<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas
Tytuł Dama kameliowa
Wydawca Księgarnia K. Fiszlera
Data wyd. 1910
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Dame aux camélias
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVI.

Armand, zmęczony długiem opowiadaniem, które często oblewał łzami, oparł swe czoło na obu rękach i zamknął oczy, czy to chcąc myśleć, czy też pragnąc przespać się, dawszy mi wprzód kartki zapisane ręką Małgorzaty.
W kilka chwil potem, szybszy oddech dał mi poznać, że zasnął, ale tym snem lekkim, który najmniejszy szelest przerywa.
Oto, co przeczytałem i przepisałem bez dodania, lub wyrzucenia choćby jednej zgłoski:
„Dzisiaj jest 15 grudnia. Jestem cierpiącą od trzech czy czterech dni. Dziś rano położyłam się do łóżka, czas jest ponury, jestem smutna, niema nikogo przy mnie, myślę o tobie, Armandzie. A ty, gdzież jesteś w tej chwili, gdy to piszę? Daleko od Paryża, bardzo daleko, jak mi powiedziano, a może zapomniałeś już o Małgorzacie... Wreszcie, bądź szczęśliwym, ty, któremu winna jestem jedyne chwile radości w mem życiu.
„Nie mogłam oprzeć się chęci wytłomaczenia ci mego postępowania i napisałam do ciebie list, ale list od takiej dziewczyny, jak ja, może być uważany za kłamstwo, nadaję mu jednak charakter prawdy i staje się nie listem, lecz spowiedzią.
„Dziś jestem chorą, mogę umrzeć z tej choroby, gdyż zawsze miałam to przeczucie, że umrę młodo. Matka moja umarła na suchoty, a sposób mego dotychczasowego życia potwierdza tylko moje przeczucia; była to jej jedyna spuścizna, ale ja nie chcę umrzeć wprzód, nim ty się dowiesz, co masz sądzić o mnie, jeśli powrócisz i jeśli będziesz myślał jeszcze o biednej dziewczynie, którą kochałeś przed wyjazdem.
„Oto, co zawierał ten list, który chcę ci przepisać, jako dowód mego usprawiedliwienia się.
„Przypominasz sobie zapewne, Armandzie, jak przyjaciel ojca twego schwytał nas w Bougival, przypominasz sobie mimowolną bojaźń, jaką wywarło na mnie to przybycie, scenę, jaka miała miejsce między tobą a nim, którą opowiedziałeś mi wieczorem.
„Nazajutrz, podczas gdy ty byłeś w Paryżu i oczekiwałeś na ojca swego, przybył do mnie jakiś człowiek i oddał mi list od p. Duval.
„W liście tym, jaki tu dołączam, prosił mnie wyrazami pełnemi powagi, bym cię nazajutrz pod jakimkolwiekbądź pozorem oddaliła i przyjęła ojca twego, ma mi bowiem coś powiedzieć, a nadewszystko zalecał, by ci nic o tem nie mówić.
„Wiesz, jak nalegałam, gdyś powrócił, byś znowu nazajutrz udał się do Paryża.
„Już minęła godzina po twoim odjeździe, gdy ojciec twój zjawił się. Twarz jego surowa wywarła na mnie wielkie wrażenie. Twój ojciec był pełen starych wyobrażeń, że każda zalotnica jest istotą bez serca, bez rozumu, rodzaj maszyny do brania złota, zawsze gotowa, jak prawdziwe żelazne maszyny, do zdruzgotania ręki, cokolwiek jej podającej, bez uwagi na to, że ta ręka nadaje jej ruch i życie.
„Otóż ojciec twój napisał do mnie list bardzo grzeczny, nie mogłam go więc nie przyjąć, atoli inaczej się przedstawił, niż pisał. Miał w sobie jakąś dumę, impertynencyę w obejściu, a nawet groźby w swych pierwszych słowach, dałam mu więc do zrozumienia, że jestem u siebie, że nie widzę potrzeby składania mu rachunku z mego życia, jak tylko z tego względu, że szczerze kocham jego syna.
