Dekameron/dzień czwarty/opowieść II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dekameron/dzień czwarty/opowieść II |
Pochodzenie | Dekameron |
Wydawca | Bibljoteka Arcydzieł Literatury |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Współczesna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Opowiadanie Fiammetty przytomne damy do łez przywiodło. Gdy Fiammetta umilkła, król rzekł w te słowa:
— Chętnie oddałbym życie, gdybym za jego cenę mógł zaznać połowy tych rozkoszy, jakich Giuscardo z Ghismondą zażywał. Nie dziwujcie się, jeśli wam powiem, że w każdej godzinie tysiąc śmierci przeżywam, nieosłodzonych ani jedną chwilą szczęścia. Jednakoż nie będę mówił o sobie, ani też o Ghismondzie i Giuscardo. Niechaj Pampinea opowie nam jakąś smutną historję, przypominającą choćby w części los mój rozpaczny. Jeśli jej opowieść podobna będzie do noweli Fiammetty, to, ani chybi, kilka kropel rosy upadnie na płomień, trawiący pierś moją.
Pampinea, usłyszawszy słowa króla, pomyślała, że raczej życzenie swych towarzyszek wypełnić jest skłonna, niźli rozkaz króla; dlatego też postanowiła ucieszyć damy wesołą i krotochwilną opowieścią, a więc zaczęła w te słowa:
— Wśród ludu istnieje wiara, że jeśli ludzie hultaja za dobrego człeka poczytują, może on wiele złego czynić, a przecie nikt w to nie uwierzy. Dla ugruntowania tego przysłowia, mogę powiedzieć wam siła rzeczy, a takoż pokazać, jak obłudni mnisi bywają. Filuci ci w długich i szerokich habitach chodzą, obliczom swoim sztuczną bladość przydają i głosem pokornym a cichym o pieniądze proszą. Gromko i twardo obwiniają innych o występki, które sami popełniają; twierdzą przytem, że obowiązek nakazuje im przyjmować dary ludzi pobożnych, a takoż uważają, że tylko ci zbawienia dostąpić mogą, co im pieniędzy nie skąpią. Obłudnicy ci w mniemaniach swoich wielce się różnią od ludzi, uznających, że trudów i cierpień szczędzić nie lza, jeśli się chce raju dostąpić; po ich uczynkach sądząc, możnaby było powiedzieć, iż wyłączne prawo do nieba mają. Każdemu, kto umiera, obiecują mnisi lepsze lub gorsze miejsce w raju, zgodnie z tem, ile pieniędzy im pozostawi. Tą modłą starają się okłamać zarówno samych siebie, jak i tych, co im wierzą.
Gdyby mi wolno było, opowiedziałabym prostym i łatwowiernym ludziom o tem, jakie to serca ukrywają się pod szerokiemi habitami tych obłudników. Dałby Bóg, aby z wszystkimi mnichami zdarzyło się to, co z pewnym bratem żebrzącym w Wenecji. Z szczególną ochotą opowiem wam jego historję, bowiem żywię nadzieję, że śmiechem i krotochwilą rozproszę ten smutek, który jeszcze w sercach waszych gości.
