Dom tajemniczy/Tom II/XXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dom tajemniczy |
Wydawca | Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy |
Data wyd. | 1891 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Pantins de madame le Diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W pewne dni burzliwe natura przedstawia się dziwnie przejmująco.
Ciężkie ołowiane chmury pokrywają niebo w jednej chwili.
Światło blade ołowiane nadaje ziemi pozór złowrogi.
Grzmoty się rozlegają, gałęzie drzew z głuchym jękiem biją o siebie.
Nagle z pomiędzy chmur wychyla się promień słońca i obrzuca dobroczynnem światłem swojem wzgórza i doliny.
Smutny krajobraz naraz się zmienia. To co było ponurem, uśmiecha się, to co było zakrytem, staje się widzialnem znowu.
Żadne inne porównanie nie potrafiłoby dać lepszego pojęcia o przejściach z największej rozpaczy do radości bezbrzeżnej, jakiej ulegli książe i księżna do Simeuse po tem, co od Luca de Kerjeana usłyszeli.
To wierzyli ślepo jego słowom i obietnicom i wyobrażali sobie, że już ściskają w objęciach Janinę wskrzeszoną, te znów opanowywało ich gorzkie zwątpienie i niewiara, czy de Kerjean sam się nie łudzi co do swojej tajemniczej siły, i czy nie każe im podzielać szalonych, niepodobnych do urzeczywistnienia, fantastycznych urojeń.
Wpadli w otchłań rozpaczy, ażeby znowu po chwili śnić najpiękniejsze nadzieje.
Męczarnie te zwiększały się co godzina.
Nad wieczorem pan de Simeuse przyszedł do przekonania, iż baron poznawszy, że się zagalopował, nie przyjdzie wcale do pałacu.
Przypuszczenie te sprowadzało nowe katusze, podobna nieufność była nie do wytrzymania.
Książe posłał lokaja na wybrzeże Saint-Paul z rozkazem poproszenia pana de Kerjeana, ażeby przybył niezwłocznie.
Lokaj powrócił wkrótce.
Szlachcic od rana nie był u siebie w domu.
— Boże miłosierny!... jakże ludzie są nielitościwi... zawołał książe. Umarli daleko są szczęśliwsi, bo nie cierpią i nie czują...
René de Rieux nie był już obok księcia i księżnej.
Skoro, dzięki staraniem pani de Simense, przyszedł do siebie z omdlenia, poprosił, ażeby go odprowadzono de pokoju, który kiedyś w szczęśliwych czasach zajmował.
— Nie potrafię... rzekł, ukryć dostatecznie mojej boleści, a nie chcę wam zatruwać szczęścia. Potrzebuję samotności. Zobaczę raz jeszcze tylko żyjącą tę, która była życiem mojem, moją przyszłością, nadzieją, opuszczę to przeklęte miasto i powrócę w bretońskie skały, a widok burzliwego oceanu będzie wiernem odbiciem mego żywota...
René pozostawszy sam, zamknął się w swoim pokoiku, rzucił się na łóżko i ukrył głowę w poduszki, ażeby przytłumić łkanie.
Cała miniona przeszłość przesuwała mu się teraz przed oczami.
Co chwila powtarzał sobie wyrazy, jakie pan de Simeuse był wypowiedział:
— Umarli daleko są szczęśliwsi...
W ten sposób upływały bardzo powoli godziny i minuty tego dnia, jak wiek długiego.
Naraz o ósmej wieczorem, oznajmiono księżnej, że pan de Kerjean przybył, ale nie sam, że mu dwie siostry miłosierdzia towarzyszą.
Ubiór tegoczesnego zakonnika różni się najzupełniej od ubrania mnicha XVIII-go wieku.
Tamten był ponury i przerażający prawie.
Składał się z długiej szerokiej czarnej sukni, z dużym białym krzyżem na piersiach z czarnego kaptura na twarz zapuszczonego z dwoma otworami na oczy.
Dosyć gruby sznur przewiązywał tę suknię w pasie, a na końcu tego sznura znajdował się krzyż żelazny i trupia głowa.
Pan de Simeuse kazał wprowadzić natychmiast Kerjeana do salonu.
Zakonnice złożyły głęboki ukłon księztwu przestąpiwszy próg salonu i pozostały w głębi najmniej oświetlonej.
Stały z pochylonemi głowami, z rękoma ukrytemi w szerokich rękawach.
— Jesteś przecie!... wykrzyknął pan de Simeuse, a my już zaczynaliśmy wątpić, czy przyjdziesz...
— Chyba książe przypuszczał, że może piorun we mnie uderzył, bo żywego nicby mnie nie zatrzymało... Ja nigdy nie kłamię!... Każda obietnica jest dia mnie rzeczą świętą i dam zaraz tego dowody.
