<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas
Tytuł Dama kameliowa
Wydawca Księgarnia K. Fiszlera
Data wyd. 1910
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Dame aux camélias
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXIV.

Pokojowa pobiegła oznajmić mnie pani Duvernoy i prosiła, bym poczekał chwilę w salonie.
Nakoniec pokazała się Prudencya i poprosiła mnie do swego buduaru; w chwili, gdym tam szedł, usłyszałem otwierające się drzwi salonu i lekkie kroki, poczem zamknięto gwałtownie drzwi wchodowe.
— Czy pani nie przeszkadzam? — spytałem Prudencyi.
— Wcale nie. Małgorzata tam była. Kiedy usłyszała pana, ukryła się; to ona wyszła.
— Czy się mnie teraz boi?
— Nie, ale się lęka, żeby panu jej widok nie zrobił przykrości.
— Dlaczego? — rzekłem, usiłując odetchnąć swobodnie, bo wzruszenie dławiło mnie — biedna dziewczyna opuściła mnie po prostu dla posiadania powozów, mebli i brylantów; dobrze zrobiła i nic niemam przeciwko temu. Spotkałem ją dzisiaj — mówiłem dalej niedbale.
— Gdzie? — spytała Prudencya, patrząc na mnie, jak gdyby chciała się przekonać, czy to ten sam człowiek, co niegdyś uchodził za tak bardzo zakochanego.
— Na polach Elizejskich. Była z drugą kobietą bardzo ładną. Kto jest ta kobieta?
— Jak wygląda?
— Blondyna, zgrabna, z pozoru niby angielka, oczy niebieskie, bardzo szykowna.
— A, to Olimpia, w istocie bardzo ładna dziewczyna!
— Z kimże ona żyje?
— Z nikim i ze wszystkimi.
— I mieszka?
— Na ulicy Tronchet Nr*; czy chcesz pan się o nią starać?
— Niewiadomo, co się stać może...
— A Małgorzata?
— Gdybym pani powiedział, że całkiem o niej nie myślę, tobym skłamał, lecz należę do ludzi, dla których sposób zerwania jest wszystkiem. Prócz tego, Małgorzata tak lekkomyślnie ze mną się rozstała, iż dziś uważam się za głupca, żem się w niej kochał, gdyż w istocie, ja bardzo kochałem tę dziewczynę.
Pojmujesz, jakim tonem usiłowałem mówić te rzeczy, pot kroplisty wystąpił mi na czoło.
— Ona pana bardzo kochała, a nawet kocha pana jeszcze, dowodem czego jest to, że spotkawszy cię dzisiaj, przybiegła mi zaraz o tem powiedzieć. Kiedy weszła, była cała drżąca, o mało nie zemdlała.
— No i cóż powiedziała pani?
— Powiedziała mi, że bezwątpienia pan będziesz u mnie i prosiła mnie, bym wyżebrała u pana przebaczenie dla niej.
— Ja wybaczyłem i możesz jej to pani powiedzieć. Jest to dobra dziewczyna, ale tylko dziewczyna; tego co mi zrobiła, powinienem się był spodziewać. A nawet wdzięczny jej jestem za ten krok, gdyż dzisiaj pytam się samego siebie, do czegoby nas doprowadził mój zamiar życia z nią zupełnie. Było to istne szaleństwo!
— Będzie się z tego cieszyła, że pan uznajesz konieczność, w jakiej się znajdowała. Czas już był, żeby cię opuściła, mój drogi. Ów człowiek, któremu zaproponowała sprzedaż swoich mebli, wyszukał jej wierzycieli i zapytał się ich wiele im winna; ci obawiali się i mieli ją zlicytować w przeciągu dwóch dni.
— A teraz, czy zapłaceni?
— Prawie.
— A kto zapłacił?
— Hrabia de N. A, mój drogi, są ludzie do tego wyłącznie stworzeni. Jednem słowem, dał dwadzieścia tysięcy franków, ale rzeczy mają się już ku końcowi. Wie on dobrze, iż Małgorzata go nie kocha, co mu jednak nie przeszkadza być dla niej bardzo grzecznym. Widziałeś pan, wykupił jej konie, klejnoty i daje jej tyle pieniędzy, co książę; gdyby chciała żyć spokojnie, człowiek ten utrzymywałby ją długo.
— I cóż ona robi? Czy zamieszkuje ciągle w Paryżu.
