Dom tajemniczy/Tom II/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dom tajemniczy |
Wydawca | Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy |
Data wyd. | 1891 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Pantins de madame le Diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W XVIII wieku daleko było trudniej niż dzisiaj o piękne kwiaty wśród zimy.
Powolna komunikacya nie pozwalała sprowadzać do Paryża bogatych okazów flory.
Musimy dodać, że bardzo ograniczony handel kwiatami był wyłącznym przywilejem pewnej liczby kwiaciarek, a te w lecie tylko sprzedawały je w małych drewnianych budkach, albo roznosiły w koszykach.
Bogaci przedstawiciele arystokracyi, albo milionowi finansiści, utrzymywali wielkim kosztem w swoich pałacach prześliczne cieplarnie, ale naturalnie nic z nich nie sprzedawali, mając bukiety wyłącznie na podarki dla dam dworskich, albo dla bogiń opery.
Łatwo wnosić z tego, w jakim kłopocie znajdował się Kerjean, co do żądania Periny.
Zastanowiwszy się jednak dobrze, przypomniał sobie, iż stary jego znajomy, margrabia d’Augennes, posiadał sławną oranżeryę w wiejskiej swojej posiadłości.
Margrabia uchodził wprawdzie za bardzo skąpego w rozdawaniu kwiatów — ale Luc postanowił sprobować szczęścia.
Zaraz też o ósmej rano, kazał zaprządz do karety, którą kupił świeżo i dał rozkaz stangretowi, ażeby zawiózł go do Vallée-aux-Loups, rezydencyi margrabiego.
Pan d’Augennes przyjął rannego gościa w rozkosznym swym zimowym ogrodzie i tu z lubością pokazywał mu rzadkie bogactwo swoje.
Kerjean udawał zachwyt i ździwienie, co dobrze usposobiło starego, a wreszcie korzystając ze sposobnej chwili, wypowiedział prośbę swoję.
Margrabia stracił od razu humor, zmarszczył brwi i nic nie odpowiedział.
Kerjean nie dał jednakże za wygranę.
Zaimprowizował na poczekaniu romansową historyjkę, dając do zrozumienia margrabiemu, że kwiaty stanowić mają szczęśliwe zakończenie nawiązanego stosunku.
Pan d’Augennes uśmiechną się teraz mimowolnie, Opowiadanie de Kerjeana, przeniosło go w dalekie czasy jego młodości — dawne wspomnienia odżyły w sercu — uczynił więc zadość prośbie ze wspaniałością, która w zdumienie wprowadziła ogrodnika, nieprzyzwyczajonego do podobnej hojności.
Kerjean powracał do Paryża z najpiękniejszemi fijołkami, różami i bzem białym.
Na rogu ulicy l’Enfer wysiadł z karety, wsiadł w fiakr i kazał się zawieźć na ulicę l’Estoufade przed furtkę Czerwonego domu.
— A co?... wykrzyknęła Perina, biorąc kwiaty i dzieląc je na dwa bukiety. Zawsze można, jak się chce szczerze!..
Potem napełniła porcelanowy wazon wodą i wstawiła w niego jeden z bukietów.
— A co z drugim zrobisz?... zapytał baron.
— Narzędzie twojego majątku... odpowiedziała Perina, zabierając kwiaty do laboratoryum.
Kerjean udał się za nią.
— Chcesz zobaczyć, co zrobię?... powiedziała wiedźma.
— Tak, jeżeli pozwolisz.
— Dla czego nie?... Najprzód jednak załóż to sobie na twarz.
I podała Lucowi maskę szklaną, taką samą, jaką i sobie zawiązała.
Na jednym z piecyków stał kubek kryształowy, napełniony bezbarwną cieczą przeźroczystą.
— Pracowałam tu już dziś rano, rzekła wiedźma, wskazując na ów kubek i zanurzając w nim łodygi bukietu.
Przeźroczysty płyn zaczął się burzyć w tej chwili, jak gotująca się woda.
Uniosła się gęsta para, a róże, fiołki i bez biały zniknęły w jej tumanie.
Kerjean pomimo swej maski, poczuł, że ta para wciska mu się w organy oddechowe i dusić zaczyna; bolesny, świszczący kaszel zaczął szarpać mu piersi — opuścił żywo laboratoryum, ażeby odetchnąć.
Zaraz mu się lepiej zrobiło, duszenie ustało zupełnie.
W chwilę potem ukazała się wiedźma z odkrytą twarzą,
— Nieszczególny byłby z ciebie alchemista, mój baronie, powiedziała z uśmiechem. Nie ty z pewnością wynajdziesz eliksir życia, nie ty kamień filozoficzny. Ja, która jestem tylko kobietą, nauczyłam się żyć i oddychać wśród tych śmiertelnych wyziewów...
— Przyznaję, że jeszcze chwila, a byłoby już po mnie!... zawołał Kerjean, ale te nieszczęśliwe kwiaty musiały zwiędnąć zupełnie!...
