Długonogi Iks/List 54
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Długonogi Iks |
Wydawca | Bibljoteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Róża Centnerszwerowa |
Tytuł orygin. | Daddy-Long-Legs |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jeszcze jedno dzień dobry! Nie zdążyłam zakopertować (mój wynalazek!) tego listu wczoraj przed przyjściem listonosza, dodam więc jeszcze kilka słów. Mamy raz dziennie pocztę w południe. Wiejska poczta jest błogosławieństwem dla ludności folwarcznej. Nasz listonosz nietylko roznosi listy, ale załatwia dla nas w mieście drobne sprawunki po pięć centów od sztuki. Wczoraj przyniósł mi sznurowadło, słoik maści (spaliłam sobie skórę na nosie, zanim zdążyłam kupić nowy kapelusz), niebieską krawatkę na szyję i buteleczkę czernidła. Za wszystko razem wziął tylko dziesięć centów. Zrobiłam doskonały interes dzięki tak licznym zamówieniom naraz.
Opowiada nam też, co się dzieje na wielkim świecie. Kilku farmerów prenumeruje gazety, odczytuje je więc nasz listonosz podczas drogi, a potem opowiada zawarte w nich nowiny tym, którzy nie otrzymują pism. Wobec tego, w razie gdyby wybuchła wojna pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Ameryką, albo gdyby prezydent został zamordowany, albo gdyby pan Rockfeller zapisał milion dolarów na Dom Wychowawczy imienia Johna Griera, — nie ma pan potrzeby zawiadamiania mnie o tem. Dowiem się napewno od listonosza.
Wciąż jeszcze nie widać „panicza Jerry“. Gdyby pan mógł widzieć, jak lśni się czystością cały nasz dom i jak długo i jak gorliwie wycieramy nogi, zanim odważymy się przestąpić próg!
Mam nadzieję, że wkrótce przyjedzie. Tęsknię za kimś, z kim możnaby porozmawiać. Pani Semplowa, jeśli mam wyznać prawdę, staje się nużąco jednostajną. Nie pozwala nigdy na zatamowanie nieprzerwanego potoku swojej wymowy dopływem świeżej myśli.
Dziwni są tutaj ludzie. Światem ich jest ten jeden mały szczyt pagórka. Nie są ani trochę wszechświatowi, jeśli pan rozumie, co chcę przez to powiedzieć. Powtarza się tutaj identycznie stan rzeczy w Ochronie imienia Johna Griera. Nasze myśli zagrodzone tam były czterema ścianami żelaznych sztachet, z tą różnicą, że mniej mnie to wówczas obchodziło, bo byłam młodsza i tak strasznie zaharowana. Zanim zdążyłam pozaściełać wszystkie łóżka i poszorować wszystkie umorusane buziaki moich maleństw, pójść do szkoły, wrócić z niej, pomyć dzieciom buzie po raz drugi, zacerować ich pończoszki, załatać spodenki Fredka Perkinsa (rozdzierał je codziennie, przez całe swoje życie) i wyuczyć się w międzyczasie zadanych mi lekcji — była już pora na spanie, nie mogłam więc nawet zauważyć braku stosunków ze światem. Ale po dwóch latach, spędzonych wśród rozmownych studentek kolegjum, brak mi tego. Będę też rada spotkać człowieka mówiącego moim językiem.
No, nareszcie. Zdaje mi się, że naprawdę skończyłam już teraz, Ojczulku, Nic nowego nie przychodzi mi w tej chwili do głowy.
Postaram się napisać następnym razem ciekawszy list.
P. S. Głowiasta sałata zupełnie się nie udała w tym roku. Wczesna wiosna była zanadto sucha.