Pewność Kerjeana wybornie podziałała na nieszczęśliwych rodziców.
Pan de Simense zbliżył się de bretończyka, wziął go za ręce i rzekł błagalnie:
— Przebacz mi, mój synu!... Od kilku dni tyleśmy wycierpieli, że zwątpiliśmy o wszystkiem... Przebacz nam!...
Kerjean skłonił się z gestem pełnym uszanowania i czułości, poczem ujął rękę starca, poniósł ją do ust i wyszeptał:
— Na litość!... nie mów pan tak do mnie... Moje mimowolne opóźnienie musiało pana niepokoić, rozumiem to doskonale, to też ja właściwie powinienem przeprosić za niepokój, jakiego stałem się przyczyną.
Potem zmieniwszy ton mowy dodał:
— Nadeszła chwila działania... ale przedewszystkiem musicie mi państwo uczynić jedne łaskę.
— Jaką?... zapytał żywo książe.
— Oddacie mi na kilka godzin władze najzupełniejszą... Wszyscy, nawet książe i księżna musicie być ulegli moim rozkazom, choćby się nawet dziwnemi wam wydały.
— Zgadzamy się na to z całego serca!... zawołał książe. Rozkazuj, a będziemy ci posłuszni...
— Zacznę od tego, że poproszę, aby wszyscy, co są w kaplicy, natychmiast ustąpili. Ani książe, ani księżna nie mogą być świadkami okropnej tajemnicy, jaka się tu będzie odbywać...
— Jakto?... wykrzyknęła pani de Simeuse z wyrazem bolesnego ździwienia, ja nie mogę być przypuszczoną?...
— Będę miał zaszczyt wezwać panią, skoro jej obecność okaże się potrzebną, odrzekł baron. Będziesz pani świadkiem zwycięztwa, jakie odniosę nad śmiercią, ale przygotowania do walki, nie mogą się odbywać wobec pani... Rozkaz Flamela jest wyraźny... Pamiętałem doskonale o tem, że pozostawanie sam na sam z córką tak możnego domu, mogłoby w tak wyjątkowej nawet okoliczności, uchybiać konwenansom, które szanować trzeba... dla tego, jadąc tutaj, zastukałem do furty klasztoru sióstr miłosierdzia, w którym jedna z krewnych moich jest przełożoną, i poprosiłem o dwie zakonnice... Poczciwe siostry nie opuszczą kaplicy, będą znajdować się przy pannie de Simeuse... i podczas, gdy usta moje wymawiać będą formuły wzywające duszy, ażeby powróciła do ciała, będą zanosić modły, aby Bóg usiłowaniom moim dopomógł.
— Panie baronie, zauważyła księżna, odgadłeś najgłębsze tajniki macierzyńskiego serca... Dziękuję ci z całej duszy...
— Księżno.. szepnął Luc, głosem wzruszonym, za cztery dopiero godziny — o północy podziękuje mi pani naprawdę...
Po tych ostatnich słowach, Kerjean i dwie zakonnice przestąpili próg kaplicy najzupełniej samotnej.
Do okoła katafalku paliła się masa świec jarzących.
Janina blada, z zamkniętemi oczami, leżała w otwartej trumnie.
Baron pozamykał wszystkie drzwi, pozasuwał wszystkie zasuwki, zajrzał po za wszystkie draperye i gdy się przekonał, że niema nikogo obcego i że w żaden sposób nie można się dostać do kaplicy, że nawet zajrzeć do niej nie można, podszedł do mniemanych sióstr miłosierdzia i powiedział do jednej z nich po cichu:
— A co... Perino, czy jesteś tego, co ja mniemania, że nic nam już nie przeszkodzi i że możemy być pewni dobrego skutku?...
— Dzięki komu?... zapytała lakonicznie wiedźma, bo to ona była rzeczywiście.
— Dzięki tobie, dzięki twojemu geniuszowi, moja kochana, nie myślę przeczyć temu, odrzekł Kerjean. Prowadź dzieło rozpoczęte i niechaj się raz już spełni...
Perina powstała, wstąpiła na stopnie katafalku, wyjęła z wielkiej płóciennej kieszeni ukrytej pod suknią małą srebrną wazkę, misternie rzeźbioną przez jakiegoś florenckiego artystę z XVI-go wieku; zdjęła z niej pokrywkę i zaraz zapach odurzający balsamiczny rozszedł się po kaplicy.
Następnie nalała na dłoń lewej ręki kilka kropel bezbarwnego przeźroczystego płynu, dwoma palcami prawej ręki zwilżyła delikatnie skronie, usta i nos panny de Simeuse, zamknęła wazkę, schowała ją z powrotem do kieszeni i zeszła ze stopni.