Owóż, mili towarzysze, w mieście Imola żył pewien niegodziwy i grzeszny człowiek, Berto della Massa zwany. Mieszkańcy Imola, znający wszeteczny sposób jego życia, nietylko nie wierzyli mu wtedy, gdy kłamał, ale i wówczas gdy przypadkiem prawdę powiedział. Berto, przekonawszy się, że w rodzinnem mieście nikogo już na hak nie przywiedzie, przesiedlił się do Wenecji, stolicy wszelkich hultajów, i tu umyślił pewnej nowej sztuczki spróbować. Udał tedy, że mocno się kaja za popełnione grzechy, uczynił pozór skromnego i czcigodnego człeka, wstąpił do zakonu braci żebrzących i przyjął imię Alberta z Imoli. Włożywszy na się habit, obłudnik jął pozornie wieść święty i surowy żywot; wszystkim, co do niego przychodzili, pokutę i post zalecał, sam zasię nie jadał mięsa i wina nie pił (jeśli mu się nie udało otrzymać tego, które mu do smaku przypadało). Nikt nie podejrzewał, że łgarz, wszetecznik, złodziej i morderca plugawy, nagle w świętobliwego braciszka przedzierzgniony, dawnych swych skłonności wcale się nie wyzbył i że w skrytości im hołduje. Gdy Albert w czasie nabożeństwa spostrzegł, iż tłum patrzy nań, rzewliwie płakać poczynał, umiał bowiem, kiedy chciał, obfite łzy wylewać. Dzięki tym łzom i kazaniom swoim brat Albert taką miłość Wenecjan zdobył, że prawie każdy człek, testament sporządzający, wykonawcą swojej woli go czynił. Wielu oddawało mu na przechowanie szacowne przedmioty i pieniądze. Przybywały do niego gromady mężczyzn i kobiet, aby się wyspowiadać i o radę go prosić. Tą modłą wilk w pasterza się przedzierzgnął. O świętobliwościach Alberta rozprawiano więcej, niźli kiedyś mówiono o żywocie św. Franciszka z Assyżu. Pewnego dnia przybyło do Alberta kilka białogłów, chcąc się przed nim wyspowiadać. W ich liczbie znajdowała się wielce urodziwa i głupia Lisetta z domu Quirino. Mąż jej, bogaty kupiec, właśnie z galerami swemi do Flandrji był odpłynął. Lisetta padła na kolana i z prawdziwie weneckiem gadulstwem rozpowiedziała mu o wszystkich swoich tajemnicach. Brat Alberto spytał, zali ma miłośnika. Lisetta odparła mu z głębokiem nieukontentowaniem:
— Zali nie macie oczu, mój ojcze? Czyż nie widzicie, że cnotą nad wszystkiemi białogłowami góruję? Mogłabym mieć tylu miłośników, ilubym tylko zapragnęła. Aliści żaden mężczyzna nie jest mnie godzien. Zali nie sądzicie, że i w raju pięknościąbym celowała? — W ten sposób tyle głupstw o swej urodzie naplotła, że słowa jej każdego człeka zmierzićby mogły. Brat Albert poznał dowodnie z tej mowy słabość jej rozumu. Piękność Lisetty żądzę w nim wzbudziła, tak, iż gorąco się w białogłowie rozmiłował. Jednakoż nie odkrył jej odrazu swoich pragnień, postanowiwszy czekać na chwilę sposobną. Przeciwnie wcale, chcąc świętobliwość swoją Lisecie pokazać, brat Albert począł ją strofować, gromić i mówić jej o pysze i o próżności. Lisetta odparła, że musi być głupcem, skoro nie widzi różności między ziemską a nieziemską pięknością. Brat Albert, nie chcąc jej do kolery przywodzić, skończył spowiedź i odpuścił ją wraz z innemi białogłowami. Po kilku dniach nasz mnich w towarzystwie swego wiernego przyjaciela wszedł do domu Lisetty, odwołał ją do ustronnej komnaty, padł przed nią na kolana i rzekł:
— W imię miłości bożej zaklinam was, madonno, abyście mi przebaczyli to, co mówiłem w niedzielę o piękności waszej. Następnej nocy tak okrutnie za to ukarany zostałem, że po razach, które spadły na mnie, dopiero dzisiaj z łoża dźwignąć się zdołałem.
— Kto was tak oporządził? — spytała głupia Lisetta.
— Wszystko szczegółowie wam opowiem — odparł Albert. — Kiedy, jak to mam w obyczaju, około północy do modlitw ukląkłem, spostrzegłem naraz, że cała moja cela rozjaśniła się złotem światłem. Nim obejrzeć się zdołałem, ujrzałem przed sobą cudownie pięknego młodziana, który gruby kij w ręku dzierżył. Schwycił mnie za kaptur, na ziemię powalił i tak bić począł, iż mi się zdało, że mi wszystkie kości pogruchoce. Spytałem się go, za co mnie tak krzywdzi. Wówczas młodzian zawołał:
— Odbierasz karę za to, że poważyłeś się poniżyć dzisiaj niebiańską piękność Lisetty, którą to białogłowę po Bogu najwięcej miłuję.
