Czerwony testament/Część pierwsza/XXXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVII.

Jerome Villard rozkazał innym służącym pozostać w pałacu, aż do dnia zdjęcia pieczęci.
Wszyscy więc byli obecni, gdy przybyli urzędnicy.
Kamerdyner hrabiego uprzedzony przez pisarza sądu pokoju, oczekiwał na to przybycie.
Zmartwienie starego sługi po stracie ukochanego pana, pozostawiło widoczne ślady na wybladłem jego obliczu.
— Wy nazywacie się Jerome Villard? — zapytał prokurator.
— Tak panie.
— Wy podjęliście się dozoru pieczęci po śmierci pana de Thonnerieux?
— Tak, ja panie...
Przychodzę aby być obecnym przy otworzeniu szkatułki, w której według waszego domniemania znajdować się ma testament nieboszczyka i inne papiery.
— Tak zawsze myślałem i tak myślę.
— Jesteście przekonani, że hrabia de Thonnerieux zrobił testament?...
— Tak proszę pana.
— Na czem opieracie to przekonanie?
— Na parę dni przed śmiercią, mój nieodżałowany pan, mówił mi jeszcze o dzieciach urodzonych w okręgu, tego samego dnia co jego córka, o dzieciach, którym w testamencie pozapewniał znaczne sumy... Zresztą nie mnie tylko pan hrabia powiedział o tem. Wiem, że mówił to także pani hrabinie de Chatelux...
— I sądzicie, że znajdziemy testament we wskazanem przez was miejscu?
— To więcej niż prawdopodobne, ponieważ w szkatułce włoskiej pan hrabia przechowywał zawsze papiery wartościowe, zresztą jeżeli nie tu, to w innym jakim sprzęcie, nie przeszukanym przez pana sędziego pokoju, dokument znaleźć się powinien.
— Czy pan de Thonnerieux miał zwyczaj trzymać w domu znaczne wartości?
— Tak jest proszę pana.
— Czy nie wiecie do jak wysokiej sumy?
— Dokładnie sumy nie wiem.
— A w przybliżeniu?
— Od sześciu do ośmiu kroć sto tysięcy franków, w akcyach i obligacyach.
— Czy miał także złoto i bilety bankowe.
— Zawsze proszę pana.
— Na dużą sumę?
— Dwa kroć pięćdziesiąt albo trzy kroć tysięcy franków.
— Aż tyle!...
— Częściej miewał i więcej.
— Czy hrabia dawał wam pieniądze góry na wydatki domowe?
— Tak panie... W dzień śmierci miałem w moich rękach trzydzieści dwa tysiące franków, z których gotów jestem złożyć rachunki.
— Dobrze. Nie ma potrzeby zadawać wam pytania, czy od czasu pokładzenia pieczęci, nic nie zostało ztąd wyniesione, albo naruszone?...
— Ah! panie, gotów jestem złożyć na to przysięgę... W chwili wyniesienia ciała biednego mojego pana, wszystkie drzwi zostały pozamykane, i są dotąd zamknięte i nikt za nie nogą nie przestąpił.
— Otwórzcie nam te drzwi i zaprowadźcie najpierw do tego pokoju, gdzie się znajduje sprzęt, w którym podług was ma być schowany testament i pieniądze.
— Niech panowie raczą pójść za mną.
Jerome Villard wyjął z kieszeni pęk kluczy, otworzył drzwi i poprowadził przedstawicieli prawa do gabinetu, w którym zewnętrzne okiennice szczelnie były zamknięte.
Otworzyli okienice, w pokoju zrobiło się zupełnie widno.
— Gdzie jest ten mebel? — zapytał prokurator.
— To ten — odezwał się sędzia, wskazując na włoską szafeczkę z XVI-go wieku.
— Panie sędzio — rzekł prokurator, przystąp pan do zdjęcia pieczęci.
Sędzia dał znak.
Jeden z jego sekretarzy zbliżył się, żeby zdjąć opaskę przytwierdzoną lakiem czerwonym.
— Zastosuj się pan do przepisów prawa — odezwał się prokurator — zanim rozerwiesz pieczęcie, przekonaj się dokładnie, czy nie były naruszonemi.
Sekretarz nie młody już człowiek, wyjął z kieszeni okulary, założył je na nos żeby lepiej widzieć i pochylił się do pieczęci.
Nagle wyprostował się i krzyknął.
— Co to takiego? — zapytali na raz dwaj urzędnicy i notaryusz.