— Skończone już?... zapytał baron.
— Już.
— Więc teraz?...
— Pozostaje nam tylko poczekać...
— Jak długo?...
— Trzy godziny.
— Uzbrójmy się zatem w cierpliwość i... czekajmy.
Kiedy wiedźma i bretończyk prowadzili powyższą ze sobą rozmowę, druga zakonnica z oczami wlepionemi w twarz Janiny, szeptała z cicha:
— A jeżeli ta świętokradzka komedya zostanie ukarana!... Jeżeli, gdy będę leżeć na miejscu tego dziecka, śmierć mnie naprawdę pokona?...
Carmen, którą poznali już zapewne czytelnicy nasi, nie długo kłopotała się zresztą o odpowiedź.
— Co mnie to zresztą obchodzi... rzekła, czyż nie przysięgłam umrzeć, albo zwyciężyć?...
Głęboka cisza zapanowała teraz w około a trwała dotąd, dopóki nie została przerwaną przez wiedźmę.
Odezwała się ona do barona:
— No... trzy godziny już upłynęły... Zobacz!...
Kerjean opuścił aksamitne z herbami krzesło i zbliżył się wolno do panny de Simeuse.
Przez kilka jeszcze minut, nieruchome, zlodowaciałe jej ciało, zachowało pozór trupi, a potem nagle, przebiegło po niem lekkie wstrząśnienie.
I... usta drgnęły, powieki się poruszyły, ręce na piersiach złożone opadły, głowa się uniosła, oczy otworzyły.
— Czym prawdę powiedziała?... zapytała wiedźma. Widzisz, że się ożywia!.. Widzisz, że życie od trzech dni zagasłe, powraca na nowo. Czy najsławniejsi doktorzy dawnych i dzisiejszych czasów, dokonaliby czegoś podobnego?... dodała z dumą.
— Z pewnością, że nie... przytaknął Kerjean. Ale czy się nie obawiasz, aby nas nie zdradziła okrzykiem przerażenia?...
— Bądź spokojny... Żywa jest, ale gęsta mgła rozpościera się przed jej oczami, na jej pamięci i rozumie... Zapytaj jej, o co chcesz w tej chwili, a z pewnością żadnej nie otrzymasz odpowiedzi. Panna de Simeuse nie widzi nic, nie dostrzega żadnego w około siebie przedmiotu, nie wie kto jest i gdzie się znajduje. Gdyby matka jej stanęła przy niej, nie otrzymałaby żadnego spojrzenia, żadnego słowa, uśmiechu... Nie mamy się o co obawiać...
Janina błądziła do okoła oczami bez wyrazu.
Widocznie, że nie wiedziała, co się z nią dzieje, widocznie, że nic nie rozumiała.
— Masz racyę... szepnął Luc, zawsze masz racyę, ale powiedz mi, jak długo trwać może ten stan moralnego znieczulenia?...
— Do końca życia Janiny de Simeuse, odpowiedziała wiedźma, a zatem bardzo krótko...
— Umrze?...
— Tak.
— Wkrótce?...
— Za kilka godzin zapewne... a może za kilka dni dopiero... Gwałtowne trucizny, jakie zawierał w sobie bukiet z róż białych i fijołków, zrobiły swoje. Żaden organizm ludzki nie potrafiłby się im oprzeć, a w wątłej pannie de Simeuse zaburzenia doszły do tego stopnia, iż ja nawet nie potrafiłabym już zaradzić złemu... Teraz właśnie możemy zawołać, jak wołają przy wstąpieniu na tron króla:
„Księżniczka de Simeuse umarła!... Niech żyje księżniczka de Simeuse!...“
Wypowiedziawszy to, wiedźma zbliżyła się znowu do nieszczęśliwego dziecka, patrzącego nań dużemi bezmyślnemi oczyma.
Pochyliła się nad niem, ujęła w pół i dopomogła wyjść powoli z trumny.
Wskrzeszona uchwyciła się machinalnie Periny i zeszła ciągle milcząca ze stopni katafalku.
Mrużąc oczy olśnione jarzącem światłem świec, dała sobie zdjąć spokojnie wieniec z róż białych i długa białą suknię.
— Chodź Carmen, powiedziała Perina do cyganki. Chodź, bo teraz twoja się rola zaczyna... Daj mi swoję szatę zakonną, a tę przywdziej na siebie...
Cyganka nie traciła czasu.
Zdjęła czarny kaptur, odkryła twarz swoję prześliczną, a bardziej bladą, niż twarz prawdziwej Janiny, zdjęła habit czarny z białym na piersiach krzyżem, w którym zniknęła zaraz potem nieszczęśliwa Janina, na zawsze zapewne dla rodziców i świata.
