Dama pikowa/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dama pikowa |
Pochodzenie | Czarny orzeł (Dubrowski) |
Wydawca | Tow. Wydawnicze "Rój" i Księg. E. Wende S-ka |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Zakł. Graf. E. i D-ra K. Koziańskich |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Antoni Lange |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
:Vous m‘écrivez mon ange, des lettres
de quatre pages plus vite que je ne puis
les lire.
Korespondencja.
Ledwie Liza Iwanowna zdążyła zdjąć kapelusz, już hrabina posłała po nią i kazała ponownie zajechać karecie. Poszły wsiadać. W tej samej chwili, gdy dwaj lokaje podnieśli staruszkę i wsunęli ją w drzwiczki, Liza Iwanowna ujrzała tuż przy samych kołach swojego inżyniera; chwycił ją za rękę; nie mogła zapanować nad sobą ze strachu, a młody człowiek zniknął — list został się w jej ręce. Schowała go za rękawiczkę i przez całą drogę nic nie słyszała i nie widziała. Hrabina miała zwyczaj stawiać w karecie co chwila pytania: „kogo spotkaliśmy? jak się nazywa ten most? co jest napisane na tym szyldzie?“ Liza Iwanowna tym razem odpowiadała na domysł i nietrafnie, czem rozgniewała hrabinę.
— Co się z tobą stało, matko moja! Zbałwaniałaś, czy co? Ty mnie wcale nie słyszysz, albo nie rozumiesz?... Dzięki Bogu, jeszcze nie straciłam rozumu!
Liza Iwanowna nie słuchała jej wcale. Powróciwszy do domu, pobiegła do pokoju i wyjęła z za rękawiczki list; był on zapieczętowany. Liza Iwanowna przeczytała go. List zawierał wyznanie miłosne, był czuły, z szacunkiem i słowo w słowo wzięty z niemieckiego romansu. Ale Liza Iwanowna po niemiecku nie umiała i była bardzo nim zadowolona.
Jednak przyjęty list niezwykle ją niepokoił. Po raz pierwszy wchodziła w skryty i bliski stosunek z młodym mężczyzną. Jego obcesowość przerażała ją. Zarzucała sobie nieostrożność w zachowaniu się i nie wiedziała, co robić; przestać siadywać przy oknie i obojętnością zmrozić w młodym oficerze ochotę do dalszego ścigania jej? czy odesłać mu list? odpowiedzieć chłodno i stanowczo? Nie miała się kogo poradzić, nie posiadała ni przyjaciółki, ni opiekunki. Liza Iwanowna postanowiła odpowiedzieć.
Usiadła przy biurku, wzięła pióro, papier — i zamyśliła się. Kilka razy zaczynała swój list — i darła go. To wyrażenia zdawały się jej zbyt łagodne, to zbyt szorstkie. W końcu udało się jej napisać kilka wierszy, z których była zadowolona. „Jestem pewna — pisała — że ma pan uczciwe zamiary i nie chciał pan obrazić mnie bezmyślnym postępkiem; lecz znajomość nasza nie powinna była zacząć się w ten sposób. Zwracam panu list pański i mam nadzieję, że nie będę miała powodu — do żalu za niezasłużony brak szacunku“.
Nazajutrz, ujrzawszy idącego Germana, Liza Iwanowna wstała z za krosen, wyszła do salonu, otworzyła lufcik i rzuciła list na ulicę, licząc na spryt młodego oficera. German podbiegł, podniósł list i wszedł do cukierni. Zerwawszy pieczęć, znalazł swój list i odpowiedź Lizy Iwanowny. Nic innego nie oczekiwał, więc wrócił do domu, bardzo zainteresowany swą intrygą.
W trzy dni później młodziutka, o bystrem spojrzeniu mamzel z magazynu mód przyniosła karteczkę. Liza Iwanowna otworzyła ją z niepokojem, przewidując rachunek, gdy nagle poznała pismo Germana.
— To, duszko, omyłka, — rzekła; — ta kartka nie do mnie.
— Nie, właśnie do pani! — odparła śmiała dziewczynka, nie ukrywając łobuzerskiego uśmiechu. — Proszę przeczytać.
Liza Iwanowna przebiegła wzrokiem kartkę German prosił o spotkanie.
— Nie może być, — rzekła Liza Iwanowna, przestraszona pośpiesznością żądania i sposobem użytym do tego celu. — To napewno nie do mnie.
I podarła list w drobne kawałeczki.
— Kiedy list był nie do pani, dlaczego pani go podarła? — rzekła mamzel. — Ja zwróciłabym go temu, kto go posłał.
— Proszę, duszko! — rzekła Liza Iwanowna, rozgniewana jej uwagą — na przyszłość proszę nie przynosić mi karteczek. A temu, kto cię posłał, powiedz, że powinien się wstydzić...
