Dom tajemniczy/Tom I/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dom tajemniczy |
Wydawca | Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy |
Data wyd. | 1891 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Pantins de madame le Diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Żyd astrolog i truciciel w wieży osiedlony, nie mógł znaleźć pilniejszej i inteligentniejszej nad Perinę uczenicy.
Po kilku tygodniach, nie tylko umiała już czytać ze swojej książki, lecz czytała także płynnie drżące i nierówne pismo Samuela.
Starzec nie skończył na tam swojej nauki — dał dziewczynie pióro w rękę i zaczął jej wskazywać, jak się ma z niem obchodzić.
Bretonka była, jak wiemy, gwałtownie żądną nauki — a pierwsze wiadomości, jakie zdobyła, jeszcze bardziej ją do niej zapaliły.
Prosiła Samuela, żeby nie odmówił jej dalszej edukacyi — stary zaś żyd, znalazłszy w uczenicy umysł przewrotny, duszę spaczoną i łatwą do zupełnego zepsucia, postanowił odkryć jej tajemnice swojej przeszłości przekazać jej fatalną spuściznę po sobie.
— To dziecko potrafi kiedyś godnie mnie zastąpić, powtarzał sobie, zajmie ono moje miejsce, pomści się nad tymi, co się mną posługiwali, a potem pozwolili nikczemnie skazać na śmierć, nie starając się ani jednem słowem mnie ocalić.
Od tej chwili Samuel stał się tak pilnym nauczycielem, jak pilną była uczenicą Perina.
Wkrótce dziewczyna wtajemniczoną została we wszelkie praktyki astrologiczne, we wszelkie kabały, wróżby i inne, tak popłatne w wiekach średnich nauki — ale dziwna rzecz, żyd ucząc, zabraniał wierzyć w to, co uczy.
— Aby z pomyślnym skutkiem wyzyskiwać pospólstwo, potrzeba być samemu jak największym sceptykiem.
Rok czasu wystarczył zupełnie na to, aby Perina przyswoiła sobie najdokładniej wszystkie wiadomości, cierpliwie przez Samuela od lat sześćdziesięciu zdobywane.
Następna edukacya bretonki zmieniła całkiem kierunek.
Pustelnik z wieży odkrył swojej uczenicy arcana tajemniczej i okropnej nauki o truciznach.
Pod kierunkiem ex-przyjaciela i powiernika Exiliego, młoda dziewczyna robiła tak szybkie postępy, że zanim rok drugi upłynął, nie miała już czego się uczyć od żyda.
Samuel, jakby czekał tylko tej chwili, ażeby świat opuścić i oddać dyabłu szkaradną duszę, która oddawna piekłom się należała.
Razu jednego w sierpniu 1750 r., akurat we dwa lata po przybyciu żyda do Bretonii, Perina poszła na zwykłą do wieży wizytę.
Czas był brzydki, niebo zachmurzone; nieustanne błyskawice pruły chmury, nad Oceanem nagromadzone.
Minęła salę dolną, weszła na schody prowadzące na pierwsze piętro i zastała tam Samuela wyciągniętego na snopku słomy.
Pargaminowa twarz jego przybrała kolor jakiś szczególny, oczy nie miały już żadnego blasku, powolny i ciężki oddech unosił chwilami zapadłe piersi.
— Czy to ty Perino?... wyszeptał żyd, kiedy dziewczyna przed nim stanęła.
— Pytasz, czy to ja?... wykrzyknęła dziewczyna. Czyliż mnie nie widzisz?...
— Nie... nie widzę, odpowiedział Samuel i zaledwie, że cię słyszę... Palec śmierci już mnie dotyka... Paraliż mnie obejmuje i w trupa zamienia...
Nim godzina upłynie, wszystko się skończy...
Bretonka nic nie odpowiedziała.
Widocznem było dla niej, że się Samuel nie myli.