— Zobaczysz je za pięć minut, odpowiedziała wiedźma, i udała się z powrotem do laboratoryum, zkąd w srebrnych szczypczykach przyniosła bukiet, jakby świeższy i bardziej pachnący, niż w chwili, gdy markiz d’Augennes kazał go zerwać w swojej cieplarni.
— Cud!... wykrzyknął Luc, cud doprawdy!... ale już oddawna wiem, że jesteś zdolną do wszystkiego!...
— Teraz, prawiła wiedźma, trzeba te oba bukiety przybrać ostatecznie, poczem nie pozostanie ci nie więcej, jak je zabrać i doręczyć...
Mówiąc to, mieszkanka Czerwonego domu otworzyła szafę i wyjęła z niej kilka ćwiartek papieru nadzwyczaj białego, prawie przeźroczystego.
Ten papier służył jej do filtrowania pewnych esencyj.
Bardzo zręcznie owinęła końce bukietów i z wielką elegancyą przewiązała je wstążkami.
— Oto są!... rzekła, zachwycając się własnem dziełem, oto są prawdziwe arcydzieła!... ale muszę ci dać pewną radę, kochany baronie.
— Jaką?...
— Dotykaj o ile można najmniej i tylko przez rękawiczkę bukietu panny Janiny, skoro go doręczysz, zdejm rękawiczkę... a skoro powrócisz do domu, to ją spal zaraz...
— Zastosuję się do tego... — kwiaty te nie tylko usypiają... ale śmierć sprowadzają?...
— Śmierć jest także snem!... odrzekła Perina, trochę dłuższym tylko...
— Więc Janina de Simeuse jest ostatecznie skazaną?...
Chyba, że nie od dzisiaj, bo dla takiej, jak ona kobiety, zniknąć czy umrzeć, to zupełnie jedno i to samo.
— Czy skona od razu, czy będzie gasnąć powoli?...
— Powoli, bez cierpień...
— I w przeciągu jakiego czasu, przeniesie się do lepszego żywota?...
— W końcu tego miesiąca... Potrzeba przecie, żeby się przepowiednia spełniła!...
Nastała chwila milczenia.
Luc zdawał się być zamyślonym.
Wiedźma przypatrywała mu się z ciekawą ironią.
— Perino, rzekł nakoniec szlachcic, obiecałaś mi odkryć plany swoje dziś rano.
— Żądasz, abym dotrzymała obietnicy?...
— Tak.
— A gdybym nie chciała ci nic jeszcze teraz powiedzieć?...
— Nie zaniósłbym tych kwiatów do pałacu de Simeuse.
— Dla czego?...
— Bo mam odrazę do niepotrzebnego mordestwa!...
— Do niepotrzebnego?... powiadasz.
— Zapewne!... Obawiam się, czy w tej chwili nie popełniasz grubej pomyłki. Napróżno silę się odgadnąć, na co śmierć tego nieszczęśliwego dziecka byłaby nam przydatną... Napróżno silę się odgadnąć, jakim nikczemnym podstępem, jaką piekielną kombinacyą, chcesz w oczach matki zamienić żyjącą Carmen, na nieżywą Janinę?...
— I nie możesz znależć sobie na to odpowiedzi?...
— Nie.
— No więc ja ci odpowiem, niedomyślny człowieku. Naprawdę, rzuciłabym cię oddawna, gdyby nie nasz interes wspólny... Słuchaj, co ci powiem...
Wiedźma w kilku słowach opowiedziała swoje plany i zrobiła wielkie zamieszanie w umyśle Kerjeana.
Z niedowierzania przeszedł w entuzyazm.
— Perino!... wykrzyknął, gdy skończyła. Perino, geniuszu okrucieństwa, powinnaś się nazywać Machiawelem, Ludwikiem XI!...
— Idź więc i zrób, jak ci powiedziałam... ale, ale... muszę ci jeszcze powiedzieć, że Morales wcale się nie pokazał...
— Ukrywa się, odparł de Kerjean, i dobrze robi, bo za jego zachowanie się ostatniej nocy i za niebezpieczeństwo, na jakie mnie naraził przez swoje głupie tchórzostwo, z pewnością zginąłby pod kijami...
— Mnie się zdaje, że trzeba go będzie oszczędzać...
— A to po co?... na co on mi potrzebny?...
— Wiem, że się nie na wiele przyda... ale siostra go proteguje, a my jej potrzebujemy.
— Jeżeli więc powróci, to go przyjmij, ale niech mi się nie pokazuje przez kilka dni, dopóki się choć trochę nie otrząsnę z mojej złości...
Była godzina jedenasta przed południem, gdy baron de Kerjean udał się do pałacu. Przybył tam przed obiadem.
Książe przyjął go niezmiernie serdecznie.
— Mój kochany baronie... mówił, pocałowawszy go w czoło podług swego zwyczaju, wszystko jest jak najlepiej!... widzisz we mnie najszczęśliwszego człowieka...
— Więc księżna?...
— Zaledwie ma lekki ból głowy...
— A panna Janina?...
— Ma się jak najlepiej, o czem i sam przekonasz się za chwilę... Omdlenie przeciągało się do ósmej ramo... potem przebudziła się jakby ze snu głębokiego...
— Czy pamięta dokładnie wszystko, co zaszło tej nocy?...