— Nie chciała nigdy jechać do Bougival, od chwili, gdyś pan opuścił tę wioskę. Ja musiałam jeździć po jej rzeczy, a nawet po pańskie, które zapakowałam w jedną paczkę, możesz ją pan sobie zabrać. Jest tam wszystko, prócz małej teki z pańskiemi cyframi. Małgorzata chce ją zabrać i ma ją u siebie. Jeżeli pan zażądasz jej koniecznie, to ją odbiorę.
— Niech ją zachowa — wyszeptałem — gdyż czułem łzy cisnące mi się do oczów, na wspomnienie tej wioski, gdzie byłem tak szczęśliwy i na myśl, że Małgorzata pragnęła zachować rzecz, należącą do mnie i przypominającą jej mnie.
Gdyby była weszła w tej chwili, postanowienie zemsty byłoby znikło i rzuciłbym się do jej nóg.
— W końcu — mówiła dalej Prudencya — nie widziałam jej nigdy taką, jaką jest teraz, prawie nie sypia, bywa po balach, po kolacyach, zabija się sama. Niedawno po jakiejś kolacyi, musiała cały tydzień przeleżeć w łóżku, a gdy lekarz pozwolił jej wstać, rozpoczęła na nowo to samo życie, które jej grozi śmiercią. Czy odwiedzisz ją pan?
— Po co? Przyszedłem panią odwiedzić dlatego, że byłaś zawsze dla mnie uprzejmą i żem cię znał wprzód, niż Małgorzatę. Pani to zawdzięczam, że byłem jej kochankiem, jak i to, że nim już nie jestem, czyż nie prawda?
— Ach, do licha, robiłam wszystko, co mogłam, by pana porzuciła i sądzę, że nieco później nie będziesz pan tego żałował...
— Jestem pani podwójnie za to wdzięczny — rzekłem, powstając — gdyż nudziła mnie ta kobieta od czasu, jak zaczęła wszystko, to co mówiłem, brać na seryo.
— Odchodzisz pan?
— Odchodzę.
Wiedziałem już wszystko.
— Kiedyż pana zobaczę?
— Wkrótce, do widzenia.
— Do widzenia.
Prudencya odprowadziła mnie do drzwi i wyszedłem do siebie ze łzami wściekłości w oczach i potrzebą zemsty w sercu.
Tak więc Małgorzata była taką samą, jak inne dziewczyny, tak więc ta głęboka miłość, jaką miała dla mnie, nie mogła wytrzymać walki, ani obronić ją od chęci rozpoczęcia przeszłego życia, od potrzeby posiadania powozów i wyprawiania orgii.
Oto, co sobie mówiłem wśród bezsenności; gdybym był jednakże pomyślał zimno, widziałbym w tej nowej egzystencyi Małgorzaty chęć przytłumienia ciągłej myśli, nieustannego wspomnienia.
Nieszczęściem, zła namiętność zapanowała nademną i szukałem tylko w myśli sposobów dręczenia tej biednej istoty.
O, człowiek jest bardzo nizki i bardzo zły, kiedy którakolwiek z jego ciasnych namiętności zranioną zostaje.
Ta Olimpia, z którą ją widziałem, jeśli nie była przyjaciółką Małgorzaty, to przynajmniej osobą, którą ona najczęściej odwiedzała od chwili powrotu do Paryża. Wydawała bal, a ponieważ spodziewałem się tam spotkać Małgorzatę, postarałem się o otrzymanie zaproszenia na takowy.
Gdy pełen wewnętrznego wzburzenia, przybyłem na ten bal, był on już bardzo ożywiony. Tańczono, krzyczano nawet, w jednym z kadrylów spostrzegłem Małgorzatę tańczącą z hrabią de N., który wydawał się być dumnym z tego i mówił:
— Ta kobieta do mnie należy.
Oparłem się o kominek wprost Małgorzaty i wlepiłem w nią swój wzrok. Zaledwie mnie spostrzegła, zadrżała. Ujrzałem ją i pozdrowiłem niedbale ręką i wzrokiem.
Kiedym pomyślał, że po balu ona nie będzie już ze mną, ale z tym bogatym głupcem, kiedym to sobie wyobraził, krew uderzyła mi do głowy i uczułem potrzebę zamieszania spokoju ich miłości.
Po kontredansie przywitałem się z panią domu, która odsłoniła dla swych gości szerokie swe ramiona i połowę olśniewająco białych piersi.
Dziewczyna ta była piękną, a sądząc z kształtów, piękniejszą od Małgorzaty. Zrozumiałem to dobrze, chwytając pewne spojrzenia, jakie ta ostatnia rzucała na Olimpię, podczas kiedym z nią rozmawiał. Mężczyzna będący kochankiem tej kobiety, mógł być równie dumnym, jak hrabia de N., a była dość piękną na to, by wzniecić podobną miłość, jaką Małgorzata we mnie wznieciła.
