Czterdziestu pięciu/Tom V/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czterdziestu pięciu
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Quarante-Cinq
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział VI.
PRZYGOTOWANIA DO BITWY.

Obóz nowego księcia Brabancyi rozłożył się na obydwóch brzegach Escaut; wojsko chociaż karne, było jednak miotane niespokojnością, łatwa do odgadnienia.
Wrzeczy samej, wielu protestantów znajdowało się przy księciu Andegaweńskim, nie dlatego, aby mu byli przychylni, lecz ażeby dokuczyć katolikom hiszpańskim, francuskim i angielskim; walczyli więc dla miłości własnej a nie z przekonania i wszyscy przewidywali, że kiedykolwiek opuszczą go, albo podadzą warunki trudne.
Prócz tego, książę Andegaweński obudzał w nich niejakie nadzieje, albowiem mawiał: Henryk Nawarski został katolikiem, dla czegożbym ja nie miał zostać hugonotem?
Antwerpia z początku miała chęć poddania się, lecz pod warunkami i w swoim czasie; nie odrzucała ona stanowczo Franciszka, lecz chciała czekać ufając swojej odwadze i duchowi wojennemu mieszkańców; wiedziała przytem, że wyciągnąwszy rękę, znajdzie oprócz Gwizyusza w Lotaryngii, Farnèsa w Luxemburgu.
Dla czegóż w ciężkiej potrzebie niema żądać pomocy Hiszpanii przeciw księciu Andegaweńskiemu. jak przyjęła jego pomoc przeciw Hiszpanii?
Ci ludzie mieli za sobą silę żelazną i rozsądek.
W tem nagle ujrzeli przy ujściu Escaut flotę francuską i dowiedzieli się, że niesie ona pomoc ich nieprzyjacielowi.
Książę Andegaweński, od chwili oblegania Antwerpii, był ich nieprzyjacielem.
Protestanci będący przy księciu Andegaweńskim, spostrzegłszy flotę i dowiedziawszy się o przybyciu admirała Joyeuse, tak samo skrzywili się jak i flamandczycy.
Protestanci byli waleczni, ale zarazem zawistni; pomijali kwestye pieniężne, ale z przykrością patrzyli, że im obrywają wawrzyny temi samemi mieczami, które w dzień Ś-go Bartłomieja krew ich przelewały.
Ztąd powstało mnóstwo kłótni w dzień przybycia admirała, a nazajutrz powiększyła się ich liczba.
Antwerpczycy z wałów codzień patrzyli na dziesięć, albo dwadzieścia pojedynków pomiędzy hugonotami a katolikami; poldery (równiny) służyły za pole walki, a rzeka połykała trupy.
Gdyby oblężenie Antwerpii trwało lat dziesięć jak oblężenie Troi, oblężeni mogliby być pewni, że nieprzyjaciel sam siebie zniszczy.
Franciszek we wszystkich tych kłótniach był pośrednikiem, ale nie bez trudności; w stosunkach z hugonotami francuzkiemi lękał się ich obrazić, aby swojej nie pogorszyć sprawy.
Z drugiej strony obrażać katolików, było nie tylko nie politycznem, ale nawet niebezpiecznem.
Osiągnięcie przez księcia Andegaweńskiego zamierzonego celu, miało podwójną korzyść: upokorzenie Hiszpanii i Lotaryngii.
Ale oszczędzając obadwa stronnictwa, karność wojskowa cierpiała wiele.
Joyeuse, któremu z początku zaraz nie podobała się wyprawa, w przykrem był położeniu, patrząc na ludzi rozmaitych uczuć; przewidywał, że czas powodzenia minął, coś jakby przeczucie klęski wciąż się w nim odzywało i jako dworak i wódz wyrzekał, że przybył z tak daleka, aby podzielać przegranę.
Czuł i mówił, że książę Andegaweński źle czyni oblegając Antwerpię; książę Oranii, który mu to doradzał, znikł i niewiadomo co się z nim stało; wojsko jego stało garnizonem w mieście, a on przyrzekał pomoc; jednak mówiono, że jest poróżnienie pomiędzy żołnierzami-Wilhelma i mieszkańcami Antwerpii i ani jeden pojedynek nie rozweselił oblężonych od chwili jak podstąpiono pod miasto.
Joyeuse utrzymywał, że ważną jest rzeczą posiadać miasto, tak wielkie jak stolica, lecz posiadać je dobrowolnie; wziąć je zaś szturmem, jest to narażać się na niebezpieczeństwo dzisiaj lub jutro przyjść mogące.
