<<< Dane tekstu >>>
Autor Karolina Szaniawska
Tytuł Dobre wychowanie
Pochodzenie Bluszcz, 1905, nr 5, 6 i 7, 8, 10, 11
Redaktor Maryan Gawalewicz
Wydawca Piotr Laskauer
Data wyd. 1905
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Jeszcze za naszych babek trwało przekonanie, że kogo Pan Bóg stworzy, tego nie umorzy, gdy komu dał dzieci, da również i na dzieci.
Błogie to były czasy, skoro taki optymizm różowy kwitnąć mógł i — nie zawodził. Potwierdzały go i umacniały fakty, na które składały się przyczyny nie tylko natury ekonomicznej i obyczajowej, lecz przedewszystkiem moralnej — nie tylko taniość chleba, skromność wymagań, lecz wytrwałość, siła woli, dzielność.
Znalazłszy się pod wozem, ludzie nie wpadali zaraz w obłęd, nie skracali sobie życia; łaska bogini Fortuny mniej ich olśniewała, niełaska mniej gnębiła: stawiali czoło jej kaprysowi i zwyciężali. W każdej niemal rodzinie trafiali się szermierze tacy, pokonanych zaś bardzo mały procent.
Czemu ta odsetka ciągle rośnie? Dlaczego odporność i dzielność stają się zjawiskami spotykanemi coraz rzadziej, a brak wytrwałości i energii cechuje współczesne pokolenie?
Chwila przełomowa, w jakiej na świat przyszło, warunki, w jakich wzrosło i rozwijało się, nie stwarzają indywidualności silnych, ukutych z jednej bryły. Rozdźwięk, panujący wówczas między celami społeczeństwa a środkami, któremi się posługiwało i drogami, po których kroczyło, musiał się odbić na organizmie duchowym młodego pokolenia. Nad kolebką dzieci tej epoki rozbrzmiewały nowe hasła. Nie śpiewano malcom do snu dawnych kołysanek, wszystko bowiem, co dawne, zostało wyklęte, nie rozbudziwszy wyobraźni bajkami naiwnemi; hymn o potędze wiedzy, o skarbach, jakie z niej wypłyną, pożytkach i korzyściach, głuszył światy marzeń.
„Oskardami postępu, taranami, burzono stare gmachy,“ tradycye obrzucono błotem, pluto na groby dziadów. Ręka świętokradzka strąciła tu i ówdzie wizerunek „Częstochowskiej.“
Głosiciele nowych haseł postawili pod pręgierzem świętą wiarę ojców, jako fanatyczkę i zbrodniarkę, a tuż obok dwie sfery społeczne, uprzywilejowane niegdyś, oskarżone teraz o tysiące przestępstw karygodnych.
Wszystkie błędy dziejowe i omyłki miały obciążać tę trójcę — na nią spadały przekleństwa — cokolwiek łączyło się z nią i wiązało było pogardzane.
Chłodna rachuba i praktyczność urosły do znaczenia cnót wysokich; spodziewano się po nich wiele. Miały kraj dźwignąć i zbogacić. Nie zaczęły wszakże missyi swojej od dźwigania kraju, lecz poszły i burzyły robotę jego już gotową, bez względów na pewnik, że pracy wieków niepodobna zniszczyć, wątek jej bowiem snuje się i snuje... że nawet geniusz nie jest nigdy absolutnie jedynym twórcą swego dzieła. Musiał coś wziąć od innych w kulturze swej, jeżeli już nie we właściwościach i niby pozornych odrębnościach. Wziął, co było najlepszego — to nić pracy, złota, nieprzerwana!...
Nie darmo jednak reformatorowie wyryli na sztandarze swoim czyste godła wiedzy — nie darmo rzucili na półki księgarskie moc tanich książek i książeczek. Gdy nauka, pani można — wielkość — z piedestału zeszła do suteren, wstąpiła na poddasza, musiała porwać młodzież.
Rzucono się do książek, trysnęło źródło dostępne dla wszystkich a takie obfite, że im czerpano więcej i gwałtowniej, tem prędzej przybywał większy zapas. Do źródła podążyły tłumy. Dusz spragnionych nie brakło — i ust również, ani takich, dla których nauka była bóztwem, marzeniem, celem, i wzdychali do niej, zazdroszcząc szczęśliwym swoim rówieśnikom, ani takich, którym się przedstawiała, jako ułatwienie możności życia i użycia, zebrania pieniędzy, osiągnięcia karyery, tytułów.