— Kim jesteście? — spytałem.
— Jestem Archaniołem Gabrjelem — odparł.
— O panie mój — zawołałem — błagam was o przebaczenie!
— Gotów jestem odpuścić ci winę — rzekł młodzian — pod tą kondycją, że gdy tylko z posłania się dźwigniesz, zaraz do pani Lisetty się udasz i o przebaczenie ją poprosisz. Jeśli ci nie przebaczy, powrócę tu znowu i tak cię oporządzę, że nigdy, póki życia, o tem nie zapomnisz. — Tu przydał jeszcze kilka słów, aliści nie ośmielę się ich wam powtórzyć, dopóki przebaczenia od was nie otrzymam.
Głupia, próżna i niezwykle łatwowierna Lisetta z wielką radością słuchała słów mnicha, nie podejrzewając żadnego podstępu ani kłamu. Gdy brat Albert umilkł, rzekła w te słowa:
— Mówiłam wam przecie, bracie Albercie, że piękność moja jest niebiańską pięknością. Wierzę, żal mi was bardzo i z całego serca winę wam odpuszczę, jeśli tylko powtórzycie mi to, co anioł powiedział.
— Teraz, kiedyście mi przebaczyli — rzekł na to brat Albert — ochotnie wam jego słowa powtórzę, ale, na miłość boską, nie mówcie nikomu o tem, że najszczęśliwszą białogłową na świecie jesteście, bowiem wszystko wszczęt popsowacie. Anioł kazał mi wam powiedzieć, że niezwykle sobie was upodobał i że częstoby was nawiedzał, gdyby się nie bał, że was zestracha. Takoż oznajmić mi przykazał, że wkrótce do was przybędzie, aby z wami pewien czas spędzić. Ponieważ jednak, gdyby w anielskim kształcie się zjawił, nie moglibyście z nim obcować, tedy z miłości ku wam człowieczą na się przybierze postać. Uwiadomcie go przeze mnie, kiedy i w jakiej postaci widzieć go pragniecie. Archanioł zaraz do was pospieszy, a wówczas będziecie mogli nazwać się najszczęśliwszą na ziemi białogłową.
Lisetta rzekła, że niewymownie się cieszy z miłości Archanioła, że sama go już miłuje i że, kiedykolwiekby ją odwiedził, zawsze z radością go przyjmie. Zastanie ją w ustronnej komnacie, gotową na jego przyjęcie, byleby jej tylko nie opuścił znów dla Marji Dziewicy, którą ze wszystkich sił miłuje, jak to widać z malowideł, na których zawsze na klęczkach przed Marją Panną jest wyrażony. Naostatku przydała, że Archanioł może przybyć w czyjejkolwiek postaci, byleby tylko pozór jego straszny nie był.
— Wielce rozumny respons mi daliście — rzekł brat Albert — dlatego też powtórzę Archaniołowi wiernie wasze słowa. Możecie i mnie wielką łaskę łatwie wyświadczyć, pozwalając aniołowi w moim kształcie u was się pojawić. Wyjaśnię wam, dlaczego to taką łaską dla mnie się okaże: Archanioł, biorąc moje ciało na się, uwolni duszę moją z doczesnej powłoki. Przez ten czas, gdy on z wami pozostawać będzie, dusza moja rozkoszy w raju zazna.
— No, — odparła na to w ciemię bita białogłowa. — Tyleście razów z mego powodu odebrali, że nie mogę wam tej łaski odmówić.
