Czerwony testament/Część pierwsza/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony testament |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Testament rouge |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tymczasem zanim nadejdzie panna Marta, może panowie — rzekł gospodarz hotelu znanego pod nazwą „Martin Pecheur,“ będą łaskawi dopełnić małej formalności i zapisać się w tę książkę policyjną, bo tego wymagają przepisy.
— Zawsze chętnie stosujemy się do przepisów — odpowiedział, śmiejąc się Jakob.
— Daj pan atrament i pióro...
Lureau podał żądane przedmioty i otworzył książkę.
Lagarde wziął pióro i napisał:
„James Thompson, obywatel Stanów Zjednoczonych, doktór medycyny, zamieszkały w New-Yorku, w przejeździe do Paryża“.
Oddał pióro Pascalowi, który z kolei napisał: „Pascal Rambert sekretarz doktora Thompsona rodem z Loches — udający się do Paryża“.
— Dziękuję panom... powiedział Lurean, zamykając książkę. Jesteście panowie w porządku a ja także...
W tej chwili weszła Marta zmęczona szybkim pochodem.
— Jestem już panie Lureau... i idę do matki.
— Niech pani będzie łaskawa zatrzymać się chwileczkę, odezwał się oberżysta, bo mam jej coś do zakomunikowania.
— Cóż to takiego?... zapytała z pewną obawą młoda dziewczyna.
— Nic takiego coby mogło panią zmartwić, przeciwnie... Czy pan Gerbaut był dziś rano?
— Był. Czy panu mówił co o mamie?
— Nie widziałem go wcale, ale wczoraj powiadał, że mama ma się lepiej...
— Dziś rano oświadczył, że znalazł jeszcze lepiej...
Pascal i Jakób oczarowani byli zarówno pięknością jak i kryształowym głosikiem mówiącej.
— A pani... panno Marto, odezwał się znowu gospodarz, jakże pani sama znajduje mamę?...
— Nie śmiem opiniować — odrzekła smutnie Marta, bo nie znam się na tem dobrze... Gorączka ustała, ale przychodzenie do zdrowia postępuje coś bardzo wolno...
Lareau potrząsnął głową.
— Długo to co prawda potrzeba czekać na odzyskanie sił — ale czas by już był z tem wszystkiem, aby pani Grand-Champ była znacznie silniejszą. Doktór Gerbaut jest bardzo dobrym lekarzem, każdy wie o tem doskonale... Zyskał sobie ogólne i jaknajlepsze uznanie... Ale się już zestarzał trochę... trzyma się dawnej metody, a nauka postąpiła... Młodzi ludzie są hazardowniejsi ale widzą jaśniej i nie potrzebują okularów... Wolałbym wiedzieć zdanie młodego doktora o chorobie pani Grand-Champ... A pani czyby się to nie podobało?
— Moja matka ma zaufanie do pana Gerbaut... odpowiedziała Marta — proponowanie wezwania kogo innego, przeraziłoby ją napewno... Zresztą korsultacye drogo kosztują... a my nie jesteśmy bogate...
— Zapewne... zapowne... Ale też ja wcale pani nie namawiam na konsylium... Potrzebaby tylko młodego doktora, któryby bez wiedzy pana Gerbaut odwiedził mamę po przyjacielsku...
— Ten młody doktór nie przyszedłby jako przyjaciel!... Jakże pan, chcesz, abym tutaj znalazła kogo takiego, kiedy nie znam nikogo... kiedy nikt się mną nie interesuje?..
— A mnie to panna Marta za nic nie liczy?.. rzekł słodziutko gospodarz. Ja pani i jej mamie całkiem jestem oddany...
— Czy znasz pan młodego doktora, któryby chciał odwiedzić chorą?..
— Właśnie... Doktór to amerykański, któremu przed chwilą opowiadałem o mamie pani i który z przyjemnością powiedziałby swoje zdanie o jej chorobie.
Marta spojrzała na Pascala i Jakóba; jak gdyby odgadła, że to jeden zapewne z tych panów.
— A cóż.. odezwał się znowu Lureau, cóż, zgadza się pani czy nie?...
— Nie wiem doprawdy proszę pana, jakby mamę o tem uprzedzić...
— Jeżeli się pani zgadza, to ja mamę biorę na siebie.
Marta jeszcze się namyślała chwilę.
A nuż doktor Gerbaut nie poznał się zupełnie dokładnie?...
— Kiedybyś pan uprzedził mamę?... spytała.
— Natychmiast, jeżeli sobie pani życzy, bo oto mam honor przedstawić pani pana doktora Thompson i jego sekretarza...
Rzekłszy to Lureau z miną prawdziwego mistrza ceremonii, wskazał dwu młodych ludzi.
Obaj skłonili się z uszanowaniem.
Marta stanęła cała w płomieniach.
