Czerwony testament/Część pierwsza/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony testament |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Testament rouge |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po obiedzie, który nie trwał długo, bo pan de Thonnerieux nie miał wcale apetytu, wstał od stołu i przeszedł do swojego gabinetu.
Jerome udał się za nim.
— Przypuszczam, że pan hrabia, nie będzie już pisał dzisiaj — odezwał się stary sługa.
— Owszem, kochany Jeromie, tylko nie bardzo długo... — odpowiedział hrabia.
— Lepiej by było, żeby się pan od razu położył.
— Mam do uporządkowania różne rzeczy.
— Czy ja nie mógł bym tego zrobić?
— Nie... mój kochany! Idź, zadzwonię, jak będę cię potrzebował, bez wezwania nie przychodź do mnie pod żadnym pozorem.
— Ale przynajmniej pan hrabia niezadługo na mnie zadzwoni!...
— Niezadługo.
— Panu hrabiemu sen jest koniecznie potrzebny!... Jeżeli pan nie prędko za.
dzwoni, to ja przyjdę sam.
— Zabraniam ci stanowczo.
Jerome wyszedł potrząsając głową.
Pan de Thonnerieux zasiadł przed biurkiem, podparł głowę rękoma i dumał.
O czem mógł dumać ten męczennik nieszczęśliwy.
Zawsze o jednem i tem samem... myślał o grobie rodzinnym w którym spoczywały drogie mu istoty, i w którym pogrzebał wraz z niemi wszystkie swoje radości i wszystkie nadzieje swoje.
Siedział długo pogrążony w zadumie.
Łzy bezwiednie spływały mu po policzkach.
Ściemniło się zupełnie.
Nagle drzwi się otworzyły i Jerome wsunął się po cichutku.
Filip podniósł głowę.
— Czego chcesz?... zapytał.\
— Zdawało mi się, że pan hrabia dzwonił... odpowiedział stary sługa.
— Nie dzwoniłem, ale ponieważ tu jesteś, to podajże mi światło.
— Spodziewam się, że pan hrabia, skończył już pracę swoją — rzekł służący stawiając zapalone kandelabry.
— Nie jeszcze, mój przyjacielu...
Przy świetle sługa spojrzał na pana i zobaczył smutny wyraz jego twarzy, zaczerwienione oczy i łzy spływające po policzkach.
— A!... mój Boże! mój Boże!... wykrzyknął głosem wzruszonym — pan hrabia znowu płakał!...
— Mylisz się...
— Na nieszczęście, że się nie mylę!...
— Wcale nie płakałem... dumałem tylko — mruknął hrabia.
— O naszych drogich paniach!.... o nich... zawsze o nich!... Ale temi myślami powiększa pan tylko boleść swoje... Pan hrabia się zabija.
— A gdyby i tak było? — Wiesz, że manie śmierć wcale nie przestrasza, że mnie pociąga raczej. Wiesz, że byłaby dla mnie prawdziwem wyzwoleniem, połączyłbym się z niemi... — Mój Jeromie, pozostaw mnie też samego.
Służący skłonił się i wyszedł, ocierając oczy zwilżone.
Hrabia wstał, wziął kandelabr i chwiejącym krokiem podążył do drzwi, które otworzył.
Drzwi te prowadziły do dużego pokoju, do którego pan de Thonnerieux wszedł z widocznem wzruszeniem.
Okna pozasłaniane tu były ciemnemi zasłonami, w dzień więc nawet nie musiało tu być widno.
W głębi na niewielkiej estradzie, stały dwa łóżka, nakryte krepą czarną.
Na jednem z nich umarła matka, na drugiem córka.
Nad łóżkiem wisiały naturalnej wielkości portrety: pani de Thonnerieux i Maryi.
Hrabia postawił świecznik na stoliku, wszedł na estradę i ukląkł pomiędzy łóżkami.
Długo klęczał, modlił się i płakał, a głośne tkania starca, poruszyłyby serca najtwardsze.
Nareszcie podniósł głowę, wyciągnął wychudłe ręce ku obu portretom, zdającym się patrzeć na niego, i niezrozumiałym prawie głosem wymówił:
— Cienie ukochane moje, wyście życiem mojem były. Gdy was nie ma i mnie nie ma. Ale nadeszła nareszcie pożądana godzina, walka moja skończona. Nie będziecie mnie już odtąd wzywać. Czekajcie na mnie, już do was idę...
Głos zagasł mu zupełnie.
Opuścił na piersi głowę i zaczął znowu się modlić, a potem podniósł się, spojrzał raz jeszcze na portrety, wziął świecznik i powrócił do swojego gabinetu.
