Czerwony testament/Część pierwsza/XXXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVI.

W tej właśnie chwili, Magdalena zastukała do drzwi, uprzedzając, że obiad podany.
Rzuciwszy okiem do okoła, dla przekonania się czy wszystko w porządku, Fromental przeszedł do pokoju stołowego, tak dużego, że swobodnie trzydzieści osób mogło się w nim pomieścić, a który wydawał się pustym, bo oprócz kredensu, stołu okrągłego i kilku krzeseł, nic w nim więcej nie było.
— Czy prosiłaś pana Pawła? — zapytał Magdaleny.
— Zaraz przyjdzie proszę pana.
Paweł wchodził właśnie do pokoju.
Podszedł żywo do ojca, objął go za szyję, jak robił wtedy, gdy był małem jeszcze dziecięciem i serdecznie ucałował.
Rajmund uściskał syna czule, a przypatrując mu się powiedział:
— Zdajesz się być zmęczonym — dużo zapewne dzisiaj pracowałeś?...
— O! dużo kochany ojcze — ale pracuję z wielką ochotą, bo pragnę złożyć egzamin świetnie i uczynić cię szczęśliwym…..
— Ja i tak dumny jestem z ciebie, boś jest najlepszym z synów... Ale się męczysz i to mnie martwi... Dobrze jest pracować, ale nadmierna praca szkodzić ci może!... — Po pracy rozrywka i odpoczynek koniecznie są potrzebne. Jesteś dzisiaj bardzo blady, oczy masz podsiniałe, czyś nie słaby mój drogi?...
— Oh! nie ojcze, wcale nie jestem słaby...
Magdalena, wnosząc zupę, słyszała ostatnie pytanie i odpowiedź i zawołała:
— A czy by on powiedział kiedy, że jest cierpiący, ten szkaradny chłopak? Czy on potrafi się nawet poskarżyć! Jego to wcale nie obchodzi, że my się o niego martwimy, nic a nic na nas nie uważa... nie chce, aby mu ulżyć.
— Ulżyć?... — powtórzył Paweł ze śmiechem — ale w czemże znowu? Poczciwa Magdalena wyobraża sobie zawsze, że jestem chory, pomimo, że ja zdrów jestem... — Zapewniam, że mi nic a nic nie jest...
— Więc widocznie z nadmiernej pracy chudniesz i mizerniejesz coraz bardziej...
— Ale zupa wystygnie — zawołała Magdalena na co się zda zimny rosół...
Ojciec i syn zasiedli przy stole.
Stara służąca usługiwała.
Na razie rozmowa urwała się jakoś, ale gdy Paweł opróżnił swój talerz, odezwał się znowu do ojca:
— Ojciec przez przywiązanie, Magdalena przez wielką o mnie troskliwość, wyobrażacie sobie Bóg wie co. Oboje bierzecie za zatrważające symptomaty rzeczy najzwyczajniejsze w świecie: — Że schudłem trochę i trochę zbladłem — to bardzo być może, ale to rzecz naturalna….. rosnę przecie! Co do wypoczynku, to sobie później odpocznę po skończonym egzaminie...
— To byłoby może za późno... — Tobie teraz potrzeba odpocząć...
— Jakto?... wykrzyknął Paweł, przecie nie mogę przerywać nauki... z pewnością rozchorowałbym się wtedy na prawdę ze zmartwienia!...
— Nie idzie o przerwanie nauki, ale o przeplatanie jej koniecznym wypoczynkiem... Można w pewnych okolicznościach nie zmniejszając pracy, unikać znużenia. Czy nie dobrzeby naprzykład było, przygotowywać się do egzaminów na wsi, na świeżem powietrzu, zamiast ślęczyć całemi dniami nad książkami w zamkniętym pokoju?...
— O! z pewnością, że to byłoby daleko lepiej... odżyłbym na świeżem powietrzu, a po nauce wszystkoby tam nowością dla mnie było.
Rajmund spojrzał na Magdalenę, która głośno się odezwała:
— To przecie nie byłoby chyba bardzo trudnem, aby przepędzić miesiąc albo dwa miesiące na wsi?...
— Sądzę, że to nawet konieczne, dodał Rajmund — i nie ma się co wahać. Wieś będzie pożyteczną dla Pawła, czemprędzej zatem na wieś!...
— Ojciec by się gotów był przeprowadzić? — zapytał z radością młody człowiek.
— Nie idzie tu o mnie wcale moje dziecko — odrzekł Fromental — dostałem właśnie polecenie i zmuszony będę odbywać podróże...
