Czerwony testament/Część pierwsza/XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Pascal podskoczył.
— Wyrzec się Marty Grand-Champ jako narzędzia naszej fortuny?... Żartujesz chyba mój drogi!...
— Wcale a wcale nie żartuję — odpowiedział Jakób.
— No toś chyba waryat zupełny!...
— I to także nie... przyjacielu. Ale czyż podobieństwo będzie porwać dziecko od matki, którą tak kocha... przypuszczać zaś, że matka... ale nie... to byłoby naprawdę szaleństwo...
— Najlżejsza próba w tym kierunku, miałaby dla nas następstwa bardzo niekorzystne..
— Zdaje się, że ty nie nie liczysz na wypadek bardzo prawdopodobny i bardzo bodaj blizki, który nam doskonale posłuży...
— Na jaki wypadek?...
— Na najzapełniejszą ruinę, na kompletną nędzę pani Grand-Champ.
— Nawet wobec ruiny, nawet wobec ostatniej nędzy, ta kobieta, ta matka, nie przyjmie pozycyi, jaką chcemy dać jej córce, ani roli, jaką jej do odegrania przeznaczamy.
— Są charaktery tak silne, że się złamać nie pozwolą, są natury takie szlachetne, iż pomimo wszelkich pokus, pozostaną szlachetnemi...
— Niechże sobie i tak będzie, to i tak jednak jeszcze pozostaje nam pewien sposób i to bardzo ważny...
— O czem chcesz mówić?...
— Chcę ci przypomnieć własne twoje słowa... Mówiłeś oto przed chwilą, że wzruszenie zdolne jest zabić panią Grand-Champ.
— Mówiłem to i powtarzam, w cierpieniach sercowych nie można się wzruszać bezkarnie.
— Niechże więc dojdzie chorą wiadomość, że została zrujnowaną. Niech się dowie niespodzianie, że została okradzioną przez swego bankiera, u którego złożyła oszczędności i niechaj to sprowadzi pożądany dla nas rezultat. Córka w takim razie zostanie sierotą. Czy to rozumowanie logiczne?...
— Robisz ciągle przypuszczenia tylko...
— Przypuszczenia, które wkrótce zamienią się w rzeczywistość.
— Zkądże pewność?...
— Rozmawiałem dziś z właścicielem oberży, a ten wie wszystko dokładnie. Domagają się pieniędzy od bankiera u którego złożyły depozyt, a on nic nie przysyła... piszą list za listem... a on wcale nie odpowiada. Zdaje mi się, że to jasne Oszustwo bije w oczy... żadna wątpliwość niemożebna...
— Pozory są przyznaję, ale ileź to kwestyj na razie trudnych do wytłomaczenia — wyjaśnia się nagle najprostszym w świecie sposobem?...
Pascal wzruszył niecierpliwie ramionami i rzekł opryskliwie:
— Niechże będzie jak dowodzisz, skoro ci się tak dowodzić podoba! ale Marta Grand-Champ musi pomimo to wszystko do nas należeć.
— Żeby się bardzo przydała — temu zaprzeczać nie chcę i nie myślę.
— A więc!... od jej matki jedne tylko drzwi nas oddzielają... a tyś doktorem przecie... U obu kobiet zdobyłeś sobie zupełne zaufanie.. Jeżeli potrzebne nam wzruszenie nie nastąpi, potrafisz chyba czemkolwiek innem je zastąpić.
Jakób spojrzał na Pascala w sposób w jaki już raz patrzył był na niego.
— Powracasz znowu do swej myśli... rzekł marszcząc brwi surowo.
— Trzymam się tej myśli jak jedynej deski zbawienia... Marta Grand-Champ w naszych rękach, to spełnione plany nasze, to ziszczone wszystkie marzenia... to przyszłe niedalekie bogactwo... Potrzeba aby śmierć matki zmusiła córkę do oddania się nam bezwględnego, do służenia nam z całem zaufaniem... Pani Grand-Champ jest przeszkodą, więc ją potrzeba usunąć!... Do ciebie to należy, bo od ciebie tylko zależy. Obie kobiety wzruszone twoim zainteresowaniem się serdecznem, przyjmą cię z otwartemi zawsze ramionami, jako przyjaciela i doktora... masz więc wstęp do nich otwarty w każdej chwili... Marta zmuszona jest od czasu do czasu wydalać się, choćby tylko do apteki po lekarstwa.. Skorzystaj zręcznie z nieobecności, i albo zamień lekarstwo przepisane przez kolegę, albo dodaj coś do napoju... coś takiego coby było skutecznem.