„Pan Duval uspokoił się nieco, jednakże zaczął mówić, że nie może dłużej tego cierpieć, by syn jego rujnował się dla mnie, że jestem piękna, to prawda, lecz jakkolwiek jest, nie powinnam używać mej piękności na to, by zniszczyć przyszłość młodego człowieka.
„Na to była tylko jedna odpowiedź — nie prawdaż? to jest dowody, że od czasu, jak jestem twoją kochanką, wszystko poświęcałam, by ci zostać wierną, nie żądając od ciebie nic więcej nad to, co dać mogłeś. Pokazałam kwity z „Mont de piété”[1], kwity tych, którym sprzedałam me ruchomości, dla zapłacenia długów, w końcu powiedziałam ojcu o naszych zamiarach życia ze sobą, bez obciążenia zbytecznie ciebie moją osobą. Opowiedziałam mu szczęście, odmalowałam mu życie spokojne i szczęśliwe... Słysząc to, zmiękł, podał mi rękę, przepraszając za swoje postępowanie.
„Poczem rzekł:
„Więc, pani, teraz nie przez uwagi i groźby, ale przez prośby, chcę wymódz na tobie ofiarę daleko większą od tych, jakie dotąd zrobiłaś dla mego syna...
„Zadrżałam na tę przemowę.
„Ojciec zbliżył się, wziął mnie za obie ręce i mówił łagodnie:
„Moje dziecię, nie uważaj tego za złe, co ci mam powiedzieć, chciej tylko zrozumieć, że życie ma częstokroć potrzeby straszne dla serca, ale którym trzeba zadość uczynić. Jesteś pani dobrą i dusza twoja ma w sobie szlachetność nieznaną wielu kobietom, które tobą może gardzą, a które niewarte są ciebie. Lecz pomyśl, że obok kochanki jest rodzina, że prócz miłości, są obowiązki, że po latach namiętności, następują lata, w których mężczyzna, chcąc zasłużyć na szacunek, potrzebuje oprzeć się na jakiem poważnem stanowisku. Mój syn niema majątku, a przecież gotów jest przelać na ciebie spuściznę po matce. Jeżeliby przyjął ofiarę, którą chcesz pani dla niego zrobić, honor i godność nakazują mu w zamian zrobić to przelanie. Lecz on nie może przyjmować twej ofiary, bo świat, który ciebie nie zna, nadałby temu faktowi inny pozór, jaki nie powinien leżeć na imieniu naszem. Nie uważanoby na to, że Armand panią kocha, lub ty go kochasz, czy wreszcie ta podwójna miłość jest dla niego szczęściem, a dla ciebie rehabilitacyą — wiedzianoby tylko jedną rzecz, to jest, że Armand Duval pozwolił na to, by dziewczyna utrzymywana, wybacz moje dziecię, że ci to zmuszony jestem powiedzieć, sprzedała dla niego wszystko, co miała! Później przyszłyby dnie wyrzutów i żalów, bądź tego pewna, tak dla ciebie, jak i dla niego i oboje dźwigalibyście kajdany, których nie moglibyście skruszyć. Cóżbyście wówczas zrobili? Twoja miłość stracona, przyszłość mego syna zniszczona, a ja, jego ojciec, otrzymałbym nagrodę tylko w jednem dziecięciu, spodziewając się jej od dwojga...
„Jesteś pani młoda, piękna, życie cię pocieszy, jesteś szlachetna, a wspomnienie dobrego czynu odkupi wiele złego z przeszłości. Od sześciu miesięcy, jak cię Armand zna, zapomniał o mnie zupełnie. Cztery razy do niego pisałem, a on nie pomyślał o odpowiedzi dla mnie ani razu. Mogłem umrzeć, a onby o tem nie wiedział!...
