Czerwony testament/Część druga/XXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.

— To co mi pani powiedziała sprawia mi boleść prawdziwą, poważałem bowiem bardzo pana Antoniego Fauvel... odezwał się Jakób po chwilowem milczeniu.
— Czy morderca został schwytany?...
— Nie... odrzekła pani Labarre.
— A czy przynajmniej domyślają się kto mógł popełnić zbrodnię?...
— I tego nie.
— Co za przyczyna popchnęła mordercę?
Wdowa po adwokacie chciała odpowiedzieć, ale syn ją uprzedził.
— Antoni Fauvel, rzekł sucho, został zabity przez jednego ze wspólników swoich...
— Moje dziecko — przerwała żywo pani Labarre — czy też zastanowiłeś się nad tem coś powiedział?... To bardzo źle mówić tak o swoim wuju i zabraniam ci stanowczo...
— E! moja mamo, mówię jak jest, a mama wie o tem tak dobrze jak i ja — odparł seminarzysta.
— Ależ nie... nie...
— Powtarzam, że mama wie o tem tak dobrze jak i cały Paryż. — Do swojego uczciwego zajęcia księgarskiego, mój wuj włączył niestety operacye tajemnicze, kryminalne... — Rewizya policyjna przekonała się, że podejrzenia jej były uzasadnione... Nieboszczyk znalazł sposób uniknięcia kary i został zamordowany przez złodziei, od których nabywał kradzione książki, a którzy obawiali się wydania... Mama nosisz żałobę po swoim bracie, a ja nie mam prawa zabronić ci tego, co do mnie jednak nie mam ani krepy na rękawie ani żałoby na sercu. Ci, co po złych drogach chodzą, nie mogą we mnie budzić ani litości ani pobłażania!... Błagam gorąco Boga, ażeby raczył przebaczyć duszy Antoniego Fauvela, więcej nie zrobić nie jestem w stanie!...
— Mój synu, nakazuję ci milczenie. Obrażasz mnie ciężko, ubliżając w ten sposób pamięci swojego wuja!...
Jakób z ciekawością przypatrywał się seminarzyście, którego stanowczość była w rażącej z wątłym pozorem sprzeczności.
Pomiędzy synem a matką nie było żadnej wspólności w zapatrywaniach, żadnej nie było pomiędzy nimi sympatyj.
To biło w oczy widocznie.
Trudno by znaleźć dwie natury, równie do siebie niepodobne, zarówno pod względem fizycznym jak moralnym.
— Mój młody paniczu — odezwał się doktor do seminarzysty — pozwól mi nie podzielać twojego zdania... — W tragicznej śmierci twojego wuja, widzę ja jakąś tajemnico, o której niebezpiecznie jest tak się lekkomyślnie wyrażać. Policya nie jest nieomylną. Może nie zadługo przekonasz się pan o tem i żałować będziesz pospiesznego a surowego swego sądu. Co do żałoby pani, sądzę, że nie powinna ona odbierać mi nadziei zobaczenia pani w moim domu... Racz pani zważyć, że zebrania będą bardzo nieliczne, najzupełniej zaufane... Rozmowa, zawsze, interesująca w kółku dobranem, trochę muzyki... ot i wszystko. Pomówimy o tem jeszcze... Nie uważam się bynajmniej za pokonanego... Tymczasem proszę pani o pozwolenie zbadania syna...
— Proszę oto serdecznie...
— Chciałbym pierwszy zrobić panu zapytanie... — odezwał się seminarzysta, chciałbym ja pierwszy posłyszeć zdanie pańskie o mojej chorobie...
— Choroba to nie trudna do odgadnięcia — odparł pseudo Thompson z uśmiechem — jesteś pan anemicznym...
Jestem w krew bardzo ubogi, mam jej w sobie bardzo nie wiele... tak to prawda... wiem dobrze o tem...
— Pracujesz pan prawdopodobnie bardzo dużo i to wycieńcza pana...