— Pochyl się ku mnie, ciągnął żyd, bo mi głos słabnie coraz bardziej i posłuchaj ostatnich rad moich... ostatniej woli mojej... ostatnich rozkazów mistrza... Dałem ci jedynie wartościowe dobro, jedyny nieporównany talizman: wiedzę złego!... Będziesz dzięki mnie bogatą i potężną... Twoja przyszłość jest w twoim wyłącznie ręku... Opuść ten kraj, bo nie mogłabyś żyć tutaj ze swojemi ambicyami i pragnieniami, które poznałem i rozwinąłem, jak tylko mogłem najlepiej... Paryż jest Babilonem obecnym, tam wszystkie namiętności i wszystkie występki mają czcicieli swoich... I namiętności, i występki, będziesz tam mogła i potrafisz wyzyskać... W błocie szukać będziesz złota i znajdziesz plon obfity... Przewyższy on oczekiwania twoje, przewyższy marzenia nawet twoje!.. Ja zdobyłem miliony... — ty je tak jak ja zdobędziesz... Bądź jednak zręczniejszą i mądrzejszą od twojego mistrza... — Umiej powstrzymać się w stosownej chwili — umiej utrzymać złoto... Złoto i wiedza, oto dwa najpotężniejsze w życiu słowa... reszta to głupstwo... reszta jest niczem...
Umilkł, głuche chrapanie konania zmieszało się z urywanym oddechem.
Burza, pędzona z najodleglejszych punktów horyzontu silnemi podmuchami wiatru, zbliżała się tymczasem.
Przeciągłe grzmoty już się rozlegać zaczynały.
Żyd orzeźwiony na chwilę, opadł znowu na słomę.
— Skończyło się... pomyślała dziewczyna, już więcej nie będzie mówił...
Omyliła się jednakże,
Ręka Samuela dała jej znak w tej chwili, aby się znowu pochyliła.
Spełniła rozkaz i prawie przyłożyła ucho do zamierających ust starca.
W ostatnim tchnienia posłyszała urywane tylko słowa:
— W około mnie... pas... złoto... dla ciebie... Paryż... idź... nie zapomnij...
Usta drgały jeszcze, ale głos już zagasł.
Perina słuchała jeszcze.
Po kilku sekundach głębokie milczenie przerwane zostało uderzeniem piorunu.
Padł tak blizko, że bodaj w samą wieżę ugodził.
Młoda kobieta ukryła twarz w obu dłoniach.
Zgalwanizowane ciało Samuela zadrżało po raz ostatni na nędznem posłaniu.
Krótkie chrapnięcie wydarło się z zaciśniętego gardła, oczy się przewróciły i wszystko się skończyło.
Perina przez chwilę wpatrywała się w trupa, bez najmniejszego wzruszenia na obojętnej twarzy. Następnie pochyliła się nad ciałem, nie probująć nawet, czy serce bić przestało, odpięła pas skórzany, otworzyła go, przykucnęła na kamiennej posadzce i zabrała się chciwie do rachowania sztuk złota, jakie znalazła.
Było około dwóchset luidorów.
Resztę wydał żyd przez dwa lata pobytu swojego w Bretonii, na życie i na sprowadzenie z sąsiedniego miasta kilku książek astronomicznych, potrzebnych do edukacyi Periny.
Była pijaną z radości — złoto, jakie przerzucała garściami, zdawało jej się skarbem niewyczerpanym.
Uśmiechała się jej przyszłość rozkoszna.
Żadna przeszkoda nie może stanąć jej teraz na zawadzie... dzięki otrzymanej sukcesyi, będzie mogła pojechać do Paryża, do tego miasta zaczarowanego, w którem czekają na nią bogactwa i władza...
O tem, ażeby jednę łzą, jedno westchnienie poświęcić temu, którego trup zimny leżał tuż przy niej — ani pomyślała nawet.
Uczenica była zatem zupełnie godną mistrza.
Burza szalała w całej mocy.
Grzmoty rozlegały się bezustannie.
Wzburzone bałwany Oceanu biły z głuchym łoskotem w skałę, na której wieża się wznosiła.
Deszcz z gradem wpadał przez szczeliny wiatrem wpędzany.
Perina zeszła do dolnej sali, ukrywszy przedtem pod pierwszą z trzech bretońskich spódniczek, pas drogocenny, co mieścił w sobie jej fortunę i jej nadzieje przyszłe.
Czekała, dopóki burza się nie uspokoi, ażeby do wsi powrócić.
Po godzinie czasu wiatr uspokoił się trochę, błyskawice pobladły, grzmoty się oddaliły i miejscami z po za chmur czarnych — niebieskie obłoki przeświecać zaczęły.
Nakoniec jasny promień słońca ozłocił posępne mury i kwiaty wodne.
Bretonka opuściła wieżę i zaczęła biedz szybko do wsi.
