Czerwony testament/Część pierwsza/XXXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXV.

W służbie Rajmund nie pobłażał nieposłuszeństwa, albo zaniedbywania obowiązków.
Umiał karać tych, co na to zasłużyli, ale umiał także przedstawić do nagrody tych, co służyli wiernie i inteligentnie.
Z rozmowy jego z naczelnikiem możemy się przekonać, jak był uważany w prefekturze.
— Tak — mówił do siebie wracając z tejże prefektury, z pochyloną głową i ściśniętem sercem... to konieczne... Doskonały będzie pretekst jaki mi podał naczelnik... Paweł pracować będzie na wsi, a ja będę go jak najczęściej odwiedzał... Nie może pozostawać ani przez dzień jeden w naszem mieszkaniu przy ulicy Saint-Louis-en-l’Ile, gdzie wszyst ko mogłoby się wydać przy najmniejszej okazyi...
Przedsięwezmę wszelkie środki ostrożności, aby się nie mógł niczego domyśleć...
Agenci dostaną rozkaz, nie pokazywania się w mojem mieszkaniu i ażeby mi nie przysyłali żadnych wiadomości pod jakimkolwiek pozorem...
— Będą mogli komunikować się ze mną, tylko w mieszkaniu na bulwarze Saint-Martin, wynajętem przez prefekturę...
Uprzedzę o tem naczelnika, i mam nadzieję, że mi nie odmówi.
W ten sposób Paweł nie dowie się niczego i niczego nie domyśli, a przyjdzie chwila, że będę uwolniony!... O! ten dzień zapłaci mi wiele przecierpianych boleści, każe o wielu zapomnieć męczarniach...
Tak rozmyślając, Rajmund doszedł do bramy swojego domu.
Dom to był duży, a należał niegdyś do rodziny de Tennay-Charente.
Fromental zajmował pierwsze piętro i mieszkał z synem i starą służącą, która pozostawała u niego od lat trzydziestu i znała wszystkie jego nieszczęścia.
Czynna bardzo i pomimo podeszłego wieku, niezmordowana, kochała ojca i syna, jak gdyby własnego swojego syna i wnuka.
Opiekowała się nimi z serdeczną troskliwością.
Mieszkanie bardzo wysokie, z sufitami poczerniałemi, ze złotemi u nich szla ami, zupełnie prawie przez czas wytartemi, składało się z dwóch równych połów przedzielonych sienią.
Rajmund zajmował jednę połowę, Paweł po wyjściu z pensyonatu drugą.
Urządzenie było bardzo skromne, tak u ojca jak i a syna, ale wszędzie dzięki Magdalenie, panowała nadzwyczajna czystość.
Gdyby ta kobieta ścierając kurze zapomniała oczyścić jakiego sprzętu, z pewnością przez całą noc by nie spała...
Rajmund przyszedłszy do sieni pierwszego piętra, sięgnął po klucz do kieszeni, ale go nie znalazł.
Zaniepokojony wezwaniem do prefektury, zapomniał wziąść klucza.
Zadzwonił.
Magdalena mu otworzyła.
Na widok pana, rozjaśniła się twarz starej sługi.
— Czy Paweł w domu?... zapytał Fromental.
— Jest w swoim pokoju...
— Sam?...
— Z pewnością, że sam kochaneczek. Pan Fabian de Chatelox nie był to dzisiaj wcale. Pan Paweł pracuje i nie kazał przeszkadzać sobie aż do obiadu...
— To trzeba się do tego zastosować moja Magdaleno... — Pójdę do gabinetu i schowam te papiery.
Wyjął z kieszeni pakę dokumentów, dotyczących kradzieży w bibliotekach.
Magdalenę uderzył zmieniony głos i rysy Rajmunda.
— Boże! — szepnęła z cicha — czy pana spotkało jakie zmartwienie?...
— Niestety moja Magdaleno, zmuszony będę dźwigać znowu łańcuch mojej niedoli!...