— Nic a nic sobie nie przypomina i ogromnie się ździwiła, gdy zobaczyła taki nieład w swoim pokoju... Nie wydaje ci się to dziwnem, baronie?...
— Nie. Zdarza się często, że przestrach tak gwałtowny pozostawia w następstwie zupełne zapomnienie przyczyny tego przestrachu...
— Masz, kochany baronie, pocieszającą odpowiedź na wszystko!... Podziwiam cię i uważam za człowieka uniwersalnego!... Ale cóżeś to tam położył, proszę cię, na konsolce?...
— Trochę skromnych bardzo kwiatków...
— Skromnych?... wykrzyknął książe, przypatrując się bukietom. Te wspaniałe kwiaty zawsze, a tembardziej w zimie!... Czy można cię zapytać, gdzie zdobyłeś te cuda?...
— Byłem dzisiaj rano w Vallée-aux-Lonps, odwiedzić starego przyjaciela mojej rodziny, margrabiego d’Augennes.
— I on ci ofiarował taką ze swych zbiorów daninę?... To doprawdy nadzwyczajność. Musisz być w wielkich u niego łaskach, bo nie zrobiłby podobnej ofiary dla nikogo...
— Mam nadzieję, że księżna i panna Janina pozwolą mi złożyć u stóp swoich tę bagatelkę?...
— Zapewniam cię, baronie, że ją przyjmą z wdzięcznością... Zresztą same ci to powiedzą, bo oto nadchodzą właśnie.
Rzeczywiście matka i córka weszły razem do salonu.
Pani de Simeuse była blada.
Janina przeciwnie, lepiej wyglądała, niż kiedykolwiek przedtem.
— Panie baronie... odezwała się do de Kerjeana serdecznym tonem, dowiedziałam się od kochanej mateczki, że znowu dzisiejszej nocy zaciągnęłam nową wdzięczność dla pana... A już tyle jestem panu winną, że doprawdy nie wiem, jak mu wyrazić mam podziękowanie moje...
— Kochana córko... przerwał książe, niedopuszczając odpowiedzi barona, nie wiesz wszystkiego, baron chce jeszcze długiem cię obciążyć...
Patrz...
Luc podał Janinie bukiet z fijołków, białych róż i bzu białego.
— O! co za prześliczne kwiaty!... wykrzyknęła panna de Simeuse z dziecięcą radością, o jakże prześlicznie pachną!... O panie baronie, dziękuję panu z całego serca...
— Więc pani raczy to przyjąć?... zapytał Luc.
— Widzisz pan wszakże, że już przyjęłam!... odrzekła młoda dziewczyna, ukrywając twarz w kwiatach, jakby chciała odrazu wyciągnąć z nich cały zapach.
Baron zwrócił się do pani de Simeuse.
— Czy mogę mieć nadzieję, powiedział, że i pani nie raczy mi odmówić?...
— Z pewnością, panie baronie, grzeczność pańska wzrusza mnie doprawdy... Nie widziałam nigdy tak pięknych w zimie kwiatów...
Janina do samego obiadu nie rozstawała się ze swym bukietem, a po obiedzie znowu go trzymała w ręku i znowu rozkoszowała się jego wonnym zapachem.
Wieczorem, kiedy powrócił do hotelu Saint-Paul, aby się przebrwać przed pójściem do Czerwonego domu, Luc przypomniał sobie zalecenie Periny.
Ponieważ prawą tylko ręką dotykał się przez kilka chwil bukietu Janiny, ponieważ zdjął był zaraz z niej rękawiczkę, obecnie więc wydostał ją z kieszeni i rzucił w kierunku kominka.
Mały piesek pochwycił jak piłkę w locie i dalejże rozdzierać zębami.
Luce wyrwał mu ją i rzucił na ogień.
Nie zajmując się dłużej tym wypadkiem, ubrał się bardzo skromnie, przypasał szpadę, wziął pistolety i poszedł opowiedzieć Perinie, jak się wywiązał z polecenia.
Dowiedział się tam, nie bez ździwienia, że o Moralesie nie było żadnej wiadomości.
Wiedźma nie była wcale tem zaniepokojoną, ale Carmen jako siostra, czuła się w obowiązku zamanifestować swoje zakłopotanie.
Przed północą Luc opuścił Czerwony dom i powrócił do pałacu de Simeusów.
Przybył objąć dowództwo nad gromadką wiernych służących, którzy mieli w myśl jego rady czuwać przez całą noc w ogrodzie.
Nie mamy potrzeby dodawać, że najzupełniejsza cisza nie przestała panować w ulicy Wały św. Wiktora.
O brzasku de Kerjean powrócił do siebie.
Malo oczekiwał go z twarzą zmienioną.
— Cóż tam?... zapytał żywo baron nie bez pewnej obawy, czy jest co nowego?
— Zła nowina, panie baronie.
— Mów!... tylko prędko...
— Pimpante zdechła w nocy...
— Ah!.. mruknął Luc, już zdechła?...
Pimpante, była to mała owa suczka, co poprzedniego wieczoru podarła rękawiczkę barona.