Lecz German nie ustąpił. Liza Iwanowna codzień otrzymywała od niego listy to w ten, to w inny sposób. Nie były one już tłomaczone z niemieckiego. German pisał je, natchniony namiętnością i mówił językiem sobie właściwym. Wyrażała się w nich i nieugiętość pragnień i chaos nieopanowany wyobraźni. Liza Iwanowna już nie miała zamiaru ich odsyłać: upajała się niemi, zaczęła na nie odpowiadać, a jej liściki z godziny na godzinę stawały się dłuższe i czulsze. W końcu rzuciła mu przez okno list następujący: „Dziś bal u XXXskiego posła. Hrabina będzie tam. Zostaniemy tam do godziny drugiej. Oto sposobność dla pana do zobaczenia się ze mną na osobności. Gdy tylko hrabina odjedzie, jej służba napewno się rozejdzie; w sieni zostanie szwajcar, ale i on zazwyczaj kryje się w swej izdebce. Proszę przyjść o wpół do dwunastej i wejść wprost na schody. Jeśli pan spotka kogo w przedpokoju, proszę zapytać, czy hrabina w domu. Odpowiedzą: „nie!“ i trzeba będzie zawrócić. Lecz, prawdopodobnie nie spotka pan nikogo. Pokojówki siedzą u siebie, wszystkie w jednym pokoju. Z przedpokoju proszę iść na lewo, a później wciąż prosto do sypialni hrabiny. W sypialni za parawanem, ujrzy pan dwoje małych drzwi: na prawo gabinet, do którego hrabina nigdy nie wchodzi; na lewo kurytarz, a w nim wąskie, kręcone schody, prowadzące do mojego pokoju“.
German dygotał, jak tygrys, oczekując naznaczonej pory. O dziesiątej wieczorem już stał przed domem hrabiny. Pogoda była okropna: wiatr wył; mokry śnieg padał płatami; latarnie świeciły się mglisto; ulice były puste. Tu i tam zrzadka wlókł się dorożkarz z chudą szkapą, wypatrując spóźnionego gościa. German stał tylko w surducie, nie czując ni wiatru, ni śniegu. Nakoniec zajechała kareta hrabiny. German widział, jak lokaje wynieśli pod ręce zgarbioną staruszkę, zakutaną w sobolową szubę i jak w ślad za nią przesunęła się jej wychowanica, w lichym płaszczu, z głową ustrojoną świeżemi kwiatami. Drzwi zatrzasnęły się. Kareta ciężko potoczyła się po miękkim śniegu. Szwajcar zamknął drzwi. Okna zgasły. German zaczął chodzić koło opustoszałego domu; podszedł do latarni, spojrzał na zegarek; było dwadzieścia minut po jedenastej. Został przy latarni wpatrzony we wskazówkę zegarka, oczekując ostatniej minuty. Punktualnie wpół do dwunastej German wstąpił na ganek hrabiowski i wszedł do jasno oświeconej sieni. Szwajcara nie było. German wbiegł po schodach, otworzył drzwi do przedpokoju i ujrzał służącego, który spał pod lampą w staroświeckim, zbrudzonym fotelu. Lekkim i twardym krokiem przeszedł German obok niego. Sala i salon były ciemne. Lampa z przedpokoju oświecała je słabo. German wszedł do sypialni. Przed szafką, napełnioną staremi obrazami migotała złota lampa. Wypełzłe fotele i sofy z puchowemi poduszkami, ze startą pozłotą, stały w rozpaczliwej symetrji wokół ścian okrytych chińskiem obiciem. Na ścianie wisiały dwa portrety, malowane w Paryżu przez M-me Lebrun. Jeden z nich przedstawiał mężczyznę lat czterdziestu, rumianego, o pełnej twarzy w jasnozielonym mundurze i z gwiazdą; drugi — młodą piękność z orlim nosem, z podczesaną w górę, z różą w pudrowanych włosach. Po wszystkich kątach sterczały porcelanowe pastuszki, stołowy zegar słynnego Leroy, pudełeczka, ruletki, wachlarze i różne damskie zabawki, produkowane w końcu minionego stulecia wraz z balonami Mongolfier’ów i mesmerowskim magnetyzmem. German wszedł za parawan. Stało za nim maleńkie żelazne łóżko; na prawo, znajdowały się drzwi, prowadzące do gabinetu, na lewo do kurytarza. German otworzył je i ujrzał wąskie, kręcone schody, które wiodły do pokoju biednej wychowanicy... Lecz wrócił i wszedł do ciemnego gabinetu.
Czas płynął powoli. Było całkiem cicho. W stołowym pokoju wybiła dwunasta; we wszystkich pokojach zegary, jeden za drugim, wybiły dwunastą i znów wszystko zamilkło. German stał, oparłszy się o chłodny piec. Był spokojny; serce mu biło miarowo, jak u człowieka zdecydowanego na rzecz niebezpieczną, ale konieczną. Zegary wybiły pierwszą i drugą godzinę, gdy usłyszał daleki turkot karety. Ogarnęło go mimowolne wzruszenie. Kareta zajechała i stanęła. Słyszał stuk opuszczanego stopnia. W domu zakrzątnięto się. Ludzie biegali, rozległy się głosy i dom napełniło światło. Do sypialni wbiegły trzy służące, a hrabina weszła ledwie żywa; opadła w wolterowski fotel. German patrzył przez szczelinę. Liza Iwanowna przeszła obok niego. German usłyszał jej szybkie kroki po stopniach schodów. W sercu jego odezwało się coś podobnego do wyrzutów sumienia i znów zamilkło. Skamieniał.
