Czytałem gdzieś, że kupiec, osiadły w Bagdadzie,
Jadąc w drogę, zostawił u swego sąsiada Centnar żelaza na składzie. «Moje żelazo? pyta za powrotem.
— Niestety! szczur je pożarł, sąsiad odpowiada, Sam się przekonałem o tem;
Zeszedłem go na strychu, właśnie kiedy śmiałek Zjadał ostatni kawałek.
Może nie wierzysz? — Owszem, wierzę, wierzę.» W kilka dni, kupiec zwabia pokryjomu Dziecię sąsiada, chowa je w swym domu,
Poczem ojca uprzejmie prosi na wieczerzę.
«Ach! rzecze sąsiad z płaczem, wybacz mi łaskawie, Ale nie mnie dziś myśleć o zabawie; Syna, com kochał nad życie, Syna ktoś porwał mi skrycie! — Wiem, odparł kupiec, o twojej przygodzie, Bo właśnie wczoraj, o słońca zachodzie, Widziałem, że wielka sowa Uniosła w szponach twe dziecię. — Sowa? co też waszmość plecie! Zaiste rzecz arcy nowa: Zkądżeby jej mocy stało Porwać chłopaka, tak jak myszkę małą! On byłby raczej mógł dać rady sowie. — Dla czegoż wątpisz? kupiec na to powie: W mieście, gdzie centnar żelaza szczur zjada (Jak naprzykład u sąsiada), Nie dziw, że sowie udźwignąć się zdarzy Chłopca, co ledwie pół centnara waży;
Ani to, ani tamto cudu nie stanowi.»
Pojął sąsiad, co znaczy potworna baśń taka: Oddał żelazo kupcowi, A ten mu wtedy oddał jedynaka.
Wędrowiec paliwoda mówił do drugiego: «Widziałem kiedyś, kolego, Głowy kapusty jak domy ogromne.
— O, wierzę, odparł tamten, bo w pewnej krainie,
Ja sam widziałem garnki wielkie jak świątynie.
— Przesadzasz, rzecze kłamca, aż śmiech bierze pusty: Nikt takich garnków nie widział na świecie.
— I owszem, rzekł kolega; zrobiono je przecie Umyślnie do twej kapusty.»
Skuteczniej można kłamców, mojem zdaniem, Pobić śmiesznością niż przekonywaniem.
Gdy kłamią, ty kłam lepiej; wnet spostrzegą sami, Że cię ich giętki język nie omami.