Demon Wody Ognistej/5
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Demon Wody Ognistej |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 29.8.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Tim Benson, mimo że był zajęty rozmową z Jackiem Gorylem nie tracił ani na chwilę czujności. Wiedział on, że Buffalo Bill i jego towarzysze są na jego tropie i nie chciał się dać zaskoczyć.
W pewnej chwili przerwali na chwilę rozmowę i ruszył w kierunku przejścia między skałami.
— Chcę zrobić wywiad — rzekł. — Zaraz wrócę do ciebie.
Rzeczywiście Benson wrócił po kilku minutach.
— Widziałem ich w tamtej kotlinie — rzekł niechętnie.
— Buffalo Billa? — zaniepokoił się Jack Goryl.
— Tak. I jego całą bandę. Wysłali Verę Bright i Elmore’a do osady, aby nie krępować sobie ruchów. Teraz będą mogli rozpocząć pościg na dobre.
— W tych skałach nie przyjdzie im to łatwo — rzekł Jack.
— Nie znasz widocznie Cody’ego. To mistrz w odszukiwaniu śladów.
— Nie ma więc na co czekać... Uciekajmy!
— Dlaczego tak się spieszysz, Jack?.... Może masz coś na sumieniu, mimo twoich zapewnień? Powiedz kto cię ściga?
— Ależ skądże...
— Nie kłam, Jack! Jestem przebieglejszy od ciebie!...
Twarz małpoluda wykrzywiła się w potwornym uśmiechu.
— Hm!... — mruknął wreszcie. — Jestem ścigany. Czy znasz braci Betts?...
— Odrobinkę, mój drogi siostrzeńcze — odparł Bensom z humorem — Są oni dobrymi detektywami i gotów jestem przysiąc, że mają cię już na oku. Tropią naszych ludzi prawie tak samo dobrze, jak Buffalo Bill. Ale nie zabierają się nigdy do małej zwierzyny. Musiałeś przeskrobać coś poważniejszego. Przyznaj się!...
— Nałożono cenę na moją głowę.
— Kto?
— Dyrekcja Goliath Mine w Soda Springs.
— Coś tam zrobił?
— Byłem w tarapatach, wuju... — rzekł Jack Goryl. — Chciałem się nieco podreperować i wybrałem się do kasy kopalni w nocy. Rozbiłem już kasę ogniotrwałą, aż tu diabli przynieśli jakiegoś urzędnika... Od tego czasu błąkam się po górach i staram się coś zarobić. Bracia Betts ścigają mnie już od ośmiu dni.
— A co się stało z tym urzędnikiem? — zapytał Benson.
— Hm... nie pamiętam — rzekł z obłudnym uśmiechem potworny olbrzym.
— Tak, tak... — rzekł poważnie Benson. — O braciach Betts mówiono już nawet w Blossom Range.
— Co?...
— To, co mówię. Wydaje mi się, że chcieli oni wezwać na pomoc przeciwko tobie Buffalo Billa.
— Do stu piorunów! — zawołał z wściekłością Jack Goryl.
— Nie gorączkuj się, lecz posłuchaj mojej rady — rzekł spokojnie Benson. — Mówiłeś, że chcesz sprzedawać te pastylki Utom. Powiadasz, że do tego trzeba mieć whisky. Wszystko więc jest w porządku. Ty masz pastylki, a ja zapasy wódki.
— Gdzie?... — zainteresował się żywo małpolud.
— Niedaleko stąd. Znajduje się tam skrytka wśród skał, w której znajduje się kilkanaście baryłek najprzedniejszej whisky. Żelazny Łuk, wódz Utów jest moim przyjacielem i na moje żądanie przewiezie wodę ognistą do wigwamów swego plemienia. Sprzedamy im to wszystko i przysięgam, że zarobimy więcej w ciągu jednego dnia, niż w kopalni złota przez cały miesiąc. Po za tym jeszcze jedna sprawa. Indianie napiją się mieszaniny whisky i twoich pastylek, wpadną w szał i będą pragnęli krwi. Nic wtedy prostszego jak skierować ich na Buffalo Billa i jego oddział. Uwolnimy się raz na zawsze od tych przeklętych wywiadowców.
— Doskonała myśl — zawołał Jack Goryl. — Indianie oswobodzą mnie jednocześnie od braci Betts.
— Dobrze. W drogę, stary! — zawołał Benson.
Bandyta powstał i w tej samej chwili kula uderzyła w skałę, o kilka centymetrów od jego głowy. Obaj złoczyńcy rzucili się na ziemię, przerażeni i zdumieni, ponieważ nie było słychać huku strzału.
— Automatyczny karabin Billa Bettsa... — mruknął wreszcie Jack Goryl.
Benson wyjrzał ostrożnie z ukrycia i rzekł:
— Za tamtą skałą widzę tylko jakby rodzaj parasola...
— Ten parasol kryje w sobie straszną broń. Znam go dobrze... — odparł Jack.
Benson znów zaryzykował i wyjrzał ostrożnie.
— Nic nie widzę — rzekł po chwili.
— Ten drab chce nas zaskoczyć... — mruknął ponuro małpolud. — Musimy się strzec. Ten łotr występuje w kobiecym przebraniu. Ma on zawsze przykrycie parasola, w którym wmontowany jest automatyczny karabin. Strzela bez huku...
Jack Goryl wychylił się nieco z za skały i wskazując jakąś szarą plamę na skale, rzekł:
— Tam... Widzisz?
— To skała...
— Nie, to parasol z karabinem który przedtem wyraźnie widziałeś.
— Do pioruna.... Uciekajmy!...
Potworny olbrzym wytężył wszystkie siły i osłonił kryjówkę potężnym blokiem skalnym.
— Spiesz się... — zawołał półgłosem Benson. — Nie mamy ani chwili do stracenia...
Wreszcie praca była skończona i blok skalny zasłaniał zupełnie obydwóch bandytów. Mogli teraz wycofać się, niezauważeni przez wywiadowców. Jack Goryl rzucił się do ucieczki z taką szybkością, że Benson, na swych krótkich nogach zaledwie mógł za nim nadążyć.
— W którym kierunku biec? — zapytał w biegu olbrzym.
— W stronę tamtego szczytu... — wykrztusił zdyszany Tim Benson.