„Jakiekolwiek są wasze zamiary żyć inaczej, niżeście dotąd żyli, Armand, który panią kocha, nie zezwoli na zamknięcie się, na jakie skazani będziecie w skutek skromnej waszej pozycyi, a która dla twej piękności, nie jest odpowiednią. Kto wie, coby wówczas robił... Grał, o tem wiem, lecz w chwili upojenia, mógłby stracić część tego, com zebrał przez ciąg lat wielu, na posag mej córki, dla niego i dla spokoju mych dni w starości! To, co mogło się było stać, może jeszcze się przytrafić.
„Czy prócz tego jesteś pani pewną, że życie, które dla niego porzucasz, nie miałoby dla ciebie pociągu? Czy jesteś pewną, ty, która tyle kochałaś, że nie będziesz innego już kochała? Czy wreszcie, nie będziesz kiedyś cierpiała nad pętami, jakie wasz związek zarzuci na życie twego ukochanego, a nie potrafisz go z nich uwolnić ni pocieszyć, jeśli z wiekiem, myśli ambitne nastąpią po snach miłości? Pomyśl, pani, nad tem wszystkiem! Kochasz Armanda, dowiedź mu tego jedynym sposobem, jaki ci jeszcze został: poświęcając dla jego przyszłości twą miłość. Jeszcze nie było nieszczęścia, ale będzie, a może daleko większe, niż to, jakie przewiduję. Armand w zazdrości może wyzwać człowieka, który cię dawniej kochał, mogą się bić, może być wreszcie zabitym i pomyśl, cobyś odrzekła ojcu, któryby przyszedł spytać się ciebie o rachunek z życia swego syna?...
„Nakoniec, moje dziecię, wiedz jeszcze i o tem, bo ci niewszystko powiedziałem, co mnie sprowadziło do Paryża. Mam córkę, młodą, piękną, czystą jak anioł. Ona kocha i ona także uczyniła z tej miłości marzenie swego życia. Pisałem o tem wszystkiem do Armanda, ale całkiem zajęty panią, nie odpowiedział mi. Otóż moja córka idzie zamąż. Zaślubia człowieka, którego kocha, wchodzi w łono szanownej rodziny, pragnącej, by i w mojej wszyscy byli takimi. Rodzina człowieka mającego być moim zięciem, dowiedziała się, jak Armand żyje w Paryżu i oznajmiła mi, że cofnie swe słowo, jeśli Armand będzie tak żył dalej. Przyszłość dziecka, które nic ci nie jest winne, a które ma prawo liczenia na przyszłość jest w twoich rękach.
„Czy masz pani prawo i czy czujesz w sobie siłę do zniszczenia takowej? W imię twej miłości i żalu, Małgorzato, zwróć mi szczęśliwą dolę mej córki!...
„Płakałam cicho, mój drogi, słysząc te uwagi, które nieraz sobie sama mówiłam, a które w ustach twego ojca nabierały strasznej rzeczywistości. Mówiłam sobie to, co mi ojciec twój nie śmiał powiedzieć, a co mu kilkakrotnie wieszało się na ustach: że w końcu jestem tylko dziewczyną utrzymywaną, i jakikolwiek powód dam naszemu związkowi, będzie on zawsze wyglądał na rachunek, że moja przeszłość nie daje mi prawa do marzenia o podobnej przyszłości i że przyjmuję odpowiedzialność, której nie gwarantują ani moje przyzwyczajenia, ani moja reputacja. Wreszcie, kochałam cię, Armandzie. Sposób, w jakim mówił do mnie pan Duval, czyste uczucia, jakie budził w mojej duszy, szacunek dla tego prawego serca, jaki miałam, szacunek twój, jaki spodziewam się, mieć będę kiedyś — wszystko to budziło w mojem sercu szlachetne porywy, podnoszące mnie we własnem przekonaniu i jakąś świętą nieznaną mi dotąd próżność. Gdym sobie pomyślała, że kiedyś ten starzec proszący o przyszłość swego syna powie córce, by dodawała do modlitwy za brata moje imię, jako tajemniczej przyjaciółki, całkiem zmieniłam się i dumną byłam z siebie.