Zaledwie uszła paręset kroków, gdy na skraju gaju dębowego spotkała się z młodym człowiekiem. Szedł on ze strzelbą na ramieniu i dwoma psami.
Schronienia podczas burzy nie szukał widocznie, bo z eleganckiego, strzeleckiego kostyumu, lała się woda strumieniem. Jakby skakał w ubraniu do morza.
Był wzrostu słusznego, ale twarz miał dziecinną prawie.
Prześliczne rysy i świeżość zdradzały lat najwyżej piętnaście. Rysy miał nadzwyczaj regularne i arystokratyczne.
Nie będziemy zresztą podawać szczegółowego portretu młodego panicza, którego znają już czytelnicy nasi. Przedstawiliśmy im barona Luca de Kerjean, gdy doszedł trzydziestego ósmego roku... niech odgadną, czem był ten młody szlachcic w zaraniu swojego wieku.
Bretonka, zobaczywszy pana de Kerjean, nie mogła powstrzymać gestu niezadowolenia i niecierpliwości, gdy przeciwnie twarz młodego strzelca największa radość rozpromieniła.
— Szukałem cię, Perino!... wykrzyknął żywo, i straciłem już całkiem nadzieję spotkania cię dzisiaj...
— Szukał mnie pan?... zapytała dziewczyna z ironicznym ukłonem. To honor dla mnie nielada... A dla czego mnie pan szukał... jeżeli wolno: zapytać?...
— Czyż podobna, ażebyś mi zadawała podobne pytanie, okrutnico?...
— Aby się dowiedzieć... potrzeba się przecie zapytać...
— Więc nie wiesz, że ja żyć nie mogę bez ciebie... nie wiesz, że jedynem mojem marzeniem jest, spotkać się z tobą... i powiedzieć ci, co mi przepełnia duszę... powiedzieć ci, że cię kocham!...
— Skoro pan to już raz powiedział, to po-cóż tak ciągle powtarzać?...
— Ażeby cię poruszyć wreszcie, ty najpiękniejsza i najnielitościwsza istoto!...
— I pan, który takim jesteś uczonym, nie rozumiesz tego, że mnie wcale nie wzruszasz?...
— To właśnie doprowadza mnie do rozpaczy!.. ale mam jednakże nadzieję...
— Źle pan robisz... słowo panu daję!...
— Czy więc, ukochana moja tygrysico... znajdujesz, żem ciebie niegodny?...
— O! panie Luc, nie jestem przecie taka głupia!... wiem aż nadto dobrze, że pan jesteś wielkim panem, a ja biedną dziewczyną...
— Nie wierzysz w moję miłość?
— Naturalnie, że nie wierzę!... O!... macie wy piękne słówka dla obałamucania niewinnych, jak macie piękne zwierciadła dla przywabiania skowronków... Ale ja nie dam się złapać!.. Za młody pan jesteś, panie Luc, ażeby można zaufać twojej miłości... W twoim wieku nie wie się jeszcze, co to jest miłość...
— Wierzysz w to, Perino?...
— Najzupełniej.
— A więc jeżelibym cię przekonał, że moja miłość jest rzeczywistą, bezgraniczną, że trwać będzie zawsze... cóżbyś powiedziała na to?...
— Gdybyś mi pan tego dowiódł?...
— Tak.
— No, to najprzód dowiedź... a później zobaczymy...
— A więc!... wykrzyknął młodzieniec, słuchaj i wątpij jeszcze, jeżeli możesz: ja chcę cię wziąć za żonę...
Perina odpowiedziała głośnym śmiechem.
— Co?... wyśmiewasz się ze mnie?...
— Ah!... panie Luc, wiem, co panu jestem winną, ażebym mogła sobie żartów z pana pozwalać!... odrzekła dziewczyna. Nie... nie, ja się wcale nie wyśmiewam z pana... ale pan sobie żartuje ze mnie...
— Przysięgam ci, że nigdy w życiu poważniej nie mówiłem... Daję ci słowo szlacheckie, że pragnę cię poślubić...
— Szaleństwo.
— Szaleństwo?... Dla czego?...
— Dla stu przyczyn...
— Jakich?
— Najprzód czyż pan żeni się kiedy ze swoją poddaną?
— Czasami... Piękność jest świetnym herbem... czyż nie widziano królów poślubiających pasterki?
