Dom tajemniczy/Tom II/XXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX.
W pałacu de Simeuse i w Czerwonym domu.

Prawie zaraz po skończeniu sceny opisanej w rozdziale poprzednim, baron de Kerjean obdarzony za dużym na to taktem, ażeby przeszkadzać mógł pieszczotom księcia i księżnej z córką, opuścił pałac.
Ale zaraz nazajutrz rano zjawił się w nim znowu i kazał się zameldować panu de Simeuse.
Naturalnie nie dano mu czekać, przyjęto zaraz z otwartemi rękoma.
— Mości książe, odezwał się Kerjean głosem wzruszonym, przychodzę do pana, aby spełnić obowiązek uczciwego człowieka... Przychodzę powtórzyć panu, że jakakolwiek jest zasługa mojego poświęcenia spełnionego tej nocy, odmówiłbym przyjęcia zań nagrody, gdyby nagroda ta miała sprowadzić łzy na oczy panny de Simense... Mam pańską obietnicę, ale nie mam obietnicy panny Janiny... jej zatem pozostawiam prawo zupełnego ziszczenia tej obietnicy...
Wyrywając pannę Janinę z objęć śmierci, oddałem jej część mojego życia... ale nie chciałbym wcale zdobywać sobie szczęścia kosztem tej, którą kocham nad wszystko na świecie... Niech książe raczy zapytać swojej córki, niech raczy powtórzyć jej moje słowa... niech zbada ona serce swoje, niech odpowie zupełnie szczerze. Jeżeli się dowiem przez pośrednictwo pana, że nie skłania się ku prośbom moim... wierzaj mi, mości książe, że ukryję ból mój w sercu mojem i ulegnę losowi memu z poddaniem.
— Dziecko moje!... wykrzyknął książe z zapałem, twoje postępowanie jest naprawdę wzniesłem!... rozczula mnie twoja szlachetność i wzrusza do głębi!... Pomówię z Janiną i przysięgam ci, jako z całej duszy pragnę, aby uznała twoje poświęcenie i prawość twoję!... Nagroda, jakiej żądasz, słusznie ci się należy...
Biedny... zaślepiony starzec!...
Mówił o wielkości, o szlachetności i poświęceniu, a zapomniał o egoistycznym wykrzyknika Luca: — „Wolę widzieć Janinę w trumnie, niż w objęciach innego...“
„Niech należy do innego, jeżeli tak być musi, ale niech żyje!...“ powiedział tymczasem René de Rieux.
Ale książe był przekonania, że Luc ocalił ma dziecko... to tłómaczy wszystko.
Pan de Simeuse udał się do mniemanej Janiny i księżny.
Carmen rozwijała względem tej, która się za jej matkę uważała, niepospolity talent komedyancki.
Poinformowana przez barona co do ruchów, zwyczajów i charakteru panny de Simeuse, sprytna cyganka wcieliła się do tego stopnia w Janinę, że potrafiła omylić serce i oko matki.
Czytelnicy nasi wiedzą, że niewiara ze strony księcia i księżnej była niemożliwością, wiedzą nadto, że Carmen posiadała możność tłomaczenia się w razie potrzeby zapomnieniem różnych szczegółów ze swej przeszłości...
Czyż nie była już na wpół w grobie?.. Czyż eliksir Mikołaja Flamela, wyrywając ją śmierci, nie uczynił ogromnego, nieuniknionego zamieszania w jej pamięci, i w całej jej istocie moralnej?...
To zapobiegało wszystkiemu.
Przyszłość więc przedstawiała się jak najlepiej zabezpieczoną. Kerjean, Perina i Carmen liczyli zupełnie na to...
Opuściwszy barona, wszedł pan de Simeuse do pokoju sypialnego księżnej.
Była tu z córką tylko, albo raczej z tą tylko, którą w przyszłości nie raz tak nazywać będziemy.
Nie mamy potrzeby powtarzać ich rozmowy, bo się jej łatwo domyśleć, poprzestaniemy na przytoczeniu niektórych charakterystycznych odpowiedzi Carmeny.