— Patrzcie panowie — mówił sekretarz, zobaczcie no tylko sami...
I palcem wskazywał na nicianą tasiemkę.
Zbliżył się prokurator rzeczpospolitej, pochylił i twarz jego odbiła zdziwienie i oburzenie.
— Miałem więc racyę przestrzegając przepisów prawa, zawołał: Pieczęcie Zostały naruszone!...
Sędzia pokoju i notaryusz, aż pobledli, tak zostali przerażeni.
Jerome trząsł się jak w febrze.
— Naruszone!— powtórzył. — Pieczęcie naruszone?
To niepodobna! niepodobna! niepodobna!...
— A jednakże to tak jest mój panie... odrzekł surowym tonem urzędnik... Dosyć spojrzeć, ażeby się o tem przekonać...
Kamerdyner pomimo wieku przyskoczył do szafki i zaczął jej się przyglądać...
— O! Boże! — szeptał cofając się jak Oszalały. Boże mój, to prawda!... najzupełniejsza prawda!..
— Sędzia pokoju i notaryusz sprawdzali jedne po drugiej naruszone pieczęcie.
— Myślę żeś pan przekonany — odezwał się prokurator do starego służącego, który drżał jak liść i nie mógł odpowiedzieć.
— Tak panie... niestety... jestem przekonany...
— Będziesz pan za ten czyn odpowiadał, ponieważ byłeś dozorcą.
Uderzony temi słowy, które wyglądały na groźbę, Jerome się wyprostował.
— Będę odpowiadać za ten czyn?... powtórzył z prawdziwą godnością.
Cóż pan więc przypuszczasz?...
— Ja nic nie przypuszczam, ja widzę ja jestem przekonany, żeś pan źle spełnił obowiązki, które ci przez prawo zostały powierzone!... Mamy tego za zbyt widoczny dowód.
— Więc pan mnie oskarża? — zapytał przerażony Jerome.
— Przynajmniej o jak największą w świecie niedbałość... Co do reszty, przekonamy się następnie.
— I zwracając się do sędziego pokoju rzekł: niech pan każe pozdejmować: naruszone pieczęcie i spisze protokół o tym gwałcie...
Słowa te wyrzeczone były głosem zimnym i przeszywającym jak ostrze miecza.
Sprawiły też Jeromowi boleść dotkliwą.
— Ależ panie — wykrzyknął podnosząc pochyloną głowę — pozory są fałszywe... Jakkolwiek naruszenie pieczęci wydaje się prawdziwem, jest jednakże niemożebnem... Któż by to mógł zrobić?... Pozamykałem wszystkie drzwi, przysięgam na to, klucze schowałem, nikt nie wchodził do pokoju i ja sam nie przestąpiłem progu...
Przez kogoż mogła być popełnioną ta zbrodnia?...
— Objaśnień co do tego od pana moglibyśmy tylko żądać — odrzekł surowo prokurator — ale bądź pewnym, że nie będziemy potrzebowali twojej pomocy.
Jerome wziął się za głowę, a wielkie łzy spływały mu po policzkach.
Biedny starzec czuł, że go rozum opuszcza.
— Otworzyć ten sprzęt... rozkazał prokurator sekretarzowi, który wyjął z kieszeni pęk kluczy różnego rodzaju i jeden po drugim wkładał do zamku.
Spróbowawszy czternaście, czy piętnaście, natrafił nareszcie na jeden i otworzył zameczek.
Jerome postąpił naprzód.
Serce bić mu przestało.
Prokurator przeszukał kolejno wszystkie szufladki.
— Nic!... ani testamentu, ani papierów. Nie ma zupełnie nic!...
Jerome głosem zdławionym, zaledwie zrozumiałym, zapytał:
— A nie ma szkatułki srebrnej cyzelowanej?...
— Nie ma nic!... — powtórzył prokurator.
— Więc popełniono kradzież! — wykrzyknął stary służący z najwyższem przerażeniem. — Kradzież!... Ale jak?
— Pan miałeś klucze, — przerwał prokurator — i utrzymujesz, że wszystkie drzwi pozamykałeś!...
— Przysięgam... przysięgam przed Bogiem!...
— Mnie niepotrzebne są przysięgi! ja się zapytuję, jak pan spełniałeś obowiązki dozorcy pieczęci... Testament i walory, reprezentujące znaczną sumę, podług własnego pańskiego zeznania, miały się znajdować w tej szafce. Nie ma nic — a pieczęcie naruszone! Na kogoż więc spadać ma odpowiedzialność za ten występek?... pytam się pana...
