Dama kameliowa/XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dama kameliowa |
Wydawca | Księgarnia K. Fiszlera |
Data wyd. | 1910 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Dame aux camélias |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy całe życie moje powróciło do swego normalnego stanu, zdawało mi się, że dzień dzisiejszy musi być koniecznie podobnym do wczorajszego. Były chwile, w których wyobrażałem sobie, że jakaś okoliczność, której sobie nieprzypomniałem, zmusiła mnie przepędzić noc zdala od Małgorzaty, lecz jeśli tylko powrócę do Bougival, zastanę ją niespokojną, jak ja nim byłem i że będzie mi się pytała, co mnie zatrzymało zdala od niej.
Kiedy miłość weszła w treść życia, w zwyczaj, zdawało mi się niepodobieństwem, żeby ten zwyczaj przerwanym został, bez zniszczenia zarazem wszystkich innych źródeł życia.
Zmuszony więc byłem od czasu do czasu odczytywać list Małgorzaty dla przekonania się, że nie marzę.
Ciało moje, upadłe pod ciężarem bólu moralnego, niezdolne było do najmniejszego ruchu. Niespokojność, przejście się nocne, wiadomość poranna, wyczerpały mnie całkowicie. Ojciec mój, korzystając z tego obezwładnienia zupełnego, usiłował wymódz na mnie przyrzeczenie, że z nim pojadę.
Przyrzekłem, co tylko chciał. Byłem niezdolny do podtrzymania jakiejkolwiek dyskusyi i potrzebowałem istotnego uczucia, któreby mi pomogło do życia po tem wszystkiem, co się stało.
Byłem szczęśliwy, że ojciec chciał mnie pocieszyć, wśród takiej troski.
Tyle tylko pamiętam, że tegoż dnia, koło piątej, kazał mi wsiąść do dyliżansu pocztowego. Nic mi nie mówiąc, spakowano moje rzeczy, przywiązano je wraz z ojca w tyle powozu i pojechaliśmy. Nie wiem, co robiłem, kiedy miasto zniknęło i kiedy samotność drogi przypomniała mi pustkę mego serca.
Wówczas łzy poczęły płynąć z mych oczów.
Ojciec zrozumiał, że słowa, choćby nawet jego własne, nie pocieszą mnie wcale, pozwolił mi więc płakać, nic nie mówiąc, ściskając mi tylko rękę, jak gdyby mi chciał przypomnieć, że mam obok siebie przyjaciela.
W nocy spałem trochę. Marzyłem o Małgorzacie.
Obudziłem się nagle, nie pojmując dlaczego jestem w powozie.
Potem straszna rzeczywistość przyszła mi na myśl i spuściłem głowę na piersi.
Nie śmiałem mówić do ojca, lękając się, by mi nie powiedział:
— Widzisz, że miałem racyę, gdym traktował za nic miłość tej kobiety.
Ale nie korzystał ze swej wyższości i przybyliśmy do C, nic nie mówiąc do siebie, jak tylko słowa całkiem obce wypadkowi, z powodu którego wyjechałem.
Gdym uściskał moją siostrę, przypomniałem sobie słowa listu Małgorzaty, w którym o niej mówiła, lecz wiedziałem zaraz, że chociaż ona jest tak dobrą, nie wystarczy przecież, bym zapomniał o mej kochance.
Rozpoczęły się polowania, ojciec mój, myśląc że będą one dla mnie jakąś rozrywką, uorganizował towarzystwo myśliwskie ze swych sąsiadów i przyjaciół. Szedłem na nie bez oporu, ale i zapału, z tym rodzajem apatyi, co stanowiła cechę wszystkich moich czynności, od chwili wyjazdu.
Polowaliśmy z naganką. Umieszczono mnie na stanowisku. Opierałem moją broń o drzewo i marzyłem. Patrzałem na płynące obłoczki. Puszczałem moją myśl w samotne przestrzenie, słysząc od czasu do czasu, jak mnie woła który ze strzelców, pokazując zająca o dziesięć kroków odemnie.