— Ojcze mój... mówiła udana Janina de Simeuse — trudnoby mi było wytłomaczyć, co się dzieje w duszy mojej, bo sama się nie rozumiem... Niedawno w sercu mojem istniały trzy obrazy, teraz mam ich tam dwa tylko, twój i kochanej mateczki. Dla Renégo zachowałam wprawdzie uczucie siostry i przyjaciółki, ale żywsze uczucie narzeczonej zniknęło bez śladu... Miłość, jaką, jak mi się zdawało, żywiłam dla pana de Rieux, była chyba miłością wątpliwą, może istniała tylko w imaginacyi mojej, przedstawia mi się bowiem bardzo niepewną, dzieli mnie od niej mgła przeszłości minionej... Tym razem już skończone... zaprawdę skończone... Płomień zagasł i już się nie roznieci... René zwrócił wam wasze słowo... jestem mu zato bardzo wdzięczną... nie mówmy o nim więcej, mówmy lepiej o panu de Kerjean... Jemu obiecaliście mnie wczoraj... chce mnie on posiąść z dobrej tylko, nieprzymuszonej woli... lubo tyle dla nas uczynił... lubo strapionym sercom waszym powrócił radość... lubo osuszył łzy z oczu waszych płynące... Nie kocham jeszcze pana de Kerjeana, ale go pokocham z pewnością w obec szacunku i wdzięczności, jakie mam dla niego... Dumną będę, gdy zostanę jego żoną... Mam przekonanie takie... Jeżeli się mylę, no... to nic nie szkodzi... Szacunek i zaufanie i tak mnie uczynią szczęśliwą... Proszę cię, ojcze, powiedz baronowi de Kerjean, że przyjmuję zaszczyt, jaki mi wyświadcza, żądając mojej ręki...
— Droga córko!... wykrzyknął książe, całując Carmen, jeżeli mnie przeczucia nie łudzą, szczęście twoje będzie zupełne, zostaniesz bowiem żoną najszlachetniejszego we Francyi człowieka!...
— Biedny René... szepnęła księżna, tłumiąc westchnienie. Jak prędko o nim zapominają!... Ja go tylko jedna żałuję...
Idąc za popędem własnego serca swojego, dodała:
— Pójdę przynajmniej pocieszyć biednego naszego marynarza.
Opuściła córkę i udała się do apartamenciku przez pana de Rieux zajmowanego.
W pokoju nie było nikogo, na stole tylko leżał list do niej zaadresowany.
Otworzyła go śpiesznie.
W kilku słowach w nocy napisanych, markiz de Rieux zawiadamiał panią de Simeuse, że nie czując ani odwagi, ani siły pozostawać dłużej przy narzeczonej, która obecnie jest dlań obcą zupełnie, opuszcza do dnia pałac.
Dodał jeszcze te słowa.
„Zanim oddalę się z tego nieszczęsnego miasta, będę miał honor złożyć po raz ostatni uszanowanie moje u nóg twych, księżno, i pożegnać na zawsze najszlachetniejszego księcia, krewnego mojego.“
— Biedny René!... powtórzyła pani de Simeuse, ocierając łzy spływające po policzkach, on także ma piękną duszę!... on także ma piękne serce!... O! z jakąż radością byłby poświęcił życie, gdyby był mógł ocalić Janinę!... A ona opuszcza go i zapomina... A tak go jednakże kochała... Dziwna moc tego jakiegoś magicznego napoju... Ziębi serce i zabija uczucia, a przywraca życie...
Kiedy pani de Simeuse poszukiwała napróżno Renégo de Rieux, książe powrócił do barona i opowiedział mu o najlepszym skutku polecenia, jakie miał sobie powierzone.
Luc słuchając słów starca, zdawał się niezmiennie wzruszonym, pijanym radością.
— Ah! panie... wymówił nakoniec, kiedy uważał za stosowne zapanować niby nad sobą, podwójnie jestem szczęśliwy, raz, że spełni się najpiękniejsze moje marzenie, powtóre, że będę mógł nazwać cię ojcem...
— Chodź ze mną, moje dziecię... rzekł pan de Simeuse. — Janina nie wie, że tu jesteś, ale cię rada zobaczy...
Luc udał się za księciem.
Carmen okazała się bardzo wzruszoną.
Nowi narzeczeni szeptali do siebie drżącemi słowy.
Oczy jego błyskały płomieniami, z pod jej zaś rzęs długich nieśmiało opuszczonych, wydobywały się łzy, z przepięknych oczu płynące.
Scena śliczną była naprawdę.
Baron ujął rękę pseudo-Janiny i w obecności ojca złożył na niej przeciągły pocałunek.
Carmen zadrżała, jakby za dotknięciem prądu elektrycznego.