— Podróże? — zapytał zaniepokojony Paweł. A cóż to za zlecenie?
— Minister przeznaczył mnie na inspektora bibliotek departamentowych, co mnie zmusza do ciągłego zmieniania miejsca...
Młody człowiek zwiesił smutnie głowę.
— Nie podoba ci się to co powiedziałem? — zapytał Rajmund.
— Przyznaję się mój ojczulku. Myśl, że przepędzimy jakiś czas na wsi, uśmiecha mi się bardzo, ale pod warunkiem, że się nie rozłączymy.
— Gdybyś nawet tutaj pozostał, to i tak musielibyśmy się rozłączyć, bo ja zmuszony będę często wyjeżdżać... Za każdą razą gdy będę w Paryżu, dojadę cię odwiedzić...
— Tak, ale jak ojca nie będzie, to co ja sam robić będę?
— Magdalena pojedzie z tobą...
— A ja wtrąciła poczciwa sługa, starać się będę wszelkiemi sposobami rozrywać pana — a co to za kuchnia będzie, co z pyszne nie chrzczone mleko, co za jarzynki co dzień świeże, co za jaja!..
— Ojcze — zapytał Paweł — czy delegacya którą ci powierzono długo trwać będzie?
— Nie mogę stanowczo na to odpowiedzieć moje dziecko; wywiążę się sumiennie z mojego obowiązku i będę pospieszał, ale zawsze czasu pewnego na to potrzeba. Ile razy będę mógł tylko. tyle razy dojadę do ciebie aby dzień przepędzić z tobą w wiejskim domku, w okolicach Paryża. No cóż mówisz na ten mój projekt?
— Myślę, że jest zachwycający... bo wieś ogromnie lubię... Ale smutno mi będzie opuszczać ten stary dom, do którego się przyzwyczaiłem, a szczególniej rozłączyć się z Fabianem, któremu przykrą będzie ta moja nieobecność...
— Kochane dziecię — przerwał Rajmund, przyszła twoja siedziba nie będzie zbyt oddaloną od Paryża, Fabian będzie mógł cię odwiedzać. Radzę ci także zaglądać często do Paryża i odwiedzać panią de Chatelux, kochaną naszę protektorkę.
Magdalena wtrąciła się:
— To nie może być daleko od Paryża, bo gdyby miało być dalej jak Saint-Denis, nie jadę wcale...
— Może to nie będzie w stronie Saint-Denis — odrzekł Rajmund ze śmiechem, ale przyrzekam ci moja Magdaleno, że podróż nie będzie trwała godziny.
— Tak to mi się podoba — mówiła stara sługa — a jeszcze by mi się lepiej podobał, żeby to było nad rzeką, żebym mogła sama prać bieliznę.
— Będzie nad rzeką...
— Ogród także powinien być, żebym miała gdzie suszyć bieliznę.
— Będzie i ogród.
— I musi być rzeźnik sprzedający porządne mięso...
— To już do ciebie będzie należ
ało moja droga... Czy potrzeba ci co jeszcze?... — Chyba już nic... nie można za dużo wymagać...
— No to szczęście...
— A gdzie ojczulek zamyśla wynająć to mieszkanie? — zapytał Paweł.
— Pod tym względem nie zdecydowałem nic jeszcze... Chciałem zasięgnąć twojej rady. Czy znasz wybrzeża Sekwany?
— Znam.
— A brzegi Marny?
— Znam również.
— Więc które wolisz?
— Brzegi Marny... Zwiedzałem je już kilka razy z Fabianem... To jedna z jego ulubionych przechadzek...
— Wybornie, więc poszukamy sobie czegoś w tamtych stronach... Port-Créteil podobałby ci się?
— Bardzo... Jest się zaledwie o dziesięć kilometrów od Paryża, a zdaje się jakby o sto mil jakie, wyjąwszy niedzieli...
— Jutro zatem pojedziemy bardzo rano i poszukamy czego w tamtej stronie.
— Paradnie.
— Czy jesteś zadowolony?
— Szozęśliwy jestem, nie wiem jak mam ojcu podziękować za jego dobroć dla mnie...
Młody człowiek rzekłszy to, rzucił się ojcu w objęcia i ucałował go z czułością.
Po obiedzie Paweł powrócił do swojego pokoju, a Rajmund zamknął się w swoim, ażeby przejrzeć dowody tyczące sprawy kradzieży książek w bibliotekach publicznych.