— Pracuję tak samo jak koledzy moi, bo nie chcę pozostawać w tyle, ale zapewniam pana, że praca bynajmniej mnie nie zażywa, że jej się znów ze zbytnią namiętnością nie oddaje.... Natura obdarzyła mnie objęciem bardzo żywem i bardzo wielką pamięcią. Jeżeli należę do pierwszych uczniów, to winienem to owym właśnie zdolnościom wrodzonym, ale nie pracowitości.
— Prowadzisz pan życie siedzące?...
— O, tak... siedzę bodaj po dniach całych...
— Sposób odżywiania, do jakiego stosować się pan musisz, może jest nie zupełnie odpowiedni i powoduje zaburzenia w organizmie.
Młody człowiek wstrząsnął głową.
— Racz pan szukać innej przyczyny, powiedział pożywienie jest dostateczne, obfite nawet i zupełnie zdrowe...
— Czy nie musisz pan nieraz długo na czczo pozostawać?...
— Zapewne, ale gdyby zachodziła togo potrzeba, a raczej gdyby mi zależało na tem, mógłbym łatwo wykręcić się z pod przepisów i uczynić zadość apetytowi...
— Co ty pleciesz, moje dziecko?... — zawołała pani Labarre, zgorszona i źdsiwiona gadulstwem swego syna. — Gdyby tak posłyszeli cię twoi profesorowie, dopiero ładnego nabraliby o tobie przekonania.
— Nie profesorami przecie mam w tej chwili do czynienia, moja mamo — odciął się seminarzysta — jestem zdaje mi się u lekarza, który, jak utrzymujesz, jest w stanie bardzo pomódz mojemu zdrowiu... Doktór, aby mógł zwalczać cierpienia fizyczne, musi poznać dokładnie stan moralny swego klienta... Doktór jest, jak spowiednik... Ja się spowiadam w tej chwili...
Jakób Lagarde przygryzł wargi aby się nie roześmiać.
— Tak jest... pomyślał sobie — Pascal miał słuszność zupełną... Ten chłopak wcale nie z własnej woli wstąpił do seminaryum... Zmusiła go do tego mama!...
Potem odezwał się głośno:
— Jakiejże więc przyczynie przypisujesz pan słabość swoję?...
Syn adwokata odpowiedział bez namysłu:
— Nudom, szanowny panie doktorze, nieznośnym nudom, które mnie toczą i wkrótce zabija!...
Pani Labarro wtrąciła się znowu:
— René.. René!... powiedziała zirytowana... zdaje mi się, że ja śnię, gdy słyszę co ty wygadujesz... Co się dzieje tobą, mój drogi?...
— Nic się ze mną nie dzieje, moja mamo... jestem szczery i oto wszystko!... Aż do tej chwili nie miałem sposobności wypowiedzieć komukolwiek moich myśli... Tyś mnie wysłuchać nie chciała... Nie do ciebie też zwracam się i teraz przecie... Mówię do pana doktora... Chodzi ci o moje zdrowie... zależy ci na mojem życiu, nieprawda?...
— Czy mi oto chodzi?... odpowiedziała z hipokryzyą pani Labarre, głosem drżącym udającym niby wzruszenie. Czyż ma kogo takiego, któregobym więcej niż ciebie kochała na świecie?... Czyż nie jesteś jedynem dzieckiem mojem?... synem moim?... Kocham ciebie tylko, a kocham cię nad wszystko, kocham cię bardziej niż siebie sama, kocham cię jak matka syna kochać powinna!... Przypuszczam, że wcale nie wątpisz o tem... i nie będziesz wątpił nigdy...
Réné Labarre miał na wargach uśmiech ironiczny, ale nie odezwał się wcale.
Jakób przerwał milczenie.
— A zatem, szanowny panie, przypuszczasz pan, że życiu monotonnemu winien pan jesteś chorobę swoję? Niczemu bezwarunkowo więcej.
— Czy stan duchowny nie podoba się panu?...
— Nie mam doń najmniejszego powołania.
Pani Labarre pobladła trochę i utkwiła w suficie wzrok rozsierdzony.
— Czy sądzisz — odezwała się po chwili — że cię przyprowadziłam tutaj po to, aby słuchać twoich jakichś niepojętych dla mnie wybryków?...