— No... pomyślał książe, wkrótce go z pewnością pokocha... a może już nawet kocha bezwiednie.
Luc przepędził resztę dnia w pałacu.
Pan de Simeuse zatrzymał go na kolacyi i nie puścił aż późno wieczór.
Przywiązanie doń uszczęśliwionego ojca zwiększało się co godzina i w zachwyt przechodziło.
I księżna nie mogła się oprzeć urokowi barona, ile razy jednak pomyślała o Reném, wzdychała ciężko, a oczy jej łzami zachodziły.
Kerjean przed powrotem do siebie na wybrzeże Saint-Paul, musiał zdać koniecznie sprawę Perinie ze wszystkiego, co zaszło u de Simeusów.
Była już północ blizko, gdy wszedł do Czerwonego domu od ulicy Estoufade.
Na najniższym stopniu schodów stała latarka, wziął ją i podążył na pierwsze piętro.
Murzyn oparty o ścianę, zasypiał głęboko w dużej sali.
Zerwał się na równe nogi, gdy posłyszał kroki barona.
— Powiedz pani, że przyszedłem... powiedział Luc do niego.
Murzyn nic nie odpowiedział, tylko zaczął kręcić głową to wprawo to wlewo.
— cóż głupcze!... nie słyszałeś, powiedz, że ja przybyłem.
— Rozumiem, panie baronie... doskonale rozumiem... odpowiedział murzyn...
— Więc dla czego nie idziesz?...
— Pani zakazała... Pani tutaj kazała mi pozostać... pani chce być samą... oświadczyła, aby nie puszczać nikogo...
— Co to znaczy? zawołał baron. Odpowiadaj mi natychmiast... Bo inaczej zrobię ci z czarnej skóry czerwoną!.... Gdzie jest pani?...
Murzyn zaczął drżeć ze strachu i w długiej niezrozumiałej odpowiedzi, objaśnił de Kerjeana, że pani jest w dolnej sali, że nie kazała sobie przeszkadzać.
Widocznie kryła się w tem jakaś tajemnica, ale jaka?...
Luc chciał się tego dowiedzieć,
Porwał latarkę, zbiegł ze schodów i stanął przy drzwiach sali sklepionej.
Klucza nie było w zamku, zastukał więc trzy razy do drzwi okutych żelazem.
— Kto tam stuka?.. odezwał się głos wiedźmy.:
— Ja... Kerjean.
— Sam jesteś?...
— Sam...
— Poczekaj... zaraz otworzę...
Po paru sekundach, zasuwy się odsunęły, a ciężkie drzwi ponuro zgrzytnęły na zawiasach.
— Czem ty się zajmujesz tutaj, piękna Perino?... zapytał baron z przymuszonym uśmiechem.
— Wejdź, a zobaczysz... odpowiedziała wiedźma.
Baron postąpił kilka kroków.
Latarka, którą trzymał w ręku i mała żelazna lampka, zawieszona ua ścianie, zaledwie rozpraszały ciemności ogromnej izby, raczej ogromnego sklepionego podziemia, wyłożonego posadzką kamienną.
Wiedźma zaprowadziła go w kąt najodleglejszy.
— Przypatrz się dobrze... powiedziała.
Oczom barona przedstawił się widok bardzo ciekawy w podobnem miejscu i o tej godzinie.
Dwie płyty kamienne wyjęte z posadzki stały oparte o ścianę.
Obok widać było dół głęboki, zapełniony już w trzeciej części czarną, świeżo poruszoną ziemią.
Obok dołu porozrzucane były: drąg żelazny, łopata, grabie i t. p.
Widocznie Perina używała tych wszystkich narzędzi, bo ręce miała zawalane.
Kerjean stał chwilę milczący i nieruchomy.
— No cóż?... zapytała wiedźma, czy widzisz?
— Widzę, ale nie nie rozumiem... Co ten dół ma za znaczenie?...
— Prawdę powiedziałeś, że to dół...
— Czy na to powyjmowałaś kamienie i wykopałaś ziemię, żeby ukryć skarb jaki?...
— Tak.
— Skarb wielkiej wartości?...
— Nieocenionej wartości.
— Złoto?... kamienie?...
— Lepiej jeszcze...
— Cóż takiego?...
— Tajemnicę... okrutną tajemnicę!... która mogłaby zgubić nas oboje... a która znika na zawsze w tym dobrze zamkniętym grobie...