Długo po północy siedział jeszcze nad pracą.
Wybiła druga na kościele św. Ludwika, gdy pomyślał nakoniec o spoczynku...
Kładąc się, myślał o swoim synu i o tej niedalekiej może chwili w której będzie mógł otrząsnąć się przecie z łańcucha niewoli.
Nazajutrz Paweł wstał rano weselszy niż zwykle.
Nadzieja przepędzenia kilku godzin na wsi, wabiła go niezmiernie.
A będzie tam nadto panem swej woli, nie będzie mu nikt bronił oddawać się z całą namiętnością pracy, którą ubóstwiał.
Gdy Rajmund wyszedł ze swego pokoju, zastał syna gotowego do drogi.
Stara Magdalena, wstała także bardzo wcześnie, ażeby przygotować podróżnym śniadanie.
Siódma biła, kiedy Rajmund dał znak do wyjazdu.
— Czy kochani panowie późno powrócą? — spytała Magdalena.
— Prawdopodobnie, że przepędzimy tam dzień cały — odrzekł Fromental. Śniadanie zjemy gdzie się zdarzy, ale na obiad powrócimy z pewnością...
— A niech pan nie zapomni o ogrodzie... nad rzeką... tylko żeby w nim było dużo jarzyn i owoców...
— Bądź spokojna, będziesz miała to wszystko.
— Podczas nieobecności panów, spakuję swoje rzeczy.
Ojciec z synem wyszli.
— Więc udajemy się w stronę Port-Créteil?... odezwał się Paweł.
— Tak moje dziecko, ponieważ tamta strona ci się podoba..
— Czy pojedziemy pociągiem do Saint-Maur? — Ztamtąd moglibyśmy dostać się do mostu de Créteil, przepływając Marnę.
— Ależ ty jak widzę znasz doskonale okolicę?... wykrzyknął śmiejąc się Rajmund.
— O tak!... ojcze, mówiłem ci wszakże, że brzegi Marny to miejsce ulubionych przechadzek Fabiana, ile razy tylko wyjść mi pozwalałeś, zawsześmy przychodzili tutaj...
Jeżeli posłuchasz mojej rady, to statkiem udamy się do Charenton, a ztamtąd pójdziemy do Port-Créteil, trzymając się ciągle brzegu rzeki...
Ta przechadzka zaostrzy nam z pewnością apetyt...
Cóż ty ojczulku na to?...
— Sądzę, że to myśl wyborna — i że ją trzeba zaraz wprowadzić w wykonanie.
Ojciec i syn udali się do najbliższej przystania w godzinę wysiadali ze statku, przy moście Charenton.
Rajmund znał także dobrze okolice Paryża.
Minęli most i idąc wciąż brzegiem Marny, przeszli około Petit-Castel, posiadłości, którą nabył przed kilku dniami Jakób Lagard, na imię amerykańskiego doktora Thompsona...
W Petit-Castel mieszkała, jak nam wiadomo, Marta w towarzystwie Angeli.
Pozostawmy oba podróżnych poszukujących domku pomiędzy willami, rozciągającemi się malowniczo nad brzegiem rzeki, & powróćmy do Paryża, gdzie odbywały się ważne dla naszego opowiadania sprawy.
Po śmierci hrabiego Filipa de Thonnerieux, albo raczej nazajutrz po jego pogrzebie, sędzia pokoju szóstego okręgu złożył wyższej władzy sądowej raport, że dopełnił opieczętowania, że testamentu żadnego nie znalazł, ale, że według zeznania kamerdynera nieboszczyka hrabiego, testament ten musiał być zamkniętym razem z różnemi wartościowemi papierami w mebelku, którego dla braku kluczyka w żaden sposób nie można było otworzyć.
Prezes trybunału zgodnie z prokura torem rzeczpospolitej, wydał rozkaz zdjęcia pieczęci i dokładnego przeszukania dokumentu.
Naznaczono dzień i godzinę.
Otóż w też samej chwili, kiedy Rajmund Fromental z synem przybywali do Port-Créteil, prokurator rzeczpospolitej w towarzystwie sędziego pokoju, jego sekretarza i pisarza, przybyli do pałacu przy ulicy Vaugirard i zawezwali Jerome’a Villard, jako ustanowionego dozorce pieczęci.
Prokurator rzeczpospolitej jako przedstawiciel państwa, wyobrażał jedynego spadkobiercę hrabiego de Thonnerieux, o którym wiedziano, że nie miał żadnej rodziny.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.