Jedwabiste, przepyszne włosy awanturnicy zostały ułożone w ten sam sposób, jak je miała ułożone księżniczka, a na włosach tych położyła Perina koronę z dziewiczych kwiatów, zdjętą z główki ofiary.
— Czy dobrze wyglądam?... zapytała z uśmiechem cyganka.
— Janino de Simeuse, odpowiedział Kerjean, możesz zadać to pytanie, księżnej matce swojej...
Zbliżała się dwunasta,
— Niebawem północ wybije... odezwała się z uśmiechem Perina, no... Carmeno, trzeba umierać...
— Jestem gotową... szepnęła cyganka, wstępując na stopnie katafalku i kładąc się w trumnę nie dla siebie przeznaczoną.
Złożyła głowę na białej aksamitnej poduszce na której czuć było jeszcze zapach włosów Janiny, złożyła ręce na piersiach i oczy zamknęła.
Twarz jej zdawała się wykutą z bezbarwnego marmuru.
Wiedźma nałożyła odpowiednio długie fałdy białej sukni i parodya śmierci była najzupełniejszą.
Rozległy się pierwsze dźwięki zegaru.
— Janino de Simeuse, rzekła Perina de Carmeny, głosem przytłumionym, jesteś panią swojego przeznaczenia, rozkaż swojemu sercu, ażeby bić przestało, nerwem, żeby się znieczuliły, ustom, żeby nie zadrżały. Próba będzie krótką a szczęśliwą, przyszłość długą.
I zeszła szybko ze stopni i pochwyciła za ręką prawdziwą pannę de Simeuse i pociągnęła ją w najciemniejszy kąt kaplicy.
Kerjean przystąpił teraz do drzwi kaplicy i otworzył je na rozcież.
Po za temi drzwiami klęczeli książe, księżna, cała ich służba i René do Rieux z twarzą w dłoniach ukrytą.
— Wejdźcie wszyscy!... zawołał baron i zobaczcie, że młoda dziewica, zmarła przed trzema dniami, wskrzeszoną zostanie kosztem mojego życia...
Książe tylko i księżna próg przestąpili.
Otaczający ich tłum pozostał przez uszanowanie na miejscu, a ledwie oddychał ze wzruszenia, z zabobonnej trwogi.
Kerjean trzymał w ręku mały kryształowy flakonik, zatkany koreczkiem złotym.
Widać w nim było resztkę czerwonego płynu, eliksiru Mikołaja Flamela.
Zbliżył się do nieruchomej Carmeny i wlał w pół otwarte jej usta mniemany napój magiczny.
Pan de Simeuse czuł, że omdlewa, pani de Simeuse przestała oddychać.
Skutek był natychmiastowy.
Zaledwie płyn ust dotknął, ciało zadrżało, jak przy dotknięciu prądu elektrycznego.
Straciło sztywność, a ręce złożone opadły.
Pani de Simeuse chciała się rzucić ku córce, ale Kerjean zatrzymał ją na miejsca znakiem rozkazującym, a po cichu powiedział:
— Nie czas jeszcze!...
Carmen rozwinęła w swej roli szatańską zręczność.
Wszystkie gesta, wszystkie poruszenia, które widziała przed godziną u Janiny de Simeuse, powtórzyła z niesłychaną dokładnością, a potem podniosła się, jak gdyby siły powróciły jej razem z życiem.
Otworzyła oczy, i z wyrazem ździwienia i trwogi oglądała się po draperyach żałobnych, pokrywających ściany, po świecach, otaczających żałobny katafalk, i nareszcie zatrzymała się na księżnej.
Wtedy wydała okrzyk rozdzierający serce, i wyskoczywszy z trumny, rzuciła się w objęcia pani de Simeuse szepcząc głosem złamanym:
— Matko!... matko!... matko!...
— Mości książe, powiedział Kerjean, wskazując na księżnę i na jej córkę, złączone w uścisku, czy dotrzymałem obietnicy?...
— I ja ci mojej dotrzymam, synu, odparł pan de Simense. Janina do ciebie należy.
Głuchy jęk z pośród tłumu służby, odpowiedział na te słowa... René de Rieux padł jak piorunem rażony.
Okrzyki radości jęk ten zgłuszyły.
Nie słyszeli go ani książe, ani księżna.
Dwaj lokaje przenieśli nieszczęśliwego zemdlonego do jego pokoju.
Pani de Simeuse nie mogła dość nacałować się Carmeny.
Cyganka oddawała te pieszczoty z prawdziwem upojeniem.
Dwie siostry miłosierdzia znikły.