— Więc to grób?.. powtórzył de Kerjean z mimowolnem drżeniem.
— Tak... odpowiedziała wiedźma, i przysięgam ci, że zachowa dobrze powierzony sobie depozyt. Napróżno jutro podnoszonoby płyty, które powrócą na swoje miejsce, napróżno poruszonoby ziemię, żeby odnależć oskarżające ślady. Za kilka godzin nie pozostanie ani znaku z trupa Janiny de Simeuse, którą tu pochowałam...
Kilka kropel zimnego potu wystąpiło na skronie barona.
— Więc... bąknął drżącym głosem, więc Janina umarła...
— Dziś o ósmej rano... Wiesz, że żyć nie mogła, a zresztą życie jej byłoby dla nas ciągłą obawą...
— Więc przyśpieszyłaś jej koniec?...
— Nie było tego potrzeba... trucizna, co płynęła w jej żyłach, działała dosyć prędko... Wszystko skończone, nie mamy się więc zatem czego obawiać...
— Nieszczęśliwe dziecko!... szeptał Kerjean, opanowany nieprzezwyciężonem wzruszeniem.
— Kerjeanie!... wykrzyknęła Perina, podły jesteś, hypokryta i morderca. Oszczędź nieboszczce kłamliwej boleści swojej!.. Bukiet, który śmierć zawierał, twoja wszak ręka jej podała. Czemużeś nie zadrżał wtedy?... Miej przynajmniej odwagę zbrodni!... Naśladuj tych, którzy, aby dojść de celu, z uśmiechem idą po trupach ofiar swoich!... Czy żałujesz rzeczy spełnionych?... Czy czujesz zgryzoty sumienia?... Nie wierzę temu, baronie de Kerjean, a zresztą byłyby to spóźnione żale, spóźnione wyrzuty sumienia!..,
Luc schylił głowę, nie odpowiedziawszy ani słowa.
Wiedźma mówiła dalej:
— Chciałeś widzieć, widziałeś... chciałeś wiedzieć, więc się dowiedziałeś!... Teraz pomóż mi, bo już kilka godzin pracuję i czuję się zmęczoną.
— Cóż mam zrobić?...
— Weź tę oto łopatę i dokończ zasypywania dołu.
Kerjean spełnił żądanie.
Po kilku minutach, dół zasypany został zupełnie.
— Trzeba ubić teraz ziemię, odezwała się Perina.
— W jaki sposób?...
— W najprościejszy w świecie — depcąc ją nogami.
Luc zadrżał po raz drugi — przeraził się straszliwie.
Wiedźma udała, że tego nie dostrzega.
— Czemuż czekasz?... zapytała.
— Zaraz... zaraz... mruknął nędznik.
I opanowany wyższością wspólniczki swojej, przezwyciężył wstręt swój — chociaż o mało nie zemdlał, spełniając, co mu kazano.
Nakoniec Perina uznała, że co potrzeba zrobiono.
Pomogła baronowi ułożyć płyty kamienne.
Pozostawało uprzątnąć tylko ziemię nagromadzoną na wierzchu.
Była to czynność łatwa.
W podziemiu znajdowała się studnia głęboka, otoczona poręczą żelazną.
Ta studnia pochłonęła owe resztki, kamienie zamieciono starannie, tak, że nie pozostał żaden widoczny ślad niegodziwości spełnionej.
Kerjean i wiedźma powrócili teraz na górę.
Mieli tam krótką ze sobą rozmowę, po której baron opuścił Czerwony dom, żeby się udać na wybrzeże Saint-Paul.
Zaledwie się drzwi za nim zamknęły, wyraz twarzy Periny zmienił się nagle.
— Biedny głupiec!... mruknęła piekielna istota, marjonetka w moich rękach!... maryonetka, na sznurku trzymana!... Do jakiego stopnia mój geniusz panuje nad tym idyotą!... Idzie na oślep po drodze, po jakiej go prowadzę, a zdaje mu się, że idzie o własnych siłach. Pozostań też uległym i posłusznym, panie Luc, a szczególniej nie probuj się buntować, bo będziesz odrazu zwyciężonym. Dowód, który uważasz za zniszczony, dowód najpewniejszy dokonanej zbrodni, potężna broń przeciwko tobie żyje i żyć będzie jednakże.
Wypowiedziawszy krótki ten monolog, wiedźma przestąpiła próg swojego pokoju sypialnego i w nim się zamknęła.