— Bardzo wyjątkowo chyba.
— Częściej, aniżeli ci się zdaje.
— Pan masz lat szesnaście, a ja dwadzieścia.
— Cóż to szkodzi?... Jeżeliby miłość zajmowała się takiemi pustemi szczegółami, nie byłaby miłością... Z resztą daleko lepiej, że jestem młody... dłużej cię będę kochał.
— A cóżby powiedział pan baron, ojciec pański? Czy przypadkiem miałbyś pan jego zezwolenie w kieszeni?
— Mój ojciec nie będzie nic o tem wiedział.
— A!... więc to sekretne małżeństwo proponuje mi mi pan, panie Luc?
— Zapewne... odpowiedział młody człowiek, widocznie zainteresowany. Wynajdę w sąsiedztwie jakiego poczciwego księdza, który związek nasz pobłogosławi i nierozerwalnym go uczyni... ogłosimy go później, kiedy panem siebie zostanę.
— A kiedy pan będziesz tym panem?... jeżeli zapytać wolno?
— Po śmierci mojego ojca
— Więc do tej pory pozostanę Periną Engrulevent jak obecnie!... Dziękuję bardzo, panie Luc!... Dziękuję bardzo!...
— Zastanów się, że nie będziesz czekać zbyt długo!... Ojciec mój, to człowiek stary i bardzo wątłego już zdrowia... Nie pociągnie długo. Wkrótce będziesz dziedziczką i baronową, będziesz miała z górą dziesięć tysięcy renty.
— Panie Luc, znam ja wartość przysłowia, które powiada: — „Il ne faut pas compter sur les souliers d’un mort,“ — znam też inne, które utrzymuje: — „Mieux vaut tenir que courir!“ Zdaje mi się, że obadwa mają racyę, to też czekać będę, dopóki broda panu nie urośnie, i dopóki nie zostaniesz dziedzicem.
Skłoniła się i zabierała do odejścia, ale Kerjean ją zatrzymał.
— Jakto?... wykrzyknął, odmawiasz mi?...
— Z przyjemnością.
— Ale czyż nie widzisz, że ja umrę ze zmartwienia!...
— Wyglądasz pan jak róża... i myślę, że się wkrótce pocieszysz...
— Perino... okrutna Perino!... — Do widzenia, panie Luc... bywaj mi pan zdrów...
— Pójdę za tobą...
— Czy aż do mojej matki?...
— Pójdę za tobą na koniec świata nawet... chyba, że mi pozostawisz teraz... natychmiast... trochę nadziei...
— Oh! jeżeli o to tylko chodzi... to miej nadzieję, panie Luc, miej, wiele ci się tylko spodoba... Przystaję na to z całego serca...
— Mnie potrzeba czego innego jeszcze...
— Co takiego?...
— Żądam, abyś mi przyrzekła przyjść jutro w jakie oddalone miejsce, gdziebym mógł się nagadać z tobą, przekonać cię...
Perina zdawała się namyślać.
— A gdybym się stawiła na tę schadzkę?... zapytała po chwili.
— Byłbym najszczęśliwszym z ludzi...
— I pozwoliłbyś mi dzisiaj powrócić spokojnie do matki?...
— Przyrzekam.
— Jutro zatem, na godzinę przed wieczorem, czekać pana będę w sali na pierwszem piętrze w starej wieży.
Powiedziawszy to, Perina spuściła oczy, jak gdyby zawstydziła się tem przyrzeczeniem swojem, i pobiegła śpiesznie do wioski.
Luc Kerjean śledził za nią oczami, a potem z miną trymfującą skierował się do domu ojca, powtarzając sobie po cichu:
— Jutro... jutro!..
∗
∗ ∗ |
Tego samego wieczoru, w godzinę po zachodzie słońca, Perina wybrała. najlepszą, jaką miała bieliznę, wybrała i świąteczne swoje suknie, związała węzełek i powiesiwszy takowy na kiju, opuściła śpiesznie chatę w której się urodziła, i gdzie żyła od lat dwudziestu, gdzie tak kochaną była...
Nie pocałowała nawet na pożegnanie starej swojej matki, rozłączyła się z nią na zawsze z oczami suchemi i sercem lodowatem.
Spadkobierczyni tajemnic żyda Samuela minęła wioskę i poszła drogą wiodącą de Paryża.