IV. Do Muz zamilkłych.




Kiedy nasz gaik z pączków pierwotnych
Wywijał listek papuży,
A zefir po nim na skrzydłach lotnych
Słodkie odprawiał podróży,

Pełno się w cienie garnęło ptaszków,
A pod wschodowe wraz słońce
I od szkarłatnych gil adamaszków,
I słowik nucił i dzwońce.

Gospodarz gaju, pan dobroczyny,
Zachęcał, czym mógł, śpiewaki,
Wabiąc skrzydlate do siebie gminy,
Rzucał im pszenicę w krzaki.

Mętne niestałéj Wisły odnogi
Takie słyszały śpiewanie,
Że gdyby się czas nie zmienił srogi,
Nie zajrzałaby Sekwanie.

Rzecz dziwna! sami krukowie czarni
Łabęcim nucili krzykiem,
Rarog dyszkantem z srebrnéj kanarni,
Czapla została słowikiem.

Teraz, jak w martwym wszystko milczeniu
Niemieje, kiedy gaj w biédzie,
Pan duma smutny, że w utrapieniu
I ptastwo za szczęściem idzie.

Jedna mu tylko z wierzby gdzieś suchéj
Statecznie wronka przypiewa;
A słodząc losy pustyni głuchéj,
Lepszych się czasów spodziewa.

Więc i na ciemnym błędny Atosie,
Latawiec w czarnym kożuchu,
Czasem co trefnie zagwiźniesz, kosie,
Rozkoszny mój żółtobrzuchu.

Wróć się, ozdobna znowu drużyno
Do rzuconego siedliska!
Niezawsze niebo posępną miną
I grady sypie i błyska.

Gdy szczęście służy, każdy w pogodzie
Służbę ma za wesele,
Ale w burzliwéj tylko przygodzie
Prawdziwi przyjaciele.
1773, VIII, 3 — 5.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Naruszewicz.