Hrabina zaczęła się rozbierać przed zwierciadłem. Zdjęto z niej czepiec, zdobny różami; zdjęto napudrowaną perukę z jej siwej i krótko ostrzyżonej głowy. Szpilki, jak deszcz spadały wokoło niej. Żółta suknia, szyta srebrem, upadła do jej opuchniętych nóg. German był świadkiem wstrętnych tajemnic jej toalety; nakoniec hrabina została w nocnym kaftaniku i nocnym czepku. W tym stroju, bardziej właściwym jej starości wydawała się mniej straszna i obrzydliwa.
Jak wogóle wszyscy starcy, hrabina cierpiała na bezsenność. Rozebrawszy się, siadła przy oknie w wolterowskim fotelu i odprawiła służące. Wyniesiono świece; pokój znów oświecała lampa pod obrazem. Hrabina siedziała cała żółta, poruszając obwisłemi wargami, kołysząc się na prawo i lewo. W mętnych jej oczach wyrażał się całkowity brak myśli; patrząc na nią, można było pomyśleć, że kiwanie strasznej staruszki nie było skutkiem jej woli, ale działania ukrytego galwanizmu.
Nagle ta martwa twarz zmieniła się w sposób niewyjaśniony. Wargi przestały się poruszać, oczy ożywiły się: przed hrabiną stał nieznajomy mężczyzna.
— Proszę się nie bać, na Boga, proszę się nie bać! — rzekł wnikliwym i cichym głosem. — Nie mam zamiaru pani zrobić krzywdy; przyszedłem błagać panią o jedną łaskę.
Staruszka, milcząc, patrzyła na niego i zdawało się, że go słyszy. German pomyślał, że jest głucha i ukłoniwszy się nad samem jej uchem, powtórzył to samo. Staruszka milczała, jak poprzednio.
— Może pani stworzyć szczęście mojego życia — mówił dalej German — i nic to nie będzie panią kosztowało; wiem, iż może pani odgadnąć trzy karty z rzędu...
German zamilkł. Hrabina, zda się, zrozumiała, czego od niej żądano; zda się, szukała słów dla odpowiedzi.
— To był żart, — powiedziała w końcu, — przysięgam panu, że to był żart.
— Niema w tem żartu, — odparł gniewnie German. — Niech pani przypomni sobie Czaplickiego, któremu pani pomogła odegrać się.
Hrabina wyraźnie zmieszała się. Rysy jej wyrażały wielki wysiłek duchowy, lecz wkrótce wpadła znowu w poprzednią martwotę.
— Czy może mi pani — mówił German dalej — naznaczyć te trzy karty niechybne?
Hrabina milczała; German ciągnął:
— Dla kogoż ma pani chronić swą tajemnicę? Dla wnuków? Oni są bogaci i bez tego; nie znają nawet wartości pieniędzy. Utracjuszowi nie pomogą wasze trzy karty. Kto nie umie strzec ojcowizny, ten wszystko jedno umrze w nędzy, wbrew nawet Bóg wie jakim demonicznym wysiłkom. Nie jestem utracjuszem; znam wartość pieniądza. Trzy karty pani nie pójdą na marne u mnie. No!
Zatrzymał się i z drżeniem oczekiwał odpowiedzi. Hrabina milczała; German padł na kolana.
— Jeśli kiedykolwiek, rzekł, serce pani znało uczucie miłości, jeśli pamięta pani uniesienia jej, jeżeli pani choć raz uśmiechnęła się przy płaczu nowonarodzonego syna, jeżeli cokolwiek ludzkiego biło kiedykolwiek w pani piersiach, błagam panią w imię uczuć żony, kochanki, matki, wszystkiego, co jest święte w życiu, nie odmawiaj mej prośbie, odsłoń mi swą tajemnicę, co pani po niej?... Może jest ona związana ze strasznym grzechem, z utratą wiekuistego szczęścia, z djabelską umową... Pomyśl pani, jesteś stara, żyć będziesz niedługo — gotów jestem wziąć grzech twój na swoją duszę. Odsłoń mi tylko swą tajemnicę. Pomyśl pani, że szczęście człowieka znajduje się w twem ręku, że nietylko ja, ale i dzieci moje, wnuki i prawnuki będą błogosławiły twoją pamięć i czcić ją, jako świętość...
Staruszka nie odpowiada ani słowem. German powstał.
— Stara wiedźmo! — rzekł, zacisnąwszy zęby, a więc zmuszę cię do odpowiedzi...
Z temi słowy wyjął z kieszeni pistolet.
Na widok pistoleta hrabina po raz wtóry okazała silne wzruszenie. Zakiwała głową i podniosła rękę, jakby zasłaniając się przed wystrzałem... potem upadła na wznak... i pozostała nieruchoma.
— Dość tej dziecinnady, — rzekł German, wziąwszy ją za rękę. — Pytam ostatni raz, chce pani mi naznaczyć te trzy karty? tak, czy nie?