Jakób z głową pochyloną, z zaciśniętemi rękami i zmarszczonem czołem, słuchał Pascala Sannier.
Krople potu wystąpiły mu na skronie...
— To byłoby ohydne!... zawołał.
— I co jeszcze?... rzucił z cynizmem Pascal. — Kiedy kto ma głupie skrupuły, niechajże bawi się w uczciwość i ściska brzuch, gdy nie ma zjeść za co obiadu!... Namyśl się i postanów co ci się podoba... Będziemy tu jeszcze dni kilka... masz więc jeszcze trochę czasu.
Ktoś zastukał do drzwi w tej chwili...
Jakób Lagarde wstał i przetarł ręką po czole, jak gdyby chciał rozpędzić przygnębiające go myśli.
Pascal poszedł otworzyć.
Służąca to przyszła z zawiadomieniem, że obiad gotowy.
Zeszli do sali i zasiedli przy stole.
Powróćmy na drugie piętro.
Marta była jak wiemy wielce uszczęśliwioną, z wizyty mniemanego doktora Thompsona, którego oświadczenia zgadzały się w zupełności z oświadczaniami pana Gerbaut, i pozwalały uważać wyzdrowienie matki za rzecz zupełnie pewna.
Zapomniała o wszystkiem innem, zapomniała o nędzy wystającej a progu. Zmartwienia, kłopoty i cierpienia przyszłości, znikły jej z oczu w jednej chwili. Jej matka będzie żyła, i odzyska wkrótce siły, zdrowie — dwóch lekarzy zapewniało ją o tem.
Co ją w obec tego obchodzi wszystko inne?
Promieniała radością.
Nadeszła noc.
Marta pierwszy raz się spać położyła i zasnęła spokojnie, bo ciężkie sny trapić ją przestały.
Jakób Lagarde miał znowu iść do regenta, gdzie go majątkowe interesa wzywały.
Wyszedł wcześniej i pozostawił Pascala nad obrabianiem wielkich jego projektów. Znanym jest wpływ moralny na fizyczny.
Pani Grand-Champ uległa temu wpływowi i przepędziła noc bardzo dobrze.
Znać to było po jej twarzy wypoczętej.
Marta więc czekała niecierpliwie, a z wielką w sercu otuchą na przybycie pana Gerbaut.
Nadszedł około w pół do dziesiątej i był bardzo zadowolony ze stanu w jakim znalazł chorą.
Był nawet jak się zdawało ździwionym, z powodu tak raptownego polepszenia.
Naturalnie, ani matka, ani córka nie powiedziały ani słowa o wczorajszej wizycie Thompsona.
Mógłby się obrazić, bo doktorzy, tak samo jak dziennikarze, literaci i artyści, obrażają się bardzo łatwo.
— Stanowczo zatem kochana pani, powiedział Gerbaut — wyszłaś już z niebezpieczeństwa... Chodzi już tylko o troskliwe starania, których ci nie zabraknie, bo masz w pannie Marcie, dozorczynię wzorową. — Widzisz pani, że nie łudziłem się wcale, przepowiadając blizkie wyzdrowienie...
— O! kochany doktorze zawołała pani Grand-Champ — pan mnie ocaliłeś, pan mnie zachowałeś dla mojego jedynego dziecka.. Wdzięczną panu będę do grobowej deski...
— Bardzo jestem szczęśliwy, że potrafiłem zwalczyć tak ciężką chorobę, bo mówiąc między nami, wyjątkowo była ciężką.
I zwracając się do Marty, dodał:
— Przepiszę pani receptę na dwa dni. Zadawalniający stan pani Grand-Champ nie wymaga już moich wizyt codziennych. Dowiem się za parę dni...
— Gdyby jednak — zapytała zaniepokojona trochę Marta — gdyby jednak mama potrzebowała pana doktora jutro, gdyby przyszła gorączka?...
— Nie prawdopodobne to kochana panienko, jeżeliby jednak zaszła potrzeba, niech mi pani da znać w tej chwili. Ale bądź pani spokojną...
Pożegnał wdowę i przeszedł do drugiego pokoju, aby napisać receptę..