— No — powiedział prawie głośno, siadając znowu przed biurkiem — to wcale nie złudzenie. Dzięki Bogu, koniec mój się zbliża. Czas jest pomyśleć nad tem, aby ostatnia moja wola należycie wyjaśnioną została. Ponieważ nie mam wcale sukcesorów mojego nazwiska i krwi, ponieważ sam jeden pozostałem na świecie, chcę, aby po mojej śmierci, majątek mój służył ku tym samym celom, ku którym służył mi za życia.
Mówiąc to, pan de Thonnerieux otworzył jednę z szuflad biurka i wyjął zeń wielką kopertę zapieczętowaną trzema wielkiemi czarnemi pieczęciami, na której dużemi literami widniał napis:
— Muszę to przerobić, albo poprawić przynajmniej — rzekł, przecinając scyzorykiem kopertę i przebiegając oczyma wyjęty z niej papier stemplowy. — Wtedy potrzebowałem pamiętać jedynie o zrodzonych tego samego dnia co Marya, że jednak, na nieszczęście, okoliczności się zmieniły, trzeba też i akt ten zmienić.
Podarł papier trzymany w ręku i rzucił do kominka, na którym pomimo ciepłej pory, utrzymywano ciągły łagodny ogień.
Stan zdrowia pana de Thonnerieux koniecznie tego wymagał.
Kiedy ostatni kawałek papieru w popiół się zamienił, rozłożył hrabia na biurku nowy, arkusz papieru i postawił kałamarzyk z czerwonym atramentem, ten sam, który miał ze sobą w bibliotece.
Poczem otworzył inną szufladę i wyjął papiery zawierające rachunki, inwentarze i tytuły własności.
Zaczął przeglądać te papiery, jedno przerzucając tylko okiem, drugie odczytując szczegółowo.
Jeden zwłaszcza dokument zainteresował go bardzo.
Dokument ten, odznaczający się pięknem bardzo pismem, miał u góry napis: „Posiadłości Sancerre.“
Były to dowody posiadłości, jakie pan Thonnerieux posiadał w Sancerre, z wyszczególnieniem dochodów z nich, tak w pieniądzach jak w naturze.
W oddzielnej kolumnie znajdowały się uwagi, dotyczące tak samych posiadłości, jak i eksploatujących je dzierżawców.
— Znakomita to praca pod każdym względem — szepnął starzec, przeczy tawszy wszystko do końca... — Pisał to ten nieszczęśliwy Pascal Saunier, który przez dwa lata był moim sekretarzem. Dziwny to zaiste chłopak! Zdolny za dziesięciu, ale zła wyjątkowo natura! Niezmiernie inteligentny ale przewrotny! — Interesowałem się nim bardzo. Wszelkiemi sposobami usiłowałem naprowadzić go na dobrą drogę. Na nic się to wszystko nie przydało! W dwudziestym trzecim roku, skazany na trzy lata więzienia za fałszerstwo, zamknął sobie raz na zawsze uczciwą przyszłość! — Jeżeli są ludzie przychodzący na świat ze złemi skłonnościami, to on z pewnością do takich należy. Nadchodzi czas jego uwolnienia. Co będzie robił po wyjściu z więzienia? Niestety nic zapewne dobrego! Zgłosi się do mnie, nagada mi pięknych słówek co niemiara, zapewni o skrusze i przyrzeknie poprawę — ale z pewnością obietnicy nie dotrzyma. — Jeżeli będę żył! jeszcze, dam mu trochę pieniędzy. A jeżeli mnie już nie będzie na świecie...
Hrabia zatrzymał się, a po chwili dodał:
— Nieszczęśliwy Pascal, był jednak u mnie w obowiązku. Powinienem bądź co bądź przyjść mu z jakąkolwiek pomocą. A więc spełnię mój obowiązek.
Skończywszy przeglądanie papierów, pan de Thonnerieux odłożył kilka z nich na bok, umaczał pióro w atramencie — i napisał ręką pewną co następuje:
„Ja Filip Armand hrabia de Thonnerieux — zdrów zarówno na umyśle jak i na ciele, wyrażam w tym testamencie ostatnią moją wolę — a egzekutorem mego testamentu ustanawiam pana Perollet, notaryusza paryzkiego, w którym pokładam zaufanie nieograniczone.
„Majątek mój składa się z dwóch części: z części znanej to jest wiadomej — i z nieznanej, a więc niewiadomej.