Jakób Lagarde zbliżył się z galanteryą.
— Przed chwilą — rzekł — właściciel tutejszego zakładu mówił nam o pani Grand-Champ z takiem współczuciem i zainteresowaniem, że ofiarowałem się natychmiast wypowiedzieć swoje zdanie o stanie jej choroby, nie jako lekarz, ale jako człowiek życzliwy poprostu. Nie mam pretensyi niech mi pani wierzy, do wyższości, może ani nawet dorównywam w wiedzy koledze memu, doktorowi Gerbaut, ale czasami ten kto pierwszy raz patrzy na chorego, może lepiej osądzić sytuacyę. Oddaję się do dyspozycyi pani, jeżeli chce pani przyjąć bezinteresowną moję usługę... z którą się jednakże nie narzucam...
— Owszem.. jeżeli pan łaskaw... to proszę z całego serca... odpowiedziała wzruszona Marta. Byłabym bardzo szczęśliwą, gdyby pan potwierdził zapewnienie doktora Gerbaut, gdyby pan znalazł możliwość wyzdrowienia mojej matki... Dzięki panu byłabym podwójnie spokojną... Przyjmuję usługę z wdzięcznością.. i proszę ze sobą...
Błyskawica radości przemknęła w oczach Pascala Sauniera.
— Zatem pierwsze lody złamane... pomyślał — reszta sama się ułoży!
Jakób spostrzegł tę błyskawicę i nieznacznie się uśmiechnął.
Oberżysta, Pascal i Jakób udali się na drugie piętro, poprzedzeni przez Martę, która znalazłszy się w mieszkaniu podeszła do łóżka chorej matki.
— Matko — powiedziała — nie jestem samą, przybył ze mną pan Lureau i dwaj jego przyjaciele...
— Wszyscy trzej bardzo się tobą interesują i przyszli zobaczyć jak się miewasz.
Perina uniosła się na łóżku i spojrzała na trzech mężczyzn z wyrazem wdzięczności.
Kryminalista z Nimes był jak nam wiadomo, bardzo zdolnym doktorem.
Można powiedzieć nawet, że była to znakomitość w swoim rodzaju, że ukończył świetnie nauki, a obdarzony był od natury zdolnościami nadzwyczajnemi, Gdyby niedobre instynkta, nie były go popchnęły na złą drogę, byłby niezaprzeczenie zajął wydatne miejsce, pośród potentatów wiedzy współczesnej.
Gdy przestępując próg pokoju rzucił spojrzenie na wybladłą twarz chorej, przekonał się odrazu o strasznym jej stanie. Jedno to spojrzenie wystarczyło mu do zrozumienia, co za okrutne spustoszenie sprawiła choroba w organizmie biednej kobiety.
Potrzeba było zapoznać się z tem szczegółowo.
Oberżysta zbliżył się do łóżka z uśmiechem na swej szerokiej twarzy.
— I cóż kochana pani Grand-Champ, zapytał, jakże się tam dzisiaj miewamy?...
— Zdaje mi się, że lepiej, że nawet daleko lepiej... odpowiedziała pani Grand-Champ. Bardzo dziękuję panu za łaskawą pamięć, jak również i panom...
I zaczęła się z ciekawością przypatrywać dwóm nieznajomym.
Jakóba uderzył przytłumiony dźwięk głosu chorej.
Lureau mówił dalej.
— Przyszedłem tu z tymi oto znajomymi panami, bo jeden z nich jest znakomitym lekarzem i powie nam, kiedy pani napewno będzie mogła być zupełnie zdrową... Lekarz to, co się zna dobrze... zapewniam panią.
— Bardzom wdzięczna panu za tę łaskę, odezwała się chora do Jakóba Lagarde, który przystąpił do łóżka i wziął chorą za puls. Przekona się pan, że tak jak utrzymuje pan Gerbaut, jest mi zupełnie prawie dobrze.
Dalszą mowę przerwał jej suchy meczący kaszel.
— Czy pani zazwyczaj tak kaszle?... zapytał Jakób siadając przy łóżku na podanym przez Martę krześle.
— Od wczoraj po lekarstwie i pigułkach przepisanych przez pana Gerbaut, kaszlę już mniej daleko...
— Przed paru dniami miała pani bardzo silną gorączkę?..
— Tak... miałam... bardzo silną, ale także już przeszła...
— Jeszcze niezupełnie, jest jej trochę i w tej chwili jeszcze, z pulsu tylko widzę, że ustąpi zupełnie niebawem. A ma też pani pragnienie?...
— Ogromne.
— Apetyt?
— Mam trochę, ale cóż kiedy pan Gerbaut zalecił najściślejszą dyetę!..
— I miał zupełną racyę... Zapadła pani na na kongestye płucną, która mogła zmieść panią w kilka godzin, ale byłaś pani leczoną energicznie i starannie. Musiałaś pani popełnić jednakże jakąś nieostrożność i przyszła niebezpieczna recydywa.