— A więc — rzekł brat Albert — niechaj dziś wieczór drzwi waszego domu otworem stoją. Archanioł przybędzie do was w człowieczym kształcie; zrozumiałą przeto jest rzeczą, że wejść do domu tylko przez drzwi może. — Lisetta przyrzekła, że wszystko, co trzeba, uczyni, i rozstała się z mnichem. Pozostawszy sama, z niecierpliwości na jednem miejscu i chwili ustać nie mogła; zdawało się jej, że jeszcze tysiąc lat dzieli ją od chwili odwiedzin Archanioła. Brat Albert, wiedząc, że tej nocy, nietylko rolę anioła, ale i dziarskiego jeźdźca odegrać mu wypadnie, jął się pokrzepiać cukrami i różnemi kordjałami, aby łacno z siodła wysadzonym nie zostać. Potem, uzyskawszy od przeora pozwolenie na wyjście z klasztoru, wraz ze swym wiernym przyjacielem udał się do domu pewnej rajfurki, skąd nieraz już na podobne gonitwy i łowy się wyprawiał. Przy pomocy różnych barwiczek i szat przekształcił się w anioła i podążył do domu Lisetty. Ta, ujrzawszy białą postać, stojącą na progu, rzuciła się na kolana. Anioł podniósł ją, pobłogosławił i dał jej znak, aby z nim pospołu do łoża się położyła. Lisetta posłuchała z ochotą rozkazu Archanioła, który po chwili legł obok swej pokornej służki. Brat Albert był człekiem naschwał, o wielkiej posturze i krzepocie, dlatego też Lisecie, jędrne ciało i mięką skórę posiadającej, większą radość zgotował, niźli jej mąż. Nieraz i nie dwa tej nocy bez żagli dzielnie płynął. Krom tego opowiadał jej siła cudowności o niebiańskiej szczęśliwości w raju, tak iż pani Lisetta z tego wszystkiego wielce ukontentowana była. Wreszcie, gdy dzień nastał, brat Albert z Lisettą się rozstał, umówiwszy się z nią uprzednio co do powtórnej schadzki, i udał się do swego przyjaciela, który nań czekał w domu znajomej białogłowy, dotrzymując jej uprzejmie towarzystwa. Zjadłszy obiad, Lisetta wraz z kilkoma przyjaciółkami udała się do brata Alberta i opowiedziała mu o odwiedzinach Archanioła Gabrjela i o wszystkiem, co odeń słyszała, przydając do swej opowieści wiele osobliwych bredni i łgarstw.
Wówczas brat Albert rzekł:
— Nie wiem, szlachetna damo, gdzieście tej nocy pospołu z sobą przebywali, to mi jeno wiadomo, że Archanioł zjawił się dziś nocą w mojej celi. Dowiedziawszy się o waszem poleceniu, przeniósł natychmiast duszę moją, gdzie siła róż i pięknych kwiatów rosło w ilości dotychczas przeze mnie niewidzianej. W tem rozkosznem miejscu bawiłem aż do świtania. O tem jednak, co przez ten czas z mojem ciałem się działo, nie mam żadnego uwiadomienia.
— Zali wam o tem nie powiedziałam? — spytała Lisetta — Ciało wasze leżało przez całą noc w moich objęciach. Jeśli upewnić się chcecie, że moje słowa są prawdą, spójrzcie tylko pod lewą pierś swoją, gdziem tak ogniście Archanioła pocałowała, że ślad tego pocałunku przez kilka dni widoczny będzie.
— Aby ciekawość moją zaspokoić — rzekł brat Albert — uczynię to, czego już oddawna nie czyniłem, a mianowicie rozdzieję się, chcąc się przekonać, czy prawdę powiadacie. — Po długiej gawędzie. Lisetta wreszcie odeszła. Brat Albert w anielskiej postaci nieraz ją jeszcze odwiedzał. Pewnego dnia zdarzyło się, że pani Lisetta, zszedłszy się z swoją sąsiadką, wszczęła z nią dyskurs o piękności, a chcąc w dyspucie wziąć przodek, z zwykłą sobie głupotą zawołała:
— Gdybyście wiedzieli, komu moja uroda do smaku przypada, nie chwalilibyście już innych białogłów piękności. — Kuma, znająca ją dobrze i ciekawa, co te słowa znaczą, rzekła:
— Wszystko to być może, dopóki nie wiem jednak, kto zacz, zdania swego zmienić nie mogę. — Kumo — rzekła na to głupia białogłowa — nie trza o tem szeroko rozpowiadać, dowiedźcie się jednak, że Archanioł Gabrjel jest moim miłośnikiem. Miłuje on mnie nad życie i powiada, że jestem najurodziwszą na świecie białogłową.