Żaden z tych szczegółów nie uszedł uwagi mego ojca i nie dał się on uwieść, moim spokojem zewnętrznym. Rozumiał on dobrze, że jakkolwiek moje serce jest zranione, przecież kiedyś obudzi się w niem straszna reakcya, może niebezpieczna i unikając wszelkich pozorów pocieszyciela, starał się koniecznie zająć mnie czemś.
Siostra naturalnie nie była wtajemniczona we wszystkie te szczegóły, nie mogła więc tego pojąć, dlaczego ja, dawniej tak wesoły, stałem się nagle marzycielem i smutnym.
Częstrokroć, schwycony wśród smutku mego wzrokiem niespokojnym ojca, podawałem mu rękę i, ściskając go, prosiłem niejako, by mi wybaczył przykrość, jaką mu mimoli wyrządzałem.
Tak przeszedł miesiąc, lecz tyle tylko czasu mogłem wytrzymać.
Wspomnienie Małgorzaty ścigało mnie bezustannie. Kochałem zanadto tę kobietę, by mogła się dla mnie nagle stać obojętną. Mogłem ją tylko albo kochać, albo nienawidzić. Trzeba było nadewszystko, pomimo wszelkiego uczucia, jakie dla niej miałem, żebym ją zobaczył i to natychmiast.
Życzenie to wbiło mi się w umysł z całą siłą woli, budzącej się w ciele bezsilnem przez długi przeciąg czasu.
Potrzeba było mi Małgorzaty nie w przyszłości, nie za miesiąc lub tydzień, ale zaraz nazajutrz, jak tylko ta myśl się we mnie obudziła; poszedłem więc do ojca i powiedziałem mu, że go opuszczam dla interesów, powołujących mnie do Paryża, lecz że prędko powrócę.
Odgadł zapewne powody mego wyjazdu, gdyż nalegał, żebym pozostał, widząc atoli, że niewykonanie mego postanowienia, w stanie rozdrażnienia w jakim się znajdowałem, mogło mieć zgubne następstwa, ucałował mnie, prosząc prawie ze łzami, bym jak najprędzej powrócił.
Nie spałem przed przybyciem do Paryża.
Przybywszy, co miałem robić? Tego nie wiedziałem, lecz wypadało przedewszystkiem zająć się Małgorzatą.
Pobiegłem do siebie, żeby się przebrać, a że czas był piękny, udałem się na pola Elizejskie.
W pół godziny, ujrzałem przybywający z placu Zgody, powóz Małgorzaty.
Odkupiła swoje konie, gdyż były te same co dawniej, jej tylko nie było wewnątrz.
Zaledwie zauważyłem tę nieobecność, oglądając się naokoło, spostrzegłem Małgorzatę idącą pieszo w towarzystwie jakiejś kobiety, której całkiem nie znałem.
Przechodząc obok mnie, pobladła i nerwowy uśmiech skrzywił jej wargi. Co do mnie, serce gwałtownie mi biło w piersi, lecz zdołałem nadać zimny wyraz mojej twarzy i ukłoniłem się chłodno mojej dawnej kochance. Ta zaraz pobiegła do powozu i wsiadła doń ze swą towarzyszką.
Znałem Małgorzatę. Niespodziane spotkanie wzburzyło ją zapewne. Bezwątpienia wiedziała o moim wyjeździe, który ją uspokoił co do następstw naszego zerwania, lecz ujrzawszy mnie z powrotem, znalazłszy się twarz w twarz ze mną bladym, zrozumiała, że moje przybycie, ma jakiś cel i zapewne zapytywała się w duchu, co teraz nastąpi.
Gdybym był znalazł Małgorzatę nieszczęśliwą, gdybym mszcząc się nad nią, przyszedł jej z pomocą, byłbym jej może przebaczył i nie myślał nawet o zemście, lecz znalazłem ją w porównaniu ze mną szczęśliwą; ktoś inny obdarzył ją zbytkiem, którego ja nie mogłem jej dać, nasze zerwanie zatem miało charakter najniższej interesowności, byłem poniżony w mej miłości własnej, trzeba więc było, żeby zapłaciła za moje cierpienia.
Nie mogłem patrzyć obojętnie na to, co robiła ta kobieta, a przecież największą przykrość mogła jej tylko sprawiać moja obojętność, otoż to uczucie należało rozwinąć nietylko wobec niej, ale i wobec drugich.