„Majątek wiadomy dochodzi do pięciu milionów franków, a składa się:
1) Z pałacu na przedmieściu Saint-Germain, na rogu ulic Vaugiraud i Bonapartego, mającego pod ogrodem i zabudowaniami około trzy tysiące metrów przestrzeni, wartości około | 700,000 fr. |
2) Z umeblowania, gobelinów, obrazów, rzeźb, starej porcelany, biblioteki, sreber familijnych, koni, powozów, wartości | 400,000 fr. |
3) Z nieruchomości nowo zbudowanej z trzema oficynami i dwoma podwórzami przy ulicy Rivoli, wartości | 1,200,000 fr. |
4) Z posiadłości przy ulicy Pyramides, wartości | 900,000 fr. |
5) Z pałacu des Granges-Mer-la-Fontaine, mebli, inwentarza, parku, lasu, łąk, i kolonij, należących do całości | 950,000 fr. |
6) Z posiadłości Sancerre, składających się z domów mieszkalnych, gruntów ornych i łąk, rozdzielonych na sześć folwarków wartości | 700,000 fr. |
8) Z gotowizny w złocie, srebrze i biletach bankowych w ilości | 350.000 fr. |
Razem | 5,900 000 fr. |
„W chwili gdy piszę to ostatnie moje rozporządzenie, nie mam żadnych krewnych ani bliższych ani dalszych, czuję się więc w zupełnem prawie i obowiązku rozporządzić moim majątkiem w na stępujący sposób:
„Daję i przekazuję:
„1) Paryżowi, moje posiadłości na przedmieściu Saint Germain, przy ulicy Rivoli i przy ulicy des Pyramides, jak również papiery wartościowe francuzkie i zagraniczne, co wszystko czyni razem sumę trzy miliony trzy kroć sto tysięcy franków. W zamian za to chce, aby miasto reprezentowane przez radę swoję municypalną, wybudowało intra muros, w miejscu które obierze, przytułek nocny na tych samych warunkach co przytułek przy ulicy Tocquerelle.
„2) Miasta Sancerre zapisuję posiadłości jakie posiadam na jego terytoryum, z obowiązkiem aby przy szpitalu tamtejszym założyło i utrzymywało salę na czternaście łóżek dla starców, urodzonych w okręgu Sancerre, a nieposiadających środków utrzymania.
„3) Gminie Granges de Mer-la-Fontaine, w której się urodziłem, przeznaczam pałac, zabudowania i nieruchomości tam położone, z warunkiem, że przez sześć lat od dnia otwarcia mojego testamentu, rolnicy, trzymający folwarki moje w dzierżawie, nie będą żadnych za to opłat wnosili.
„Gmina wejdzie w posiadanie pałacu w ośmnaście dopiero miesięcy po moim zgonie a będzie musiała go zamienić na dom schronienia i wypoczynku dla starców i kalek z całego okręgu. Na utrzymanie zakładu służyć będą dochody dzierżawne.
„4) Pani hrabinie de Chatelux z domu de Graves, zapisuję meble, obicia, obrazy, dzieła sztuki, porcelanę, bibliotekę i srebra rodzinne, znajdujące się w pałacu moim przy ulicy Vaagiraud-a także konie i powozy.
„5) Staremu wiernemu memu słudze Jeremiaszowi Villard, pięćdziesiąt tysięcy franków.
„6) Każdemu z moich służących: Klandyuszowi Perrien, Michałowi Bordier, Jakóbowi Firmin, Sebastyanowi Marcel, Urszuli Armand, Benoicie Vernier, po dwadzieścia tysięcy franków.
„7) Sto tysięcy franków przeznaczam dla rozdania biednym okręgu, przez pośrednictwo rady municypalnej.
„8) Pięćdziesiąt tysięcy franków zapisuję na utrzymanie grobu familijnego, gdzie spoczywa ukochana moja żona i droga moja córka igdzie obok nich ja sam spoczywać będę.
„9) Dziesięć tysięcy franków Pascalowi Saunier, dawnemu mojemu sekretarzowi, aby po wyjściu z więzienia w Nimes rozpocząć mógł życie uczciwe i nie popadł na nowo w błędy, które go poprowadziły do następstw aż tak fatalnych.
„10) Dziesięć tysięcy franków proszę użyć na koszta mojego pogrzebu.“
Po napisaniu tego wszystkiego przy pomocy różnych notat i papierów przed sobą porozkładanych, p. de Thonnerieux poczuł się zmordowanym jak po najcięższej pracy.
Krople potu wystąpiły mu na czole.
Ręce drżały nerwowe.
Położył pióro, oparł się o fotel, odetchnął swobodniej, otarł czoło i przymknął oczy.
Przesiedział tak z dobry kwadrans, a gdy trochę odpoczął, otworzył oczy, wziął znowu pióro, pochylił się nad biurkiem i znowu zaczął przerwaną pracę.