To zdanie Joyeuse objawił nawet w namiocie księcia, tej samej nocy, kiedyśmy czytelników wprowadzali do obozu francuskiego.
Kiedy wodzowie radzili, książę siedząc słuchał nie mowy admirała, ale żarcików lutnisty, Aurillego.
Aurilly błahemi dowcipkami, podłem pochlebstwem pozyskał łaski księcia; nigdy mu nie usłużył jak inni, dlatego, lecz umiał uniknąć skały, o którą się La Mole, Coconas, Bussy i tylu innych rozbiło.
Lutnią, usługami w miłostkach, doniesieniami o intrygach dworu, zrobił ogromny majątek, który tak ukrywał, że udając biednego muzyka, ubiegał się o talara, jakby z głodu umierał.
Wpływ tego człowieka był ogromny, tem straszniejszy, że tajemny.
Joyeuse widząc go jak odwraca uwagę księcia, cofnął się w tył przerywając rozmowę.
Niecierpliwość admirała nie uszła uwagi Franciszka.
— Czy Wasza książęca mość chcesz mnie usłuchać — rzekł Joyeuse.
— Ja słucham, panie Joyeuse, słucham — odpowiedział książę wesoło. A!... wy paryżanie sądzicie, że wojna tak mnie strudziła, iż dwóch rzeczy słuchać razem nie mogę, a przecież Cezar siedm listów na raz dyktował.
— Mości książę — odpowiedział Joyeuse rzucając na muzyka upokarzające spojrzenie — nie jestem śpiewakiem, abym potrzebował akompaniamentu kiedy mówię.
— Dobrze, dobrze, milcz Auriily.
Aurilly ukłonił się.
— Zatem — mówił Franciszek — panie Joyeuse, nie zatwierdzasz mojego zamiaru uderzenia na Antwerpię?
— Nie, Mości książę.
— A jednak ten plan na radzie przyjąłem.
— Dlatego nie śmiem się odzywać przeciw zdaniu wodzów doświadczonych.
Wiele głosów odezwało się, popierając zdanie admirała.
— Lecz nakoniec — zawołał książę — potrzeba, aby moje stanowisko coś tutaj znaczyło. Jestem księciem Brabancyi i hrabią Flandryi z nazwiska, niechże nim będę i z czynu. Taciturne, który Bóg wie gdzie się ukrywa, mówił mi o koronie. Gdzie ta korona?... W Antwerpii... Gdzież on?... w Antwerpii zapewne. Trzeba więc wziąć Antwerpie, a będziemy wiedzieli czego się trzymać.
— Mości książę — rzekł Joyeuse — musisz już teraz wiedzieć, chyba, że nie jesteś tak dobrym politykiem, jak sądziłem. Kto ci poradził wziąć Antwerpię?... Książe Oranii, który znikł przed rozpoczęciem szturmu; książę Oranii, który dając ci tytuł księcia, sobie rządy zachował; książę Oranii, który ma interes za twoją pomocą zniszczyć Hiszpanów, a ciebie przez Hiszpanów; książę Oranii, który cię ubieży, jeżeli już nie ubiegł. Książę Oranii!.. A! mości książę, dotąd idąc za jego radami, tylko, oburzyłeś Flamandczyków. Niech tylko noga ci się powinie, ci, co teraz patrzeć na ciebie nie śmieją, będą cię gonić jak psy, które ścigają uciekających.
— Więc się lękasz klęski?
— Tak, Mości książę, lękam się.
— Zatem nie będziesz walczył?
— A po cóż tu przybyłem?
— Dziwi i mnie, admirale, że wątpisz o swojej własnej odwadze.
— Mości książę, nie wątpię o mojej odwadze; pierwszym będę na polu bitwy i pierwszy będę pokonanym, ci co w tyle, będą ostatni, otóż wszystko.
— Lecz nakoniec, panie Joyeuse, twoje rozumowanie nie ma sensu, wszak powiadasz, że wziąłem mniej obronne miejsca.
— Wziąłeś, Mości książę to, co się nie broniło.
— A więc, skoro wziąłem miejsca, które się nie broniły, nie cofnę się przed większem, które się broni, albo raczej, które grozi obroną.
