.
Dodajmy tutaj, iż hrabia de Thonnerieux nie wiedział o małżeństwie Periny Berthier i o tem, że córka jej przy brała także nazwisko Grand-Champ.
Dwaj zbrodniarze, zamknięci w gabinecie doktora, naradzali się i układali program działania na przyszłość.
— Mówiłeś zdaje się rzekł Pascal, te Amadeusz Duvernay, medalu nie nosi przy sobie?...
— Tak, mówiłem, że bojąc się go zgubić, oddał młodej dziewczynie, z którą mieszka i z którą po dojściu do pełnoletności zamierza się ożenić...
— Jak się nazywa ta dziewczyna?
— Wirginia... zanotuj to sobie...
— Ja zawsze i wszystko notuję...
Wyjął notatnik, zapisał naprędce imię dziewczyny i podnosząc głowę mówił:
— Nie widzę potrzeby zajmowania się Amadeuszem Duvernay...
— A to dla czego?
— Nie będąc w posiadaniu medalu, nie zawadza nam... Wirginię należy usunąć...
— Masz racyę, lecz tylko pozornie, gdybyśmy pominęli Amadeusza, to po zniknięciu kochanki, wszcząłby alarm i poszukiwania, nie tylko o nią, ale rozgłosiłby, że posiadała medal, że go na szyi zawieszony nosiła, tego tylko trzebaby było, aby obudzić czujność policyi i sprowadzić śledztwo, mogące nas zgubić... Precz ze skrupułami...
Nie zrobisz jajecznicy, jaj nie rozbiwszy... Energii mój kochany i to podwójnej nam potrzeba!
— Tej mi nigdy nie zbraknie, a skrupułów nie mam żadnych... Za tydzień ani Duvernay ani jego kochanka zawadzać nam nie będą...
— Liczę na twój spryt i odwagę... co do La Fouina...
— O! z tym to najłatwiej — przerwał Pascal.
— Ty będziesz się zajmował interesami po za domem, a ja tymczasem stanę się doktorem Thompsonem do szpiku kości, oddam się na usługi pacyentom, których sądząc z listów jakie otrzymuję, chmara będzie.
— Ukończywszy sprawy na miejscu, zapytał były sekretarz hrabiego, czy niezwłocznie pojadę do Genowy?...
— Zobaczymy. — Zajmiemy się Marta Berthier na samym końcu. Kto wie, może medale zebrane tutaj, wskażą nam gdzie skarb się znajduje, a wtedy usunięcie młodej dziewczyny stanie się niepotrzebnem.
— Bardzo to prawdopodobne, wreszcie zobaczymy... Więc od jutra zaczynasz przyjmować pacyentów?
— Od jutra, wszystkie dzienniki wieczorne już to opiewają...
— A kiedyż urządzisz przyjęcie, na które zamierzasz zaprosić książąt nauki i całą śmietankę towarzystwa?
— Najdalej za dni pięć. Pamiętaj, każ przygotować listy zapraszające...
— Już dawno są gotowe, trzeba tylko wpisać daty i porozsyłać.
— Wszystko dobrze idzie, spiesz się, bo czas to pieniądz. Przekonałeś się co kosztowało nas opóźnienie o kilka minut!... Kto wie, czy kamerdyner hrabiego, tak głupio posądzony o kradzież testamentu, nie posiada choć małej części tajemnicy... Przy badaniu gotów się wygadać przed sędzią i obudzić podejrzenia policyi...
— O to możemy być spokojni — odrzekł Pascal.
— Ciekawy jestem dla czego?
— Dla tej prostej przyczyny, że gdyby Wawrzyniec co wiedział, jużby dawno się wygadał, aby się tylko uniewinnić... Podejrzenie niedorzeczne lecz prawdopodobne, które na nim cięży, jest naszą tarczą ochronną...
— Rozumiem to dobrze, lecz idziemy pe ślizkiej drodze, zewsząd grożą nam niebezpieczeństwa. Trzeba przewidzieć wszystko, wszystko uprzedzić... Zbytek ostrożności nikogo nie zgubi!... Czy masz dzienniki poranne?
— Mam wszystkie.
— Nic nie piszą o sprawie Fauvela?
— Ani słowa. Zapewne nic nie wyłowiono...
— Już trzy dni wpłynęło. Sekwana miała czas zanieść daleko śmiertelne szczątki... Będzie wszystko dobrze, tak się spodziewam...
Zapukano do do drzwi i lokaj zawiadomił, że śniadanie podane.
Thompson i jego sekretarz, zeszli się z Angelą i Martą w sali jadalnej.