— Jakimże sposobem? — wykrzyknęła dzielna kobiecina z przestrachem. — Miałeś pan jeszcze trzy tygodnie urlopu!...
— Musiałem się go wyrzec.
— Ależ na rany Bozkie, cóż pan zrobisz z tem dzieckiem? — Będzie się dziwił ciągłemu wychodzeniu i przychodzeniu pańskiemu... — Jakże mu się to wytłomaczy?...
— Mam na to środek jeden... — Jaki?...
— Oddalić go od siebie.
— Oddalić? — powtórzyła, blednąc służąca.
— Chwilowo, ma się rozumieć, tylko. Mam nadzieję, moja poczciwa Magdaleno, że przy pomocy twojej, potrafię namówić Pawła….
Oczy starej kobiety napełniły się łzami.
— I pan obcesz mi zabrać to kochane dzieciątko! — Zaledwie do nas powrócił i znowu ma być zdaleka!...
— No! no! uspokój się Magdaleno, uspokój. — Po co te łzy? — Rozumiesz dobrze, że Paweł nie może pozostawać w tym domu, jeżeli chcemy przed nim ukryć dwie fatalne tajemnice, jedną z przeszłości i jednę z teraźniejszości.
Magdalena szlochała.
— O! mój biedny, kochany panie, kiedyż Pan Bóg ulituje się nad tobą?
— Nie długo.
— Naprawdę?...
— Mam nadzieję... prawie pewność, to też przestań płakać i otrzej łzy...
— Nie mogę się powstrzymać doprawdy, bo jak tu oddalić to delikatne, wątłe a poczciwe dziecko...
— Czyż ja ci mówię, że chcę go opuścić? Nie myślę o niczem podobnem... Będę go bardzo często widywał, a ty stale przy nim będziesz.
— Ja stale? — powtórzyła Magdalena nic nie rozumiejąc.
— Naturalnie, bo razem z nim pojedziesz na wieś.
— A pan?
— Ja tutaj pozostanę.
— Sam jeden?
— Zapewne.
— Ależ to niepodobna! — zawołała energicznie stara kobieta.
— Dla czego niepodobna?...
— A któż panu przygotuje śniadanie, obiad, kolacyę?... Przecie będziesz pan musiał jadać... nie prawda?
— Będę jadał w restauracyi...
— W restauracyi? Na nic się nie zdało, jedzenie tam nie zdrowe! mięso niedogotowane albo przegotowane — a ryby nie świeże... Jeszcze panu zaszkodzi!...
— Mam zdrowy żołądek.
— Ale go zepsuć łatwo. A któż będzie czyścił panu ubranie, buty, kto panu łóżko pościele?...
— Ja sam!... nie bój się, dam sobie radę doskonale.
— Tere... fere... Ja przecie jestem pańską służącą i ja muszę panu usługiwać!...
— Słuchaj moja poczciwa — rzekł Rajmund, biorąc Magdalenę za ręce — nie mówmy głupstw, tylko róbmy spokojnie...
Paweł jest wątły, delikatny... potrzebuje przy pracy spokoju... świeże wiejskie powietrze, ruch, dalekie spacery, będą dlań bardzo dobre...
Kilka tygodni spędzonych na wsi, wpłyną wzmacniająco na jego siły...
Co do mnie, chciałabyś z pewnością, ażebym został panem mojej woli, ażebym nie obawiał się niczego? A więc aby to szczęście spotkało mnie jak najprędzej, nie trzeba mi przeszkadzać, ale mi dopomagać, kiedy podczas obiadu będę mówił z Pawłem, ażeby go przekonać o potrzebie wyjazdu... Czy zrobisz o co cię proszę?
— Kochany pan wie dobrze, że ja zawsze to robię co pan każe!... Czyż mogłabym nie słuchać pana?...
Po chwili milczenia Magdalena dodała:
— A gdzież nas pan wysłać zamierza?... uprzedzam, że jeżeli dalej jak Saint-Denis, to ja wcale nie pojadę...
Pomimo zgnębienia Rajmund uśmiechnął się z tej naiwności.
