XVII. Do Fortuny[1].




Ślepa losów szafarko, co brojąc swobodnie,
Uwieńczasz błędną ręką niesłychane zbrodnie;
Pókiż znikomym blaskiem otoczywszy lice,
Próżnym razić pozorem będziesz me zrzenice?
Pókiż na twe ołtarze, bałwanie zwodniczy,
Kłaść będziem na kolanach haracz niewolniczy;
I płonnych łask powabnym ułudzeni sidłem,
Ubóstwiać głupie fochy ofiarnym kadzidłem?

Gmin to tylko nikczemny, gmin nieoświecony
Najpodlejszym twym czynom wybija pokłony;
Tobie on wielkomyślność pochlebnie przyznawa,
Tobie chlubne mądrości, męstwa imię dawa:
Twoje krasząc występki, przez grubą ślepotę,
Z właściwych cnoty ozdób same zdziera cnotę;
I tylko się kierując zdań omylnych styrem,
Największego złoczyńcę czyni bohatyrem.

Lecz cóżkolwiek on mniema, i twe faworyty
Wynosi pochwałami pod niebieskie szczyty,
Szukajmy cnót w nich samych; niech rozum osądzi
Swą kreską, kto z nas prawdę mówi, a kto błądzi.
Ja nie widzę w ich sercach, krom zawiści lichéj,
Gniewu, zemsty, chciwości, zdrad, okrutnéj pychy —
O dzika cnoto, cnoto niesłychana z wieku,
Co się z tak plugawego zbrodni zlewasz steku.

Nikt miedzy bohatyry mym zdaniem nie siędzie,
Kogo mądrość w ich zacnym nie postawi rzędzie:
Jéj żadnym nieskażone blaskiem bystre oko,
Przenika sług twych podłość pod świetną powłoką;
Ni kto kładnie za chlubę, że komu traf płony
Włożył wieniec na skronie bratnią krwią zbroczony.
Owszem twe dzielne wodze i twe waleczniki
Ma często za szczęśliwe tylko rozbójniki.

Pewnie za rzeź swych ziomków, za kraju pożogi,
Hołd mych pochwał odbierać będzie Sylla srogi?
Lub, na co się myśl wzdryga, w herszcie Huńskiéj trzody,
Mam wielbić, że Macedon Perskie zburzył grody?
Mojeż pióro w przeważnych dzieł poczet policzy
Groźny umysł w odludnych kniejach zrosłéj dziczy?
Te ręce sposoczone, te serca szkarade,
Wylęgłe na grom świata i wieczną zagładę?

Otwórzcie-no, szkarłatni zbójcy, wasze dzieje,
Izali myśl w nich strachem zdjęta nie struchleje?
Ujrzy tam brzydkiéj dumy żałosne ofiary,
Wprzężone w święto-kradzkie pęta możne cary;
Okropne miast podpały, zgwałcone świątnice,
Pełne ciał martwych trety, pełne krwi ulice;
I w oczach zbladłych matek dziateczki przed laty
Płytkiemi wściekłych drabów skrajanie bułaty.

Błędny rozumie ludzki, pochlebstwo nikczemne!
Co tak wysoko cenisz rozboje wzajemne;
Czyliż na tym istotna królów stoi sława,
Że się lud nędzą karmi, a łzami napawa?
Ani da znać następny wiek o ich imieniu,
Chyba gdy nie zostanie kamień na kamieniu?
Czyliż, którego noszą obraz, Bóg znajomy
Przez same tylko szturmy i ogniste gromy?

Lecz niechaj i tak będzie, że dank przedniéj sławy
Zawisł od niepokojów i wojennéj wrzawy;
Któryż z owych ludzkiemi pysznych wodzów klęski,
Saméj tylko swej broni winien laur zwycięski,
A nie raczéj gnuśnego hańbie przeciwnika,
Choć mu gmin bramy stawia i pieśni wykrzyka?
Pewnieby przed Puńskiemi zadrżał Rzym szeregi,
Gdyby był Emil nie miał głupiego kolegi?

A któż jest ów bohatyr, co wszytkie ozdoby
Własnej słusznie nabytkiem zwać może osoby?
Oto król, co go prawda torem swym prowadzi,
Co swój tron na cnót gruncie niewzruszonym sadzi:
Co w państwa rządach Tyta obrawszy modelem,
Najmilszym żądz swych szczęście ludu kładzie celem;
A strzegąc się pochlebstwa zdradliwéj słodyczy,
Ociec ojczyzny dni swe łask wymiarem liczy.

Wy, u których pożary i Marsowe groty
Pierwsze przed najświętszemi dzierżą miejsce cnoty!
Postawcie na myśl zamiast zwycięzcy Eufrata,
Wzór Aten starożytnych, mądrego Sokrata.
Ujrzycie na królewskim pięknie majestacie
Ludzkość prawa dającą, i słuszność w szkarłacie,
A on zuchwały gromca pułków Daryusza,
Najpodlejsza z nim będzie w porównaniu dusza.

Przestań, dumo szalona, dumo nieużyta!
Próżno się chełpić, że ci, klęsk ludzkich nie syta,
Płodną w nieszczęścia ręką, zbroczone szkaradnie
Krwią i łzami, Bellona na skroń wieńce kładnie.
Darmo hardy tryumwir strachem bystréj broni
Rzym niszczył, choć mu klęknął Lepid i Antoni:
Wtenczas go swym Augustem zwać począł, gdy trwogi
Zbywszy, pod słodkim berłem wiek prowadził błogi.

Pokażcie wielowładni na oko rycerze,
Czyli się męstwo wasze w każdéj wyda mierze?
Czy go kiedy przeciwna nie odmieni chwila?
Póki się wam pochlebna fortuna przymila,
Tłumne was szczęście ślepi, świat wam bije czołem:
Lecz niech jeno by na krok wartkim cofnie kołem,
Zniknie marny bohatyr; a co się krył na dnie,
Wynurzy słaby człowiek, kiedy maszka spadnie.

Dosyć szczęścia, dosyć jest miéć cnoty pomierne,
Aby kto w jarzmo wprzęgał narody obszerne.
Ten tylko na wielkiego zasługuje męża
Słusznie imię, kto samę fortunę zwycięża:
Kto czyli się z nim sprzęże, czyli się rozbraci,
W żadnéj dobie stałego umysłu nie traci;
I zarównie przyjmuje, odmian nieświadomy,
Czy tryumfy Tybera, czy Wara pogromy.

Nigdy go w szczęściu płocha radość nie nadyma,
Bo ją na krótkiéj wodzy baczny rozum trzyma:
Ni się w złym razie cofa; rad, że jego cnota
Blask bierze w przeciwnościach, jak w ogniu brant złota.
Nic niéma świat trwałego: tak-eś zrządził, Boże!
Że co dziś pięknie świeci, jutro zgasnąć może.
Wszytko miesza fortuna i ustawnie broi:
Sama mądrość na miejscu niewzruszona stoi.

Darmo mściwa bogini na twą zgubę gali,
Lądy zbroi orężem, rusza morskiéj fali:
Tryumfujesz, Eneju, nad szczęściem i bogi;
Boś miał zawsze swéj mądrość przewodniczką drogi.
Jéj sprawą Rrzym[2] już prawie w rozpaczy ostatniéj
Zburzył dumną Kartagę, pomścił się krwi bratniéj;
Jéj boskim dążąc śladem, cyprysy żałobne
Wpośrzód zguby zamienił na laury ozdobne.
1771, III, 223 — 232.







  1. Naśladowana z francuskiego Rousseau, później także przez Krasickiego.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Rzym.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Naruszewicz.