Wzięła w lewą rękę lampę, zbliżyła się do jednego z rogów pokoju i palcem prawej ręki nacisnęła jednę z rzeźb dębowych wykładających ściany. Tafta dębowa usunęła się w tej chwili i odsłoniła wązkie przejście do niewielkiego pokoju, do którego światło i powietrze dostawało się przez maleńkie okratowane okienko, pomieszczone wysoko, jakby otwór więzienny.
Perina weszła do tego pokoju, którego całe umeblowanie składało się z prostego łóżka drewnianego, stołu i ławki.
Zasłoniła ręką lampę i skierowała ją na łóżko.
Przyciemnione promienie padły na bladą, piękną twarz młodego dziewczęcia, zasypiającego snem gorączkowem.
Z ust nieszczęśliwej wychodziły co raz jakieś wyrazy prawie niezrozumiałe, ale wyrażające, jak się zdawało — boleść i przerażenie.
Ta młoda dziewczyna, ten więzień wiedźmy Periny, to panna de Simeuse, która, jak przypuszczał baron de Kerjean, legła w grobie, w dolnej sali Czerwonego domu.
Perina zaczęła się z uwagą przysłuchiwać urywanym słowom biednego dziecka i posłyszała po kilka razy wymówione wyrazy: Matko... René!...
Ściągnęła czarne brwi, chmura obawy przeszła jej po czole, pochyliła się nad ofiarą i poruszyła ją za ramię.
Panna de Simeuse zadrżała pod tem dotknięciem, ale się nie przebudziła.
Wiedźma ujęła ją za rękę i rzekła rozkazująco:
— Janino, słuchaj mnie!... rozkazuję...
Biedna dzieweczka otworzyła oczy w tej chwili, uniosła się na łóżku z wyrazem głębokiego przestrachu i cofnęła się w tył, wykrzyknąwszy po trzykroć głuchym głosem:
— O! moja matko!... moja matko!... moja matko!
— Napróżno wołasz swojej matki... powiedziała Perina, nie może cię ona słyszeć, nie przyjdzie ona tutaj.
Janina patrzyła na cygankę wzrokiem osłupiałym, a po chwili z łagodnej twarzyczki ustąpiło przerażenie.
Powtórzyła raz jeszcze:
— Matko... moja matko!...
To była jedyna jej odpowiedź.
— Nie znasz mnie jeszcze, odezwała się właścicielka Czerwonego domu, nie widziałaś mnie nigdy, ale na przyszłość widywać mnie będziesz często, co dzień, co godzina prawie, bo ja teraz zastąpię ci twoję matkę.
Janina milczała.
— Czy słyszysz?... zapytała Perina. Czyś mnie zrozumiała?... Odpowiadaj!...
Rysy młodej dziewczyny zachowały poprzednią nieruchomość, usta się nie poruszyły.
— Jeszcze jedna próba... mruknęła wiedźma, próba ostatnia i stanowcza.
Usiadła na brzegu łóżka, objęła Janinę i powiedziała:
— Widzę, że jesteś silną i odważną, powiem ci zatem wielki sekret, ale smutny bardzo, moje dziecię... Jesteś w tym domu przy mnie dla tego, iż księżna, matka twoja, umarła z rozpaczy dzisiejszej nocy, z powodu, że narzeczony twój, René de Rieux, porzucił cię dla innej kobiety...
Młoda dziewczyna ani drgnęła, uśmiechnęła się tylko melancholicznie i głosem powolnym, cichym szepnęła:
— Pisałam wczoraj do Renégo... kocha mnie bardzo i przyjedzie!... Ale droga jego długa, a życie moje krótkie!... Boję się, iżby nie przybył za późno!... Gdyby mnie nie zastał, pocieszysz go, moja matko...
Perina nie omyliła się wcale, mówiąc, że ta próba będzie stanowczą.
Przekonała się, iż panna de Simense straciła poczucie rzeczywistości.
W zmęczonym jej umyśle, nie pozostało nic, oprócz wspomnień chaotycznych.
Czoło wiedźmy wypogodziło się, zmarszczka pomiędzy brwiami zniknęła.
Janina żyła, ale była obłąkaną.
Tego właśnie życzyła sobie Perina.
— Śpij, rzekła do nieszczęśliwej, która, jak się zdawało, nie nie słyszała.
Potem opuściła pokój tajemniczy, zamknąwszy go za sobą.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.