— Na kogo?... — powtórzył Jerome. Więc pan mnie posądzasz o kradzież?...
— A kogoż innego mógłbym posądzić, jeżeli nie pana?...
— Ah panie!... całe moje długie, uczciwe życie i najzupełniejsze zaufanie, jakie we mnie pokładał hrabia, przemawiają chyba za mną!... Nie winien jestem niczemu, nawet niepilnowania!...
— Przypuszczam, że mogłeś się pan pomylić co do miejsca w którem hrabia de Thonnerieux złożył swój testament i szkatułkę, o której nam powiedziałeś może więc odnajdziemy ją gdzieindziej, ale ażeby dowieść pańskiej niewinności, potrzeba wytłomaczyć, jakim sposobem zostały naruszone pieczęcie i kto je naruszył?...
— Ale ja tego nie wiem — mówił Jerome przerażony. Co pan chcesz, abym panu powiedział? Ja nic nie wiem... nic nie rozumiem...
Głos starego sługi był rozdzierający, przykro go było słuchać; ale dla ludzi uprzedzonych, to straszne wzruszenie nie znaczyło nic, oprócz przestrachu.
Urzędnicy sądowi, przyzwyczajeni są do rozmaitych komedyj, odgrywanych przez winowajców.
— Szukajmy dalej — odezwał się prokurator wskazując na biurko, na którem znajdowały się jeszcze buletyny, z których Pascal Saunier dowiedział się o śmierci hrabiego de Thonnerieux.
Sekretarz zbliżył się do biurka.
Biurko to miało trzy szuflady: jednę we środku, a dwie po bokach, szuflada z prawej strony nazywana zazwyczaj kasą, podzielona była na przegródki przeznaczone na bilety bankowe, złoto i srebro.
Na szufladzie były także tasiemki, przypieczętowane lakiem.
Opaska środkowej szuflady uznaną została za nienaruszoną.
Jeden z kluczy podany przez pisarza, — w szufladzie znajdo otworzył zamek wały się różne papiery.
Przejrzano jeden po drugim i związano w pakiet.
Papiery te nie zawierały nie ważnego.
Szuflada z lewej strony zawierała także różne papiery, ale testamentu ani śladu.
Sekretarz przystąpił do trzeciej szuflady, a po dobrem przypatrzeniu się wykrzyknął:
— Panie prokuratorze rzeczpospospolitej, oto ta pieczęć bez żadnej wątpliwości, była tak samo naruszoną. Ślady są widoczne. — Ostrze noża wsunięte pomiędzy lak a drzewo, pozostawiło rysę i w dodatku pieczęć źle została ponownie przylepiona...
Prokurator przekonał się, że tak jest i spojrzał na Jeroma.
Ten wobec nowej komplikacyi, stracił zupełnie głowę.
— Boże mój! Boże mój! — powtarzał, kto popełnił podobną zbrodnię? kto się tutaj mógł przedostać.
— Czy przekonany pan jesteś, że o tem nie wiesz? — zapytał prokurator pogardliwie. — Jeżeli jesteś niewinny, dowiedź nam tego.
— Powiedz, kto naruszył pieczęcie?...
— Jeżeli więc nie mogę na to odpowiedzieć, bo nie wiem — to będę posadzony!... Ależ to okropne! — Więc pan mnie oskarżasz, żem ja okradł biednego mojego pana, ja taki do niego przywiązany i taki mu wierny! — Przetrząśnijcie moje życie... Nie znajdziecie najmniejszej na niem skazy... i ja miałbym na starość shańbić moje siwe włosy, ja który lada chwila mogę iść za panem do grobu? Czyż to podobieństwo? Czyż w moim wieku, można zostać złodziejem? — Zabierać majątek, spełniać tak obmierzłą zbrodnię, a to po co mój Boże?... Na co by mi się przydały to pieniądze?... — O! mój poczciwy, kochany panie, czy ty słyszysz?... Twój stary sługa, twój Jerome, posądzony o kradzież Czemuż nie możesz powstać z grobu... powiedział byś do tych co mnie oskarżają: — Mylicie się! Jerome Villard był i jest uczciwym człowiekiem!...
I biedny starzec upadł na kolana z głośnym płaczem.
— Podnieś się i odpowiadaj — krzyknął ostro prokurator.
Służący był posłusznym, stanął przed prokuratorem ze spuszczoną głową i z obwisłemi na dół rękoma...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.