— Czy mam kłamać przed doktorem, kochana mamo?..
— Czyżby stau duchowny nie wydawał się panu dość poważnym, dość świętym?... zapytał pseudo Thompson.
— Jest to stan godzien najwyższego szacunku, o tem wiem tak dobrze ja, jak wszyscy, alem ja tego stanu nie godzien. Kapłanem Chrystusowym można być tylko z najszczerszego, z najgłębszego przekonania, nigdy z jakichś rachub postronnych. Moje usposobienie pociąga mnie gdzie indziej... Z posłuszeństwa jedynie nie z poczucia osobistego, dostałem się do seminaryum... Moja matka jest jeszcze młodą i ładną... Moja przy niej obecność daleko ją starszą czyniła... Tak jej się przynajmniej wydawało... Dorosły syn przy jej boku nieznośnym był dla jej próżności...
— Dość... dość tego... cicho bądź... ofuknęła pani Labarre głosem syczącym, po przez zaciśnięte zęby...
— Dla czegóż to mam być cicho? — odparł chłodno René. Ani jeden wyraz mój nie jest kłamstwem... możesz mi pan wierzyć, panie doktorze... Usunięcie mnie z domu rodzicielskiego, rozwiązywało w zupełności ręce mojej matce... Była ona jak najbardziej przekonana, że gdy raz zostanę księdzem, skwituję ze wszelkich dóbr doczesnych, i zrzeknę się na jej korzyść majątku, w tej chwili bardzo zagadkowego co prawda, majątku, jaki powinienem odziedziczyć, jeżeli da się odnaleźć skradziony testament hrabiego de Thonnerieux. W szesnastym roku życia, zmuszony byłem zgodzić się na zamknięcie się w klasztorze.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że mi wybrano karyerę najzaszczytniejszą — boć czyż może być coś wznioślejszego nad kierowanie rozumu ku dobremu, wznoszenie duszy ku Bogu, podtrzymywanie zwątpionych, pocieszanie strapionych, ostrzeganie możnych tego święta przed zarozumiałością i pychą, ćwiczenia się w poczuciu obowiązku, w zaparoiu się i poświęceniu, krzewienie słowa Bożego i popieranie zasad świętych, czynami odpowiedniemi?...
Ale posłannictwo takie spełniać trzeba z najżywszem przekonaniem, z bezbrzeżną bodaj miłością!...
Zbrodnią jest kierować się na kapłana gdy się czuje, iż nie stoi się na wysokości zadania!.. Zbrodnią jest kłamać cnoty, których się nie praktykuje, nikczemną jest obłudą wskazywać innym drogi po których się samemu nie chodzi!... Ohydą jest wygłaszać najszlachetniejsze zasady, a nie przyświecać odpowiednim przykładem w życiu, nikczemnością jest pokrywać cnotę — hipokryzyą, wadą najwstrętniejszą pomiędzy wadami!...
Nie czuję w sobie dość siły, aby pokonać ułudy tego świata!.. Sądziłem, że potrafię zwalczyć moję naturę... Zrujnowałem zdrowie i zostałem zwyciężonym... Oto jedyny wynik moich usiłowań najszczerszych... Aby odżyć potrzebowałbym czystego powietrza, wolności, życia czynnego, pracy, potrzebowałbym poświęcić się zawodowi przemysłowemu, który jest także zawodem honorowym, uczciwym, który także pozwala czynić dobrze. Nie byłem w stanie pokonać się i wyrzec wszystkiego, ponieważ nie chce się niczego wyrzekać. Nie mogłem zaprzysiądz wiecznej czystości, bom do krzywoprzysięztwa niezdolny!...
René umilkł skoro wypowiedział to wszystko.
Pani Labarre podniosła się z siedzenia.
Znać było, że się hamowała gwałtownie kilkakrotnie otwierała usta, ażeby przerwać synowi, ale ten gestem nakazywał jej milczenie i mówił dalej z niezwykłem ożywieniem.
Twarz rozjaśniła mu się zupełnie.