„Egzaltacya chwilowa zapewne przesadzała istotną prawdę tego wrażenia, ale doświadczałam tego i to uczucie kazało zamilknąć wspomnieniom dni szczęśliwie z tobą spędzonych.
— „To dobrze, panie — rzekłam twemu ojcu, ocierając łzy. — Czy pan wierzysz temu, że kocham twego syna?
— „Wierzę — rzekł p. Duval.
— „Miłością bezinteresowną?
— „Tak.
— „Czy wierzysz pan temu, że ta miłość była nadzieją, marzeniem i przebaczeniem mego życia?
— „Wierzę.
— „No więc, panie, ucałuj mnie tak, jak gdybyś całował twą córkę, a przysięgam ci, że ten pocałunek jedyny, prawdziwie czysty, jaki otrzymałam, zrobi mnie silną wobec mojej miłości i że za tydzień syn twój wróci do ciebie, może nieszczęśliwy, ale wyleczony na zawsze!..
— „Jesteś pani szlachetną dziewczyną — rzekł ojciec twój, całując mnie w czoło — bo popełniasz rzecz, za którą Bóg cię wynagrodzi, ale lękam się, czy uda ci się zrobić z moim synem?...
— „O, bądź pan spokojnym, znienawidzi mnie.
„Trzeba było więc wznieść między nami nieprzebytą zaporę.
„Napisałam do Prudencyi, że przyjmuję propozycyę hrabiego de N., oraz by mu powiedziała, że dziś będę z nim jadła kolacyę.
„Zapieczętowałam list i, nie mówiąc nic, co on zawiera, prosiłam ojca twego, by go odesłał podług adresu za powrotem do Paryża.
„Mimo to, zapytał mi się, co w nim jest.
— „Szczęście pańskiego syna — odrzekłam.
„Ojciec ucałował mnie po raz ostatni. Uczułam na mojem czole dwie łzy wdzięczności, będące niejako chrztem zmywającym niedawne błędy i w chwili, gdy postanowiłam się oddać innemu człowiekowi, jaśniałam całą dumą, myśląc czem odkupuję ten nowy błąd.
„Było to bardzo naturalne Armandzie, powiedziałeś mi przecie, że ojciec twój był najuczciwszym człowiekiem w świecie.
„Pan Duval wsiadł do powozu i odjechał.
„Byłam przecież kobietą i gdym cię znów ujrzała, płakałam, ale nie słabłam.
„Czym dobrze zrobiła? — pytam się sama siebie dzisiaj, leżąc chora w łóżku, które pewnie opuszczę będąc już trupem.
„Byłeś świadkiem, com czuła, w miarę jak się zbliżała godzina naszego rozstania; twego ojca nie było, by mnie wsparł, a była chwila, w której chciałam ci wszystko wyznać, tak byłam zdziwiona myślą, że ty masz mnie nienawidzić i gardzić mną.
„Może nie uwierzysz temu, Armandzie, ale prosiłam Boga, by dał mi siłę, a że mi ją dał, to najlepszy dowód, że mnie wysłuchał.
„Przy kolacyi jeszcze potrzebowałam pomocy, bo sama nie wiedziałam, co zrobiłam, tak bałam się, by mi nie zabrakło odwagi.
„Ktoby był powiedział, że ja, Małgorzata Gautier, tyle będę cierpieć na samą myśl o nowym kochanku!..
„Piłam wiele, by zapomnieć, a gdym się nazajutrz obudziła, byłam już u hrabiego.

„Oto cała prawda, przyjacielu, sądź i przebacz tak, jak ja ci przebaczyłam wszystko złe, coś mi uczynił od owej chwili”.









  1. „Mont de piété” — instytucya lombardowa w Paryżu.
    (Przyp. tłum)





Znak domeny publicznej
Tekst lub tłumaczenie polskie jest własnością publiczną (public domain), ponieważ prawa autorskie do niego wygasły (expired copyright).