Doktorowie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Doktorowie |
Pochodzenie | Dzieła Aleksandra Fredry tom XIII |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1880 |
Druk | Wł. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wielkich ludzi w tych czasach jak grzybów po słocie;
Jest niczem, chce być wszystkiem takich mamy krocie.
Ten co czapkę doktorską na uszy naciska,
Zaraz stawia drabinkę, co aczkolwiek niska,
Ma jednak swoje szczeble i po nich się drapie;
Gdzie? nie dba, byle wyżéj, co złapie, to złapie.
Prezesowstwo mu pachnie, chociażby ludowe,
Syndykat jaki taki podniósłby mu głowę
Sekretaryat korzystny, zawsze tam coś kropnie;
Ale acz nieznaczące, przecie to są stopnie;
Potrzeba je zdobywać, jakąkolwiek drogą.
Ha! można świat oświecić choćby i pożogą.
Możnaby jak meteor nad Pełtewą błysnąć,
Ale do profesoryi ani się docisnąć.
Jeden Doktor dziesięciu krok w krok idzie w tropy,
A na plecy mu z tyłu skacze ich z pół kopy.
Fraszka! Doktor w ratuszu będzie miał odczyty,
Ma w zanadrzu pomysłów palnych skarb obfity;
Ale słuchaczów skąpo, zwłaszcza za opłatą.
Nie straci wszakże głowy, znajdzie sposób na to;
Podszyje się pod piękne, dobroczynne cele,
Część czystego dochodu dostaną w udziele
Wszelkie bratnich pomocy rozwarte karbonki,
Liczne szkółki ludowe, ludowe ochronki.
Jakże odmówić datku, lubo ciężkie czasy,
Pod naciskiem sumienia, i pogróżką prasy.
I sala napełniona, publiczność zasiada,
W głębi puszczonych gratis stanęła gromada;
Szmer powoli ustaje i cisza głęboka —
Doktor napił się wody, ogień błysnął z oka,
Świętą patryotyzmu osłonięty togą,
Najprzód zwykłą przewódców zapuścił się drogą,
Wydrążał kommunizmu nieprzejrzane nóry,
Podkopywał odwiecznych fundamentów mury,
Chciałby skruszyć sklepienia dziejowéj budowy,
Chciałby w pomost ułożyć feudalne głowy;
Chciałby wszystkie pomniki wysadzić w powietrze;
Tak jest! — rzekł — przyszłość przeszłość niech z kretesem zetrze.
Stypendyści przyklaśli za dowód wdzięczności
Młodego pokolenia za dary przeszłości,
Za pośmiertne na przyszłość wytknięte koleje,
Za ten ich kawał chleba i chleba nadzieje.
Natenczas oklaskami Doktor rozogniony
Uderzył nagle w lutni zardzewiałe strony,
Śpiewał błędy ojczyzny, narodowe wady,
Szlachty jarzmo żelazne, możnowładców zdrady;
Śpiewał rycerskiéj Polski zasłużone klęski
A teraz terroryzmu argument zwycięski
I znowu nagle z ody wracając do prozy,
Wyrzucił taką bombę przekleństwa i grozy,
Że twórców i obrońców narodowéj chwały
W odwiecznych swych mogiłach popioły zadrżały.
Doktor skończył swój odczyt... i wystąpił z koła,
A gawiedź przyklaskuje, gawiedź za nim woła:
To dusza nowéj Polski! Gwiazda promienista,
To radykał niezgięty, anticentralista!
Ten albo oswobodzi młody świat i siebie
Albo we krwi i gruzach ojczyznę zagrzebie!
Hola! hola, Doktorze! szczerze czy fałszywie
Mętny ferment od spodu rozlałeś po niwie,
Zdobyłeś popularność; wszystko figi, migi,
Na wiedeńskich bezdrożach właściwe wyścigi;
Wiedeń to targowisko urzędów, honorów,
Gniazdo ideologów, ojczyzna Doktorów,
Co czterdziestego szóstego, w wiekopomnéj chwili,
Mordy ofiar niewinnych potrzebą zrobili.
Niemcom wolno niemiecką Lotaryngią wcielić,
A zbrodnią było Polski polską nędzę dzielić;
Wiedeń dziś magnesowéj pozbawion iglicy
Podnosi o północy latarnią bez świecy
A ludy słysząc tylko germańskie bełkoty,
Nie mogą nic zobaczyć, prócz nocnéj ciemnoty.
Im więc krnąbrniejszy stepów wychowaniec dziki,
Tem w dworskiéj ujeżdżalni cenniejsze wybryki;
Ciepła stajenka, cukier, doborowe ziarno,
Wszystko to zrobi wkrótce opozycyą marną;
Już się daje ugłaskać, już grzbietu ugina,
Ba! nawet już pod jeźdźcem z partesów się spina;
A jak gabinetowe zapachnęły progi,
Nie wierzgnął ani razu pod pchnięciem ostrogi.
O Doktorze! Jeżeli w głębiach twego łona
Narodowość nie żyje, jak matka rodzona,
Może gdzieś w dostojeństwach u szczytu zasiędziesz,
Ale synem Ojczyzny nie jesteś, nie będziesz.