W oczach gorzał ogień niezwykły.
Był w tej chwili prawdziwie pięknym mężczyzną i Jakób Lagarde nie mógł się dość wydziwić tej zmianie tak nagłej a tak uderzającej.
— Spodziewam się, że już skończyłeś nareszcie! — odezwała się wdowa ze złością.. Zapominasz zupełnie, żeś mi winien szacunek jako matce...
— Niech mnie Bóg strzeże! — odparł młody człowiek z powagą. Dusza moja wzburzona przez pokrywanie się zbyt długie, uniosła mnie być może nieco, alem wypowiedział szczerą prawdę, alem nie stracił ani przywiązania, ani poszanowania należnego ci moja matko!... Zdaje mi się nawet, żeś powinna być zadowoloną, iż znalazłaś sposobność poznania swego syna, zrozumienia jego usposobień prawdziwych, zrozumienia przyczyny złego, które cię zaniepokajają... Jestem pewny, że doktór Thompson potrafiłby doprowadzić mnie do wyzdrowienia, ale jestem zarazem jaknajbardziej przekonany, że pomimo całej wiedzy swojej, nie będzie w stanie nic uczynić, jeżeli zasadnicza przyczyna choroby usuniętą nie zostanie!..
Nie obawiaj się moja mamo, nie będę ci nigdy natrętnym, nie zgłoszę się nigdy do ciebie, jeżeli pierwszą mnie o to nie zawezwiesz. Jeżeli spadnie na mnie majątek, możesz być pewną, że ci go oddam cały w rękę... Co dla mnie znaczą pieniądze?... Nie dbam wcale o bogactwo, dbam tylko, o pracą, o stanowisko zgodne z usposobieniami mojemi!... Skończyłem panie doktorze!... Czy wystarczają pana moje wyznania?...
— Najzupełniej moje dziecię, odpowiedział Jakób.
— Co pan wnosi zatem z tego co pan posłyszał?...
— Żeś pan najzupełniej niezdolny do stanu duchownego...
— Mama pańska zrozumie to również z pewnością i pozostawi panu zupełną wolność w wyborze karyery, tem bardziej, że zamknięte życie seminaryjskie zrujnuje zdrowie pańskie doszczętu, a zdrowie jest skarbem najgłówniejszym. Zajmę się panem... wyleczę pana...
— Co do pani — dorzucił doktor, wyciągając przyjaźnie rękę do pani Labarre — za bardzo dobrą pani jesteś matką, abyś nie zrozumiała głosu własnego dziecka. Nie wolno pani i nie zechcesz pani z pewnością narażać go na dalsze męki!... Pozwól mu pani urządzić sobie życie według woli... Mężczyzna to mający dość woli, dość energii, dość od wagi, do zdobycia sobie stanowiska... A przytem, jeżeli zgodzicie się państwo na to, chciałbym chętnie zostać doradcą i przewodnikiem pana René...
— Przyjmuję to oświadczenie z największą radością! — zawołał René.
Jakób uścisnął zlekka rękę pięknej wdówki, której się serce rozpływało, a twarz rumieniła jakby u szesnastoletniej panienki.
— Doktorze — rzekła — gdyby mi René dawniej był wyznał szczerze to co dziś panu wypowiedział, nigdybym mu nie była narzucała mojej woli... Wierz mi pan. Jeżeli byłam ździwioną, to dla tego jedynie, że byłam jaknajbardziej przekonaną o powołaniu syna... Widocznie myliłam się niestety!... Nie mówmy już więcej o tem. Niechaj kochane dziecko moje robi z pomocą Bożą co za dobre dla siebie uznaje, niech rozrządza przyszłością... Byleby pamiętał tylko, że środki nasze są ograniczone...
— Mam pewną wiedzę moja mamo, a to więcej warte niż pieniądze!... Uczyłem się pilnie... poświęcę się więc prawu i zostanę sławnym jak niegdy ojciec adwokatem...
— Wiem, że nie zabraknie panu odwagi dorzucił Thompson — a ja przyrzekłem pomoc i święcie dotrzymam słowa.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.