Sąsiadka Lisetty na te słowa o mało śmiechem nie parsknęła, pohamowała się jednakoż, aby głupiej białogłowy nie spłoszyć, i rzekła:
— Na Boga! jeśli Archanioł Gabrjel został waszym miłośnikiem i te słowa powiedział, to w samej rzeczy musi być tak, jak twierdzicie. Nie sądziłam jednak dotychczas, że anioł zakochać się może.
— Byliście w grubym błędzie — odparła Lisetta — Niech Bóg mnie skarze, jeśli Archanioł czynności tych lepiej od mego męża nie spełnia. Upewniał mnie nawet, że aniołowie na tamtym świecie wcale pod tym względem ludziom nie ustępują. Ponieważ w raju nie mógł znaleźć białogłowy, równej mi pięknością, dlatego też rozmiłował się we mnie i co noc mnie odwiedza. Pojmujecie teraz wszystko?
Sąsiadka pożegnała panią Lisettę, aby jaknajprędzej opowiedzieć znajomym to, o czem słyszała. W czasie uczty, następnego dnia wydanej, opowiedziała wszystkim białogłowom dziwną historję Lisetty. Damy powtórzyły jej słowa swym mężom i przyjaciółkom. Te z kolei także języki rozpuściły. Po dwóch dniach cała Wenecja mówiła tylko o przypadkach pani Lisetty. Nowina doszła także do uszu szwagrów pani Lisetty, którzy postanowili natychmiast anioła pojmać, aby przekonać się, zali on latać umie. Z tą myślą, nic Lisecie nie mówiąc, jęli sprawiać straż koło jej domu. Brat Albert, do którego pewne słuchy także doszły, wybrał się pewnego dnia do swej kochanki, aby ukarać ją za gadulstwo. Ledwie wejść do domu zdążył, gdy szwagrowie Lisetty, ujrzawszy go, poczęli się do drzwi dobijać. Brat Albert okrutnie się zestrachał, pojąwszy, jakie niebezpieczeństwo mu zagraża. Nie wiedząc, gdzieby się ukryć, dopadł do okna, otworzył je i skoczył do kanału. Ponieważ w miejscu tem była głębia, a on dobrze pływał, żadnej więc szkody sobie nie wyrządził. Przypłynąwszy do drugiego brzegu, obaczył, że drzwi pewnego domu otworem stoją, wszedł zatem do wnętrza. W komnacie na karle siedział jakiś mężczyzna. Brat Albert jął go prosić, aby mu życie ratował; nagadał mu przytem różnych bajęd o tem, skąd uciekł i dlaczego tu się pojawił. Gospodarz domu, tknięty współczuciem, poradził mu, aby się do łoża położył i spokojnie jego powrotu oczekiwał, musi bowiem oddalić się dla sprawy niecierpiącej zwłoki. Rzekłszy to, wyszedł i drzwi za sobą zawarł.
Tymczasem szwagrowie Lisetty, wtargnąwszy do jej komnaty, przekonali się, że Archanioł ostawił skrzydła i odleciał. Okrutnie z tego powodu rozgniewani, nie szczędzili ostrych słów swojej krewniaczce. Później, pochwyciwszy anielskie szaty, do swego domu się udali. Człek, który Alberta przygarnął, stojąc na moście Rialto, usłyszał gadki o tem, że Archanioł Gabrjel u Lisetty nocował i że, zdybany przez jej szwagrów, ze strachu do wody skoczył. Co się stało z tym arcyszelmą po skoku do kanału, nikt jednakoż nie wiedział. Usłyszawszy tę opowieść, gospodarz domu, w którym brat Albert przytułek znalazł, dorozumiał się odrazu, jaki to nieborak go o pomoc prosił. Powrócił do domu, przymusił mnicha do wyznania prawdy i oznajmił mu, że, jeśli nie otrzyma pięćdziesięciu dukatów, szwagrom Lisetty go wyda. Albert obiecał, że życzenie wypełni i jął go pytać, jakim sposobem mógłby do swego domu się przebrać.