Od powrotu do Paryża wyraz smutku i melancholii, osiadł na ślicznej twarzyczce Marty.
Jakób to dostrzegł i pragnął poznać przyczynę, lecz biedna sierota odpowiadała wymijająco.
Nieświadomy ostatnich przygód Marty, przypisywał smutek jej — żalowi po stracie matki, którego czas jeszcze nie ukoił...
Jakób wpatrywał się w Martę z uwielbieniem, z zachwytem, oczu od niej oderwać nie mogąc... uczucie jakieś nowe, nieznane dotąd jeszcze, pełne rozkoszy i rozpaczy zarazem, budziło się w sercu tego potwora...


∗             ∗

Rajmund Fromental — jak mówiliśmy przejęty był głęboką radością, gdy mu się udało oddać w ręce sprawiedliwości trzech złodziei książek Biblioteki narodowej; radość ta jednak nie była zupełna, sprawiedliwość wymagała, aby odszukał Fauvela, pasera, najgłówniejszego winowajcę, łotra, któremu kradzież najwięcej korzyści przyniosła.
Pomiędzy papierami, zabranemi u Fauvela, były wskazówki, że jest więcej wspólników. Koniecznie trzeba było odszukać antykwaryusza, który chcąc się ratować wyda ich, aby zyskać dla siebie pobłażliwość sędziów.
Przypuszczano, że miał jakieś podejrzenie, coś przeczuwał i uciekł ze strachu...
Na wszystkie strony wysyłano telegrafem rozkazy rozesłano rysopis jego do wszystkich miast, a także agentom zagranicznym francuskim.
Oddziały żandarmów przetrząsały okolice Paryża, śledziły, wypytywały; nie zaniedbano żadnego środka, aby odnaleźć Fauvela i skonfrontować ze złodziejem i złodziejką, trzymanymi w więzienia.
Fromental ciągle na nogach. zmęczony piekielnie, postanowił jechać do syna, aby choć trochę wypocząć.
W dniu, w którym zaczyna się ta druga część naszego opowiadania, odebrał list od Magdaleny.
Poczciwa stara sługa, nie chcąc zatrwożyć swego pana, nie pisała o swoich obawach, znać tylko było przymus w tym liście, a biedny ojciec Pawła przeczuwał, że coś złego się stało.
— Pojadę dziś zaraz do Créteil — pomyślał przeczytawszy list — odniosę raport naczelnikowi i poproszę o urlop na dni kilka... Nie odmówią mi przecie tej małej nagrody...
Wyszedł zaraz do prefektury i udał się do gabinetu szefa bezpieczeństwa, lecz ten zajęty był sprawami pilnemi i nie mógł go przyjąć w tej chwili.
Rajmund musiał czekać.
Dopókiż — myślał łańcuch ten ciągnąć będę za sobą — czyż nigdy nie zabłyśnie mi swoboda. — Serce ciągnie mnie do Pawła, jedynej mojej miłości na ziemi, a obowiązek czekać każe na pozwolenie.
Oczekiwanie trwało przeszło godzinę, która mu się wiekiem wydała.
Nareszcie naczelnik wezwał go do swego gabinetu.
— Kochany Fromentalu — rzekł wyciągając rękę na powitanie — szczęśliwym jest, że cię widzę... Mam ci dobrą udzielić nowinę...
— Dobrą nowinę?... wykrzyknął Rajmund drżąc cały.
Czyżby?... rzekł i nie był w stanie skończyć.
— Jeszcze nie... odparł naczelnik domyśliwszy się o co idzie — ale nie długo mam nadzieję, doręczę ci upragnione uwolnienie.
Tymczasem o co innego chodzi... z polecenia prefekta, a w nagrodę za trudy, przyznano ci 2,000 franków!... Oto przekaz do kasy.
— Ślicznie dziękuję panu, a nieskończenie wdzięczny jestem panu prefektowi — odpowiedział Rajmund chłodno, doznawszy okrutnego zawodu.
— Nie pieniędzy się spodziewałeś, czuję i widzę to dobrze — zauważył naczelnik, ale bądź cierpliwym jeszcze trochę... i licz zupełnie na mnie... Korzystaj z chwili i podawaj zaraz prośbę, ja cię zaś polecę kilku osobom wysokiego stanowiska... no i sam zrobię co trzeba, lubo widzi Bóg, jak mi żal tracić takiego jak ty pomocnika...
