Długonogi Iks/List 28
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Długonogi Iks |
Wydawca | Bibljoteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Róża Centnerszwerowa |
Tytuł orygin. | Daddy-Long-Legs |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Drogi Pająku-Ojczulku.
Skąd sekretarz pański dowiedział się o istnieniu Wierzbinek? (To nie frazes retoryczny. Strasznie chciałabym się dowiedzieć!). Bo niech pan tylko posłucha: folwark ten należał poprzednio do pana Jervisa Pendletona, który darował go pani Semplowej za to, że go kiedyś wyniańczyła. Jak się panu podoba taki niepojęty zbieg okoliczności? Pani Semplowa nazywa go wciąż jeszcze „paniczem Jerry“ i nie przestaje opowiadać, jakiem był słodkiem maleństwem. Schowała nawet pukiel pierwszych obciętych jego włosów — jest rudy, a przynajmniej rudawy!
Od czasu kiedy dowiedziała się, że go znam osobiście, urosłam ogromnie w jej opinji. Fakt, że się ma zaszczyt znać jednego z członków rodu Pendletonów, najlepszym jest listem polecającym, otwierającym na oścież wrota Wierzbinek i serca ich mieszkańców. A śmietanką, co mówię? — kożuszkiem całego rodu jest „panicz Jerry“. Przyjemnie mi było dowiedzieć się, że Julja należy do bocznej, niższej gałęzi.
Życie na folwarku staje się coraz bardziej zajmującem. Wczoraj jechałam na wozie z sianem. Mamy trzy duże świnie i dziewięcioro prosiątek. Gdyby pan mógł widzieć, jak one śmiesznie jedzą. Będą niezadługo dużemi świniami! Mamy też mnóstwo malusieńkich kurczątek, kaczuszek, indyczątek i gąsiątek. Trzeba doprawdy być warjatem, żeby mieszkać w mieście, jeżeli się może mieszkać na wsi.
Mojem codziennem zajęciem jest podbieranie i wyszukiwanie jajek. Wczoraj spadłam z belki u pułapu stodoły, na który wlazłam, aby dostać się do gniazda, ukradzionego przez wielką czarną kurę. A kiedy podniosłam się z rozdrapanem do krwi kolanem, pani Semplowa opatrzyła mi je świeżemi liśćmi orzechowemi, powtarzając wciąż: — Boże mój, Boże! To jakby wczoraj dopiero panicz Jerry spadł z tej samej belki i tak samiuteńko zupełnie rozdrapał sobie kolano!...
Okolica tutejsza jest przepiękna. Mamy dolinkę, rzekę i cały szereg porośniętych lasem pagórków; w oddali bieleje wstęga gościńca, a po za nim sinieją zarysy wysokiej góry, którą chciałoby się połknąć po prostu, taka jest słodka.
Doimy krowy dwa razy dziennie i przechowujemy mleko w chłodni, urządzonej z wielkiego kamienia, pod którym przepływa strumyk. Niektórzy farmerzy tutejsi mają centryfugi. Nie stać nas na takie nowomodne wymysły. Może trudniej jest zbierać śmietankę wprost z wiader, ale lepiej się opłaca. Mamy siedmioro cieląt i ja sama wybrałam imiona dla wszystkich:
1. Sylwja, jako że urodziła się w lesie,
2. Lesbja — na cześć Lesbji Katulla.
3. Sallie.
4. Julja — pstre, niesamowite stworzenie.
5. Aga — na moją cześć.
6. Ojczulek-Pająk. Nie ma pan nic przeciwko temu, prawda, Ojczulku? Jest czystej rasy holenderskiej i odznacza się niezwykłą łagodnością. Ma śmiesznie wysokie, cienkie, patykowate nogi, widzi pan więc, że słusznie należy mu się ta nazwa.
Nie miałam jeszcze czasu zabrać się do mojej nieśmiertelnej powieści; za bardzo pochłania mnie życie na folwarku.
P. S. Nauczyłam się piec pierniki.
P. S. (2) Gdyby pan miał zamiar hodować kurczęta, polecam panu Orpingtony. Nie mają wcale sypuł.
P. S. (3) Żałuję, że nie mogę posłać panu osełki żółciutkiego świeżego masła, które ubiłam wczoraj. Awansowałam już na doskonałą dziewkę folwarczną.
P. S. (4) Chciałabym, żeby pan mógł zobaczyć pannę Agę Abbott, słuchaczkę kolegjum, przyszłą sławną autorkę, zaganiającą krowy z pola do obory!