Marta udała się za nim.
— Możesz pani po trochu zacząć pożywiać chorą. Trochę bulionu... jajko na miękko i kieliszeczek starego wina.
Pan Lureau ma wyborne w swojej piwnicy.
Dziś i jutro trzymaj ją pani na tem, później trzeba będzie coś posilniejsze go...
Lekarstwo, które przepiszę, przywróci siły i przyśpieszy zupełne wyzdrowienie.
Doktór Gerbaut zaczął pisać.
Recepta była długą, zawierała przeróżne ingredyencye, a nadto sposób zażywania i zachowywania się.
Oddając ją Marcie, pan Gerbaut zalecił, aby bezzwłocznie udała się do apteki i zaraz matce dawać zaczęła.
Marta spojrzała na zapisany papier z prawdziwem przerażeniem.
Z pewnością sumka, którą posiada, nie wystarczy na zapłacenie aptekarza.
Przez chwilę stała pognębiona, ale zaraz podniosła głowę.
— Matka nie zadługo już zupełnie wyzdrowieje... — Za kilka dni będę mogła poszukać roboty i choć ten przeklęty list nie nadejdzie, potrafię zapracować igłą na wszelkie potrzeby... — Nie ma się co namyślać... ofiara to konieczna... a zresztą, czyż to ofiara?...
Powróciła do pokoju chorej i zbliżyła się do łóżka.
— Kochana mateczko, szeptała obejmując biedną kobietę i przyciskając ją do swojego serca — jesteś wyleczoną. Jakże ja cieszę się z tego! jakaż mnie radość napełnia!..
Chora ucałowała czule córkę.
— Będziesz już mogła posilić się dziś trochę... Doktór Gerbaut pozwolił, każę ci przygotować świeże jajeczko, trochę bulionu i troszeczkę wina, a zapewnił, że za tydzień będziesz już dobrze na nogach...
— Tak jest kochana pieszczoszko. Czuję, że mi siły powracają... Wielką zmianę czuję od wczoraj...
Marta zarzuciła na ramiona płaszczyk i włożyła kapelusz.
— Wychodzisz?-spytała pani Grand-Champ.
— Tak mateczko.
— Najprzód do apteki po lekarstwa, a następnie po wszystko co potrzeba, będziemy dzisiaj jadły razem śniadanie...
— Idź kochane dziecię... idź... a przychodź jaknajprędzej.
Marta ucałowała matkę, wzięła mały koszyczek na prowianty i wyszła.
Pascal stał na czatach w swoim pokoju, od którego drzwi uchylił.
Widział wchodzącego i wychodzącego doktora.
Słyszał jak wychodziła Marta.
Kiedy posłyszał otwierające się drzwi od mieszkania sąsiadek, wyszedł żywo ze swego pokoju i znalazł się w sieni jednocześnie z młodą dziewczyną.
Dla dojścia do schodów, musiała przejść obok niego, Pascal się ukłonił i zapytał:
— Jakże dzisiaj zdrowie mamy pani?
Marta na pierwszym już schodzie zatrzymała się i odpowiedziała z uśmiechem:
— Lepiej proszę pana... daleko lepiej.
— Prawdziwie to szczęśliwa nowina i bardzo się z niej cieszę... — Był doktór?
— Był... Wyszedł przed pięciu minutami, zupełnie zadowolony i pozwolił już nawet posilać się trochę.
— Nie wspominała ma pani naturalnie, o wczorajszych odwiedzinach Thompsona.
— O! panie cóż znowu, jakżebym mogła była powiedzieć...
— Bardzo pani dobrze zrobiła. Niech pani raczy po powrocie złożyć pani Grand-Champ moje najgłębsze uszanowanie.
Młoda kobieta skłoniła się uprzejmie i zbiegła ze schodów.
Pascal wszedł do sali restauracyjnej, aby tu czekać Jakóba Lagarde.
Marta wstąpiła przede wszystkiem do apteki, gdzie jej za pół godziny obiecano przyrządzić lekarstwa.
Z apteki udała się do tego sklepu złotniczego, w którym parę dni temu sprzedała kwity zastawne.
Przypominają sobie czytelnicy, że złotnik za medal złoty, który nosiła na szyi, a który miał jej po dojściu do pełnoletności zapewnić majątek, ofiarowywał 130 franków.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.