— Tak jest łaskawy panie!.. Czułam się daleko silniejszą aniżeli byłam w istocie... wstałam pomimo zakazu doktora i zaziębiłam się w jednej chwili...
— Rekonwalescencya w kongestyach płucnych, w zapalenia płuc, w pleurze i innych tego rodzaju chorobach, wymaga niezmiernych starań i nadzwyczajnej baczności... najmniejszy błąd sprowadza następstwa fatalne.
— Czy głowa nie cięży pani?
— Czasami...
— Czy nie doznaje pani ataków sercowych?...
— Nie, ale w okolicy serca uczuwam bóle dotkliwe...
Pani Grand-Champ wskazała miejsce, w którem jej dokuczało.
Jakób przyłożył ucho.
— Niech pani silnie oddycha...
— Chora zastosowała się do rozkazu.
Posłuchawszy parę sekund, Lagarde zmienił pozycyę — przyłożył ucho do pleców i znowu kazał chorej oddychać.
— Kontent jestem z rezultatów badania... powiedział po chwili. Rekonwalescencya dobrze postępuje... pozostało jeszcze tylko troszeczkę zapalenia w lewem płucu... Ale i to niebawem ustąpi... Doktór Gerbaut, szanowny mój kolega, nie pomylił się wcale w swojej dyagnozie. Stan pani jest zupełnie zadawalniający i będzie się co dzień polepszał, pod pewnemi wszakże warunkami...
— Pod jakiemi proszę pana? — pytała pani Grand-Champ pospiesznie.
— Pod jakiemi proszę pana? — podchwyciła z kolei Marta z rozkosznym, — rozradowanym uśmiechem na twarzy, bo zaczynała teraz wierzyć, bo ją bardzo pocieszyły zapewnienia amerykańskiego lekarza.
— Potrzeba przede wszystkiem zachowywać jaknajściślej zalecenia p. Gerbaut i najpunktualniej zażywać przepisane przezeń środki... Następnie, i na to kładę szczególny nacisk, trzeba unikać Wszelkich zmartwień. kłopotów, wzruszeń... Jedno cokolwiek silniejsze wzruszenie, może zepsuć to, co z takim mozołem dało się osiągnąć dotąd.
— Zastrzegł nam to samo doktór Gerbaut, odezwała się Marta i on uprzedził, że najmniejsze wzruszenie byłoby zabójczem dla mamy.
— I wcale a wcale nie przesadził, proszę pani. Skoro jednak wiemy, co nam szkodzi, toć będziemy tego unikać. Wszak prawda proszę pani?...
— Ah! jakże mnie pan pocieszył prawdziwie i jakże szczerze jestem panu wdzięczną!... zawołała młoda dziewczyna, ze złożonemi rękami a widoczną w oczach radością. — Dziękuję panu z całej duszy... Wlałeś pan w skołataną duszę moję, wiarę, odwagę, nadzieję!... Słowa pańskie tak się zgadzają z tem co p. Gerbaut utrzymuje, że teraz nie wątpię już, iż matka będzie ocalona!...
Jakób Lagarde podniósł się z krzesła...
— A i ja proszę pani — jestem nad wszelki wyraz szczęśliwym, żem mógł dać pani tę pewność... Miej pani zupełną ufność w doktorze Gerbaut... Dokazał on sztuki wielkiej... sztuki prawdziwej..
I zwracając się do pani Grand-Champ rzekł:
— Żegnam panią, a proszę niech pani będzie dobrej myśli i zupełnie spokojną.
Potrzeba trochę cierpliwości to prawda, ale wierzę, że się pani niezadługo podniesiesz...
— Dziękuje panu, stokrotnie dziękuję! — mruczała chora — Bóg tu chyba pana sprowadził.
Trzej mężczyźni wyszli, a Marta odprowadziła ich aż do siení.
Po zamienienia kilka słów z gospodarzem hotelu, Jakób i Pascal udali się do swojego pokoju.
— A cóż?... — zapytał Pascal Jakóba, skoro drzwi za sobą zamknęli — cóż myślisz o tej kobiecie?...
— To coś słyszał przed chwilą.
— Na seryo?...
— Najzupełniej na seryo!... — Słowa moje były najrzetelniejszem mojem zdaniem o stanie pani Grand-Champ.
— Mnie się wydała zaledwie poruszającym się trupem.
— Za piętnaście dni najdalej kolega Gerbaut postawi tego trupa na nogi. Będzie wprawdzie skutkiem choroby, cierpieć trochę na serce, ale to nie przeszkodzi jej żyć długo, bardzo nawet jeszcze długo!... — Trzeba się nam tedy wyrzec panny Marty, jako środka robienia majątku!... A szkoda, bo pomogłaby nam doskonale...