— Na pana, panie naczelniku, liczę najwięcej, odrzekł Fromental — i błagam cię dopomóż mi, bo syn mój jak mi się zdaje będzie musiał powrócić do Pa ryża. A wtedy znowu wszystkie obawy moje odżyją...
— Będzie musiał powrócić!... A to po co?... Czyż pobyt na wsi nie jest dlań korzystnym i czyż nie możesz go tam odwiedzać ile razy ci się podoba?...
— Otrzymałem dziś rano list od starej mojej służącej, która wypiastowała Pawła, i którą przy nim umieściłem. List to nie dość jasny i nie dość wyraźny, pozwala mi się jednakże domyślać, że stan zdrowia chłopczyny pogorszył się przez kilka dni w ciąga których go nie widziałem...
— No, no... czy się tylko nie próżno trapisz urojonemi przypuszczeniami...
— Daj Boże aby tak było... Bądź co bądź jestem zaniepokojony nadzwyczajnie i chciałem prosić pana naczelnika o urlop na kilka dni.
— Aj!... drogi, kochany Fromentalu, zawołał naczelnik z widocznem niezadowoleniem w głosie, w jakże niefortunną znowu chwilę występujesz z żądaniem.
— A jednakże, panie naczelniku... zaczął Rajmund ździwiony...
Naczelnik przerwał mu jego słowa.
— Niefortunnie wybrałeś chwilę!... powtórzył. Żądanie twoje nie może być żadną miarą uwzględnione...
— Ależ dla czego, nareszcie?...
— Bo naczelny prokurator rzeczpospolitej domaga się aby tobie koniecznie poruczyć odnalezienie Fauvela i spodziewa się, że zaraz najenergiczniej rozpoczniesz poszukiwania.
— Wiecznie zatem łańcuch i łańcuch! jęknął Fromental złamany.
— Trzeba spełnić obowiązek, to trudno...
— Ależ panie naczelniku, zapominasz pan widocznie, że ja ojcem przecie jestem, że moje dziecko może w tej chwili śmiertelną jest złożone chorobą... Jeżeli nie zajmę się nim zaraz, jeżeli nie przedsięwezmę środków do zapobieżenia złemu, może to skończyć się fatalnie!.. Powiedziano mi, że dni syna są policzone... że umrze... jeżeli nie zabiorę się do niego w tej chwili, jeżeli czuwać nad nim nie będę... Czyż możliwem jest, abym był w stanie w okolicznościach podobnych pełnić te nużąca służbę, która cały czas mi pochłania, a wymaga energii i przytomności?... Błagam pana, panie naczelniku, ulituj się nademną... błagam pana jako także ojca, uwolnij mnie na trzy miesiące... Zapewniano mnie, że w ciągu tego czasu będzie można wyprowadzić Pawła z niebezpieczeństwa!...
Naczelnik bezpieczeństwa publiczne go powstał i zmarszczył brwi.
— Panie Fromental — rzekł głosem suchym, nie mam stanowczo możności uczynić zadość życzeniu, które mi pan wyraziłeś. Jesteśmy wierzycielami pańskimi jak dobrze panu o tem wiadomo. Wszystek czas pański... zarówno dniem jak i nocą, wyłącznie do nas należy!... Ale nic a nic panu nie przeszkadza zajmować się synem i nam służyć jednocześnie!... Miłość ojcowska nie sprzeciwiała się nigdy i nigdy się nie sprzeciwi spełnieniu obowiązku. Uwalniam pana na dzień jeden. Skorzystaj z tego czasu, zobacz się z synem, a jutro o godzinie pierwszej z południa, zobacz się ze mną dla odebrania instrukcyj...
Rajmund zrozumiał, że wszelkie dalsze nastawanie byłoby całkiem bezskuteczne... że nic by z pewnością wskórać nie potrafił.
Miał w tej chwili do czynienia z innym zupełnie człowiekiem!...
Nie był to już ten co przed chwilą protektor łaskawy, który najprzyjaźniej gawędził z protegowanym, był to naczelnik.. zwierzchnik...
Nieszczęśliwy ojciec nie odpowiedział ani jednego słowa.
Rozumiał do czego obowiązuje go subordynacya służbowa i stłumił przemocą łzy, co się gwałtem do oczu cisnęły.
Twarz naczelnika nie wyrażała nic więcej nad determinacyę stanowczą, ale wargi szeptały:
— Biedny Fromental... uważa mnie za okrutnika... za potwora bez serca... ale jakże myli się straszliwie!.. Nie mogłem nie zrobić dlań więcej jak zwolnić go na dzień jeden... Mam przecie także swoje do spełnienia obowiązki!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.