— Jeden tylko środek ratunku widzę — rzekł Wenecjanin — aliści nie wiem, czy się nań zgodzicie. Dzisiejszego dnia odbywa się w mieście wielka uroczystość. Wielu ludzi przywodzi z sobą na plac świętego Marka różne maszkary. Można obaczyć niedźwiedzie, dzikich mężów i stwory rozliczne. Potem odbywają się łowy; po ich ukończeniu ludzie i maszkary rozchodzą się po domach. Jeśli zgadzacie się zatem larwę na się nałożyć, po uroczystości odprowadzę was tam, gdzie chcecie. W przeciwnym razie nie wiem, jak się stąd wydostaniecie, ponieważ szwagrowie Lisetty, podejrzewając, że gdzieś wpobliżu się ukrywacie, rozstawili czaty dokoła.
Chocia bratu Albertowi niebardzo po myśli było wyjście z domu w podobnej postaci, jednak ze strachu przed krewniakami damy na wszystko przystał i wskazał swemu wybawcy, dokąd ma go potem odprowadzić. Wenecjanin wymazał go wnet całego miodem, a potem pierzami go obsypał, włożył mu na szyję obrożę, do łańcucha przytwierdzoną, twarz larwą nakrył i, wraziwszy mu do jednej ręki potężną maczugę, drugą kazał prowadzić na smyczy dwa olbrzymie kundle rzeźnika. Będąc zajęty przedzierzganiem Alberta w leśnego męża, gospodarz z prawdziwie wenecką uczciwością posłał pewnego zaufanego człeka na most Rialto, aby tam całemu ludowi wiadomem uczynił, że, kto chce Archanioła Gabrjela obaczyć, będzie go mógł ujrzeć na placu świętego Marka.
Wkrótce potem Wenecjanin wyszedł z domu, prowadząc na łańcuchu brata Alberta. Wszyscy, co go ujrzeli, pytali się: „Co to takiego?“ „Kto zacz?“ Gospodarz przywiódł Alberta na plac świętego Marka. Na placu zebrała się już nieprzeliczona ćma ludu, do której dołączyli się jeszcze ludzie z Rialto, już o historji anioła uwiadomieni. Wenecjanin przywiązał Alberta do słupa, stojącego na miejscu podwyższonem, udając, że czeka na rozpoczęcie łowów. Muchy i bąki rzuciły się na Alberta i jęły go kąsać w nielitościwy sposób. Gdy już plac całkiem się zaludnił, Wenecjanin podszedł do Alberta, rzekomo w tym celu, aby go z łańcucha spuścić; miast tego jednak, zerwał mu larwę z twarzy i wielkim głosem zawołał: — Moi przyjaciele! Ponieważ dzik się nie zjawił, łowy odbyć się nie mogą. Chcąc wam jednak tę stratę i fatygę wynagrodzić, pokażę wam Archanioła Gabrjela, który nocą z nieba na ziemię schodzi, aby weneckie niewiasty pocieszać!
Wszyscy odrazu brata Alberta poznali. Zewsząd rozległy się groźne okrzyki. Tłum obsypał nieszczęśliwca obelgami, szyderstwami i błotem go obrzucił. Udręka mnicha, Bóg wie, jak długoby trwała, gdyby wieść o zdarzeniu do klasztoru nie doszła. Wysłano zaraz sześciu mnichów, którzy, przecisnąwszy się przez tłum, spuścili Alberta z łańcucha i narzucili nań habit. Później wśród krzyku i wrzasku przytomnych zawiedli go do klasztoru i do ciemnicy wtrącili. Po pewnym czasie brat Albert w tym lochu życia dokonał.
Tak tedy człek, który się za dobrego poczytywał, a źle czynił, zapragnąwszy wkońcu za Archanioła Gabrjela się wydać, w dzikiego męża przedzierzgnięty został. Poniósł zasłużoną karę i daremnie później swoje grzechy opłakiwał. Oby Bóg zdarzył, aby wszystkim, doń podobnym, równy los przypadł w udziale.