Obiecywała im to wszystko; mieli słuszną racyę liczyć na nią, zwłaszcza że pierwszy wybór książek poruszył tematy najróżniejsze, horyzont myśli rozszerzające do olśnienia prawie. Pisane były przytem łatwo, popularnie, więc zasmolonego samouka wprowadzały w podziw. Czuł się dumny, że rozumie, i czuł się oświecony. Przybywało mu mnóztwo pojęć nowych bez trudu najmniejszego, bez wysiłku; ani przypuszczał, że nauka jest tak piękna i dostępna jednocześnie. Trwałby przy niej dniami i nocami, nie jadłby i nie spał, byle czytać, uczyć się.
Że o religii nie wspomniała żadna z tych broszurek, ani mu na myśl przyszło. Od tego jest kościół, nabożeństwo, po co takie rzeczy święte mieszać w książkę!
Gdy zaś spotkał się z zarzutami potwarczemi przeciw kościołowi i wierze, za błędy kapłanów, którzy są przecież tylko ludźmi, chronił go od wątpliwości zdrowy, chłopski rozum:
— Widocznie Luter pisał, nie można mu całkiem wierzyć. Zapytam kogo z naszych — a mądrego! Trafiali się czasem słabsi, do krytycyzmu nieprzygotowani a ufający ślepo słowu pisanemu.
Takich jednak było mało. Na ogół biorąc, tania książka wywarła tutaj wpływ dodatni; od złego wpływu strzegła dusze proste szorstkość tonu i brutalność napaści na ideały najświętsze przechowane głęboko.
Ta właśnie szorstkość oddziałała wprost przeciwnie na klassy oświecone. Zaimponowała, była czemś bardzo nowem, a tak śmiałem. Nikt dotąd nie mówił prawdy z podobną otwartością i szczerością. Czy tylko prawdy?...
Ależ niewątpliwie! Nikt dotąd nie śmiał podnieść ręki na wierzenia narodu, przestarzałe co do form swoich i zgrzybiałe, ani wygłosić o szlachcie sądu surowego. Nikomu dotąd nie przyszła myśl genialna zburzenia przeszłości, jako rudery i nieużytku, a wzniesienia na jej miejsce świata nowego od fundamentów aż do szczytów.
Gdyby mówiono im po prostu: Kraj się zacofał, rozleniwił, a tam na Zachodzie życie społeczne wre, pulsuje, kipi — pchnijmy go, niech i on się rusza, niech bierze czynny udział w pracy kulturalnej i ekonomicznej!...
— Gdyby mówiono im: Rolnictwo nie wystarcza, ziemia nie może już być teraz jedyną wytwórczynią i jedyną karmicielką, oświata zaś udziałem pewnej tylko gruppy ludzi — uczmy więc, oświecajmy ogół, zakładajmy szkoły różnych typów, wznośmy fabryki, budujmy koleje!...
Słuchaliby i ziewali.
Frazes zelektryzował. Obelgi brutalne, wrzaski, klątwy powiększały effekt — dodawały mu wyrazistości. Porwał tych nawet, których rody były umieszczone pod pręgierzem. Apostołom pracy nowej nie brakło wyznawców. Tłum szedł za nimi, gotów na ich skinienie druzgotać i łamać.
Co zdruzgotali w pochodzie swoim, a co naprzemian wznieśli?
Przez lat dziesiątek krańcowi wpajali w duszę społeczeństwa negacyę i bezwyznaniowość, umiarkowani uczyli je praktycznego życia i poszukiwania dróg działalności w kierunkach różnorodnych. Ale gmachy dawne stoją tak, jak stały i praca dawna trwa, tylko się rozwinęła, rozrosła i zmężniała. I krzyż stoi potężny, jak dawniej, i obejmuje ramionami synów marnotrawnych, którzy go opuścili przez czas pewien, by wrócić żałujący z sercem wezbranem miłością.
Młodzież, która na gruzach przeszłości budować chciała nowe życie, ma dziś szron na skroniach i dużo doświadczenia, siły dużo, woli, dzielności. Znać po tych ludziach, że walczyli i cierpieli, że nie tracili czasu. Młodość im nie upłynęła wśród błahostek — brali udział w turnieju społecznym, w dziejach pracy zbiorowej zapisali swe nazwiska. Że błądzili przytem na rozstajnej drodze, nie wiedząc którą wybrać, chociażby trudną i ciernistą, lecz do celu wiodącą, za winę poczytać im nie można.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karolina Szaniawska.