— Mości książę, spojrzyj na wojsko księcia Oranii; wszak to twoje, nieprawdaż?... zamiast obozować pod Antwerpią, ono jest w mieście; spojrzyj na Taciturna, nie tylko nie wiesz gdzie się podział, ale nawet lękasz się czy z przyjaciela nie został wrogiem; spojrzyj na Flamaudczyków; kiedy przybyłeś do Flandryi, witali cię okrzykami, teraz zaś zamykają ci drzwi przed nosem i wymierzają, armaty, jakbyś był księciem Alby; otóż słuchaj Mości książę co powiem: Flamandczycy, Holendrzy, Antwerpia i książę Oranii, czekają tylko sposobności, aby się przeciw tobie połączyć.
— A więc — odpowiedział książę Andegaweński — za jednym razem wszystkich pobijemy.
— Nie Mości książę, bo za mało mamy ludzi do szturmowania Antwerpii.
— Zatem trwasz w swojem zdaniu?.. że będziemy pobici?
— Niezachwianie.
— Łatwo tego uniknąć możesz panie de Joyeuse — odpowiedział książę cierpko — mój brat przysłał cię, abyś mnie wspierał; nie będziesz odpowiedzialnym gdy ci powiem, że nie potrzebuję pomocy twojej.
— Wasza książęca mość możesz rozkazywać mi oddalić się w dzień bitwy, to dla mnie wielka hańba.
Długi szmer nastąpił po słowach admirała; książę pojął, że był bardzo daleko od celu.
— Mój drogi admirale — rzekł. — zdaje mi się jednak, że ja mam słuszność, mówisz, że popełniłem błędy, znam je. Lecz kiedy złe jest dokonane, dla czego gorsze popełniać? Stoimy w obec ludzi, którzy nam odmawiają, tego, co sami ofiarowali. Czy chcesz abym im ustąpił? jeżeli to uczynię, odbiorą mi to, com podbił, oto moje zdanie.
— Skoro Wasza książęca mość tak mówisz, ani wyrazu nie dodam; jestem gotów na rozkazy i to tak chętnie, jakbym nieochybne widział zwycięztwo. Jednakże, Mości książę... możesz obojętnie patrzeć na klęskę, jaką ci pijacy zadadzą, ale czy zniesiesz, gdy Gwizyusz z ciebie naśmiewać się będzie?
— Gwizyusz?... — rzekł — a on co tutaj ma za sprawę?...
— Gwizyusz — mówił dalej Joyeuse — kusił się, jak powiadają, zamordować Waszą książęcą mość; jeżeli Salcède nie przyznał się do tego na rusztowaniu, przyznał to jednak poufnie. O!.. jakażby to była radość dla Lotaryngczyka, gdyby nas pobito i gdyby bez kosztu stało się to, za co tak drogo Salcède zapłacił. Czytaj, Mości książę historyę Flandryi, a przekonasz się, że Flamandczycy mają zwyczaj najszlachetniejszą krwią francuzką swoje pola uprawiać.
— Dobrze, Joyeuse — rzekł książę — może się cieszyć Lotaryngczyk, że mnie widział nieżywym, ale nigdy z tego, żem uciekał.
Następnie, zwracając się do panów, którzy w czasie rozmowy z admirałem, oddalili się, rzekł:
— Panowie! do szturmu; deszcz ustał, grunt podsechł, tej nocy atakujemy.
Joyeuse ukłonił się.
— Wasza książęca mość raczy rozkazy wydać po szczególe — rzekł — czekamy na nie.
— Natrzesz na linię i staniesz wprost zatoki; ztamtąd jeżeli bronić się będą, natrzesz na miasto, usiłując wysadzić twoich tysiąc pięćset ludzi. Z reszty wojska dwie utworzę kolumny, jedną będzie dowodził Saint-Aiguan, a drugą ja sam. Obiedwie pójdą do szturmu, skoro się działa odezwą. Kawalerya pozostanie w rezerwie, ażeby na wypadek niepowodzenia, wesprzeć odparte kolumny. Z tych trzech napadów, jeden pewnie się uda.
Skłoniono się na znak uznania.
— Teraz, panowie — rzekł książę — milczenie... Przebudzić uśpione wojsko i gotować się w porządku; niech ogniska i strzały niezdradzają zamiaru naszego. Ty, admirale, będziesz w porcie, za nim się. dowiedzą o twoim wyjeździć. My, którzy się lewym brzegiem udamy, jednocześnie z tobą przybędziemy... Dalej, panowie! odwaga! szczęście, które nam towarzyszyło, nie zlęknie się Escaut z nami przebywać.
Wkrótce całe mrowisko obozu było w ruchu i sprawiało szum pomięszany, co można było wziąć za wiatr igrający po trzcinie i zielskach.
Admirał udał się na swój pokład.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.