Podówczas nie miała ona kochanka. Nie było nic trudnego stać się nim. Wszystko polegało na okazaniu dosyć złota, by ściągnąć na siebie jej uwagę.
Postanowiłem więc w jednej chwili, że ta kobieta będzie moją kochanką.
Rozpocząłem moją rolę od tańca z Olimpią.
W pół godziny potem, Małgorzata, blada jak trup, zarzuciła futro na siebie i opuściła bal.
Stanowiło to już coś, ale było jeszcze nie dosyć. Spostrzegłem moją władzę nad tą kobietą i nadużywałem jej nikczemnie.
Kiedy sobie pomyślę, że ona już nie żyje, pytam się, czy Bóg przebaczy mi kiedy złe, jakie jej uczyniłem.
Po świetnej i burzliwej kolacyi, zasiedli wszyscy do gry.
Umieściłem się obok Olimpii i szastałem pieniędzmi tak rozrzutnie, że nie mogła nie zwrócić na to uwagi. W jednej chwili wygrałem sto piędziesiąt czy dwieście luidorów, które rozłożyłem obok siebie a w które ona wlepiła palące źrenice.
Ja tylko jeden całkowicie nie byłem zajęty grą, ale w zupełności nią. Całą noc wygrywałem i dawałem jej pieniądze do gry, gdyż przegrała wszystko, co miała przed sobą, a zapewne i w domu.
O piątej rano, poczęli się goście rozchodzić.
Wygrałem trzysta luidorów.
Wszyscy grający byli już na dole, ja tylko pozostałem, tak że nikt tego nie spostrzegł, gdyż nie żyłem z żadnym z tych panów w przyjaźni.
Olimpia sama świeciła na schodach i już wychodziłem jak i drudzy, kiedy, zbliżywszy się do niej, rzekłem:
— Trzeba, bym z panią pomówił.
— To może jutro — odpowiedziała.
— Nie, teraz.
— Cóż pan masz mi do powiedzenia?
— Zobaczysz pani.
I wszedłem do pokojów.
— Przegrałaś pani — rzekłem.
— Tak.
— Wszystko, co miałaś w domu?
Zawahała się.
— Bądź pani otwartą.
— No więc, to prawda.
— Wygrałem trzysta luidorów, oto są, jeśli pani mnie przyjmiesz.
To mówiąc, rzuciłem złoto na stół.
— Zkąd taka propozycya?
— Bo panią kocham, do licha!
— Nie, tylko jesteś pan zakochany w Małgorzacie i chcesz się nad nią pomścić, stając się moim kochankiem... Takiej kobiety, jak ja, mój przyjacielu, nie można oszukać; nieszczęściem, jestem jeszcze bardzo młodą i bardzo piękną, bym miała tego rodzaju rolę przyjąć.
— Więc odmawiasz, pani?
— Odmawiam.
— Czy wolisz mnie pani kochać za nic? Wówczas jabym się na to nie zgodził. Pomyśl, moja droga Olimpio, gdybym był do pani przysłał kogokolwiek z temi trzechset luidorami i warunkami, jakie kładę, byłabyś przyjęła. Wolałem traktować wprost z panią. Przyjmij, nie badając przyczyn, które tak, a nie inaczej każą mi działać, powiedz sobie, że jesteś piękną i że niema w tem nic dziwnego, żem się zakochał w pani.
Małgorzata była także dziewczyną utrzymywaną, podobnie jak Olimpia, a przecież nie byłbym się nigdy ośmielił powiedzieć jej pierwszy raz, kiedym ją widział, tego, com tej kobiecie przed chwilą powiedział, bom kochał Małgorzatę, bom dostrzegł w niej tajemne uczucia, których nie miała ta druga istota i w chwili, w której proponowałem to kupno, pomimo jej nadzwyczajnej piękności, uczułem do niej pewien niesmak.
Skończyło się na tem, że przyjęła i w południe wyszedłem, jako jej kochanek. Opuszczałem ją bez wspomnienia nawet o słowach miłości, które czuła się w obowiązku rzucić mi za sześć tysięcy franków, jakie jej zostawiłem.

A przecież rujnowano się dla tej kobiety...














Znak domeny publicznej
Tekst lub tłumaczenie polskie jest własnością publiczną (public domain), ponieważ prawa autorskie do niego wygasły (expired copyright).