— Nie obawiaj się Magdaleno... powiedział miejsce wygnania nie będzie oddalone, Paweł je sam wybierze...
— A no tak, to dobrze...
— Teraz kiedyśmy się już porozumieli, pójdę schować moje papiery.
— Dobrze — ale niech się pan spieszy, bo ja już podaję obiad...
— Jak waza będzie na stole, przyjdź i zastukaj do drzwi...
Rajmund opuścił przedpokój, w którym miała miejsce rozmowa powyżej opisana.
Magdalena powróciła do kuchni, szepcąc przez drogę:
— Biedny, poczciwy mój pan, kiedyż się skończy ta jego męczarnia... na którą nie zasłużył wcale.
Gabinet Fromentala, był równie jak całe mieszkanie urządzony bardzo skromnie.
Stało w nim łóżko z czarnego drzewa, po za czerwonemi firankami, dobrze już spłowiałemi, stała szafa, kilka foteli, wielka skrzynia, parę drobnych sprzętów i duże szerokie biurko.
Na biurku był kałamarz, pióra, ołówki, kilka liber papieru, koperty, ale ani jednego zapisanego kawałka.
Rajmund strzegł się tego zabobonnie.
Gdyby parę słów jakich popadło pod oczy młodego człowieka, mógł by się: on domyślać i podejrzewać zajęcie swojego ojca.
Paweł zresztą wchodził tu bardzo rzadko.
Od najmłodszych lat przyzwyczajony był do największej delikatności, a wiedział przy tem, iż ojciec nie lubił aby mu przeszkadzano w zajęciu.
Stara skrzynia, o jakiej wspomnieliśmy powyżej, zajmowała jeden z rogów pokoju.
W tej to skrzyni — zawsze szczelnie zamkniętej na klucz, który Rajmund nosił też zawsze przy sobie, chowane były wszelkie raporta i dokumenta, odnoszące się do spraw policyjnych, oraz różne papiery familijne.
Fromental otworzył skrzynię, włożył w nią paczkę papierów przyniesionych z prefektury, zamknął z powrotem, a ponieważ była na kółkach, odciągnął z łatwością od ściany i odsłonił bardzo wązkie drzwiczki w ścianie ukryte.
Dzięki tym drzwiczkom skrytym, które otworzyły się nadzwyczaj cicho, bo zawiasy dobrze były wysmarowane, Rajmund wszedł do małego pokoiku, w którym porozwieszane były kompletne ubrania, najrozmaitszego rodzaju, a także peruki, nakrycia głowy i obuwie.
Bluza robotnika, sutanna księża, surdut mieszczanina, znajdowały się tu obok uniformu żołnierza i łachmanów podrogatkowego włóczęgi.
Można by sądzić, że to garderoba jakiego bulwarowego aktora.
Tu to właśnie Rajmund przebierał się kiedy tego wymagała potrzeba.
Wszystko było skombinowane bardzo ostrożnie i bardzo umiejętnie, zdawało się też, że niepodobna, aby Paweł najmniejsze powziął podejrzenie. A jednakże ojciec ciągle drżał z obawy, aby się czemkolwiek nie zdradzić.
— O! — jęczał złamany i zniechęcony, znowuż będę musiał przyodziewać się w to gałgany, czyniące na mnie wrażenie sukni Nessusa!... — A miałem nadzieję nie używać ich już nigdy! — myślałem, że je będę mógł podrzeć, podeptać nogami i popalić!... — Boże, Boże, dla czego nie masz nademną litości! dla czego nie przestajesz smagać mnie tak ciężko?...
Zdjął z wieszadła jeden z kostynmów, który odłożył na bok, zdjął perukę i kapelusz.
W ten kostyum miał zamiar przybrać się, dla rozpoczęcia nowych swych poszukiwań.
Jutro rano przed wyjazdem, każe go obejrzeć Magdalenie.
Przygotowawszy ubranie, wyszedł z pokoiku, zamknął drzwi i zasunął znowu skrzynię.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.